fot. materiały prasowe „Fair Play”

Recenzja: „Fair Play”

Nowa odsłona thrillera erotycznego. Obyczajowo ciasna jak koszule osób bohaterskich. Mimo to interesująca, bo grająca z szowinistycznymi kliszami prekursorów gatunku. 

Thriller erotyczny to w dzisiejszym Hollywood już (niemal) wymarły gatunek. Niechlubne wyjątki, jak „Kiedy nikt nie patrzy” Michaela Mohana z 2021 roku czy „Głęboka woda” z Benem Affleckiem i Aną de Armas, zdają się tylko potwierdzać, że zmysłowe opowieści o zdradzie i zemście złote czasy mają za sobą. Ten drugi tytuł jest znaczący. Wyszedł spod ręki Adriana Lyne’a, reżysera takich pikantnych klasyków, jak „Niemoralna propozycja”, „Fatalne zauroczenie” czy „Niewierna” z 2002 roku, która zakończyła dwie dekady rządów produkcji z wziętą obsadą i ze scenami łóżkowymi przeznaczonymi dla oczu dorosłej widowni. „Głęboka woda” była zaledwie poprawną reminiscencją tego, że Hollywood zatrzasnęło drzwi sypialni.

Zachowawczość

fot. materiały prasowe „Fair Play”

Dlatego zakupiony przez Netfliksa za 20 mln dolarów hit festiwalu Sundance „Fair Play” wzbudził zainteresowanie godne wydanych pieniędzy. W domyśle thriller erotyczny w korporacyjnym anturażu w reżyserii debiutującej w długiej formie Chloe Domont gwarantował namiętne sceny z feministycznym pazurem. Można sentymentalnie wzdychać za „Nagim instynktem”, „Ręką nad kołyską” czy – moją ulubioną – „Sublokatorką”, ale trudno nie spoglądać na te produkcje przez pryzmat szowinistycznych wyobrażeń heteroseksualnych mężczyzn za kamerą. I faktycznie „Fair Play” odhacza feministyczną część. Natomiast niewiele w nim erotyki i klasycznego thrillera. Brak też szalonego przerysowania, jak chociażby w pamiętnej scenie z „Fatalnego zauroczenia”, w której grana przez Glen Close Alex w szale zemsty ugotowała królika córki swojego kochanka Dana (Michael Douglas).

 

Film Chloe Domont obyczajowo jest ciasno zapięty pod szyję niczym wyprasowane koszule pracowników firmy z Wall Street, w której rozgrywa się akcja „Fair Play”.

Swoista zachowawczość nie jest (do końca) przytykiem. Pasuje bowiem do konwencji scenariusza. Wszak Luke (Alden Ehrenreich z „Oppenheimera”) i Emily (znana z „Bridgertonów” Phoebe Dynevor), muszą – lub może bardziej chcą – trzymać swój związek w tajemnicy przed współpracownikami. Oboje są analitykami w tej samej korporacji funduszu hedgingowego. Wiedzą, że HR nie będzie zadowolony z ich związku. W oczekiwaniu na ustabilizowanie (czyt. podwyższenie) zawodowego statusu, prowadzą podwójne życie. Razem mieszkają. Znają swoje rodziny. Planują też przyszłość.

Emily i Luke

W otwierającej film scenie para urywa się z nudnego wesela na szybki numerek w toalecie. Luke sadza Emily na umywalce i raczy ją seksem oralnym, by szybko zorientować się, że nie tylko jego twarz pokryta jest krwią menstruacyjną, ale też upaprał nią satynową suknię partnerki. Sytuacja na równi niezręczna, zabawna i niekonwencjonalna – gruntownie stabuizowana w kulturze i niemal nieobecna w kinie. Scenę wieńczą oświadczyny Luke’a. Mimo że Emily przyjmuje pierścionek, jej twarz zdradza brak przekonania.

 

Nic dziwnego. Emily spędziła w firmie dwa lata.

Tu o różnorodności tylko się mówi na szkoleniach. W praktyce kobiet na wyższych stanowiskach jest jak na lekarstwo. Główna bohaterka zdaje sobie sprawę, że gdy jej związek wyjdzie na jaw, prędzej ona niż partner będzie musiała poszukać nowego miejsca pracy. Tym bardziej że koledzy, między kolejnymi przechwałkami o jednorazowych przygodach seksualnych, plotkują, iż Luke szykowany jest do awansu. Emily  ze szczerą radością nie omieszka chłopaka o tym poinformować.

