Na przekór
Opublikowano:
26 września 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Nie kreujemy landrynkowego obrazu starości, ale pokazujemy, że można się nie poddawać, nie zamykać na innych” – mówią Karolina Kulig i Łukasz Gajdek, twórcy filmu „Radość” o życiu poznańskich seniorów.
URSZULA PUTYŃSKA: Swoich bohaterów znaliście wcześniej i w którymś momencie przyszła myśl o realizacji filmu czy odwrotnie – najpierw powstał pomysł na dokument, a później szukaliście osób, których historie wpisałyby się w pierwotną koncepcję?
ŁUKASZ GAJDEK: Jakiś czas temu, mijając jedną z restauracji przy placu Wielkopolskim, zobaczyłem dancing, w którym uczestniczyli tylko seniorzy. Było to dla mnie na tyle zaskakujące, że postanowiłem głębiej wejść w temat. Okazało się, że inicjatyw senioralnych w Poznaniu jest bardzo dużo. Nasz kolega, Adam Romel, który będzie montował film, wiedział, że tego typu imprezy odbywają się w Domu Tramwajarza na Jeżycach. Od tego miejsca zaczęliśmy – i tak ruszyła lawina.
To, co na początku miało oscylować tylko wokół dancingów, w szybkim tempie się rozrosło. To tylko skromna część kulturalnego, artystycznego czy rozrywkowego świata poznańskich seniorów, dlatego zdecydowaliśmy się rozszerzyć wstępne założenie.
Na czym więc głównie się koncentrujecie?
KAROLINA KULIG: Oczywiście dancingi są podstawą, ale rejestrujemy też chóry, działalność teatralną. Wciąż jednak szukamy nowych motywów, szczególnie interesuje nas muzyka – jesteśmy ciekawi, czy są seniorzy, którzy mają swoje zespoły muzyczne. Wydaje nam się, że i ten temat byłby dobrym punktem wyjścia do rozmowy.
Jakie miejsca, poza Domem Tramwajarza, odwiedzacie?
KK: Oficjalnie zarejestrowanych domów kultury czy klubów seniora jest w Poznaniu przynajmniej kilkadziesiąt. Mniejszych inicjatyw, organizowanych przez różne fundacje i stowarzyszenia, z pewnością znalazłoby się znacznie więcej.
Mamy kilka głównych punktów: poza wspomnianym Domem Tramwajarza to na przykład Polski Teatr Tańca, w którym seniorzy występują w jednym ze spektakli. Towarzyszymy im też w domowej codzienności – obserwujemy choćby, jak przygotowują się do dancingów, ale też po prostu rozmawiamy o życiu.
Prezentujecie kilka wybranych historii czy to raczej „portret zbiorowy”?
KK: Łączymy te dwa podejścia. Mamy sceny z prób i zajęć, w których uczestniczą grupy, ale skupiamy się też na konkretnych bohaterach – ich historie eksponujemy w filmie. Z jednej strony to osoby, które wydają nam się niezwykle ciekawe i oryginalne, a z drugiej – reprezentatywne dla całego środowiska senioralnego. Zależy nam na tym, by odbiorca mógł się utożsamić z danym bohaterem i jego historią.
ŁG: Główni bohaterowie w zasadzie sami się wyklarowali, po prostu – z niektórymi od razu „poczuliśmy chemię”. To niezwykli ludzie, z którymi chce się przebywać, których chce się słuchać.
Mieliście wstępne założenie ogólnego kształtu filmu? Wiedzieliście, jaki wizerunek seniorów chcecie przedstawić, w którą stronę na pewno nie pójdziecie?
ŁG: Jedynym założeniem była obserwacja artystycznej części ich życia – bliska nam, bo w sztuce i kulturze działamy od lat. Z biegiem czasu okazało się, że ta aktywność generuje ogromne pokłady radości i otwartości u naszych bohaterów.
KK: Na pewno decydujący był moment wyboru tytułu. Gdy zdecydowaliśmy się na „Radość”, poszliśmy tą drogą. Na samym początku, gdy sami nie wiedzieliśmy jeszcze, dokąd nas to wszystko zaprowadzi, kwestia tytułu była problematyczna. Był konieczny ze względu na kwestie czysto formalne, na przykład ubieganie się o dotacje. W końcu, niezależnie od siebie, wpadliśmy na ten sam pomysł – „Radość”!
