Nie tylko książka
Opublikowano:
5 października 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W dniach 11-12 października na Konferencji Kultura Czytania o dobrodziejstwach kontaktu z książką będą mówić autorzy, badacze literatury, aktywiści. Magdalena Kowalska-Cheffey dzieli się doświadczeniem zdobytym w bibliotekach Cambridgeshire.
Barbara Kowalewska: Związana jest pani od kilku lat z szerokim spektrum działań bibliotecznych. Tym ciekawsze wydaje się, że jako historyk zajmowała się pani dalekim od tego obszarem, badając historię Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie. Co miało wpływ na taki wybór?
Magdalena Kowalska-Cheffey: Moje pierwsze studia historyczne, na UAM, to była specjalność nauczycielska, wojskowością zajęłam się, gdy wyjechałam do Anglii, gdzie m.in. ukończyłam studia na Uniwersytecie w Birmingham. Mieszkając w Anglii przez piętnaście lat, miałam okazję spotykać się nie tylko z polskimi weteranami, ale i starszymi Anglikami, którzy, gdy słyszeli, że jestem z Polski, przypominali sobie, że na przykład ich sąsiad był żołnierzem czy że służyli z Polakami w czasie wojny.
Mama wychowała mnie na etosie rycerskim, żołnierskim. Mnie zainteresował głównie związek pomiędzy morale a sprawnością bojową; dlaczego ktoś walczy do końca, nawet na straconych pozycjach, dlaczego spod ognia wyciąga kolegów z oddziału, a ktoś inny tego nie robi. Co nie pozwala nam się poddać, co sprawia, że uginamy się psychicznie. Dziś wiemy dużo więcej chociażby o syndromie stresu pourazowego i jego wpływie na zachowania żołnierzy.
Badałam więc to, z jakich powodów walczymy i jak wojna zmienia ludzi, nie tylko żołnierzy, ale też tych, którzy stają się jej ofiarami.
BK: Czy wnioski z tych badań mogą się przekładać na codzienne życie? Temat podjęty przez panią wykracza poza postawę żołnierską.
MKCH: Tak, to przenosi się na życiową sprawczość; możemy wytrwać gdzieś, na jakimś stanowisku z podobnych powodów, dla jakich walczyli żołnierze: z miłości do ojczyzny, z poczucia obowiązku, a czasem kieruje nami motywacja negatywna, jak w czasie wojny – strach przed poniesieniem konsekwencji, gdy porzucimy to miejsce. Jedną z najważniejszych motywacji pozytywnych okazuje się obecność drugiego człowieka obok nas, towarzysza broni. W życiu codziennym to się przejawia w taki sposób, że gdy na przykład zbierze się zespół ludzi, którzy się nawzajem motywują, myślą podobnie, to nawet gdy dzieje się coś złego, taka grupa może dokonywać rzeczy niemożliwych, czasem z pozornie straconych pozycji będzie wyprowadzać niesamowite przedsięwzięcia.
Materiały archiwalne, po które sięgałam: wspomnienia, listy, raporty, uświadomiły mi, że nawet najbardziej bohaterscy żołnierze byli ludźmi takimi jak my i że także każdy z nas ma w sobie ziarno, które pozwala zrobić coś dobrego.
Im więcej życiorysów, nie tylko żołnierskich, czytałam, tym większą dawało mi to nadzieję, bo kiedy sobie uświadomiłam, jaki był punkt startowy wielu z tych osób, co pokonały, do czego doszły, to powiedziałam sobie: im się udało, dlaczego mi nie miałoby się udać?
BK: Zanim porozmawiamy o bibliotekach brytyjskich, proszę powiedzieć, czym jest dla pani książka? Czy może być ona „narzędziem bojowym”?
