Oczy, głosy, zmarszczki
Opublikowano:
5 lipca 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jeszcze jedna książka z a5 – „Spotkanie innego rodzaju” Hansa Magnusa Enzensbergera. Stary poeta, myślę, a tyle ma do powiedzenia, zaraz jednak cofam się o dwa kroki, bo przecież zbiór jest wyborem z różnych czasów.
Najstarsze z wierszy umieszczonych w zbiorze „Spotkanie innego rodzaju” ukazały się w 1957 roku. No i dlaczego stary poeta nie miałby wiele powiedzieć? Bo wie, że nic z tego? Bo nadal mało wie o sprawach prawdziwie ważnych?
Enzensberger w programie Festiwalu Miłosza. – Będzie? – dopytuję. – Ależ nie, jest za stary (za stary na festiwal?), nie przyjedzie, będzie za to pan Ryszard.
Ryszard Krynicki, tłumacz, poeta, wydawca, edytor. Po ćwierćwieczu trudno przywyknąć do nazywania go pisarzem z Krakowa. Przecież jest z Poznania, z Piątkowa, spod wieży telewizyjnej.
Spotykałem go głównie w księgarniach i antykwariatach, czasami w bibliotece. Witaliśmy się prawie w ciszy, choć nie tylko miejsce było przyczyną tej oszczędności słów. Owszem, będąc wśród książek, nie godzi się strzępić języka, ale poza tym poeta zawsze umiał milczeć, ja zaś zawsze wpadałem w onieśmielenie wobec ważnych dla mnie osób. Więc milczeliśmy do siebie, on za mądry, ja zbyt skrępowany, żeby dużo mówić.
Zresztą słowa nie wydają się Krynickiemu czymś najważniejszym. Stają się ważne w tych rzadkich chwilach, kiedy zrastają się z rzeczami, tworząc z nimi tautologiczną jedność. Ale we współczesnej kulturze, która już od dawna nie wierzy w ucieleśnienie słów, to cud. Nie da się na nim polegać, można się tylko łudzić, że nastąpi, a czasami z goryczą i zachwytem stwierdzić, że przytrafił się – komu innemu.
Na przykład cud wysłowienia bólu, który przydarzył się Paulowi Celanowi, z którym naszego poetę łączy nadzwyczajna więź. Za to o swoim milczeniu w wierszu „Przez to” mówi tak:
Milczałem wiele lat.
Nic się przez to nie stało –
ani dobrego,
ani złego.
(Luty 2005)
Wiersz pochodzi z tomu „Kamień, szron” (2004). Popatrzmy na to zestawienie substancji doskonale koherentnej, niepodzielnej i prawie wiecznej z tym, co zjawia się jedynie w pewnych okolicznościach, ulotnie.
Poezja rozpościera się pomiędzy nimi. Być może chciałaby być jak „kamień pełen pokarmu”, by posłużyć się sformułowaniem Eugeniusza Tkaczyszyna-Dyckiego, lecz – solidarna z doświadczeniem życia – przemija jak szron, rosa, mgła.
Kamień fascynował wielu poetów, Zbigniewa Herberta, Wisławę Szymborską, by wspomnieć najsławniejszych, a także – teraz to widzimy – Enzensbergera:
Myśl
spoza myśli.
Kamyk, zwyczajny,
bez domieszek, twardy,
nie na sprzedaż.
Nie rozpuszcza się,
nie jest przedmiotem
dyskusji,
Jest czym jest,
ani go nie przybywa, ani ubywa.
Nieregularny,
nie kolorowy, żyłkowaty.
Ani nowy, ani stary.
Nie potrzebuje uzasadnienia.
Nie domaga się wiary.
Nie wiesz skąd
go masz, dokąd
on zmierza, do czego
służy. Bez niego
byłoby cię mniej.
(„Konsystencja”, tłum. Ryszard Krynicki)
Fascynująca jest samoistność materii, która nie zależy od tego, czy ją dostrzeżemy, opiszemy, czy nadamy jej jakąś funkcję i wartość, bo przecież kamień „Jest czym jest,/ ani go nie przybywa, ani ubywa”.
U Herberta jest podobnie („kamyk jest stworzeniem/ doskonałym/ równy samemu sobie/ pilnujący swych granic/ wypełniony dokładnie/ kamiennym sensem”), u Szymborskiej zaś dużo, dużo ciekawiej („Pukam do drzwi kamienia./ – To ja, wpuść mnie./ – Nie mam drzwi – mówi kamień”).
Herbert podziwia doskonałość kamienia i gorszy się wynikającą z niej arogancką obojętnością; Szymborska nadaje materii osobowość, z której po równo bierze się mądrość przynależności („udziału”) do natury i budzący namysł defekt, brak, niedostatek perfekcyjnej formy. Nieposiadanie „zmysłu udziału”, o który kamień posądza człowieka, okazuje się również jego udziałem. Jest być może właściwością wszelkiego świadomego istnienia, które – będąc takim lub innym – nie ma powodów do wywyższania się nad inne byty.
