fot. D. Tatarkiewicz

O Pleszewie między wierszami

Książka „Życie codzienne mieszkańców Pleszewa w drugiej połowie XVIII wieku” wypełniła kolejną białą plamę w historii regionu. Rozmowa z Arturem Makowskim, tegorocznym laureatem Nagrody PTPN za najlepszą publikację o Wielkopolsce w kategorii literatura naukowa.

Barbara Kowalewska: Dlaczego Pleszew i XVIII wiek? Co jest szczególnie interesującego w tym okresie?

Artur Makowski: Zająłem się tym tematem, ponieważ Pleszew nie miał od dawna nowego opracowania, ostatnie, z 1989 roku, obejmowało wszystkie epoki, a o samym XVIII wieku nie było tam więcej niż jakieś 70 stron. Ponadto materiały źródłowe  do badań nad tym miastem są zdigitalizowane w Wielkopolskiej Bibliotece Cyfrowej.

Jako że, na co dzień pracuję jako kierowca ciężarówki, bardzo mi to ułatwiło pracę, ponieważ w każdym miejscu i czasie miałem dostęp do źródeł. Był jeszcze inny powód. Trafiłem na profesora Michała Zwierzykowskiego, który już podczas pierwszego spotkania zaciekawił mnie właśnie Pleszewem w XVIII wieku. I wreszcie, zachęciła mnie dostępność źródeł, dzięki którym można było dowiedzieć się mnóstwa rzeczy o życiu codziennym w tym mieście.

 

BK: Z jakich źródeł pan korzystał i co zadecydowało o granicach czasowych opisu?

AM:  Są to głównie księgi miejskie i metrykalne. Dostępność tych ostatnich wyznaczyła ramy czasowe. Tylko jednoczesne prowadzenie wszystkich trzech ksiąg metrykalnych (chrztów, ślubów i zgonów) pozwala na dokładne zbadanie problemów związanych ze społeczeństwem.

 

fot. D. Tatarkiewicz

fot. D. Tatarkiewicz

Im dłuższy nieprzerwany okres prowadzenia wszystkich trzech ksiąg, tym badania są bardziej dokładne i rzetelne. Ponadto korzystałem z materiałów luźnych z muzeum w Pleszewie i Krotoszynie (o szkolnictwie – zapisy z wizytacji parafialnych) oraz ze spisu pruskiego z 1793.

Administracja pruska wystosowywała zapytania do władz miejskich z anektowanych terenów, aby zorientować się , czym dysponują, np.  kto jest burmistrzem, jak jest wybierany, jaka jest struktura władzy, ale też liczba ludzi, kościołów, kto jest zarządcą ziem, czy ziemie są żyzne, czym się zajmują mieszkańcy, jakich rzemiosł brakuje, jakich jest za dużo itd.

 

BK: Czego dowiadujemy się o statusie miasta oraz w jakich aspektach wyróżniał się ten ośrodek?

AM: Pleszew był miastem prywatnym, dziedzicznym, dziedzic wyznaczał urzędników zarządzających miejscowością – burmistrza i wójta. Mieszkańcy Pleszewa trudnili się głównie  hodowlą i uprawą, ośrodek miał zatem charakter rolniczo-hodowlany, typowy dla małych miast Rzeczypospolitej okresu staropolskiego. Hodowano przede wszystkim owce i świnie, nie mamy za to wzmianek o hodowli kur i – co ciekawe – kóz (był przesąd – nie pić koziego mleka, bo diabeł ukrywa się pod postacią kozła).

W Pleszewie działalność rzemieślniczą prowadziło wielu szewców i sukienników wyrabiających m.in. buty, sukna, w związku z czym rozwijała się hodowla owiec i krów. Pleszew miał także inne znaczenie na tle Wielkopolski: leżał na trasie Poznań – Kalisz, tędy przebiegał trakt handlowy, tu się zatrzymywali kupcy i handel był siłą rzeczy bardziej ożywiony. I wreszcie, kilkanaście kilometrów od Pleszewa, w Tursku było sanktuarium maryjne, do którego wędrowali pielgrzymi, którzy z pewnością odwiedzali także i sam Pleszew.

 

BK: Jakie były relacje ludzi z władzą kościelną?

AM: Proboszcz był po władzach miejskich najważniejszą osobą w mieście (nie licząc dziedzica). Co ciekawe, jeśli popełniono jakieś przestępstwo w pobliżu kościoła, to kara za bójkę czy pobicie była wyższa, niż gdyby wydarzyło się to w innym miejscu.

