Pisać wbrew przeszkodom
Opublikowano:
27 października 2017
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Dobrze, gdy pisarze przed debiutem chcą konfrontować swoją twórczość z profesjonalnymi wydawnictwami. To brzmi nienowocześnie, ale po wielu swoich doświadczeniach wiem, że obranie takiej drogi na początku kariery przynosi wiele korzyści” – mówi Inga Iwasiów, literaturoznawczyni, poetka, prozaiczka, gość debaty o pisarstwie w ramach Nagrody Kościelskich 2017.
SEBASTIAN GABRYEL: Na Uniwersytecie Szczecińskim, na którym kieruje Pani Zakładem Literatury XX Wieku w Instytucie Polonistyki, Kulturoznawstwa i Dziennikarstwa, otwarto nowe kierunki. Jednym z nich jest pisarstwo. Co znalazło się w programie szkolenia przyszłych pisarzy?
INGA IWASIÓW: Program zakłada powolne zbliżanie się do własnego tekstu. Przez namysł, analizę, korygowanie, dyskutowanie. Fundamentem jest sama czynność artystycznego pisania, obudowana wiedzą na temat tego, jak robią to inni. Pisarstwo jest i zawodem, i tajemnicą, więc odbywamy warsztaty i pracujemy nad fantazjami. Nasz program jest skonstruowany tak, aby znajdowały się w nim zarówno ćwiczenia praktyczne i teorie, jak również spotkania z tymi, którzy mogą podzielić się swoją wiedzą i doświadczeniami.
Gdyby miała Pani udzielić kilku wskazówek dla początkujących pisarzy, jak by brzmiały? Jak zacząć przygodę z pisarstwem?
Na pewno kluczowe jest unikanie pośpiechu. Teksty powinny być pisane, a nie taśmowo produkowane. Dobrze też, jeśli pisarze przed debiutem chcą konfrontować swoją twórczość z profesjonalnymi wydawnictwami. To może brzmi nienowocześnie, jednak po wielu swoich doświadczeniach – również tych jurorskich – wiem, że obranie takiej drogi na początku kariery przynosi naprawdę wiele korzyści. To wciąż ma sens, bo zawsze warto pozwolić spojrzeć na swoją książkę komuś z zewnątrz, kto dodatkowo „zna się na rzeczy”
Wena twórcza to pojęcie stare jak świat. Jednak, czy rzeczywiście istnieje?
Bez względu na to, jakbyśmy tego nie nazwali – weną, natchnieniem, czy po prostu dobrą passą – coś takiego niewątpliwie jest.
I można to stymulować?
Tak, choćby przez dbałość o zachowywanie dobrej kondycji psychicznej. Myślę, że może ją nam zapewnić choćby pewność na temat tego, po co nam pisanie. Warto też wygospodarowywać sobie przestrzeń na twórczość – zarówno psychiczną, jak i rzeczywistą. Warto nauczyć się pisać wbrew wszelkim przeszkodom, jakie pojawiają się w naszym życiu. Wtedy wygrywa wena.
Jest pani autorką opowiadań, tomików poetyckich, licznych rozpraw i esejów, w których zajmuje się literaturą polską XX i XXI wieku ze stanowiska krytyki feministycznej. Chciałem zapytać, jaki jest według pani największy mit dotyczący feminizmu?
Taki, że kobiety nienawidzą mężczyzn (śmiech). I że celem feministek jest zmienienie wszystkim ludziom płci.
Katarzyna Nosowska, wokalistka popularnego zespołu Hey, powiedziała kiedyś, że jako kobieta w Polsce czuje się bardzo swobodnie, więc nie ma potrzeby brać do ręki sztandaru i chodzić na protesty. Czy Pani zdaniem rzeczywiście jest tak kolorowo?
Na pewno nie. Niedawno ukazała się po polsku książka Rebeki Solnit pt. „Mężczyźni objaśniają mi świat”. Reakcje na nią jednoznacznie pokazują, że problem istnieje. Kobiety – również te, które odnoszą sukcesy zawodowe i mają dobrą pozycję zawodową – czują, że ktoś wciąż podchodzi do nich z pozycji autorytetu. Tym „kimś” najczęściej jest mężczyzna, który je poucza i odsyła do kuchni.