A kamyk Enzensbergera?
Wzbogaca („Bez niego/ byłoby cię mniej”). Jego głucha, niedostępna zawartość, szczelnie zamknięta, bezsłowna, oswobadza z rutyny nazywania i komentowania świata, wywołuje gdzie indziej rodzące się myśli („Myśl/ spoza myśli”), wzmaga odczuwanie więzi z tajemniczym bytem, intensyfikuje poczucie siebie. Poeta kładzie bowiem nacisk na relacje, uczestnictwo, udział, współodpowiedzialność.
Enzensbergerowska etyka, bo jest to przecież rodzaj etosu, odnosi się do materii i abstrakcji (jak wiadomo, poetę pasjonuje nauka, w szczególności matematyka, której jest cenionym znawcą), do estetyki, o której wypowiadał się wielokrotnie i za każdym razem bardzo interesująco, ale i do polityki.
Jako publicysta i redaktor wpływowych czasopism oddziaływał na nią w latach 60., lecz i później zabierał głos w sprawach kluczowych. Zawsze przeciw władzy, kiedy ta przestaje uważać się za instrument wolności obywateli i zaczyna służyć sama sobie, zawsze po stronie swobody myśli, wypowiedzi i działania. Aktywność obywatelska przeciw instytucjonalizacji i represyjności systemu.
Nie kościoły, media czy związki zawodowe, lecz ruchy społeczne, samorzutne i nastawione na osiągnięcie konkretnych celów, upominające się o prawa rozmaitych mniejszości, na tym powinna polegać władza. Władza jako budzicielka i strażniczka wolności, samorządności, autonomii organizacji społecznych – brzmi to dzisiaj utopijnie, a jest wszak banałem.
Enzensberger w tłumaczeniu Krynickiego jest poetą piękna; mimo wszystko piękna.
Jego zaangażowanie w rzeczywistość pozawierszową, w to wszystko, co jest niezależnie od tego, czy się o tym mówi, czy nie, a także w to, co w całości pochodzi od nas, bo jest ludzkie, społeczne, chroni go przed egolatrią, koncentrowaniem się na sobie, własnym i nieprzechodnim doznaniu. Stwarza miarę do oceniania różnic między dobrem a złem, czynem godnym i niegodnym uwagi, gestem zobowiązującym i pozbawionym znaczenia. Przydaje wierszom – często bezwstydnie lirycznym, nawet sentymentalnym, nostalgicznym, melancholijnym – niezwykle potrzebnej rzeczowości, powściąga konfesyjność, zapobiega histerii i wulgarnemu pesymizmowi.
Dzięki temu wiersze gorzkie nie emanują goryczą. Jak w utworze „Ciężkie walizki”:
Skąd się wzięły te wszystkie walizki na podwórzu,
do kogo należą? Kto je tutaj przytaszczył,
odstawił, pozostawił, poukładał jedną na drugiej,
kto o nich zapomniał? Staromodne walizki
obdrapane, spękane,
obwiązane sznurkami.
Chociaż skóra jest jeszcze dobra, niegdyś
pewnie aż lśniła, a połamany zamek
błyszczał się złoto na wystawie.
Co mają znaczyć te wszystkie walizki na naszym podwórzu?
Cóż to jest, w środku? Owe skarpetki, owe peruki,
ów pamiętnik, ten w poduszeczce do igieł ukryty diament –
żeby mi nikt się nie ważył dotykać tych rzeczy!
Tu nie ma co liczyć na znaleźne.
Spody uchwytów są giętkie.
Tak wiele rąk, przez które przeszły.
Tutaj nikogo. Tylko walizki.
Taki Enzensberger – poeta pomarszczonych, skażonych obrazów, bolesny, lecz opierający się rozpaczy – podobałby się Wisławie Szymborskiej (wspólna pasja przyrodoznawcza, dyskretne sytuowanie lirycznego „ja”), Czesławowi Miłoszowi (najpierw świat, potem podmiot), Tadeuszowi Różewiczowi (krytycyzm cywilizacyjny), Adamowi Zagajewskiego (piękno istnieje), mam też nadzieję, że spodoba się Tobie, Czytelniku i Czytelniczko tych nieuładzonych notatek.
Książka jest bowiem spotkaniem dwóch nadzwyczajnych poetów, do którego wolno i warto się przyłączyć.
Hans Magnus Enzensberger, „Spotkanie innego rodzaju”, Biblioteka Poetycka Wydawnictwa a5, pod redakcją Ryszarda Krynickiego, tom 79.
CZYTAJ TAKŻE: Między nami. „Niedyskrecje” Piotra Sommera
CZYTAJ TAKŻE: Pani ogrodu, tropicielka słów. Krystyna Miłobędzka, „Spis z natury”
CZYTAJ TAKŻE: Poeta, emigrant do ojczyzny – Roman Chojnacki