 

fot. D. Tatarkiewicz

fot. D. Tatarkiewicz

Parafia miała swoje ziemie, które dzierżawiła okolicznym mieszkańcom i za tę dzierżawę pobierała opłatę. To przede wszystkim łączyło proboszcza z ludźmi. Również za sakramenty się płaciło. Największym problemem był chrzest. Jeżeli dziecko miało nikłe szanse na przeżycie, to ubodzy odstępowali od tego i dziecko mogło umrzeć nieochrzczone, bo proboszcz za darmo tego nie robił.

Były też specjalne bractwa zakładane przez cechy rzemieślników. Miały one za zadanie opiekować się ołtarzami, co finansowo odciążało proboszcza. Istniała także szkoła parafialna, w której dzieci uczyły się czytania, pisania, rachunków i tak zwanej nauki obyczajowej. Zarządcą szkoły dyrektor, mieszczanin potrafiący czytać i pisać, znający łacinę, a także prawo magdeburskie.

 

BK: Jakich miasto miało rzemieślników?

AM: Przede wszystkim wspomniani szewcy, ale też piwowarzy. Według spisu pruskiego nie było już ich w roku 1793, ale wcześniej cech piwowarów miał duże znaczenie w mieście. Oprócz tego krawcy, bractwo rzeźnicze i przedstawiciele cechów różnego drobnego rzemiosła: ludwisarz, rymarz, złotnik. Rozwinięty był cech garncarski, bo tereny wokół Pleszewa obfitowały  w glinę. Im bliżej XIX wieku, tym bardziej wytwory gliniane wypierane były przez metalowe.

Cechy rzemieślnicze miały swoje statuty – jeśli zostały docenione przez właściciela miasta, bo to on wydawał zgodę na ogłoszenie statutu. Zawarte tam były szczegółowe normy  dotyczące produkcji (na przykład jakiej wielkości ma być chleb), ale także kto może być przyjęty do cechu, za co może zostać wyrzucony, jakie są obowiązki braci cechowych (musieli na przykład dawać ofiarę na mszę, uczestniczyć w pogrzebach innych rzemieślników, opiekować się wyznaczonym ołtarzem). W statucie zapisane było, jakie warunki musi spełniać uczeń, potem czeladnik, a w końcu jak zaliczyć egzamin mistrzowski.

 

BK: Jakie aspekty życia kulturalnego miasta udało się panu opisać?

AM: Oprócz podanych informacji o działalności bractw, wiemy, że w Pleszewie, przy parafii  działał chór muzyczny (określenie wizytatora). Najprawdopodobniej należały do niego osoby, które umiały czytać i pisać, a więc pochodzące z miejskiej elity – ławnik, rajca, wikariusz, burmistrz. Ważne było uroczyste czczenie dni świątecznych i gdy jakaś bójka miała miejsce w święto, była surowiej karana.

Znamienne było, że odwoływano się do Boga, pod przysięgą, np. przy zeznaniach sądowych, i niepotrzebny był do rozstrzygania spraw świadek. Ale krzywoprzysięstwo groziło wykluczeniem z miasta, a to w I połowie XVIII wieku oznaczało nie tylko wyrzucenie poza granice miejskie, ale także pozbawienie praw miejskich. Taka osoba nie była objęta żadną ochroną, była poza prawem, mogła zostać napadnięta i nikt się za nią nie wstawił. Dlatego przysięga miała dużą wagę.

 

fot. D. Tatarkiewicz

fot. D. Tatarkiewicz

Kulturę materialną mogłem także prześledzić w testamentach. Da się z nich wyczytać, co dla mieszczan było ważne, jakie rzeczy przekazywano z pokolenia na pokolenie. Stąd wiemy, jak się ubierali, jedli, jakich używali ozdób. Interesujące było, jak mierzono czas. Owszem, w mieście był zegar, najpierw na ratuszu, potem na wieży kościelnej, i wiemy, że zegar ten działał. Ale czas mierzono poprzez określanie pory dnia, np. „nocnym sposobem” czy „o świtaniu”.

