Śladami Mistrzów
Opublikowano:
25 listopada 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O zakończonym właśnie fotograficznym festiwalu im. Ireneusza Zjeżdżałki, z organizatorami – Władysławem Nielipińskim i Mateuszem Kiszką – rozmawia Michał Sita.
Michał Sita: Wasz festiwal miał zwykle formułę przeglądu, w którym każda z regionalnych instytucji mogła zaprezentować własną wystawę o dowolnej treści. W tym roku zdarzyło się coś nowego – pojawiło się wspólne zainteresowanie klasykami fotografii. Skąd ta zmiana?
Władysław Nielipiński: Nie, tu nic się nie zmieniło. Nadal obowiązywała pełna dowolność – lokalne ośrodki proponowały wystawy i wydarzenia wokół zjawisk, jakie uznały za istotne na ich terenie. Hasło „śladami mistrzów” było sformułowane jedynie pod kątem głównej ekspozycji festiwalowej, prezentowanej w Galerii u Jezuitów.
Kurator, Bogusław Biegowski, zwrócił uwagę na fotografów, którzy żyli i tworzyli na terenie Wielkopolski, o których historia milczy. Zauważył, że warto ich przypomnieć. Pierwotnym pomysłem był cykl spotkań w miejscowościach, w jakich ci mistrzowie tworzyli i pracowali. Miały to być wydarzenia edukacyjno-plenerowe, zainspirowani historyczną twórczością mieliśmy zaproponować coś własnego.
Pandemia przekreśliła te plany, ale Bogusław Biegowski przez szereg miesięcy publikował w swoich kanałach internetowych dziennik, notes, jakkolwiek by to nazwać – przybliżał sylwetki historyczne i sugerował różne możliwe sposoby reinterpretacji ich twórczości. Nawiązał kontakt z kilkoma fotografami z Wielkopolski, oni zainspirowani wybranymi postaciami starali się do nich odnieść. W efekcie powstała ta wystawa.
Ale zdarzyło się coś jeszcze. Kiedy hasło głównej wystawy i całego festiwalu stało się publiczne, przełożyło się ono na treści, jakie zaproponowały lokalne ośrodki we własnym zakresie. Na przykład w Koninie wystawa festiwalowa dotyczyła postaci zmarłego niedawno Marka Sobkiewicza. W Kole – przybliżała prace Ryszarda Fórmanka. W Poznaniu wystawy Jana Kurka i Romana Stefana Ulatowskiego skupiły się na klasykach. Takich rewizji przeszłości powstało kilka, można więc odnieść wrażenie, że cały festiwal odbywał się pod wspólnym hasłem.
MS: Główna wystawa konfrontuje osiem nazwisk historycznych z pracami współczesnymi. Kim są „mistrzowie”, kto ze współczesnych fotografów odniósł się do ich pracy?
WN: Postacie historyczne to Antoni Bajerlein – animator i organizator ruchu fotograficznego na południu Wielkopolski. W Wieruszowie, Ostrzeszowie, Kępnie, Ostrowie Wielkopolskim prowadził kółka fotograficzne. Jego wychowankiem był. m.in. Marek Dytfeld, który, wraz z żoną Ewą, prezentuje prace wprost wywodzące się z linii edukacyjnej Mistrza.
Zafascynowani byliśmy działalnością teatralną Antoniego Jeśmontowicza; pracami, jakie tworzył, dokumentując spektakle Teatru im. Aleksandra Fredry w Gnieźnie. Przewodnim motywem dla wystawy stały się jego autoportrety – zdjęcia, które wykonał, gdy sam grał na przykład postać Fantazego w 1966 roku, albo „autoportret inscenizowany” z 1956. Nawiązaniem do tych prac są fotografie Witolda Jagiełłowicza i jego młodzieńcze eksperymenty portretowe.
Zdzisław Szklarkowski to postać dla Konina legendarna: z jednej strony dokumentalista, z drugiej – kolekcjoner sprzętu fotograficznego, który gromadził pod hasłem muzeum fotografii w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Tu nawiązaniem jest sama fascynacja archaicznymi technologiami fotografii.
Leonard Durczykiewicz – fotograf z Czempinia i jego sztandarowe osiągnięcie – album „Dwory polskie w Wielkiem Księstwie Poznańskiem” . Nawiązaniem do tej pracy jest współczesna publikacja Waldemara Śliwczyńskiego „Typografia niepamięci”. Zauroczony międzywojennymi zdjęciami Durczykiewicza, przyjrzał się on współczesnej degradacji dawnych siedzib ziemiańskich z terenu Wielkopolski.
