Nie łapię chwili
Opublikowano:
9 lipca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Bownik: Ważna jest dla mnie dwubiegunowość, ale nie rozumiana jako łatwe przeciwieństwa. Próbuję rewers badać w oderwaniu od zewnętrznej strony, sprawdzając czym jest sam dla siebie.
ANNA BORZESKOWSKA: Spotykamy się w Poznaniu, w Centrum Kultury ZAMEK, przy okazji premierowej wystawy cyklu „Rewers” zorganizowanej przez Galerię Fotografii pf. Czy możesz opowiedzieć o tym cyklu?
BOWNIK: Wszystko zaczęło się od zaproszenia na wystawę do BWA w Tarnowie, które otrzymałem od Marcina Różyca. Nazywało się to „Wykrój. Miasto. Tarnów” i miało być o mieście opowiedzianym przez ubrania. Pojechałem zatem do Tarnowa i wspólnie obejrzeliśmy archiwa w muzeum. Zrozumiałem wtedy, że dla mnie, osoby zajmującej się sztuką współczesną, przede wszystkim interesująca jest „druga strona”. A ponieważ mieliśmy możliwość zobaczyć oddział poświęcony kulturze i historii Romów (jedyny taki w Polsce), postanowiłem wybrać romską suknię estradową z lat 50. I od tego się zaczęło. Czuję, że gest odwracania muzealnej narracji jest potrzebny. Od tamtego czasu pracuję nad tym cyklem i myślę nad obszarami, które mogą nie być obojętne. Przede wszystkim interesuje mnie etnografia, sakralność i postacie historyczne.
Czy jadąc do danego muzeum, wiesz już, które ubrania chcesz sfotografować?
Tak, wiem. Wcześniej długo się przygotowuję, a i współpraca z placówkami często jest długim przedzieraniem się przez kwestie administracyjne. Zaczyna się od próby nawiązania kontaktu i już na tym etapie jest to czasem żmudne. Na przykład z Muzeum Etnograficznym w Petersburgu pół roku trwały rozmowy przez e-mail, w przypadku Ermitażu było to aż 9 miesięcy.
Cykl jest, jak rozumiem, wciąż otwarty?
Tak. Zamierzam go kontynuować i co jakiś czas pokazywać kolejne odsłony. Gdybym czekał z prezentacją tych zdjęć do momentu, gdy uda się sfotografować wszystkie interesujące mnie obiekty, pewnie mógłbym pokazać go dopiero za kilka lat.
W jakich miejscach dotychczas pracowałeś nad zdjęciami z serii „Rewers”?
Pracowałem w Krakowie, Warszawie, Łodzi, Tarnowie i teraz w Poznaniu. Byłem także w Rosji – w Petersburgu (w Muzeum Etnograficznym i w Ermitażu) i w Mińsku na Białorusi. Mógłbym oczywiście sfotografować tradycyjne ubranie białoruskie w muzeum w Polsce. Ale ja chcę wykonać ten gest tam, na Białorusi. Dla mnie najistotniejsze w tym projekcie jest negocjowanie z muzeami gestu odwrócenia. Chcę, żeby wyraziły zgodę, by historyczne narracje tylko symbolicznie, umownie, jakoś utopijnie, pokazać od drugiej strony. Ja to nazywam demokracją rejestru, chcąc równoważyć treści.
Współpraca z Muzeum Etnograficznym w Poznaniu wyniknęła z założenia, które postanowiłem realizować, by zawsze dodawać coś lokalnego. Dzięki zaangażowaniu Wojtka Luchowskiego i Dominiki Karalus z Galerii Fotografii pf udało mi się nawiązać wspaniałą współpracę z muzeum w Poznaniu i panią Joanną Minksztym. Z zaproponowanych ubrań wybrałem ostatecznie cztery, a na wystawie prezentujemy jedno z nich. Za tym ubraniem idzie oczywiście opowieść o dziewczynie przyjeżdżającej do pracy w mieście. Tutaj otrzymuje ubranie oraz nowe imię, stając się kimś innym – Pelasią, gotową do służby. To dla mnie bardzo ważne zdjęcie.
Na wystawie jest zdjęcie jednego stroju, który nie jest odwrócony (strój szamanki). Czy możesz o tym opowiedzieć?