Posyła „do garów”.
Tak, w jakimś momencie życia, spotyka to każdą z nas. Wciąż nie jesteśmy od tego wolne.
Czy teraz nadchodzi czas, w którym polskie kobiety wreszcie mogą tyle, co mężczyźni?
Z jednej strony nie istnieją w Polsce przeszkody prawne, by realizować swoje cele. Co więcej, nie ma też przeszkód, które mogłyby tworzyć tzw. „urządzenie społeczne” – większość młodych ludzi twierdzi, że popiera idee równościowe. Możemy spełniać swoje marzenia, uczyć się, realizować się w wielu zawodach, żyć w otwartym świecie. Jednak z drugiej strony, koniec końców zawsze przychodzą takie chwile, o których wspomniałam wcześniej. To są takie nieoczekiwane „ciosy”, wymierzane wcale nie przez los, ale przez społeczeństwo, w którym żyjemy.
I chyba również przez system. W końcu polskie kobiety częstą wciąż zarabiają mniej od mężczyzn, wykonując tę samą pracę.
Oczywiście, wyniki badań jednoznacznie pokazują, że te dysproporcje nadal istnieją. Warto powiedzieć też o warunkach podejmowania pracy, które dla kobiet wciąż są znacznie trudniejsze. Polski rynek pracy jeszcze nie rozumie oczywistego, wydawałoby się, faktu, że ludzie mają dzieci! Dlatego zapewnianie dłuższych urlopów macierzyńskich nie załatwia sprawy, ponieważ kiedy kobiety wracają później do pracy, to znajdują się w zupełnie innym położeniu niż ich koledzy, będący w tym samym wieku. Mechanizmów, które utrudniają kobietom życie wciąż istnieje bardzo dużo.
Czy z Pani obserwacji młode Polki skuteczniej bronią się przed męską dominacją niż ich matki i babcie?
Na pewno żyją według innych reguł, jednak trzeba byłoby się zastanowić, co tak naprawdę oznacza „obrona przed męską dominacją”. Bo przecież w życiu codziennym młode Polki zwykle o niej nie myślą. Nie czują, że muszą się przed czymś bronić, że znajdują się na jakimś polu walki. Czasem jednak przychodzi w ich życiu taki specyficzny moment „spiętrzenia”, rozglądają się wokół i odkrywają, że jednak na tym polu są.
Niedawno przyznała Pani, że poszukiwanie nieradykalnego języka, by mówić o feminizmie zajęło lata. Co jest jego istotą? I czy naprawdę warto nim operować?
Ja zawsze wierzyłam, że warto. Choćby dlatego, że istnieją różne sytuacje, konteksty i role, w których on bardzo się przydaje. Ja, łącząc rolę pisarską z rolą akademicką, zawsze poszukiwałam takiego języka, który ma charakter niekonfrontacyjny. Nie jest językiem „z pola walki”, ale służącym do wskazywania problemów, językiem biorącym się z namysłu nad różnymi możliwościami. Niestety, po wielu latach, doszłam do smutnego wniosku, że bez względu na to, jakbym nie mówiła, zawsze będę ustawiana w pozycji wariatki, strasznej feministki. Nie ochroni mnie uniwersytecki status.
No właśnie, osobiście również mam wątpliwości, czy takiego nieradykalnego języka w ogóle warto używać, skoro w Polsce mówienie o prawach kobiet z miejsca skazuje na łatkę zapatrzonego w siebie radykała, niezorientowanego na dialog, a jedynie na cel. Pani też czasem czuje się tak traktowana?
Oczywiście, że tak! Nieradykalny język jest bardzo ważny, jednak na pewno nie zabezpiecza mnie przed atakami „z zewnątrz”.
Przed nimi w ogóle można jakoś się chronić?
Każda z nas ma w tej kwestii różne doświadczenia. Co nie znaczy, że niepotrzebne jest wypracowywanie opisowego, refleksyjnego języka. Działamy, piszemy, myślimy na różnych poziomach – od akademickiego, przez literacki, po publicystyczny. Kiedy wychodzimy ze swoimi pomysłami „na zewnątrz”, jesteśmy narażone na dyscyplinowanie, spotykamy się z raniącymi zarzutami. Uczymy się na nie reagować.
