Słowiańska w Lesznie. Ulica jedyna w swoim rodzaju
Opublikowano:
28 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Każdy dom zawiera jakąś tajemnicę, która może wywołać poczucie wstydu, jak i dreszczyk emocji. Coś, o czym pod żadnym pozorem nie powinni dowiedzieć się inni ludzie. Nie inaczej jest na ulicy Słowiańskiej w Lesznie.
Ulicy pełnej fantastycznej zabudowy i niecodziennych historii, takich jak romans z samobójstwem w tle. Ulicy, przy której błędne oznaczenia na elewacjach sprawiają, że można się zgubić.
Niektórzy twierdzą, że Słowiańska jest jak diament, stanowi symbol wiecznej miłości i niezniszczalnego piękna.
Tę miejską arterię możemy podzielić na cztery odcinki. Najstarszy i jednocześnie najwęższy biegnie od Rynku do ulicy Grodzkiej i placu Metziga, drugi do skrzyżowania z Alejami Zygmunta Krasińskiego, trzeci do zbiegu ulic Sebastiana Klonowicza i Przemysłowej oraz czwarty do torów kolejowych.
Kłopotliwa numeracja
Ulica niejednokrotnie zmieniała nazwę, będąc kolejno: Święciechowską (XVII–XVIII w.), Schwetzkauerstrasse (1793–1893), Kaiser Wilhelm Strasse (1893–1920), Dworcową (1920–1936), Marszałka Józefa Piłsudskiego (1936–1939), Adolf Hitler Strasse (1939–1945) i wreszcie Słowiańską od 1945 r.
Numeracja zmieniała się nie tylko wraz ze zmianą nazwy. W roku 1929 miało miejsce w Lesznie przenumerowanie ulic.
Do momentu nastąpienia zmiany pierwszy budynek przy ówczesnej Dworcowej miał naturalnie numer 1. Naprzeciwko znajdował się numer 2. I tak rosnąco biegły numery od Rynku w kierunku dworca kolejowego. Po przenumerowaniu ulica miała kolejne numery domów, podobnie jak inne ulice, w jednym ciągu po jednej stronie, czyli naprzeciw numeru 1 znajdował się najwyższy numer ulicy.
Oznacza to, że mieszkając kilkanaście, a może i kilkadziesiąt lat w jednym miejscu i nigdy się nie przeprowadzając, można było mieć wiele adresów. Obecnie numeracja biegnie rosnąco od Rynku w stronę torów kolejowych. Po jednej stronie numery parzyste, a po przeciwnej numery nieparzyste, choć oznaczenia na elewacjach, jak napisano na wstępie, podpowiadają inaczej…
Detale
Warto się zatrzymać przy wielu budynkach przy ulicy Słowiańskiej. Zachwycają przemyślane detale nie tylko na zewnątrz, ale i w środku kamienic. Detale te często kryją wiele informacji, które mogą rzucić nowe światło na historię gmachów. Czasem to prawdziwe „czarne skrzynki” zabytków, w których zapisane informacje czekają ciągle na swoich odkrywców.
Szczegółom architektonicznym przy Słowiańskiej zaczęto przypisywać rozmaite znaczenie. Spojrzenie czy dotkniecie konkretnego detalu, miało sprzyjać płodności, wzmacniać wierność małżeńską czy hamować stany depresji.
Wśród imponujących elementów wystroju ukrytych wewnątrz budynków można wymienić choćby niezwykłe malowidło sufitowe, witraże czy wspaniały przykład piaskowanego szkła.
Z kolei na jednej z kamienic dostrzegamy wizerunki polskich orłów, które przetrwały okres okupacji. Wiąże się z tym opowiastka, że niemieccy żołnierzy chodzili przygnębieni i nie spoglądali do góry. Zupełnie jakby w tym przypadku magiczne i lecznicze walory ulicy nie zadziałały…
Warto spoglądać nie tylko na elewacje powyżej pierwszego piętra, ale i pod nogi. Zauważymy ciekawą pokrywę sygnowaną napisem „Fabryka maszyn i odlewnia Leszno”.