Oczywiście. W Muzeum Etnograficznym w Petersburgu jest milion ubrań (wiadomo – Rosja!). Chciałem tam sfotografować kilka, w tym strój szamana. Jednak przerwałem sesję w trakcie, bo czułem, że pracownicy utrudniają mi pracę, nie przynoszą ubrań, o które poprosiłem, pokazują mi jako strój szamana, coś, co na pewno nim nie jest. Postanowiłem to przerwać i porozmawiać raz jeszcze z osobą, z którąnegocjowałem kontrakt. A ponieważ zbliżał się weekend, to okazało się, że mam dwa dni na zwiedzenie miasta. I przypadkowo miałem okazję porozmawiać z mieszkającą tam i pracującą naukowo, ekspertką od szamanizmu. Dowiedziałem się od niej, że nie ma szans, by udało mi się odwrócić strój szamana, bo pracownicy muzeum się go… boją. Obrósł legendą po tym, jak ktoś, kto w nim tańczył w ramach jakiegoś wydarzenia, ciężko się rozchorował, a samochód, którym strój przewożono, uległ wypadkowi. I nikt nawet nie chce go dotknąć.
Zrozumiałem w tym momencie, że muszę zrezygnować z odwrócenia tego stroju. I wtedy dowiedziałem się rzeczy najważniejszej – w pewnym sensie to ubranie już jest odwrócone na drugą stronę. Bo to, co widzimy, reprezentuje świat „po drugiej stronie”, a szaman jako taki jest łącznikiem z tym światem. To pięknie połączyło mi się z innymi pracami, tymi dotyczącymi ubrań sakralnych (odwróciłem wcześniej stroje popów, epatujące raczej wartościami ziemskimi niż niebiańskimi). Gdy wróciłem do muzeum i powiedziałem, że nie chcę już odwracać stroju, okazało się, że mogę sobie wybrać dowolny z nich. Dostałem na to jednak mniej więcej 20 sekund. Z wielostronicowego katalogu wybrałem ubranie, którego zdjęcie można oglądać w Poznaniu. Okazało się, że był to jedyny znajdujący się w ich zbiorach strój szamanki, co idealnie wpasowało się w mój projekt. A to dlatego, że chcę, by dominowały w nim stroje kobiece (widać to także na wystawie w Zamku), zależy mi na nadreprezentacji kobiet. Ten gest odwracania narracji muzealnej/historycznej wiąże się też z potrzebą rozszczelnienia, dostrzegania możliwości innej wersji.
Kwestia awersu i rewersu pojawiła się już przy okazji serii „Disassembly”. W rozmowie z Jakubem Świerczem wskazywałeś na napięcie pomiędzy awersem i rewersem swojego działania wobec roślin. Czy właśnie owo istnienie drugiej strony jest dla ciebie takie inspirujące?
Ważna jest dla mnie dwubiegunowość, ale nie rozumiana jako łatwe przeciwieństwa. Próbuję rewers badać w oderwaniu od zewnętrznej strony, sprawdzając czym jest sam dla siebie.
Korzystasz z dość szczególnego aparatu fotograficznego. Czy możesz o nim opowiedzieć? Czy zawsze na nim pracujesz?
Używam aparatu wielkoformatowego, analogowego – 8 × 10 cali. Naświetlam negatyw wielkości A4.
Pracuję w ten sposób z wielu powodów. Po pierwsze, uwielbiam ograniczenia, a taki aparat mnie ogranicza – nie mogę nim łatwo fotografować. Po drugie, ten aparat generuje swoistą oszczędność, robię bardzo mało zdjęć na planie. W przypadku ubrań tylko jedno zdjęcie. Ten aparat zapewnia też większą rozdzielczość. Zdjęcie może mieć więcej szczegółów, a im więcej, tym obraz jest bardziej realistyczny. A mnie klasyczna formuła realizmu ciągle interesuje. I jest wpisana w to narzędzie.
Studiowałeś na ASP w Poznaniu. Chciałabym zapytać, jak wspominasz ten czas?
Wiele zawdzięczam tej szkole, zwłaszcza niektórym wykładowcom. Przede wszystkim doceniam to, że akademia dawała szansę, by robić swoje. Uważam, że to bardzo ważne, by szkoła nie formatowała. I to w Poznaniu się udało. A dlaczego przyszedłem na studia właśnie tutaj? No cóż – dwadzieścia lat temu wybór był prosty – chcąc studiować fotografię, wybierało się albo Łódź i tamtejszą filmówkę (ale tam ważniejszy był aspekt dokumentacyjny fotografii), albo ASP w Poznaniu.
A czy teraz, patrząc z Warszawy, widzisz w Poznaniu, Wielkopolsce jakieś ciekawe miejsca, zjawiska, osoby?
Miałem okazję studiować na ASP w Poznaniu w czasie, gdy pojawili się artyści tworzący w tej chwili trzon sztuki współczesnej w Polsce: Wojciech Bąkowski, Konrad Smoleński, Honza Zamoyski, Radek Szlaga. Tu się wydarzyło coś ważnego! Jestem pewien, że to miasto jest uśpioną bombą artystyczną. Zawsze tak było, w pewnym momencie ona wybuchła i rozlała się na całą Polskę, teraz znowu się zbiera i kumuluje. Liczę, że znowu wybuchnie.