 

fot. materiały prasowe „Fair Play”

Zdaje się, że tak samo szczerze Luke gratuluje Emily, kiedy to ona o 2 w nocy (sic!) przez swojego chamskiego i mobbingującego szefa Campbella (zimny jak lód Eddie Marsan) zostaje poinformowana, iż to jednak ona wskakuje o szczebel wyżej na korporacyjnej drabinie.

 

Niespodziewanie, bo choć bohaterka zasługuje na awans, kultura w firmie jest szowinistyczna.

W pracy teraz to Luke będzie odpowiadał przed Emily. Niedawną radość można między bajki włożyć. Ego bohatera zostaje mocno nadszarpnięte. Spada jego libido. Szybko wychodzi też na jaw, że Emily jest dużo bardziej bystra, inteligentniejsza i po prostu lepsza w swojej robocie niż partner. Chłopięcy urok Luke’a, który najprawdopodobniej przyciągnął do niego dziewczynę, jego zadziorność i luz przy jednoczesnym profeministycznym nastawieniu, w obliczu utraty pozycji w firmie (i to na rzecz KOBIETY!) okazuje się zwykłym pozoranctwem.

 

Domont, Ehrenreich i Dynevor nie wyolbrzymiają tej zmiany.

Wszystko dzieje się w półsłówkach, zachodzi w oczach, gestach. Tonący Luke chwyta się coachowskich porad od „guru biznesu”. Emily, chcąc udowodnić, że jest „jedną z chłopaków”, pije na umór na suto zakrapianych kolacjach firmowych. Zamiast miłosnych wyznań, sączy się jad. Trudno zweryfikować, czy to jeszcze romantyczny związek, czy wykorzystywanie (przez Emily) pozycji szefowej względem podwładnego.

Chemia między bohaterami

Zarówno Ehrenreich, jak i Dynevor wypadają przekonująco. Mimo braku erotyki, na ekranie chemia między bohaterami jest widoczna. Emily od razu wzbudza naszą sympatię. Na szczęście aktorka prowadzi postać niejednoznacznie. Raz jej kibicujemy, innym razem nienawidzimy. Prawdziwym wygranym jest jednak Ehrenreich. Jego Luke balansuje na granicy faktycznego poszanowania kobiet a zachowywania się, bo tak trzeba (co jest wypadkową wpojonej przez kulturę/dojrzewanie mizoginii).

 

fot. materiały prasowe „Fair Play”

Scenariusz psuje się w trzecim akcie.

Trochę tak, jakby reżyserka (i scenarzystka w jednej osobie) przypomniała sobie o prekursorach gatunku filmowego, w którym operuje. Dokleja do fabuły absurdalne rozwiązania. Natomiast bohater i bohaterka zaczynają zachowywać się niezgodnie ze swoim zbudowanym przez godzinę z hakiem charakterem. Do tego stopnia pogrążają się w chaosie, że Emily na moment wskakuje w buty wspomnianej Alex z „Fatalnego zauroczenia”. To potknięcie każe zastanowić się, czy przy powszechności social mediów i transparentności (np. przy podpisywaniu umowy) związek nie wyszedłby na jaw?

Feminista czy szowinista

W thrillerze (erotycznym, ale nie tylko) i w horrorze popularną figurą jest „[kobieta] z piekła rodem”. W kwadratowy nawias możemy wpisać m.in. nianię (np. z „Ręki nad kołyską”), kochankę (np. „Fatalne zauroczenie”) czy współpracownicę (np. „Bez skrupułów”). Wszystkie te postaci osaczają mężczyzn i im zagrażają. Za cel biorą sobie też (a czasami przede wszystkim) ich partnerki (bo posiadają szczęśliwą rodzinę, czyli coś, co „diablice” pragną uzyskać).

 

„Fair Play” w swoim feministycznym przepisaniu proponuje nową figurę – „dobrego chłopaka z piekła rodem”.

Na pierwszy rzut oka feminista, popierający prawa kobiet i mniejszości. Po zdrapaniu równościowego makijażu – to jednak szowinistyczny bubek, który z chęcią zamknąłby partnerkę w kuchni, a na Tinderze ma fotę w spodniach moro i ze złowioną rybą. W takim odbiorze „Fair Play” sprawdza się najlepiej.

 

Film do zobaczenia na platformie Netflix.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1