Świat w rękach mężczyzn byłby niczym bez kobiet
Opublikowano:
4 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dzisiejszy świat utkany jest z nici pozorów. Większość z nas pragnie być „kimś” po to, by uzyskać aprobatę otaczającego nas społeczeństwa. Próbujemy sprostać stawianym nam oczekiwaniom, ale czy rzeczywiście jesteśmy w tym wszystkim szczęśliwi? – pyta kościańska wokalistka Eva Portna, która właśnie wydała swoją debiutancką EP-kę pod tytułem „Mulier”.
Sebastian Gabryel: Co w dzisiejszych czasach jest twoim zdaniem największym wyzwaniem w byciu kobietą?
Eva Portna*: Myślę, że każda z nas chciałaby spełnić się na wielu płaszczyznach. Zrealizować się na polu zawodowym, spełnić marzenia, żyć pasją, podróżować, założyć szczęśliwą rodzinę czy wreszcie urodzić dziecko. Współczesna kobieta wciela się w rolę bizneswoman, matki, żony, kochanki, nauczycielki, kucharki, pielęgniarki i sprzątaczki. Niestety, pogodzenie wielu ról naraz jest trudne i bardzo często musimy wybierać to, co jest dla nas najważniejsze. Ustalić priorytety, które związane są z rezygnacją z innych, również istotnych dla nas obszarów.
Myślę też, że w dzisiejszym świecie – napiętnowanym koniecznością zdobywania, oceniania, osiągania, wyróżnień i prestiżu – można bardzo łatwo się pogubić.
Są to jednak uwarunkowania zewnętrzne, poprzez które stymulujemy swoje samopoczucie. Złapanie zdrowego balansu i dystansu jest wyzwaniem dla wszystkich. Natomiast wyzwaniem dla współczesnej kobiety jest to, aby pośród wielu ról, które musi spełnić nie zapominała także o sobie, wierzyła i dbała o siebie. Nienarcystycznie pokochała siebie.
SG: Czasem odnoszę takie przykre wrażenie, że wciąż spory, choć – mam taką nadzieję – już malejący odsetek Janów Kowalskich podchodzi do kobiet w sposób czysto instrumentalny, na zasadzie „rano poprawi mi krawat, w południe zrobi mi obiad, wieczorem ogarnie mi w domu”. Kobieta wciąż zbyt często jest „po coś”?
EP: Niestety, wciąż spory odsetek mężczyzn traktuje kobiety w sposób instrumentalny. Wielokrotnie byłam świadkiem takich sytuacji pośród moich koleżanek, znajomych. Osobiście budzi to moją niechęć, a także pragnienie wsparcia. To, w jaki sposób mężczyzna traktuje kobietę, wynika z jego kultury osobistej, która wcale nie jest podyktowana lepszą pozycją społeczną. Przeciętny pracownik fizyczny może charakteryzować się znacznie większym człowieczeństwem i zrozumieniem dla kobiety niż manager wysokiego szczebla w prestiżowej firmie. Niestety, umniejszanie wartości kobiety jest powszechne, także na polu zawodowym. Kobiety na tych samych stanowiskach często otrzymują mniejsze wynagrodzenie niż mężczyźni, a ich zdanie spotyka się z mniejszą aprobatą. Niestety, ja także spotkałam się w swoim życiu ze złym traktowaniem i znaczną ignorancją, tylko dlatego że jestem delikatną kobietą. Jednak nie chciałabym generalizować. Znam też wspaniałych mężczyzn, którzy pięknie dbają o swoje kobiety. Pomagają im rozkwitać, wspierają je. Myślę, że w dużej mierze jest to efekt obustronnej pracy nad relacją, nad zrozumieniem wzajemnych potrzeb.
Kobieta i mężczyzna – w moim pojmowaniu świata – są jak dwie nieistniejące bez siebie energie, które choć tak różne, powinny znaleźć równowagę. Jak jin i jang, siły zależne od siebie, jak światło, które nie może istnieć bez ciemności, a życie bez śmierci.
