fot. Waldemar Stube

Obowiązek dokumentalisty

„My chyba trochę tak mamy, że kiedy nagle pojawia się jakiś wspólny wróg, a wróg jednoczy jak mało kto, to potrafimy działać. Ten zryw był bardzo budujący. Każda osoba, którą portretowałem, w rozmowie ze mną podkreślała swoją wdzięczność Polsce, Polakom” – mówi fotograf Waldemar Stube, jeden z tegorocznych stypendystów Marszałka Województwa Wielkopolskiego, opowiadając o swoim projekcie „Uchodźcy z Ukrainy”.

Sebastian Gabryel: „Zdjęcia uchodźców to okno na historie, których często nie znamy. One mogą uświadamiać, pokazywać rzeczywistość, z jaką borykają się ci ludzie, inspirować do empatii i solidarności” – powiedziała kiedyś amerykańska fotografka dokumentalna Susan Meiselas. Jakie historie zobaczyłeś, spoglądając przez to „okno” w ramach swojego fotograficznego projektu „Uchodźcy z Ukrainy”?

 

Waldemar Stube*: Nigdy nie przypuszczałem, że nadejdzie taki czas, gdy będziemy rozmawiać o wojnie, i to takiej realnej, która będzie toczyć się obok nas. To dla mnie nadal zły sen, który niestety dość długo już trwa. Ludzi z Ukrainy w zasadzie fotografuję od samego wybuchu wojny. Zaczynałem od zdjęć, które były potrzebne do wyrobienia numeru PESEL. Gdy wybuchła wojna, śledziłem media prawie przez cały czas, zwłaszcza w pierwszych dniach.

 

Wszyscy tym żyliśmy.

fot. Waldemar Stube

Kiedy spotkałem pierwszych ludzi, którzy przyjechali do Polski, by ratować życie, a zwłaszcza życie swoich dzieci, to miałem wrażenie, że te spotkania odbywają się w ciszy. Wyczuwało się napięcie, zagubienie, bezradność. Te pierwsze dni były straszne. A potem zacząłem poznawać historie… Były przerażające, przypominające historie z okresu drugiej wojny światowej. Dla wielu ludzi z Ukrainy wybuch wojny był szokiem. Jeszcze chwilę temu żyli normalnie, tak jak my. Chodzili do pracy, mieli marzenia. I nagle zaczęły wyć syreny. Wszyscy zaczęli wykupywać towar ze sklepów. Bomby, niedowierzanie, naloty, wybuchy, strach, płacz… I myśl, jak ocalić bliskich. Tak mniej więcej wyglądają historie moich bohaterów, które szczegółowo będzie można poznać podczas wystawy, która zakończy projekt, a także w katalogu, który ukaże się jeszcze w tym roku.

 

SG: Podejrzewam, że „Uchodźcy z Ukrainy” to dla ciebie bardzo emocjonalny projekt. Bo on chyba musi taki być. Jakie momenty, słowa, reakcje zapamiętałeś podczas dotychczasowej pracy nad nim?

 

WS: Faktycznie, to bardzo emocjonalny projekt. To zresztą widać w procesie jego realizacji. Czasem fotografuję jedną osobę, a czasem kilka, a potem muszę dać sobie chwilę, by się z tym oswoić. To są trudne historie…

 

SG: Twoje zdjęcie matki z córką, uchodźczyń z Ukrainy, zdobyło główną nagrodę w konkursie National Geographic Magazine Poland. Z jaką historią się ono wiąże?

 

WS: Ludę i Saszę spotkałem w Przyborowie. Zjawiłem się tam, by zrobić zdjęcia, by wykonać fotografie, o których wspomniałem – potrzebne do wyrobienia numeru PESEL. Zadzwoniła do mnie Karolina, właścicielka agroturystyki, która gościła u siebie sporą grupę uchodźców z Ukrainy.

 

Przyjechałem, zrobiłem zdjęcia.

A kiedy przyjechałem drugi raz, Luda poczęstowała mnie herbatą, a ja zaproponowałem jej portret. Nie do końca była tym zainteresowana, ale zaproponowała, żebym sfotografował jej córkę. Kiedy zabieraliśmy się do fotografowania, Luda zaczęła opowiadać historię – jak wybuchła wojna, jak udało się jej przyjechać… Sfotografowałem Saszę, a potem poprosiłem Ludę, bym jednak mógł zrobić jej zdjęcie z córką. Zgodziła się.

 

SG: Jakie były największe wyzwania związane z dokumentacją sytuacji uchodźców, którzy znaleźli schronienie w Polsce? Pytam zwłaszcza w kontekście zdobywania zaufania i tej uważności, by czasem nie przekroczyć cienkiej linii, kiedy ciekawość zastępuje wścibskość.

 

WS: Zaufanie to chyba podstawa. Zawsze przy takich trudnych i delikatnych tematach stawiam na rozmowę. Jestem bardzo ostrożny, nie chcę nikomu sprawić przykrości. Kiedy wyczuwałem, że jest komuś bardzo trudno, to nigdy nie naciskałem. Gdy jednak ludzie zobaczą, że ma się dobre intencje, to wtedy jest dużo łatwiej. Ja mogę się tylko domyślać, ile oni wycierpieli, i w żaden sposób nie chciałbym narażać ich na dodatkowe cierpienie.

 

fot. Waldemar Stube

Miałem jednak wrażenie, że dla wielu z nich te nasze spotkania były w pewien sposób oczyszczające.

Mieli okazję się wygadać, a ja pilnie słuchałem. Potem prosiłem o historię spisaną w ich ojczystym języku, którą tłumaczyły i dalej tłumaczą moje znajome z Ukrainy – Iryna i Sveta. Jednak jako fotograf mam pewne poczucie, że należy dokumentować historię, nawet gdy jest ona tak trudna i smutna. To obowiązek dokumentalisty.