Czy można powiedzieć, że te zarzuty są efektem niedowartościowania tych, którzy je stawiają?
Nie chciałabym generalizować, jednak rzeczywiście, czasem pojawia się myśl, że ten mechanizm jest dwuwartościowy i w zasadzie niezbyt skomplikowany… Nie chciałabym zajmować się tu jakąś psychoanalizą mężczyzn, tak jak nie mam zamiaru ubolewać nad ich złym samopoczuciem, spowodowanym faktem, że kobiety chcą walczyć o swoje prawa, będące podstawą elementarza demokracji. A to choćby dlatego, że w sprawach dotyczących społeczeństwa, należy dogadywać się na innym poziomie niż wyłącznie emocjonalny.
A jak Pani zareagowała, kiedy dowiedziała się, że znajduje się na czarnej liście „wykładowców od gender”? W styczniu tego roku Fundacja Życie i Rodzina wystosowała do polskich uczelni publicznych dość nietypowy list…
To był list, który żądał od uczelni niemożliwego.
Mówiąc wprost: sporządzenia danych „kto” i „za ile”.
No właśnie. Jak na ironię, właśnie te żądania wydają się być prawdziwie radykalnym działaniem. Na dodatek, ocierającym się o jakiś kompletny absurd. Posłużmy się analogią – czy uczelnie byłyby w stanie wyliczyć np. jaka część pensji przeznaczana jest na analizę treści katolickich w utworach literatury polskiej, od średniowiecza do współczesności? Nie sądzę. W przypadku problematyki gender to również nie jest możliwe, ponieważ jest ona „rozsiana” po różnych ośrodkach nauczania akademickiego. Nie zawsze, a raczej rzadko, są jakieś wydzielone wydziały bądź studia. Ten list jest jednym z dojmujących symptomów takiej niepotrzebnej, bo skłócającej ludzi, nagonki na konkretną grupę badaczy.
Aż trudno uwierzyć, że ktoś mógł pomyśleć, że otrzymanie takich danych jest możliwe. Czy nie było to raczej czymś w rodzaju pogrożenia paluszkiem i nastroszenia piórek?
To wyglądało na pokaz siły. „Mamy was na oku i będziemy się wam bacznie przyglądać”. Niestety, udało się w Polsce wyhodować lęk przed potworem gender, który nie ma nic wspólnego z badaniami prowadzonymi na uczelniach, z książkami pisanymi w ramach grantów.
INGA IWASIÓW– polska literaturoznawczyni, krytyk literacki, poetka i prozaiczka. Profesor Uniwersytetu Szczecińskiego, gdzie kieruje Zakładem Literatury XX Wieku w Instytucie Polonistyki i Kulturoznawstwa oraz Podyplomowymi Studiami Wiedza o Kulturze. Jest autorką opowiadań, tomików poetyckich, a przede wszystkim rozlicznych rozpraw i esejów, w których zajmuje się literaturą polską XX i XXI wieku ze stanowiska krytyki feministycznej. Była pomysłodawczynią Nagrody Literackiej dla Autorki „Gryfia”, której celem jest promowanie twórczości kobiet.
Zasiada w kapitule Poznańskiej Nagrody Literackiej im. Adama Mickiewicza. Związana ze Studiami nad Kulturową Tożsamością Płci na Uniwersytecie Warszawskim. Współpracuje z Instytutem Teatralnym im. Zbigniewa Raszewskiego w Warszawie. Autorka książek naukowych i eseistycznych: „Kresy w twórczości Włodzimierza Odojewskiego. Próba feministyczna” (Szczecin 1994), „Opowieść i milczenie. O prozie Leopolda Tyrmanda” (Szczecin 2000), „Gender dla średnio zaawansowanych. Wykłady szczecińskie” (Warszawa 2004), „Parafrazy i reinterpretacje. Wykłady z teorii i praktyki czytania” (Szczecin 2004).