Stara płyta nadal gra
Opublikowano:
1 grudnia 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Millenialsi czyli pokolenie „Y” rodziło się, gdy fabryki domów z wielkiej płyty kończyły swój żywot. Przedstawiciele generacji „Z” zastały wielką płytę już zestarzaną, więc w teorii z patyną historii, a co za tym idzie łatwiejszą w docenieniu.
Uznanie młodszych pokoleń dla mrówkowców, szeregowców, punktowców i innych maszynek do mieszkania, niekiedy graniczy z fascynacją. To docenienie wynika przede wszystkim z funkcji.
W dekalogu projektów popularnych blokowisk z PRL znajdziemy też manifest formy, którą żywią się esteci. Co dla jednego pokolenia jest synonimem „starej nowoczesności”, dla innego może być impresjami z dziurawymi oknami, cuchnącymi zsypami do śmieci i łazienkami wielkości domu dla lalek, siedliskiem zła, anonimowości i wszelkich patologii. W opiniach znajdziemy też idylliczną opowieść, jak to wtedy było wspaniale, bo wszyscy się znali i pożyczali sobie nawzajem mąkę i cukier.
Miejsce w lamusie na wyrost
Kilka lat temu eksperci od budownictwa zaczęli bić na alarm. Mówili, że dramatycznie kończy się termin ważności takich bloków. Że projektowano je z myślą o 50 – 70 latach istnienia. Po tym czasie miały zacząć się rozpadać. Sprawa wyglądała zatem na poważną. Jeśli faktycznie wielka płyta zaczęłaby się sypać, to bez dachu nad głową zostałyby tysiące, dziesiątki tysięcy, a w końcu miliony Polaków (szacuje się, że w takich blokach mieszka w Polsce 12 milionów osób). Eksperci uznali, że bloki będą jednak stały, a ich żywotność wynosi minimum 120 lat.
M2 w wielkiej płycie jest teraz trendy. Druga młodość bloków o prl-owskim rodowodzie to już zjawisko ogólnopolskie. Odpowiedniki „kostek gierkowskich” w miastach – prostopadłościenne bloki i wieżowce nie tyle uzupełniły metropolitarne panoramy, ale również na przykładzie wielu ośrodków miejskich – zbudowały je na nowo.
Na nowo definiując często tożsamość danego miasta. Tak było w wielu miastach ciężko doświadczonych przez drugą wojnę światową, których nowe centra zbudowane miały być z żelbetonu, szkła i metalu. Z pomocą politycznego tarana, architektura stylu międzynarodowego sprawnie zastąpiła dawne dzielnice burżuazyjne, jak miało to miejsce chociażby przy Świętym Marcinie w Poznaniu.
Modernistyczne manifesty zaopatrywano w większość niezbędnej infrastruktury – sklepy, punkty usługowe, miejsca zielone. Można się śmiać z tego planowania w klimacie czterech alternatyw, ale wówczas myślano o znacznie szerszym kontekście niż jeden budynek i dochodzący do niego chodnik.
Nie tylko cztery alternatywy
Po quasi-socrealistycznym, kaliskim osiedlu powstałym w rejonie ulicy Bankowej, dekadę później przyszła kolej na pierwsze powojenne modernistyczne blokowisko wolne od historycznych konotacji. Był nim Kaliniec. Ta zupełna nowość w zabudowie Kalisza zdobyła wielką popularność, a zachwytów – za pośrednictwem prasy – nie brakowało. „Słoneczne dzielnice” były cudownym kontrastem dla rozpadających się przedwojennych kamienic:
„Osiedle przy ulicy Górnośląskiej staje się na oczach mieszkańców Kalisza coraz piękniejsze” – pisano.
Na przełomie lat 60. i 70., na wspomnianej „nowoczesności” w rodzimym wydaniu nie pozostawiono już jednak suchej nitki:
„(…) Wykorzystując przykład Kalisza, można by napisać niejeden krytyczny artykuł zwłaszcza zaś o osiedlach mieszkaniowych, których „stypizowana” architektura wszystkim dostatecznie doskwiera, aby nie mówić o irytacji. (…) Nowe dzielnice Kalisza należą do najpaskudniej zaprojektowanych pośród miast tej wielkości”.
Po Kalińcu, fabryką kurzu stały się praktycznie całe zachodnie dzielnice Kalisza. Budowano bardzo dużo – coraz częściej niestety niedbale przy pomocy półśrodków. Bez poszanowania międzynarodowej wykładni o budownictwie mieszkaniowym – czyli karty Ateńskiej. Kuriozalne wady bloków dostarczyły tematów licznym komediom.
„Bareizacja” życia w domach z betonu, prócz irytacji lokatorów z powodu licznych niedoskonałości przyczyniła się do wykształcenia depresyjnej atmosfery życia w blokowiskach. Łatkę tę przyszyto bardzo szybko kilku znacznych rozmiarów zespołom budynków – pomiędzy ulicami: Serbinowską i Podmiejską, Adama Asnyka, 3 Maja, przy Widoku i alei Wojska Polskiego. Rozpędzony w rozwoju ówczesny Kalisz, atrakcyjny dla ludności z gmin ościennych budował się głównie z gotowych prefabrykatów produkowanych przy alei Wojska Polskiego w Fabryce Domów.
Wielka płyta, po którą sięgnięto w Kaliszu przed końcem PRL-u, posiadała problemy tożsamych konstrukcji z lat 70., fatalna termoizolacja oraz instalacje grzewcze i wodne wewnątrz mieszkań. Nie dziwi, że ten stan rzeczy budził pejoratywne emocje.
