O pszczołach w Zagrodzie Krajeńskiej
Opublikowano:
23 sierpnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Słodkie, miodowe gofry przypominały smaki zapamiętane z dzieciństwa. Zapach wosku aż kręcił w nosie przy zalewaniu świeczek. Pszczołom przy narodzinach mogliśmy towarzyszyć. A jak ktoś miał ochotę, to nawet książki o pszczołach mógł nabyć i z pszczelarzami o zwyczajach pszczół porozmawiać.
A wszystko to w Zagrodzie Krajeńskiej w Złotowie. Mieście, gdzie już się prawie Wielkopolska kończy. Choć, jeśli inaczej na sprawę spojrzeć, to może Wielkopolska tutaj się właśnie zaczyna?
„Zachwyca mnie współpraca z pszczelarzami. Wszyscy są, nikt się nie spóźnił. I proszę zobaczyć, jakie wspaniałe rzeczy nam tu prezentują!” – mówi Kamila Krzanik-Dworanowska, dyrektor Muzeum Ziemi Złotowskiej i inicjatorka Wielkiego Dnia Pszczół w Złotowie. Oczy jej błyszczą z zadowolenia, bo i pogoda dopisała, i zagroda wypełnia się gośćmi. Mówi, że impreza będzie cykliczna i że będzie się rozwijać, bo coraz więcej osób chce wiedzieć, jak pomóc owadom zapylającym, a przy okazji i sobie samym.
„Bo bez pszczół nie byłoby nic!” – i za tą życiodajność i pracowitość pszczoły kochają Katarzyno Mikszto i Magdalena Walkowiak, które w zagrodzie prezentują świece z wosku pszczelego i sojowego oraz prace z makramy. Drugi raz już goszczą na pszczelej imprezie, a wszystko to z sympatii do pszczół, natury, do tego, co ekologiczne i do pani dyrektor oczywiście też!
„Zamiast cukru zażyj miodu, będziesz bzykał jak za młodu!” – od stoiska Koła Pszczelarzy z Łobżenicy płyną głośne zachęty do korzystania z pszczelich produktów.
Prezes koła Krzysztof Dzikowski, wypina dumnie pierś i prezentuje koszulkę, na której napis głosi iż:
„Kto ma żonę i pszczoły, ten raz bogaty, a raz goły”.
W ogóle u pszczelarzy z Łobżenicy wesoło jest, bo oprócz trutni (czyli panów pszczelarzy), kręcą się robotnice (czyli panie pszczelarki). Nie brakuje też kandydatów na pszczelarzy – rośnie nowe pokolenie, które przy pracy w pasiece pomaga i które do pszczół śmiało zagląda.
„Propolisu zażyj panie, a zobaczysz, jak ci …. pomoże!” – nawołują chłopaki z Łobżenicy, co na całą okolicę słyną z umiejętności przyrządzania miodówki.
Siedzą pod namiotem, częstują produktami pszczelimi i zawzięcie dyskutują o tym, co w pasiekach się dzieje. Choć nie, nie tylko o pszczołach rozmawiają, bo prezes rzuca hasło, żeby spływ pszczelarski zrobić. Tylko czy w tej suszy, która północną Wielkopolskę gnębi, uda się gdzieś znaleźć rzekę, którą da się popłynąć?
Karina Jacoszek, też z Łobżenicy, opowiada o pszczelim domku, w którym można pszczelich inhalacji zażywać. Bo to jest tak – buduje się domek, a w nim prycze. Pod pryczami są ule. Wyjście z uli jest na zewnątrz, więc żadna pszczoła się do domku nie dostanie. A człowiek leży sobie w środku na pryczy, powietrze ulowe wdycha i tak leżąc, zdrowieje ze wszystkich chorób, co mu się na płuca przyplątały. A gdy pszczoły buczą w ulach, gdy powietrze drga od tego buczenia, to i głowa zdrowieje, wszystkie stresy schodzą i zmartwienia.
Zaprasza Karina do tego ich domku po zdrowie i po miody z własnej pasieki.