Od żadnego z seniorów nigdy nie usłyszeliśmy zwrotów charakterystycznych dla wypowiedzi wielu starszych osób: „starość nie radość”, „czas umierać” i tym podobne. Wiedzieliśmy, o czym nie chcemy robić filmu – nie chcieliśmy powielać nie zawsze zgodnego z prawdą ujęcia seniora jako osoby narzekającej, samotnej, nieszczęśliwej. Oczywiście nie negujemy, że wielu ludzi tak się właśnie czuje, często – ze względu na choroby czy brak podstawowego wsparcia – nie ma też możliwości prowadzenia aktywnego życia. I tym problemem również koniecznie trzeba się zająć!
Niemniej chcieliśmy zrobić film o czerpaniu radości z życia, potrzebie pokonywania trudności, niezależnie od wieku. Chcieliśmy zrobić taki dokument, jaki sami chętnie byśmy obejrzeli. Z pozytywnym przesłaniem. To nie znaczy, że w rozmowach z bohaterami nie pojawiają się trudne tematy, a nawet dramatyczne historie. Nie kreujemy landrynkowego portretu starości, ale pokazujemy, że można się nie poddawać, nie zamykać na innych.
Pracując nad „Radością”, myślicie o konkretnej grupie widzów, dla której film może być w szczególny sposób interesujący?
ŁG: To film dla wszystkich. Choć kiedy zaczynaliśmy go robić, w planie był raczej obserwacyjny dokument o ciekawym dla mnie zjawisku. Nie zakładałem, że będzie miał w sobie jakieś szczególne przesłanie albo funkcję, na przykład motywującą starsze osoby do wyjścia z domu czy edukacyjną – w kontekście młodych ludzi. Teraz to wygląda inaczej. Film się bardzo rozrósł, pojawiło się dużo treści, których nie znałem na początku. Dlatego uważam, że „Radość” może trafić do każdego.
KK: Tych grup docelowych jest kilka. Widać to już na teraz, choć film nie jest jeszcze skończony. Po pierwsze – seniorzy, bo to przede wszystkim dokument o nich. Ale dobrym miernikiem tej uniwersalności, którą chyba udaje nam się osiągnąć, są też spotkania z naszymi znajomymi. Odkąd zaczęliśmy pracę nad filmem, coraz częściej zdarzają się rozmowy, w których opowiadają nam o tym, jak własnych dziadków pytają o spędzanie wolnego czasu albo udział w klubach seniora.
Poza tym film może być ciekawy dla osób, które wchodzą w wiek senioralny, rówieśników naszych rodziców. Dla osób, które zaczynają mierzyć się z problemami, które wcześniej nie istniały: z nadmiarem czasu, samotnością. Mam pewność, że będzie to film uniwersalny na wielu poziomach.
Od początku wasz pomysł spotkał się z zainteresowaniem i otwartością bohaterów?
ŁG: Zdecydowanie tak. Najważniejsze dla nas jest to, że seniorzy, których spotkaliśmy, są szczerzy, prawdziwi w tym, co robią. Nie udają, nie grają przed kamerą.
KK: Spotykamy różne osoby. Niektórzy na początku byli bardzo zapaleni, potem jednak okazywało się, że paraliżuje ich trema. Na pewno mamy niewiarygodne szczęście do bohaterów. Mają w sobie jakiś wspaniale zachowany balans między ekranowym szaleństwem a zdrowym rozsądkiem.
ŁG: To po prostu fajni ludzie.
Znajomości i przyjaźnie przeniosły się z planu do życia?
ŁG: Jak najbardziej. I to w sposób zaskakujący. Nie tylko wymieniamy doświadczenia, rozmawiamy, ale okazuje się, że możemy sobie pomóc w kwestiach całkiem „życiowych”.