MKCH: Książka od najmłodszych lat była moim przyjacielem, mogłam się w niej schować, światy książkowe akceptowały mnie taką, jaka jestem. Książka pozwalała mi na to, żeby odnaleźć się w przeżyciach bohaterów, ale też przepracowywać elementy własnego życia trochę „z boku”, w bezpieczny sposób. A poza tym, jeśli ktoś lubi marzyć, książka jest dobra na wszystko. Mam książki na czas, gdy jest mi smutno, i na leniwe wieczory, i gdy chcę zgadnąć, kto popełnił zbrodnię, zanim autor powie mi to na końcu. Książka ma moc zmieniania nas. Każdy, kto dużo czyta, pewnie ma taką, którą stara się podzielić z innymi. To ważne w pracy z dziećmi, przez lekturę możemy uczyć je, w bezpieczny sposób, jak sobie radzić z wieloma trudnymi sytuacjami.
BK: Ma pani za sobą kilka lat pracy w brytyjskich bibliotekach publicznych Cambridgeshire. Jakie to było doświadczenie?
MKCH: Zaczęłam pracę jako bibliotekarka, a po dwóch latach zostałam koordynatorką bibliotecznego wolontariatu, odpowiedzialną za wolontariuszy, którzy współpracowali z nami na różnych płaszczyznach, przede wszystkim tzw. biblioteki domowej (Library at Home Service). W Cambridgeshire polega to na tym, że do osób, które nie mogą fizycznie przyjść do biblioteki – z powodu choroby, problemów psychicznych, niepełnosprawności lub bycia opiekunem osoby niepełnosprawnej – przychodzą wolontariusze. Zanoszą im książki, audiobooki, baterie do aparatów słuchowych, ale jest to też okazja do porozmawiania przy herbatce.
Jako koordynatorka odgrywałam trochę rolę swatki, ponieważ do mnie należało łączenie tych ludzi w najlepsze możliwie pary. Szczególnie ważne okazało się to w czasie pandemii. Od początku mojej pracy uderzyło mnie, jak bardzo biblioteka brytyjska jest sercem lokalnej społeczności. To tak, jakbyśmy ożenili bibliotekę, centrum kultury z działaniami animującymi, z centrum informacyjnym i pielęgniarką środowiskową.
Biblioteki współpracują z lokalnymi organizacjami i służbami opiekuńczymi.
BK: Jak działa taki system? Co jest w nim innego od tego systemu, w jakim funkcjonują biblioteki u nas w kraju?
MKCH: Bardzo pomocna jest komputeryzacja, ponieważ pozwala na to, że w całym hrabstwie biblioteki publiczne są ze sobą połączone w jeden organizm. Przenosząc to na lokalny grunt na przykład Wielkopolski: jeżeli zapisuję się do placówki w Mosinie, moja karta jest ważna w każdej bibliotece na terenie województwa wielkopolskiego. Mogę więc wypożyczyć książkę w Mosinie, oddać ją w każdym innym oddziale, a system zmieni „miejsce zamieszkania” książki, z wyjątkiem słowników i książek naukowych, które wracają na swoje miejsce.
Kolejna rzecz to zaangażowanie wolontariuszy: raport z 2020 roku mówił o ponad 50 tysiącach bibliotecznych wolontariuszy na terenie całej Wielkiej Brytanii. Wspomagają oni biblioteki w różny sposób: przychodzą pomagać w układaniu książek na półkach, w zajęciach z dziećmi, są wsparciem przy wykładach otwartych i wydarzeniach artystycznych. Pomagają osobom, które słabo posługują się komputerem i tym, którzy prowadzą badania genealogiczne, lub w ramach wspomnianej biblioteki domowej odwiedzają innych. Wiedzą, jakie mają obowiązki i jak będą z tego rozliczani. Rolą koordynatora jest także pomóc odkryć danej osobie jej miejsce – z takich rozmów z wolontariuszami rodzą się często nowe projekty. Ważna jest tu otwartość na to, co konkretny człowiek może wnieść oryginalnego w lokalną społeczność.
Dane z lat 2019–2020 pokazały, że bycie regularnym użytkownikiem biblioteki wiąże się z poprawą ogólnego stanu zdrowia, co przekłada się na zmniejszenie kosztów leczenia. Szacuje się, że dzięki działalności bibliotek ich regularni użytkownicy oszczędzają brytyjskiej służbie zdrowia 27,5 miliona funtów rocznie. Kiedy biblioteka jest postrzegana jako sanktuarium, może się tam zadziać dużo dobrego. Bo ktoś, kto poczuł się tu chciany, akceptowany, nie musi już czasami iść do terapeuty. Ma swoje miejsce, gdzie może przyjść, odpocząć tu, posiedzieć, poczytać, gdzie może uzyskać różnego rodzaju pomocne informacje albo znaleźć grupy czytelnicze i grupy zainteresowań.