Pozostali to Tadeusz Wański – postać świetnie znana, klasyk piktorialnej fotografii ze Środy Wielkopolskiej. Ireneusz Linde – fotograf z Sierakowa, Franciszek Włosik – artysta rzemieślnik z Wrześni i Reginald Rębisz – w latach 1959–1962 prezes Średzkiego Towarzystwa Fotograficznego.
MS: Mateusz, ty na kanwie działań wokół postaci historycznych zaproponowałeś niewielką wystawę złożoną z prac Romana Stefana Ulatowskiego. To jeden z najważniejszych fotografów międzywojennego Poznania. Wysoko postawiłeś sobie poprzeczkę, starając się na nowo spojrzeć na jego dobrze znany dorobek.
Mateusz Kiszka: Przebrnąłem przez tysiące zdjęć w archiwach CYRYL-a i Miejskiego Konserwatora Zabytków. Zacząłem je grupować na poszczególne działy. Wewnątrz tych kategorii zdjęcia okazały się bardzo powtarzalne – można było ułożyć spójne0 typologie dokumentacji zakładów przemysłowych, budynków, panoram miasta. I właśnie w jednej z tych szufladek pojawiły się „sztuki piękne”. Im przyjrzałem się bliżej. Zastanawiałem się, jak Ulatowski podchodził do ówczesnej twórczości, architektury, rzeźby? Jaki obraz współczesności układa się z tej rzemieślniczej dokumentacji dzieł sztuki? Jakie aspiracje za nią stoją?
Doszedłem do wniosku, że nie chcę przedstawiać Ulatowskiego w oczywisty sposób – jako postaci wybitnej, którą oczywiście był – ale skupić się na tym jednym aspekcie jego pracy. Wybrałem coś, co w jego zdjęciowych reprodukcjach dzieł sztuki było dla mnie uderzające – opowieść o władzy i dążeniu do wielkości. Zwróciłem uwagę na to, jak wydajemy się mali wobec historii, posągów i rzeźb – ikon powstających po to, by oddawać im hołd.
MS: Z komercyjnych zleceń Ulatowskiego, realizowanych w początkach XX wieku, wybrałeś więc tylko fragment. Zestawiłeś dokumentację przestrzeni muzealnych, rzeźb i malarstwa. Czego w nich szukałeś?
MK: Chciałem, by skromna wystawa złożona z wizerunków dzieł sztuki, jakie tworzył Ulatowski, miała prosty przekaz – aby świadczyła o tym, że historię zawsze piszemy na nowo, że interpretujemy ją wciąż z nowych punktów widzenia. Współcześnie w przestrzeni publicznej wracamy przecież do międzywojennej nacjonalistycznej estetyki, a umacniająca się władza o autorytarnych zapędach tworzy własne kanony, podobnie jak działo się to w dwudziestoleciu. Może warto więc przyjrzeć się tym międzywojennym analogiom u źródeł? Głównym wątkiem w tym opracowaniu archiwum Ulatowskiego stał się motyw „władzy” i jej megalomanii. Ten trop jest bardzo widoczny w wizerunkach, jakie na zlecenie instytucji tworzył. Bo nie uciekniemy od tego, że Ulatowski był przede wszystkim rzemieślnikiem.
Mimo że jego techniczną doskonałość, finezję i medytację nad obrazem można porównać do Eugène Atgeta – to Ulatowski nie fotografował z wewnętrznej potrzeby. Robił zdjęcia na zlecenie, a treści, jakie tworzył, były podporządkowane wymogom zleceniodawców – w tym wypadku instytucji sztuki. Patrząc z tej perspektywy, jego zdjęcia mogą więc być świadectwem czasów, ich estetycznych wymogów, standardów i aspiracji.
MS: Sztuka, jaką fotografował Ulatowski i jaką wybrałeś do wystawy – to sztuka podporządkowana projektowi budowania narodu.
MK: Tak. To był świadomy ruch, to główny trop wystawy. Sztuka, poza tym, że niesie ze sobą oddech i wrażliwość, bywa też wykorzystywana dla potrzeb władzy. Z dorobku Ulatowskiego – postaci pomnikowej – wybrałem więc maleńki wątek świadczący właśnie o tym podporządkowaniu twórczości potrzebom władzy.
Katalog Festiwalu im. Ireneusza Zjeżdżałki, a w nim teksty kuratorskie i noty o postaciach historycznych fotografów wielkopolskich, dostępny jest za darmo, w formie cyfrowej, na stronie Wojewódzkiej Biblioteki Publicznej i Centrum Animacji Kultury.