Ścieżka biegnie boso do lasu, czyli Kornhauser o poemacie prozą
Opublikowano:
23 maja 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Gdyby pomyśleć o wyjątkowej tradycji w polskiej literaturze, wcale musielibyśmy nurkować w odmętach romantyzmu czy trenach Kochanowskiego. A jednak wyjątkowo nowoczesna i świetnie realizowana w XX wieku forma umknęła naszej uwadze, pisze Jakub Kornhauser. A pisze o poemacie. I to prozą.
Poemat, czyli co?
Jak we wstępie do Równo z prawej. Antologii polskiego poematu prozą pisze jej pomysłodawca Jakub Kornhauser (tłumacz, literaturoznawca, pisarz i krytyk literacki). poemat prozą w polskiej literaturze wiedzie „żywot utajony”.
Choć w ubiegłym stuleciu po tę formę sięgali najistotniejsi twórcy i uznane dziś twórczynie – od Wata, przez Szymborską i Miłosza po Różewicza czy Świrszczyńską – sam gatunek ma rodowód antyczny, choć rozszalał się na dobre właśnie u progu nowoczesności. I wraca dziś, choć w nieoczywistej formie.
Po czym poznać poemat, a do tego pisany prozą? Kornhauser rezygnuje z rozwlekłych genologicznych śledztw czy żargonu – umówmy się – dość wąskiego grona specjalistów. Sprawa jest wyjątkowo prosta:
„To, całkiem po prostu, blok tekstu, cięty równo z lewej, co oczywiste, i z prawej strony, co oczywiste dla tekstu poetyckiego jakby mniej (…).
Równo z lewej, wyboiście z prawej
Miks prozy i poezji skutkuje charakterystycznym dla tych zmieszanych tekstów chwytem.
Idzie o zaskoczenie – bo choć tok narracyjny sugeruje lineralne odczytania, związki przyczynowo-skutkowe rozluźniają się, język lub temat eksplorują wszelkiej maści dziwności, obiecują swym kształtem uporządkowaną całość, by wyprowadzać na manowce i naginać sensy.
A wszystko to – w większości – na jednej stronie; w kilkunastu zdaniach.
Aleksander Wat
Odrodzenie
Cekiny z ultrafioletów prężkowane chorobą, napęczniałe mlekiem jak
pierś. Rzuty krzyczące a suche. Smutna dola – hałaśliwa dola. Upokorzenie
dojrzałych granatów, których już nie będzie (starożytne rody
giną). Złotowłosy młody król rażony nieuleczalną chorobą. (Choroby
pokażą ci swoje żółte paznogcie gdzie łabędzie snują dziwną pieśń nieskończoności.
Radzę ci zniweczyć niepoczęte) i paź o oczach bazaltowych
oceanów.
Jacek Bierezin
Zdarzenie
Wszyscy czekamy na to zdarzenie. Ma ono wytrącić nas z zardzewiałych
trybów dnia, pojednać z sobą, przywrócić równowagę żywiołom.
Wreszcie przychodzi list. Otwieramy go drżącymi rękami i z należytą
powagą. Dopiero po chwili wraca nam zdolność czytania. Wydział
Finansowy zawiadamia nas o obowiązku zapłacenia zaległego podatku
od posiadania psa.
Koperta jest w pomiętym kolorze nadziei.
O wielu pracach literaturoznawczych – zarówno antologiach czy najsumienniej przygotowanych monografiach – można przecież powiedzieć, że owszem, rozwijają stan badań, zapełniają białe plamy.
Siła części z nich tkwi jednak w retrospektywie – nie mówiąc przesadnie dużo o pulsującej pod palcami rzeczywistości.
Zdaje się, że Kornhauserem, znawcą awangardy i współtwórcą Ośrodka Badań nad Awangardą Uniwersytetu Jagiellońskiego kierowała nie tylko pasja historycznoliteracka.
Wiele technik wypracowanych na przestrzeni epok w ramach poematów prozą są – świadomie lub nie – wykorzystywane i coraz bardziej widoczne w najnowszej poezji, ale też w miniaturowych prozach. Montaż, kolaż, ciążenie ku narracji przy jednoczesnym skoncentrowaniu na słowie/obrazie artefakcie – wszystkie te tropy, techniki i sposoby budowania metafory przenikają także z tekstu do codziennej komunikacji i jej medialnych form.
Przeplatające się style, krótkość formy, maksymalizm w minimalizmie, żargony i gwary – to wcale nie wynalazek ostatnich kilkunastu lat.
Nie taki klasyczny, jak go malują
Jeśli poemat prozą jest tak wszędobylski, a przy tym utajony, sensacyjną ilustracją tego podwójnego życia jest nie kto inny, jak Zbigniew Herbert. Kornhauser pisze, jak sądzę, nie bez ekscytacji i intelektualnego zawadiactwa:
„No i najważniejsze: Herbert trzęsie awangardą, każąc księżycowi wąchać Buty (…)”.
I, co równie ważne – przytoczone przez redaktora przykłady stanowią tego niezbite dowody. Zobaczcie Państwo sami:
Zbigniew Herbert
Las
Ścieżka biegnie boso do lasu. W lesie jest dużo drzew, kukułka, Jaś
i Małgosia i inne małe zwierzątka. Tylko krasnoludków nie ma, bo
wyszły. Jak się ściemni, sowa zamyka las dużym kluczem, bo jakby się
tam zakradł kot, toby dopiero narobił szkody.