Słowiańska to nie tylko niezwykła architektura, ale i niesamowite historie.
Dom Pana Weigta
Dom u zbiegu placu Metziga i Słowiańskiej w międzywojniu należał do Theodora Weigta. Na parterze prowadził dobrze zaopatrzony skład spożywczy. Otwarty w sąsiednim budynku skład kolonialny nie wytrzymał konkurencji i szybko zakończył swoją działalność.
Weigt pracował bardzo intensywnie, a w składzie miał sporo towaru, który oczekiwał na nabywców. Ci ostatni, jak zaznaczono wyżej, licznie przemierzali trotuar przy ówczesnej Dworcowej, by dokonać zakupów. W tej historii nie chodzi jednak o Theodora.
Piękność Leszna?
Aleksander Radwan-Pragłowski, od 1929 r. dowódca 17 Pułku Ułanów Wielkopolskich w Lesznie, w swoich wspomnieniach zapisał:
„Przebywając w Lesznie blisko siedem lat i samotny jak palec, było z ludzkich względów zrozumiałe, że poszukiwałem miłostki. Z konieczności musiałem czerpać z zapasów lokalnych […] – panna Weigt to złotowłosa nimfa, mojego wzrostu, szczupła i kształtna. Twór ten, emanując w każdym odruchu czarem zmysłowej kobiecości, był psychicznie zanadto złożony, żeby móc go wyczerpująco opisać. Sprytna, zalotna, ciepła i przebiegła, bez ugruntowanej moralności, lekkomyślna i bardzo łasa w kierunku zdobywania przyjemności […]. Pewne jest, że nie stanowiła głazu moralności, na którym Mojżesz mógłby wyryć swoich sześć przykazań, a nade wszystko szóste!”.
Radwan-Pragłowski podejrzewał o romans z urodziwą Niemką adiutanta por. Wiesiołowskiego i zorganizował nawet konfrontację z udziałem domniemanych kochanków oraz dwójki świadków, podczas której Weigtówna zaprzeczyła wszelakim kontaktom z Wiesiołowskim. Czy powiedziała prawdę? Dwa dni po konfrontacji 26 kwietnia 1932 r. Wiesiołowski strzałem z rewolweru w skroń odebrał sobie życie.
Stosunki pomiędzy adiutantem a dowódcą nie układały się najlepiej. Wiesiołowski miał opowiadać Pragłowskiemu o swoim romansie z żoną jednego z kapitanów. Czy zrobił to, aby odwrócić uwagę od Weigtówny? Czy chciał zaimponować dowódcy? A może jedno i drugie?
W ich relacji pojawia się także wątek finansowy. Wiesiołowski mimo zadłużenia dzień przed śmiercią chwalił się w kasynie pułkowym pięciusetzłotowym banknotem. Czy głównym motywem samobójstwa było fatalne zauroczenie?
Nie od dziś wiadomo, że miłość może motywować do szlachetnych czynów bądź odebrać zdolność działania. Spada na nas z nieba nie wiadomo dlaczego. Jedni się o nią modlą, a inni zabijają z jej powodu. Fascynuje, wzbogaca, może nadawać sens życiu. Niejedno ma imię.
Jak było w przypadku adiutanta? Czy należy doszukiwać się tajemniczej mocy detali? Pewnie łatwiej stwierdzić, czy krokodyl jest dłuższy, czy zieleńszy.
Na spacer
Słowiańska z całą pewnością nie zdradziła jeszcze swoich wszystkich sekretów, co tym bardziej zachęca do spacerów i uważnego rozglądania się. Muszę to robić częściej. I przyznaję, że nie mogę wysiedzieć w domu, ciekawość wygania na miasto.
Wspomnienia Aleksandra Radwan-Pragłowskiego pochodzą z publikacji: Daniel Koreś, „Generał brygady Aleksander Radwan-Pragłowski”.
Za polecenie i udostępnienie serdecznie dziękuję dr. Tomaszowi Kościańskiemu.