Jaki jest stosunek czasu, który przeznaczasz na przygotowanie planu, do pracy czysto fotograficznej?
W przypadku serii „Rewers” bazuję na konwencji fotografii muzealnej. Nie interpretuję przy pomocy światła, nie stawiam na estetykę, ale egzekwuję język muzealnika czy muzealniczki, który choć mało atrakcyjny, jest wiarygodny w przypadku tego projektu. Gdybym fotografował w inny sposób, to nie mógłbym pokazać tych treści, na których mi zależy. Uważam, że fotografia jest ciekawa jako narzędzie, które cały czas tworzy konwencję patrzenia.
A czy zdarza ci się na co dzień robić zdjęcia spontanicznie, intuicyjnie?
Nie bardzo. Nie robię zdjęć, w ogóle mnie to nie interesuje. Ciekawi mnie tylko fotografowanie tego, co wiąże się z wyrażeniem jakiegoś spojrzenia na świat. Ono często jest na tyle skomplikowane, że ten obraz jest podsumowaniem. Nie łapię chwili [śmiech].
Napisałeś scenariusz i wyreżyserowałeś teledysk dla Moniki Brodki. Czy możesz opowiedzieć o tej współpracy?
Monika Brodka jest aktywną uczestniczką życia artystycznego i kolekcjonerką fotografii, poznaliśmy się, gdy włączyła do swojego zbioru także moje prace. W pewnym momencie zaprosiła mnie do stworzenia teledysku do utworu z płyty „Clashes”. Wybrałem „Haiti”, dostałem budżet i całkowitą wolność artystyczną. Teledysk jest czarno-biały, nagrany w formacie 4:3, czyli telewizyjnym, ma długie ujęcia i jest skomponowany jak moje fotografie. Nagraliśmy tylko 19 minut materiału!
Postanowiłem nawiązać do fotografii, którą bardzo lubię, czyli fotografii modowej z lat 40. XX wieku, kiedy gwiazdy złotego okresu Hollywood były podnoszone (dosłownie) na postumentach niczym bogowie ku niebu. Chciałem przywołać tę figurę wyniesienia gwiazdy. Równocześnie zdecydowałem się na pewien drobny gest – nie pokazuję w tym filmie jej twarzy, traktuję ją jako jeden z elementów, jak światło czy dźwięk. Byłem też ciekawy, co będzie się działo z artystką, gdy będzie „podglądana” przez kamerę podczas tych długich ujęć. Interesowały mnie te momenty, gdy widać, że pod pozą i strojem jest człowiek, który jednak oddycha.
Współpracowałeś też przy innym projekcie muzycznym, a mianowicie „Dźwięku odnalezionym” Michała Pepola. Co dała ci ta współpraca?
Michał Pepol jest bardzo doświadczonym muzykiem, gra w kwartecie (Royal String Quartet) i w teatrze Warlikowskiego (jest związany z Nowym Teatrem). Przygotowuje też solowe koncerty – do jednego z nich dostarczałem obraz. Przy okazji tego projektu dotarła do mnie doniosłość elementu interpretacji w muzyce klasycznej. Postanowiłem też z tego zaczerpnąć, wejść trochę w sposób pracy muzyka. Postanowiłem wziąć cudzy obraz i go zinterpretować. Sięgnąłem między innymi po fotografie ptaków Roni Horn i pracę Williama Egglestona. Spróbowałem mówić „czyimś” obrazem.
Wiem, że dużo czytasz. Czy możesz opowiedzieć o tym, co cię ostatnio literacko zafrapowało?
Czytam teraz niezwykle interesującą książę o Szostakowiczu – „Zgiełk czasu” Juliana Barnesa. Niedawno sięgnąłem po wznowioną książkę Marii Janion o przeżywaniu rzeczywistości, nie znałem jej wcześniej. Lubię też czytać św. Augustyna, odkrywam go ciągle na nowo, uważam, że jego niepokój bycia na styku antyku i średniowiecza, tłumaczenie sobie czasów, które nadchodzą, bardzo pasuje do momentu, w jakim teraz jesteśmy.
CZYTAJ TAKŻE: Stół z powyłamywanymi nogami: „Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole”
CZYTAJ TAKŻE: Zakamarki: nieco inne spojrzenie na dziecko. Rozmowa z Katarzyną Skalską
CZYTAJ TAKŻE: Ludzie zamiast bóstw: Płonąca Mumia i Otwarta Starołęka