Pięknie przedstawił to James Brown w piosence „It’s a Man’s World”. Brown podkreśla fakt, że może świat jest w rękach mężczyzn, jednak byliby oni niczym bez kobiet.
SG: Odnoszę wrażenie, że „Mulier” – twoja debiutancka, wydana przed miesiącem EP-ka – „jest kobietą” nie tylko ze względu na swój tytuł, ale przede wszystkim zawartość. Delikatną, sensualną, poetycką… Jak wyglądała praca nad tak czułą muzyczną tkanką?
EP: To była praca przede wszystkim nad sobą, nad swoim wnętrzem. To była podróż w głąb siebie w celu znalezienia najróżniejszych odpowiedzi, które istnieją we mnie. Przerobienie wielu tematów. Ten projekt pozwolił mi odnaleźć siebie. Zrozumieć, kim naprawdę jestem, a nie kim mnie uczyniono, pojąć, czego pragnę w swojej duszy, a co jest podyktowane zachciankami ego. Pojmując wiele moich osobistych prawd, mogłam napisać teksty, do których powstała muzyka.
SG: O przedpremierowym singlu „Wings of Freedom” zapowiadającym „Mulier” powiedziałaś, że to historia o akceptacji tego, co najbardziej bolesne, a także próba pogodzenia się z przeszłością. Muzyka naprawdę leczy rany?
EP: Każdy z nas jest inny i powinien odnaleźć to, co najbardziej z nim rezonuje. W moim przypadku są to różne formy sztuki, które koją mnie wewnętrznie. To obcowanie z dźwiękami, słowem pisanym, przebywanie na łonie natury, śpiew, a także fotografia i prace manualne. Jednak największe korzyści odczuwam poprzez osobistą terapię dźwiękową. Dowodem na to, że muzyka jest jednym z elementów, które mogą leczyć rany, są choćby badania japońskiego naukowca Masaru Emoto. Ludzkie ciało składa się w siedemdziesięciu do osiemdziesięciu procent z wody. Badania naukowca przedstawiają, że woda w naszym ciele reaguje na wytwarzane przez nas uczucia, stany świadomości, myśli, słowa, modlitwę i muzykę. Istnieje takie pojęcie jak „pamięć komórkowa ciała”, dlatego bardzo ważne jest to, czym się karmimy, co dostarczamy do organizmu w formie energii.
Lubię słuchać dźwięków natury, mantr, muzyki relaksującej. Wtedy czuję się dobrze mentalnie. Na początku roku zapisałam się nawet na kurs masażu dźwiękiem mis tybetańskich, jednak pandemia pokrzyżowała moje plany. Wieczorami słucham dźwięków wielorybów i delfinów. Ich tajemniczy śpiew działa na mnie leczniczo i usypiająco.
SG: „Kim jesteś? Kim chcesz stać się? Czego pragniesz doświadczać? Jaka energia jest twoim kierunkowskazem?” – to pytania, jakie zadajesz na „Mulier” swoim słuchaczom. Sobie również?
EP: To są pytania, które zadałam przede wszystkim sobie w celu napisania tekstów piosenek i przerobienia konkretnego tematu istniejącego we mnie. Wspomnianych pytań nie zadaję słuchaczom dosłownie, tylko poprzez nakierowanie ich na pewien obszar rozważań. Zachęcam odbiorców do zastanowienia się nad tym, kim naprawdę są w swoim sercu. Dzisiejszy świat utkany jest z nici pozorów, ładnych łatek dotyczących np. stanowiska pracy, wykształcenia, statusu majątkowego.