Żebyśmy nie wpadali w kompleksy – w Polsce także dzieje się dużo dobrych rzeczy. Na przykład w Anglii biblioterapia jest rozwinięta akademicko, ale w zakresie praktycznego jej zastosowania to my mamy długą i świetną tradycję. Moje koleżanki w Wielkiej Brytanii czerpały z materiałów polskich, żeby te akademickie podstawy przenieść na praktyczne zajęcia.
BK: Jako koordynatorka obserwowała pani, jaki wpływ na samych wolontariuszy miało ich zaangażowanie?
MKCH: Tak, bo to nie jest korzyść jednostronna. Działalność wolontariuszy pozwala im tworzyć własną wspólnotę, mają szkolenia, regularne spotkania z koordynatorem. W przypadku osób młodych pozwala im to doświadczyć poczucia odpowiedzialności za swoje działanie w określonym obszarze.
Z kolei wolontariuszom w wieku emerytalnym daje to poczucie, że nie zamykają się w domu, że mają nadal dużo do dania, że mogą być przydatni. To ważna rzecz, że wychodzimy z domu, że przynajmniej raz w tygodniu mamy godzinę, kiedy jesteśmy do dyspozycji innych. Na przykład emerytowane nauczycielki chętnie pomagają w bibliotece w pracy z maluchami, żeby nie stracić kontaktu z tym, co było dużą częścią ich życia.
Czasami zaczynamy z pozycji, co ja z siebie daję, a potem się okazuje, jak wiele wolontariusze dostają od swoich podopiecznych: ile niesamowitych rozmów, historii. Kiedy widzimy tylko starość, łatwo może nam uciec bogactwo czyjegoś życia. Pani, która jest już niesprawna fizycznie, była kiedyś pilotką; ktoś, kto dziś ma problemy z pamięcią, był w ruchu oporu. Te spotkania z ludźmi uczą nas większej pokory, nie zdajemy sobie czasem sprawy, jak bogate i ważne było czyjeś życie.
BK: Jak te doświadczenia wykorzystuje pani teraz, po przyjeździe do Polski?
MKCH: Jestem tu od około trzech lat. Po powrocie do kraju najpierw uczyłam historii w szkole, a od 1 września wróciłam do ukochanego zajęcia – pracy w bibliotece. Chcę wierzyć, że te 15 lat w Anglii nauczyło mnie otwartości, holistycznego spojrzenia na człowieka, większej cierpliwości. Staram się też wykorzystywać tutaj doświadczenia zdobyte tam. Często ludzie przychodzili do biblioteki, żeby coś wydrukować, uzyskać pomoc przy wypełnianiu formularzy online, a wychodzili z niej z kartą czytelnika. Ale dowiadywali się także, że nie muszą zapisywać się do biblioteki, żeby przyjść na wykład otwarty albo jakieś warsztaty. Albo że mogą do nas przyjść, kiedy czują się samotni i chcieliby z kimś porozmawiać.
Myślę, że wielu z nas ma podobne doświadczenia; szukamy miejsc i ludzi, którzy staną się dla nas wytchnieniem i przystanią. Książki mogą stać się pomostem, a biblioteka miejscem, gdzie czujemy się bezpieczni i chciani, gdzie możemy rozwijać się kreatywnie, spotykać ciekawych ludzi lub po prostu być.
Magdalena Kowalska-Cheffey – z zamiłowania humanistka, z wykształcenia historyczka wojskowości. Absolwentka Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Uniwersytetu w Birmingham. Od kilku lat coraz bardziej interesuje się biblioterapią. Piętnaście lat życia spędziła w Anglii, pracując m.in. w bibliotekach publicznych Cambridgeshire. Miłośniczka pieszych wędrówek, kociego mruczenia i dobrej książki.