Blok 1b przy ul Podmiejskiej 34 był pierwszym w ostatnim zespole. Swoje klucze do mieszkań, 19 stycznia 1980 roku otrzymało sześćdziecięciu lokatorów. W sumie, w latach 1980-1989 wybudowano na Dobrzecu blisko trzy tysiące mieszkań w ramach osiedla Dobrzec – Wschód. Po dziś dzień stanowiąca najstarszą część wielkiego zespołu zabudowy wielorodzinnej, składającej się z 10 piętrowych segmentowców. Zespół domów z Dobrzeca zaprojektowany został przez architektów Marka Czuryło, Andrzeja Maleszkę i Mariana Urbańskiego.
Plombowanie
Według zasad lecorbusierowskich nie tylko projektowano całe dzielnice, lecz również wypełniano te stare. Dobra zasada, w myśl której stare powinno wyglądać na stare, zaś nowe nowością cieszyć oczy, znalazła zastosowanie w wielu miastach, także w Kaliszu. Te architektoniczne sylwetki kontrastowały nawet w obrębie pierzei jednej ulicy. Przezywane plombami komunistyczne wypełnienia stawiano z dumą i przeświadczeniem, że buduje się coś lepszego od stojącej obok mieszczańskiej czynszówki w stylu eklektycznym.
Tak więc moderna w PRL miała jeszcze jedno zadanie. Zabudować to, czego nie udało się zabudować w poprzednich latach, a nawet w systemach politycznych. Taki był plan na kaliski Złoty Róg, między mostami Kamiennym i Reformackim, gdzie planowano wznieść 10 piętrowy wieżowiec sieci hoteli Orbis. Odwaga i ekstrawagancja czy wyraz kultury budowlanej i dalekie echo postulatów francuskiego ojca modernizmu, który z niekrytą satysfakcją żenił nowe ze starym. Bez oszukiwania widza, bez odmładzania.
Chociaż ostatecznie Złoty Róg pozostał szczerbaty po dziś dzień, to dentysta-urbanista plombował gdzie indziej. I to przykład warty wskazania, także z uwagi na dobry rezultat niedawnych prac remontowych przy nim. Numer 1 przy ulicy Kolegialnej w Kaliszu to najlepsza peerelowska plomba w obrębie historycznego miasta lokacyjnego. Zgrabna, purystyczna – czysta forma modernistyczna.
Pięć kondygnacji „jedynki” w kontrze do czterech kondygnacji jej sąsiadek – kamienic z lat 20 XX wieku, to efekt socjalistycznych miar dla idealnych mieszkań dla ludu i zmniejszenia wysokości pomieszczeń. Blok przy ulicy Kolegialnej dumnie prezentuje swój nowocześnie skrojony garnitur – regularny rytm poziomych okien, poziomy linearyzm fasady podkreślony odcinkowymi gzymsami, i żartobliwe zdaniem wielu balkony w typie francuskim – otwierane drzwi z balustradą.
Zróżnicowanie stylistyczne w szeregu pierzei jest wyraźne ale nie powinno ono przeszkadzać. Kulturalny kontrast w kaliskim wydaniu przy ulicy Kolegialnej to manifestacja funkcji mieszkań – przestrzeni dla komfortowego życia. Realizowała się ona w przestronnych wnętrzach doświetlonych przez duże okna, łatwych w ogrzaniu przez stosunkowo niską wysokość przy pomocy centralnego ogrzewania, ustawnym rozkładzie, bezdyskusyjnej dostępności do łazienki i kuchni oraz w lastrykowym dekorze, łatwym w utrzymaniu i niewymagającym remontów.
Fasada z kaliskiego przykładu, o dobrych proporcjach i zrównaną z kamienicami wysokością, to oddanie szacunku dla towarzyszącej tym budynkom zabytkowej przestrzeni. Dziś, kompaktowy biały blok będący wygodnym do życia „M”, akuratnie porównuje się do półkotapczanu, nie zagracającego przestrzeni i psującego się niezwykle rzadko.
Adaptacja w przyszłości
Przed pokoleniem, które obecnie zaczyna kreować przestrzeń nas otaczającą, przed architektami, konserwatorami, urbanistami, plastykami stoi wysokie jak wieżowce pytanie – jak postępować z tą naznaczoną politycznie architekturą. Ich pierwsza transformacja w okolicznościach III RP wypadła fatalnie. Blokom i wysokościowcom w systemie wielkiej płyty nadano prostacki makijaż.
Zamiast odmłodzić architekturę, osiągnięto efekt wprost odwrotny m.in. z pomocą dobrze zbierających zanieczyszczenia z powietrza – fakturowanych tynków. Geometryczne wzory, pastelowe i pstrokate kształty odmalowane pieczołowicie na elewacjach bloków z wielkiej płyty nie przynoszą nam chluby.
Cieszą przykłady takie jak na poznańskim osiedlu Bolesława Chrobrego – pierwszym pieczołowitym projekcie rewitalizacji bloków peerelowskich w XXI wieku. Była to faktyczna jaskółka zwiastująca wiosnę, gdyż jak obserwuje się obecnie, na szczęście coraz więcej remontów „wielkiej płyty”, traktuje jej fason z szacunkiem.
Pomysłów na te kostki do mieszkania jest więcej. Powstają oszklone loggie w przestrzeniach balkonowych, zielone dachy i inne współczesności. Prosta i szlachetna forma elewacji poddaje się z łatwością wielu zabiegom plastycznym, stanowiąc tło dla pomysłów następnych pokoleń. Choć wielu trudno przekonać, powojenny modernizm nie jest zły.