Większość z nas pragnie być „kimś” po to, by uzyskać aprobatę otaczającego nas społeczeństwa. Próbujemy sprostać stawianym nam oczekiwaniom, ale czy rzeczywiście jesteśmy w tym wszystkim szczęśliwi? O czym marzysz? Co sprawia ci radość i czujesz, że żyjesz prawdziwie? O czym myślisz, kiedy kładziesz się spać? Co robisz, gdy nikt nie widzi? Którymi myślami nigdy z nikim się nie podzieliłeś? To jest twoja prawda, do której musisz przyznać się przed sobą samym, zrzucając maskę.
Wybrać, którego ze swoich wewnętrznych wilków chcesz karmić. Nasz świat zewnętrzny jest odbiciem lustrzanym naszego wnętrza, dlatego ważne jest, aby dotknąć tego, co najgłębsze w nas samych. Dotknąć swoich żył, krwi i odnaleźć źródło. Jesteśmy zlepkiem cech osobowości ludzi, z którymi w największym stopniu spędzaliśmy czas w swoim życiu. Ile prawdziwego ciebie jest pośród tych wszystkich nabytych cech? To, że istniejesz, nie oznacza, że „żyjesz”. Pochłonięci analizą przeszłości i zamartwianiem się o przyszłość, bardzo często nie żyjemy prawdziwie.
SG: Przed wejściem do studia odbyłaś samotną podróż po Europie, z przystankami w Paryżu, Lizbonie, Sintrze, Cabo da Roca, Porto, Barcelonie i Madrycie. Jak zapamiętasz ten czas?
EP: To była podróż, w trakcie której napisałam tekst do piosenki „Wings of Freedom”. To był wyjątkowy czas, w którym bardzo dużo w sobie przepracowywałam. Przed wylotem czułam, że popadam w depresję pod wpływem dużej ilości dręczących mnie tematów. Musiałam odciąć się od wszystkiego, co ówcześnie mnie osaczało, nabrać dystansu i poszukać inspiracji w świecie. To była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu. Wracając z podróży, czułam się szczęśliwa, silna, pełna życia i wolna. Pamiątką z tamtej podróży jest nie tylko tekst piosenki, którą dziś można odsłuchać publicznie. W moim domu wiszą fotoobrazy mojego autorstwa wywołane na płótnie, które przypominają mi o przemyśleniach, jakie towarzyszyły mi w tych różnych odwiedzonych miejscach. „Wings of Freedom” to przede wszystkim stan umysłu. Paryż to wdzięczność za wszystko, co przeżyłam, doświadczyłam i osiągnęłam. Wdzięczność potrafi bardzo mocno podnieść naszą wibrację energetyczną i przyciągnąć do życia więcej piękna. Lizbona to radość życia i ulotność pięknych chwil, które towarzyszą nam w podróży zwanej życiem. Porto to akceptacja bólu.
W moim odczuciu receptą na pogodzenie się z czymś, co nas boli, jest przyjęcie tego w sercu. To jak stanie twarzą w twarz ze swoimi demonami. Kiedy przestajesz z nimi walczyć wewnętrznie, przestajesz je karmić i gasną.
Wtedy wraca wolność i dajesz sobie prawo do życia w tu i teraz. Cabo da Roca to świadomość przemijalności i kruchości naszego życia. A to, co wydarzyło się w Madrycie, zostawię dla siebie (śmiech). Uchylę tylko rąbka tajemnicy, że na podstawie tej podróży stworzę kolejny projekt. To była jedna z moich najpiękniejszych wypraw.
SG: Głównym kompozytorem piosenek i producentem płyty jest Wojciech Orszewski (Vojto Monteur). Jak ci się z nim współpracowało? Mam wrażenie, że męski pierwiastek dodał twojej muzyce kontrastu.
EP: To była wymagająca współpraca zawodowa, przepełniona pełną gamą najróżniejszych emocji. Wojciech jest bardzo kreatywnym człowiekiem i pokazuje to w najróżniejszych muzycznych przedsięwzięciach. Aranżacje niektórych piosenek z albumu potrafił zmieniać kilka razy, poszukując najlepszego brzmienia. Trudno było mi jednak nadążyć za jego wizjami artystycznymi… Ostateczne brzmienie piosenek bardzo mocno odbiega od pierwotnych wersji. Wojciech jest człowiekiem słownym i godnym polecenia, gdyż podjęte projekty realizuje do końca. Jestem mu za to wdzięczna.