Sporo dowiadujemy się też z relacji sądowych o obraźliwych określeniach, za które także można było stanąć przed sądem za zniesławienie. Czasami mogła to być jakaś bzdura. Używano wyzwisk: „ty psie Mazurze”, „ty kpie”, „z kurwy synu” (pisane wówczas osobno). Do kobiety: „obyś dziesięć diabłów zjadła”, „ty małpo” (wówczas oznaczało to kobietę lekkich obyczajów). Samo słowo „złodziej” było także bardzo obraźliwe.

 

BK: Jakie kary wymierzano za różne przestępstwa?

AM: Były kary cielesne, wymierzano tzw. plagi (chłosta), albo pieniężne – za obrażenie trzeba było przeznaczyć pewną sumę pieniędzy, np. na bruki, na remont budynków miejskich. Za cięższe przestępstwa trafiało się też na ileś dni do więzienia, które było w ratuszu. Były także tzw. kary hańbiące. W jednej z rozpraw sądowych rozważano sprawę mieszczan z elity, którzy pokłócili się i wyzywali przy kościele. W dodatku było święto, co, jak mówiłem, nakładało wyższą karę. Wyrok był taki, że musieli co sześć niedziel leżeć krzyżem przed głównym ołtarzem. Ta kara hańbiąca połączona była z cielesną – musieli też odebrać chłostę.

 

BK: Co wiemy o wpływach niemieckich na tych ziemiach w tamtych latach?

AM: W latach 80. XVIII wieku właścicielka Pleszewa Ludwika Sokolnicka sprowadziła na te tereny Olendrów, którzy specjalizowali się w zakresie melioracji, a także uciekali przed nietolerancją religijną. Było to na początku kilkudziesięciu kolonistów, którzy zajmowali się osuszaniem łąki.

 

fot. D. Tatarkiewicz

fot. D. Tatarkiewicz

Zostały im sprzedane  ziemie pod Pleszewem, a osady, które utworzyli, nazwano później: Ludwina, Zielona Łąka, Dobra Nadzieja i inne. W kolejnych latach widać ich obecność i mieszanie się z miejscową ludnością w księgach chrztów i ślubów. W 1793 było tu już około 600 osób. Ostatni burmistrz był pochodzenia niemieckiego.

Oprócz opisu zniszczeń spowodowanych przemarszem wojsk pruskich w latach 1771–1772, niewiele więcej wiemy o wpływach niemieckich.

 

BK: Co pana szczególnie zaskoczyło podczas analiz dokumentów źródłowych?

AM: Zaskoczyło mnie przede wszystkim, ile informacji można wydobyć z zapisek prowadzonych schematycznie. Proszę sobie wyobrazić, że np.  700 zapisek, liczących zwykle ok. 1000 stron każda, ma podobną treść. Różnią się tylko nazwiskami, datami i cenami. I co my możemy z tym zrobić? Na przykład w transakcjach  sprzedaży mamy informację, co dany człowiek kupił, za ile i kiedy. I to wszystko. Na początku myślałem, że niewiele da się z tego wyciągnąć. Ale potem się okazało, że z takiego pozornie krótkiego zapisu można uzyskać mnóstwo danych.

Na przykład można ustalić, kto był najbogatszym mieszczaninem, kto najuboższym, na jakich ulicach nieruchomości były najdroższe, jak się kształtowały ceny nieruchomości, jaka grupa społeczna mieszkała na danej ulicy, gdzie mieli swoje domy burmistrzowie, wójtowie itd. Albo w jakie dni tygodnia zbierano się, aby rozstrzygać sprawy sądowe, bo na przykład w miasteczku, w którym wiele osób trudniło się rolnictwem, najmniej takich wpisów było oczywiście w czasie żniw. Najtrudniejsza rzecz w analizie źródeł transakcyjnych to umiejętność wyciągnięcia z nich wszystkich informacji, skonfrontowania ich ze stanem faktycznym (ocena wiarygodności), a następnie umieszczenie w odpowiednim miejscu w narracji.

 

Artur Makowski – historyk, studiował na Wydziale Historycznym Uniwersytetu Gdańskiego i na Wydziale Nauk Historycznych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. W 2019 r. uzyskał stopień naukowy doktora nauk humanistycznych na podstawie rozprawy „Życie codzienne mieszkańców Pleszewa  w drugiej połowie XVIII wieku”. Jego zainteresowania badawcze koncentrują się na wszystkich aspektach życia codziennego (ze szczególnym uwzględnieniem demografii) w małych miastach Rzeczypospolitej okresu nowożytnego, a także na edytorstwie historycznym.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
5
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0