Gdy szukałem mieszkania do wynajęcia, pierwszymi osobami, które zareagowały na wiadomość na Facebooku, byli seniorzy [śmiech]. Jednej z bohaterek pomogłem w udziale w reklamie, co dało jej wielką radość. Ta wymiana idzie więc w dwie strony.
KK: Nasze kontakty nie przypominają relacji wnuczków z dziadkami – są partnerskie, a nawet kumpelskie.
Zależało wam na tym, żeby zrobić film w Poznaniu?
KK: Łukasz po 10 latach życia i pracy w Wielkiej Brytanii wrócił do Poznania, skąd pochodzi. Ja z kolei mieszkam tutaj od 10 lat, przyjechałam tu na studia i zaczęłam pracę. Myślę, że możemy się określić lokalnymi patriotami.
Zrealizowanie filmu w tym mieście, a w jakimś stopniu też o nim, było dla nas ważne również z tego względu, że produkcja filmowa w zasadzie tu nie istnieje. A nam bardzo zależy na tym, żeby zaistniała [śmiech]. Znamy wielu zdolnych ludzi, którzy chcąc robić filmy, wyjeżdżają, bo nie ma finansowania, nie ma infrastruktury i tak dalej. Robienie filmu w Poznaniu na pewno wiąże się z bolesnym brakiem wsparcia finansowego. My radzimy sobie z tym, szukając partnerów biznesowych.
ŁG: Poza tym, i to jest dla nas niezwykle ważne, spotykamy ludzi, którzy wierzą w ten film i są gotowi bez wynagrodzenia pomóc w jego powstaniu. Na przykład w kwestii wysokiej klasy sprzętu – gdyby nie Darek Smoliński czy Wacław Mączyński z poznańskich wypożyczalni, nie udałoby nam się zrealizować filmu w takiej formie.
Od początku zakładaliśmy, że musimy to robić na dobrym sprzęcie, bo zależy nam nie tylko na tym, jaką historię opowiadamy, ale jak – strona wizualna ma dla nas ogromne znaczenie.
Na jakim etapie realizacji jesteście?
ŁG: Jesteśmy dość daleko, mamy około 70 procent materiału. Musieliśmy trochę zwolnić, bo nie udało nam się dostać dofinansowania, na które mocno liczyliśmy. Jednak staramy się widzieć w tej sytuacji jakieś plusy. Nie jesteśmy od nikogo zależni, przed nikim nie odpowiadamy. Teraz ruszamy ostro do przodu i po prostu chcemy sfinalizować swój film.
KK: Mamy jeszcze kilka osób, które chcielibyśmy zaangażować, kilka wątków, które chcemy rozwinąć, na przykład muzycznych i malarskich. Przy założeniu, że dostaniemy wsparcie finansowe, planowaliśmy premierę w listopadzie. W tej sytuacji najprawdopodobniej będzie to styczeń 2020.
Planujecie dalszą pracę w duecie?
ŁG: Jasne, choć teraz jesteśmy skupieni na doprowadzeniu „Radości” do finału.
KK: Szukamy kolejnych tematów, chcemy zostać w Poznaniu. Jesteśmy dobrej myśli.
KAROLINA KULIG – z Poznaniem i kinematografią związana od 10 lat. Absolwentka stosunków międzynarodowych, kulturoznawstwa i filmoznawstwa. Pracuje w promocji i produkcji największych polskich festiwali sztuki, filmu i teatru dla odbiorców w różnym wieku. „Radość” to jej debiut jako producentki.
ŁUKASZ GAJDEK – pomysłodawca i reżyser. Poznaniak, absolwent fotografii, przez ostatnie 10 lat mieszkał w Wielkiej Brytanii, gdzie szkolił warsztat filmowy w produkcjach niezależnych i komercyjnych. Reżyser, operator kamery oraz montażysta. „Radość” to jego pierwszy dokument o takim rozmachu.
Produkcję filmu „Radość” można wesprzeć przez stronę: zrzutka.pl/radosc.
CZYTAJ TAKŻE: Literatura to nie żarty. Rozmowa z Magdaleną Kiełbowicz
CZYTAJ TAKŻE: Opowieści filmowe z Bałkanów
CZYTAJ TAKŻE: „Najważniejsze jest to, co między ludźmi”