SG: Właściwie dlaczego dopiero teraz zdecydowałaś się na studyjny debiut? Wiem, że ten koncertowy miałaś już w wieku 15 lat – i to u boku Kasi Kowalskiej!
EP: W wieku osiemnastu lat, przez okres około roku, bardzo intensywnie współpracowałam z zaprzyjaźnionym zespołem nad stworzeniem muzycznego albumu. Mieliśmy przygotowany materiał na płytę długogrającą i już wtedy interesowała się nami jedna z czołowych polskich wytwórni płytowych. Mało brakowało, a zaprezentowałabym się wówczas szerszej publiczności. Niestety, moja droga z zespołem zakończyła się. Rozpoczęłam studia i rozstałam się z muzyką na wiele lat. Jednak pragnienie realizacji muzycznej pozostało na dnie mojego serca i nigdy nie dawało mi spokoju.
Decyzja o stworzeniu debiutanckiego materiału powstała dawno temu. Podyktowana była moim pobytem w szpitalu, przewartościowaniem wielu spraw, pragnieniem zrealizowania marzeń z dzieciństwa, chociażby w małym stopniu, obietnicą złożoną bardzo bliskiej osobie i chęcią pozostawienia czegoś wartościowego po sobie. Wszystko, co dzieje się teraz, to tylko wierzchołek góry lodowej, którą widzą ludzie.
To, o czym odbiorcy nie wiedzą i co wydarzyło się pod powierzchnią, to przeszkody, błędy, lęk, zwątpienie, czynniki ekonomiczne i społeczne, relacje międzyludzkie, sytuacja życiowa, stan zdrowia… W moim przypadku barier było wiele. W tym trudnym biznesie nie pomagała też moja introwertyczna osobowość. Wszystko musiałam wypracować od podstaw. Pragnę podkreślić, że realizacja nawet tak małego projektu jak moja EP-ka jest również kosztowną inwestycją, co wpływa na tempo realizacji działalności muzycznej. Współpraca z producentami, studia nagrań, konsultacje muzyczne, sesja zdjęciowa, grafika – to wszystko kosztuje. Projekt zrealizowałam w całości z własnych środków, bez wsparcia sponsorów. Być może dla niektórych to późny debiut, jednak tylko ja wiem, jaką drogę musiałam przejść do miejsca, w którym jestem. Tym miejscem jest spełnione dawne marzenie i spokój w sercu.
SG: „Mulier” to rozgrzewka przed pełnoprawnym albumem?
EP: Początkowo chciałam nagrać cały album. Jednak rozpoczynając współpracę z Wojciechem Orszewskim, spotkałam się z sugestią, że nagranie EP-ki jest najrozsądniejszym rozwiązaniem dla osoby nieznanej na rynku muzycznym. „Mulier” jest moim solowym debiutem, którym z jednej strony zamykam pewien ważny etap w swoim życiu, a z drugiej otwieram przestrzeń na nowe wyzwania. W przyszłości chcę się podjąć znacznie większego projektu. Najbliższe miesiące poświęcę na poszukiwania ludzi, z którymi będę mogła stworzyć skład i zrealizować nowy materiał na pełną płytę. Nie chcę już działać jako solistka.
*Eva Portna – wokalistka z Kościana. 11 czerwca 2020 roku w wydawnictwie Agora S.A. / Agora Digital Music wydała swoją debiutancką EP-kę „Mulier”. Zapowiadały ją dwa single: „Wings of Freedom” oraz „Mulier”. Album powstał przy współpracy z uznanymi na polskim rynku muzycznym artystami – Wojciechem Orszewskim oraz Adamem Milwiw-Baronem.