„Najgorszy człowiek na świecie” – film o dojrzewaniu bez patosu
Opublikowano:
7 lutego 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Kończący norweską trylogię, najnowszy film Joachima Triera jest rewelacyjnym portretem młodej kobiety, która stara się odnaleźć sens życia.
Opowieść o Julie
W najnowszym, fantastycznym filmie norweskiego reżysera Joachima Triera „Najgorszy człowiek na świecie” dwudziestoparoletnia Julie szuka swojego miejsca na ziemi. Czas goni, a bohaterka utknęła, studiując medycynę. Chęć zaglądania do ludzkich umysłów skłania ją ku psychologii. Jednak ten wybór kierunku również nie zadowala jej na tyle, by nie rzucić go na rzecz fotografii. Podobnie Julie rzuca swoich partnerów, a tych przez trzynaście rozdziałów, na które reżyser podzielił swój film, jest trzech. Egoizm? Niezdecydowanie? Strach przed dorosłością? Szukanie miłości? A może próba zrozumienia samej siebie? Odpowiedź nie jest prosta, ani jedna.
Joachim Trier na warsztat wziął jeden z najtrudniejszych gatunków filmowych, komedię romantyczną, i zmieszał go z coming-of-age-story, historią o dojrzewaniu, a następnie dodał trochę dramatu psychologicznego.
Tak skomponowaną farbą maluje zabawną, wrażliwą i sentymentalną opowieść o Julie, która czuje, że gra drugoplanową rolę w swoim życiu. Reżyserowi pomaga wcielająca się w kobietę Renate Reinsve. Od pierwszej sceny trzydziestoczteroletnia aktorka włada ekranem, a widzownie i widzki wzrokiem szukają tylko jej. Dzięki niej historia Julie nigdy nie osuwa się w banalną opowieść o niezdecydowaniu uprzywilejowanej przedstawicielki pokolenia millenialsów. Za swoją dojrzałą, wrażliwą i sympatyczną kreację Reinsve zasłużenie zbiera pochwały od lewa do prawa. Plotkuje się nawet, że ma szansę na nominację do Oscara.
Najgorszy
Kto jest tytułowym najgorszym człowiekiem na świecie? W pierwszej chwili z łatwością tak moglibyśmy nazwać Julie, która, jak wspomniałem, zostawia swojego pierwszego faceta, drugiego okłamuje i – cóż – zdradza (choć jest to dyskusyjne) z kolejnym. Jednak nigdy nie odbieramy bohaterki jako niegodziwej femme fatale, tylko zawsze jako człowieka, który, jak to człowiek, posiada swoje wady i błądzi. Bohaterka zbliża się do trzydziestki, lecz nadal czuje się zagubiona, a myśl o dorosłości ją w pewien sposób paraliżuje. Jest taka świetna scena, w której Julie w mieszkaniu swojej matki zdmuchuje świeczki na urodzinowym torcie. Po chwili na ekranie widzimy zdjęcia wielu pokoleń kobiet z rodziny bohaterki, a narratorka informuje nas, co one robiły lub osiągnęły, będąc w tym samym wieku, co Julie. Na przykład babcia pracowała w norweskim teatrze, prababcia posiadała wiele dzieci i była zamężna z bogatym kupcem, a praprapraprababcia już nie żyła, bo średnia wieku kobiet wynosiła trzydzieści pięć lat. Mimo wiedzy o tym, że świat się zmienił, trudno Julie nie patrzeć na swoje wybory (pracuje w księgarni, porzuciła fotografię na rzecz zostania literackim głosem w stylu Carrie Bradshaw, co jest mocno dyskusyjne) jako na przydługą próbę generalną przed prawdziwym, dorosłym życiem.
Z łatwością najgorszym człowiekiem na świcie możemy też nazwać drugiego chłopaka Julie, zdolnego, ale zbyt pewnego siebie autora komiksów Aksela (w tej roli wielokrotnie oglądany u Triera, świetny Anders Danielsen Lie), którego popularna, acz charakteryzująca się agresywnym podejściem do kobiet rysunkowa seria zaczyna zbierać cięgi od feministek nowej generacji.
Im mężczyzna staje się sławniejszy, a ponaddziesięcioletnia różnica wieku bardziej widoczna – podczas gdy życie zawodowe i emocjonalne Julie pozostaje na tym samym poziomie – tym dziewczyna bardziej zaczyna się wiercić i poszukiwać. W jednej ze scen zostawia Aksela na jego wypasionym spotkaniu autorskim w otoczeniu niepewnych siebie nerdów. Spacerując po mieście, wbija na wesele nieznanej sobie pary, na którym dochodzi do intensywnego kontaktu z Eivindem (Herbert Nordrum). Mężczyzna jest w podobnym wieku, pracuje w sklepie, a jego związek znalazł się na zakręcie. Czy to okaże się odpowiedni dla Julie na tym etapie życia?
Siła filmu
Przez cały czas trwania filmu nie mogłem wyjść z podziwu, jak blisko prawdziwego życia pozostaje historia. Tym bardziej że wielokrotnie podobne opowieści, zwłaszcza w wersji hollywoodzkiej, były albo ckliwe, albo w dużej mierze koncentrowały się na romantycznym ujęciu. Tak jakby znalezienie drugiej połowy niwelowało wszelkie inne problemy i trudności.
W „Najgorszym człowieku na świcie” Trier bardzo sprawnie żongluje tematami.
Co rusz przekłada klocki, by mocniej wybić konkretny wątek, który po czasie odstawia na rzecz innego. Nie tylko pokazuje poszukiwania Julie i próbę zrozumienia siebie i swoich wyborów, ale również uwypukla zagubienie bohaterki. Właśnie ta niepewność – czy aby postępuje się „prawidłowo” i jak to „prawidłowo” ma się do własnych odczuć – leży najbliżej realności. W komediach romantycznych najciekawsze jest to, co wydarzy się po happy endzie, jednak do tej części scenariusza widownia najczęściej nie ma już dostępu. W „Najgorszym człowieku na świecie” Trier nie ma przed nami tajemnic i w tym tkwi największa siła tego filmu.
„Najgorszy człowiek na świcie”, reż. Joachim Trier, w kinach.