 

SG: Byłeś zaskoczony widząc jak masowo ruszyliśmy do pomocy naszym sąsiadom podczas rozpoczęcia inwazji na Ukrainę? Wielu uważa, że to wcale nie musiało tak być. A jednak… Co twoim zdaniem mówi to o naszej mentalności? Pytam, ponieważ nagle okazało się, że jednak potrafimy połączyć się nie tylko na chwilę, przy przysłowiowej śmierci Papieża Polaka.

 

WS: To było piękne. My chyba trochę tak mamy, że kiedy nagle pojawia się jakiś wspólny wróg, a wróg jednoczy jak mało kto, to potrafimy działać. Ten zryw był bardzo budujący. Każda osoba, którą portretowałem, w rozmowie ze mną podkreślała swoją wdzięczność Polsce, Polakom. Jednocześnie muszę przyznać, że impulsem do podjęcia się tego projektu były różne głosy w społeczeństwie. Typu – przyjechał z Ukrainy dobrym samochodem, ma iPhone’a i co, ucieka z ojczyzny? Nie mogłem tego słuchać.

 

Chciałbym, by ludzie pamiętali, że przed wojną, by ratować swoje życie, uciekali wszyscy, którzy mieli możliwość.

Ci, którym żyło się dostatnio, i ci, którzy żyli skromnie, i ci, którzy nigdy nie mieli zamiaru opuszczać Ukrainy. Wielu z nich podjęło decyzję z godziny na godzinę, że zostawiają swój dom. Pakują walizkę, plecak dziecka i jadą do Polski. W nieznane. Nie mając ze sobą nic więcej. I nie wiedzieli, co ich tu spotka. Co będą robić. Czy będą mieli schronienie. Nic, kompletnie nic nie wiedzieli. Ale pragnienie ratowania życia było istotniejsze. Tak, mieli iPhone’a, a nawet dobry samochód. Ale właśnie kilka kilometrów obok ich domu spadła bomba, więc co mieli robić? Czekać czy ratować swoje dzieci? Pamiętajmy – i to również potwierdza się podczas moich spotkań – że zdecydowana większość uchodźców to matki z dziećmi. Ojcowie zostali, by walczyć, a potem już nawet nie mieli możliwości wyjazdu.

 

Mam też wrażenie, że mentalnie z Ukrainą jest nam bardzo blisko.

fot. Waldemar Stube

Musimy również pamiętać, że przed wojną uciekali wszyscy, zatem kiedy słyszymy nagonkę na ukraińską społeczność, bo ktoś zrobił coś złego, to apelowałbym, by nie oceniać wszystkich jedną miarą. To dokładnie jak Polacy kiedyś i teraz, choćby w Wielkiej Brytanii, gdzie zdarzały się przypadki złego postępowania, co od razu rzutowało na opinię o całej polskiej społeczności.

 

SG: Jesteś jednym z tegorocznych stypendystów Marszałka Województwa Wielkopolskiego. W jaki sposób stypendium pozwala ci na kontynuację tego projektu?

 

WS: Dzięki stypendium przede wszystkim mam nadzieję dotrzeć z tym projektem do szerszej publiczności – poprzez wystawę, ale też publikację.

 

SG: Zdaniem Sebastião Salgado, brazylijskiego fotoreportera i dokumentalisty, zdjęcia uchodźców wojennych nie tylko pokazują ich tragedie, ale także dają głos tym, którzy go często nie mają, a jednocześnie potrafią przenieść widza w sam środek problemu. Jaki twoim zdaniem jest główny problem uchodźców z Ukrainy mieszkających dziś w Polsce?

 

WS: Powiem, czego ja najbardziej obawiam się w tym kontekście. Boję się, że na wskutek sytuacji gospodarczej społeczeństwo polskie będzie sztucznie podsycać anty-ukraińskie nastroje, bo np. korporacje będą wykorzystywać trudną sytuację ukraińskiej społeczności i chęć podjęcia pracy, by przetrwać, oferując ją im z zaniżonym wynagrodzeniem. Polacy będą żyli w przekonaniu, że dla nich nie ma pracy za godziwe pieniądze, bo ukraińskie społeczeństwo robi to bardzo tanio. A przecież im będzie zależało tylko na tym, by przetrwać. Pamiętajmy, że zdecydowana większość społeczności ukraińskiej chciałaby wrócić do swojego domu. A tylko mały odsetek chce tu zostać i tu poprawiać swój byt.

 

*Waldemar Stube – fotograf, stypendysta Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury. Wraz z bratem stworzył studio fotograficzne Fotostube w Gnieźnie. Jest wykładowcą i twórcą autorskich warsztatów fotograficznych, na których stara się zarażać pasją fotografowania. Laureat wielu konkursów, choćby Grand Press Photo, WKF National Geographic, Monovision Award, Chromatic Award, Monochrome Award, Wielkopolska Press Photo i Moja Wielkopolska. Szczęśliwy mąż oraz ojciec Julii i Tymoteusza. Fotografia daje mu dystans do rzeczywistości. Przed każdą sesją lubi wypić filiżankę kawy i porozmawiać o fotografii, filmie, chwili… Pasjonat kina. Niekwestionowany szczęściarz życiowy. W ramach stypendium realizuje projekt fotograficzny „Uchodźcy z Ukrainy”, który polega na kontynuacji dokumentacji sytuacji osób znajdujących schronienie w Polsce. Stypendium pozwoli mu też na zorganizowanie wystawy w Gnieźnie oraz wydanie katalogu do wystawy w wersji papierowej i elektronicznej.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
4
Świetne
Świetne
25
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0