Zbigniew Herbert
Matka i jej synek
W chatce na skraju lasu mieszkała sobie matka i jej synek. Oni kochali
się. Bardzo. Razem oglądali zachody słońca i hodowali oswojone godziny.
Nie chcieli także umrzeć. Ale mama umarła. Synek został. Tak
naprawdę był to dość stary dywanik przed łóżko.
Zbigniew Herbert
W szafie
Zawsze podejrzewałem, że to miasto jest falsyfikatem. Ale dopiero
w zamglone południe wczesnej wiosny, kiedy powietrze pachnie krochmalem,
odkryłem, na czym polega oszustwo. Mieszkamy we wnętrzu
szafy, na samym dnie zapomnienia, wśród połamanych lasek i zatrzaśniętych
pudełek. Sześć brązowych ścian, nogawki chmur nad głową
i to, co do niedawna uważaliśmy za katedrę – a jest smukłą butelką
zwietrzałych perfum.
O, biedne noce, kiedy modlimy się do przelatującej komety mola.
Co ze współczesnymi kontynuacjami?
Choć cytowane przeze mnie wcześniej teksty są zaskakującą – ale jednak – klasyką gatunku, nie oznacza to wcale, że mało tu głosów poetek i poetów piszących w Polsce AD 2023.
Wręcz przeciwnie: twórców i twórczynie uszeregowano w porządku alfabetycznym, ale nie tylko takim. Zupełnie przecież (względnie) łatwo i (nieomal) bezboleśnie można było stworzyć książkę-cegłę czy podręczny wybór tekstów, które akurat arbitralnym, acz specjalistycznym osądem zyskały miano poematu. Kornhauser, nie tylko badacz, ale i przecież poeta żonglujący surrealistycznymi obrazami, podejmuje grę gatunku.
Dzieli bowiem antologię na jedenaście tematycznych cząstek, omijając tym samym klucz chronologiczny czy ten podyktowany „prestiżem” uwzględnionych w książce pisarzy i pisarek.
I, jak w przypadku prawideł poematu prozą, także tutaj wersy te bywają precyzyjne bądź postanawiają wyprowadzić nas na manowce. Zachęcona eksperymentalną naturą zbioru, w szeregu zebrałam wszystkie te frazy Kornhausera:
Znak życia
Drogie dziecko
Największe emocje
Do domu daleko
Pukam, nikt nie odpowiada
Umierał jak las
Miasto wisi na drutach
Bardzo kochać
Grzechy pasą się
Luli do snu, luli
Nie udźwignie ten kraj
Czy to metapoemat, czy przypadkowa zbiórka tytułów sekcji? O to trzeba pytać poetę. Niech jednak przez chwilę wybrzmią jeszcze teksty autorów i autorek, których mogli Państwo (i żadna w tym zdrożność) o romanse z poematem (i to jeszcze prozą!) nie posądzać:
Barbara Klicka
poszum
Jednak nic – a jeśli coś, to jakby czcza chmura. Ruszamy w trasy,
tuli nas jeszcze pół światła, ale i tak za każdym razem udaje się dotrzeć
co najwyżej do punktu, w którym tekst każe nam wrócić do swojego
początku.
(Jeszcze wały wiślane wiosnami, w sumie najwyżej sto minut wycieczki.
I przecież się myśli o świecie. Się myśli, że nic w nim jest wielkie
jak gniazdo, jeżeli nie bardzo uważać – ten psikus urywa głowę. Albo
o śniegu, którego też nie ma. W zamian jak muchy padają zwierzęta po
drugiej stronie i tak martwego globusa, a tu też się zanosi na awarię
systemów, powiedzmy, operacyjnych)
Popiół z tych ognisk we włosy, popiół, który żuję, który mnie żuje,
popiół na drogę, kochanie, popiół.
Małgorzata Lebda
Pory miejsc (III)
Jasne podchodzące pod kredens; lato; praca jasnego
na skórze w okolicy obojczyka; czerwień; rozdzielane
do głębokich szkieł kości lodu, nade wszystko chłód
z nich; mięta; czerwona porzeczka; agrest; zasypianie
w środku dnia – jak dziecko, budzenie się jak dorosły;
praca; obowiązek pracy; efekty pracy; spełniony obowiązek
pracy; duszący obowiązek pracy; duszone warzywa;
renklody; przymykanie powiek; zajmowanie ust
– ciałem, wierszem; czytanie wierszy, czytanie wierszy,
czytanie wierszy na głos; wychodzenie roju z ula; kiście
pszczół; długie dnie; burza (tuż-tuż); brzuch burzy; brzuchy
psów; strach i ulga pod dotykiem; patrzenie nocą
w gwiazdy; strach od patrzenia nocą w gwiazdy; o, jaki
ogromny strach; niemożliwość tego, co zobaczone; rety,
tak – gwiazdy, nade wszystko gwiazdy: Deneb, Wega,
Altair; wiśnie zbierane płnocą z drzew – ich obfitość,
ich ostre pestki.
Adam Kaczanowski
7.
Zauważamy packę na muchy odłożoną na kuchenny blat, tuż obok posmarowanego
masłem chleba. Dziewczynka klęczy na blacie, trzyma
w dłoni łyżkę z martwym owadem i starając się być bardzo delikatną,
karmi rosiczkę stojącą na parapecie. Roślina marnie wygląda. Dziewczynka
m.wi grubym głosem, wydaje się jej, że tak powinien brzmieć
głos boga:
– Takie jest już życie, moje drogie dziecko.