Dalej stoją Dawid i Marzena Jagodzińscy z Miasteczka Krajeńskiego z cudami wypalanymi z gliny. Serducha gliniane dawniej tylko do Niemiec robili, ale skoro u Niemców idą, to czemu by w Polsce nie spróbować zdobywać klienteli? Dawid prezentuje książkę Konrada Kaczmarka „Stolemowe znamię”. Jest tam o garncarzu, co miał swoje domostwo u stóp Dębowej Góry i z niej glinę do swoich wyrobów dobywał. Bo tradycje garncarskie w Miasteczku Krajeńskim od wieków są żywe, a oni je w swojej pracowni eMJot & P.P.H.U Krajna z sercem pielęgnują.
Konrad Kaczmarek, najsłynniejszy piszący pszczelarz Krajny z miodami i książkami do Zagrody Krajeńskiej przybył, a wraz z nim żona, pani profesor od Krajny Jowita Kęcińska-Kaczmarek. Obok Anna i Władek Ogórek stanęli. Ona z rękodziełem, on z miodami. I pszczelarze ze złotowskiego koła też są, do kolegów z Łobżenicy zachodzą i o zbiory miodu pytają.
Bo rok ogólnie był dobry, miód obficie płynął, a i pszczoły pięknie się rozwijały.
Jeśli już o miodzie mowa – panie z Koła Gospodyń Wiejskich ze Śmiardowa Krajeńskiego miodowe pyszności na Wielki Dzień Pszczół przygotowały i teraz częstują nimi gości i do jedzenia namawiają. A pani dyrektor Kamila sama kawę roznosi, do gości zagaduje i wszędzie uśmiech niesie.
Narodziny pszczoły
Arek Michalski w końcu ul otwiera. Na początku z lekką obawą, bo pszczoły to humorzaste są, jak to kobiety i nie wiadomo, czy pozwolą sobie do ula zaglądać. Jednak tego dnia pszczoły łagodne są jak baranki, więc i dorośli i dzieciaki do ula nos wtykają, ramki oglądają. Mateczka biega po ramkach, a za nią świat robotnic. Trochę zdezorientowane są tym, że ktoś je z ula wyciągnął, w składaniu jajeczek przeszkadza, ale robią swoje przy zachwyconych okrzykach gawiedzi. A wtem jęk zachwytu przez publiczność się przetacza, bo z zasklepionej komóreczki młoda pszczoła się wygryza i na świat wychodzi.
„No to byliście świadkami narodzin pszczoły!” – oznajmia Arek i zaprasza do pozowania do zdjęć z ramką na której pszczoły siedzą.
Dzieciaki wkrótce odbiegają pod stodołę, gdzie już trwa przedstawienie „Księga pszczelej polany”. Kicają i podskakują w ślad za trutniem, który im o świecie owadów opowiada i kolejne perypetie biedronek, pasikoników i pszczół przedstawia.
Pod wiatką w najlepsze trwa pszczele malowanie, a w stodole Maria Jaszczyk świece z wosku pszczelego odlewa:
Za co kocham pszczoły? Pozwoliły mi poznać mojego męża, dlatego kocham je najgorętszą miłością – mówi i dodaje, że choć męża trzydzieści lat nie ma już na tym świecie, to pszczoły zostały i chciałaby, żeby pamięć męża została przy niej przez te pszczoły na zawsze.
Tymczasem Arek Michalski i Czarek Mrotek (pszczelarz z Łobżenicy, co też prezesem koła wędkarskiego jest) wdali się w dyskusję o miodzie akacjowym. Marta i Michał specjalnie na tę imprezę z Torunia przyjechali, z piernikowej stolicy
Polski. Wanda Bihun i Janusz Justyna o wycieczkach po Złotowie dyskutują. Bo Janusz w punkcie Informacji Turystycznej pracuje i gości ze świata po mieście oprowadza, a mało kto wie o Złotowie tyle, co on, bo dziennikarzem jest i o historii tej miejscowości wiele razy pisał.
I tak przez kilka godzin przez Zagrodę Krajeńską tłumy się przewijały.
I ja tam byłam, o książkach „Kasia w pasiece” i „Z głową w ulach” opowiadałam, do ula zaglądałam, miodówki nie spróbowałam, a potem na złotowską promenadę poszłam na najlepsze w Złotowie lody.