Recenzja: „Wieloryb”
Opublikowano:
10 stycznia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Brendan Fraser w nowym filmie Darrena Aronofsky’ego wciela się w chorobliwie otyłego, targanego żałobą i żalem mężczyznę. Oglądamy go jak odmieńca z freak show.
W klatce
Charlie uczy kreatywnego pisania online, lecz jego kamerka internetowa jest wiecznie wyłączona. Nie chce, aby studenci i studentki go widzieli. Podobnie, jak ludzie na ulicy. Dlatego nigdy nie opuszcza mieszkania. Powody są dwa – Charlie jest chorobliwie otyły, o ciele barona Harkonnena z „Diuny”, co skutecznie ogranicza jego poruszanie się. Z trudem, wsparty na balkoniku, przemieszcza się do toalety i sypialni, większość czasu spędza na kanapie w salonie. To jego centrum dowodzenia, z którego pracuje, zamawia jedzenie z dowozem, gdzie je, ogląda telewizję i drzemie w ciągu dnia. Drugim powodem jest wstyd spowodowany swoim wyglądem i niedołęstwem. Kamera, pod wodzą reżysera Darrena Aronofsky’ego i operatora Matthew Libatique’a, również pozostaje w środku, bardzo blisko bohatera (choć trafniejsze byłoby określenie „osobnika”, ale do tego jeszcze wrócę), tylko od czasu do czasu wydostaje się na dwór, by pokazać niski, podniszczony budynek, w którym mieszka Charlie. I jakby odetchnąć świeżym powietrzem, tak innym niż to zatęchłe wewnątrz. To też czytelny zabieg: nasz bohater jest w klatce. My się mu przyglądamy.
Scenariusz „Wieloryba” autorstwa Samuela D. Huntera (oparł go na własnej sztuce teatralnej) na pierwszy rzut oka wypełniony jest prozaicznymi elementami życia codziennego.
Dla Charliego jednak są one śmiertelnie niebezpieczne. Już w pierwszej scenie bohater, kulminując masturbację do gejowskiego porno, prawie umiera na zawał serca. W innych dławi się jedzeniem. Je tylko fast foody w postaci pizz, kebabów, kubłów smażonych kurczaków, słodyczy, którymi wypełnione ma kuchenne szuflady. Od tłuszczu jego broda lśni, a dłonie się lepią. Ciśnienie krwi szybuje, wspomniane serce ledwo zipie, oddech jest płytki, a każda czynność wymaga niemal nadludzkiej siły, którą Charliemu coraz trudniej z siebie wykrzesać.
Piętno otyłości
„Zawsze byłem większym facetem”, mówi w filmie bohater. Otyłość jednak nie przyszła do niego sama. To efekt zajadania dręczących wyrzutów sumienia, spowodowanych porzuceniem żony i córki dla studenta, w którym zakochał się podczas prowadzonego przez siebie kursu dla dorosłych, i żałoby po późniejszej samobójczej śmierci tego mężczyzny. Charlie je, bo już nie może wytrzymać. Je, aby umrzeć. Aronofsky szczególnie lubuje się w dokładnym przyglądaniu się tym katuszom.
Ubiera swojego bohatera stosownie do tej drogi przez mękę – w przepocone, poplamione i obrzygane, rozciągnięte łachy.
Spod koszulki wyłania się brzuch. Kilkukrotnie Charlie zdejmuje ubranie, by ukazać monstrualne ciało, pełne fałd, odleżyn i sińców. Mimo że grający mężczyznę, dawno niewidziany w głównej roli Brendan Fraser, nosi specjalny silikonowy kostium (tzw. fat suit), iluzja jest niesamowita. Niemal każdy krok Charliego, każdy kęs jedzenia, każdy oddech może być tym ostatnim. Czynności te, okraszone muzyką Roba Simonsena, nadają „Wielorybowi” nieznośnego patosu i jednocześnie przypominają tanie zagadania rodem z horroru. Oglądamy zranionego odmieńca z freak show, który na własne życzenie, acz z nie do końca zrozumiałych przyczyn, się tak zapuścił.
Niby mu współczujemy, ale tak naprawdę cieszymy się, że po seansie kebab nas nie zabije.
Zakładam, że zarówno reżyser, jaki i Fraser w teorii kierowali się empatią. Sama intencja to za mało. Na ekranie Charliemu odbiera się człowieczeństwo i karze za jego przewinienia, które takimi nie są (nieheteronormatywna orientacja i samobójstwo partnera). Odwiedzające go osoby uporczywie mu jednak uświadamiają, że jest inaczej. Najczęściej pojawia się bezpośrednia Liz (jedyny jasny punkt filmu, Hong Chau), siostra partnera Charliego, nieformalna opiekunka, która z jednej strony irytuje się, że przyjaciel nie chce iść do szpitala, a z drugiej dowozi mu kanapki z dmuchanego pieczywa. Życie bohatera komplikuje się jeszcze bardziej, gdy do jego drzwi puka Thomas (Ty Simpkins), młody i żarliwy misjonarz Kościoła, którego członkiem był również partner Charliego, z misją zbawienia „grubego geja”. Jest jeszcze zrażona córka Ellie (kuriozalnie zła, znana ze „Stranger Things” Sadie Sink) w nastoletniej wściekłości oraz zgorzkniała, nadużywająca alkoholu była żona Mary (źle obsadzona Samantha Morton). Żadne z nich w podejściu do Charliego nie kieruje się altruizmem, choć bohater w swojej naiwności myśli inaczej.
Symbol
Na kuchennym parapecie Charliego bardzo często przysiada ptak, by najeść się pozostawionymi resztkami. To jeden z symboli, którymi obraz jest przeładowany. Bohater chciałby wydostać się z klatki – mieszkania, ale też i ciała – i pofrunąć, hen daleko. Wolny ptak to nie jedyne zwierzę, które pojawia się w filmie. Jest jeszcze wieloryb, Melville’owski Moby Dick, o którym esej Charlie kilkukrotnie cytuje na ekranie i którego olbrzymie cielsko porównuje do swojego. Chciałby na siebie samego zapolować, bo w taki sposób mógłby uwolnić się od samotnego i zrujnowanego życia.
Takim śmiercionośnym harpunem dla bohatera jest jedzenie.
Już dawno sam siebie osądził, teraz przeprasza za grzechy: bycie grubym, bycie gejem, porzucenie rodziny. Osoby, które przychodzą do Charliego, oczekują tego zadośćuczynienia i karmią się tą skruchą, bo wiedzą, że jest prawomocna. To Darren Aronofsky powinien przepraszać. Za ten film.