Tron, symbol, kompleks i codzienność
Opublikowano:
3 marca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W samym sercu Poznania i Wielkopolski stoi wspaniały, biały, marmurowy tron. Przypomina on o trudnej historii naszego regionu i zaświadcza o pruskim dziedzictwie kulturowym. Jest też świadectwem niekonsekwencji w wykorzystywaniu jego potencjału.
Tron ten należał do Wilhelma II Hohenzollerna, niegdyś „wielkiego księcia Poznania”, ostatniego cesarza Rzeszy Niemieckiej.
Tron i historia zamku
W Posen, po zburzeniu murów twierdzy, która w żelaznym uścisku trzymała miasto skutecznie ograniczając jego rozwój, postanowiono zrealizować niezwykle ambitny projekt jego przekształcenia w cesarską rezydencję (Residenzstadt Posen).
Dla prowincjonalnego, słabo rozwiniętego wówczas miasta, w którym żywioł niemiecki natrafił na dobrze zorganizowaną, dbającą o kulturę i świadomość narodową, polską społeczność, plan był największą inwestycją od czasów lokowania miasta przez Przemysła II.
Władze centralne zdając sobie sprawę z widocznego gołym okiem odpływu ludności niemieckiej z rubieży wschodnich, jakimi wówczas była prowincja poznańska, starały się uatrakcyjnić miasto. Projekt jego modernizacji przewidywał powstanie najbardziej na wschód wysuniętego przyczółku niemieckiej kultury.
Symbolem pruskiej obecności na tych ziemiach stał się zamek cesarski, swoją formą artystyczną sięgający do tradycji romańskiej, co implikować miało jego „odwieczną” obecność. O ile zamek był symbolicznym i ideowym centrum całego założenia urbanistycznego, o tyle sala tronowa stanowiła ucieleśnienie władzy nad całą prowincją.
Zamek – sala tronowa – tron
W południowej części zamku, od strony dzisiejszej ulicy św. Marcin, w reprezentacyjnej części umieszczono salę tronową. Była to największa w całym budynku sala, symbol cesarskiej władzy i egzemplifikacja pruskości.
O szczególnym znaczeniu Sali świadczył fakt, iż umiejscowiona została w wyraźnie odseparowanej od reszty gmachu części. Zajmowała wysokość pierwszego i drugiego piętra, zaś jej szerokość równa była całemu skrzydłu.
Imponujące rozmiary sali – 600 m2 i 12 metrów wysokości sytuowało ją w gronie największych tego typu pomieszczeń nie tylko w całym państwie pruskim, ale również jednych z większych na kontynencie.
Artykulację ścian sali tworzyły ciągi dwukondygnacyjnych arkad, w dolnej części z motywem trójprzelotowych łuków triumfalnych, w górnej otwartych do empor. Posadzkę zdobił polerowany, szary marmur. Kolumny wykonano z czerwonego marmuru (co stanowiło nawiązanie do cesarskiej purpury) i ozdobiono brązowymi głowicami.
Salę tronową nakrywał drewniany strop – częściowo złocony. W środkowej arkadzie, w centrum łuku triumfalnego umieszczono podwójny, cesarski tron.
Wnętrze sali zdobiły podobizny ośmiu niemieckich władców (chronologicznie: Karola Wielkiego, Henryka I, Ottona I, Ottona III, Henryka II, Fryderyka Barbarossy, Henryka VII, Fryderyka II). Bogactwa sali dopełniały witraże z przedstawieniami figuralnymi, inspirowane rzeźbami katedr w Bambergu i Strassburgu posągi muzykujących kobiet, wreszcie potężne żyrandole.
Dekoracja sali wyraźnie podkreślała fakt, iż cesarz jest nie tylko spadkobiercą wielkich władców minionych wieków, ale że jest jednym z nich. Sięgając po wzór bazyliki rzymskiej, sala tronowa poznańskiego zamku łączyła w sobie zarówno splendor starożytności, połączony z romańską i nieco bizantynizującą tradycją złotego czasu początków państwa niemieckiego, jak i reprezentacyjnej sali służącej zróżnicowanym uroczystościom.
Z 4 lutego 1909 roku pochodzi projekt tronu cesarskiego (oryginał przechowywany jest w Berlińskim Tajnym Archiwum Fundacji Pruskiego Dziedzictwa Kulturowego). Rysunek sygnował Franz Schwechten (1841–1924). Najważniejszy mebel zamku poznańskiego wykonano z pentelijskiego marmur, odznaczającego się wyjątkową bielą i drobnoziarnistą strukturą. Współcześnie posiada wymiary 234 x 193 x 110,5 cm.
Bezpośrednim wzorem dla tronu było siedzisko biskupa Bari, znajdujące się w katedrze San Sabino w Canosa di Puglia.
O ile włoski wzorzec ma formę pojedynczego tronu, z pełnymi ścianami bocznymi, o tyle tron poznański był podwójny i miał o wiele lżejszą formę. Ustawiony był na trzystopniowym postumencie. Na nim osadzono dwa słonie podtrzymujące zasadnicze siedzisko z dwoma, trójkątnie zamkniętymi zapleckami zwieńczonymi szyszkami. Boczne oparcia były niższe, częściowo ażurowe i również posiadały szyszki na przodzie. Wszystkie krawędzie pokryto bogatą dekoracją ornamentalną z motywami roślinnymi.
Tron i jego symbolika
Tron cesarza Wilhelma II posiada bogatą symbolikę. Podwójne siedzisko pozwalało na wyeksplikowanie pluralis maiestatis – „my cesarz”, ale też umożliwiało wspólne występowanie pary cesarskiej w roli monarszej, było więc wyrazem zrównania cesarza i jego małżonki.
Słoń symbolizował niewinność, czystość, ale i siłę militarną, czy wojenne sukcesy. W omawianym przypadku odnosił się rzecz jasna do drugiej grupy znaczeń. Śnieżna biel marmuru – w pełnej barw sali – przyciągała i koncentrowała uwagę obserwujących i uczestniczących w uroczystościach.
Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości, tron trafił do katedry gnieźnieńskiej. W 1993 roku powrócił do Poznania, na zamek. I tu zaczyna się – moim skromnym zdaniem – problem związany z tym obiektem.
Tron Wilhelma II nie służył koronacjom, ale był meblem ceremonialnym najwyższej rangi, symbolizował bowiem władzę, majestat i zwierzchność. Cesarz wstępował po trzech stopniach by zostać wywyższonym ponad wszystkimi zebranymi. Jako jedyny siedział, gdy inni stali lub schylali się w geście hołdowniczym. Wywyższony znajdował się w innej przestrzeni, wyekscerpowany z całej sali. Tron stał w jej centrum, w arkadzie łuku triumfalnego.
Na tronie cesarskim nie miał prawa usiąść nikt poza monarchą. Było to powszechne prawo i symbol respektu dla społecznej gradacji. Wynikało rzecz jasna z tradycji biblijnej. W sztuce, szczególnie bizantyjskiej, w kopułach i apsydach ukazywano etimzaję – pusty tron, na którym przy swym powtórnym przyjściu miał zasiąść Chrystus.
Stąd tak silny respekt wobec prawa do zasiadania na tronie.
A pamiętać należy, że europejski ceremoniał dworski wywodzi się w znacznej mierze z kultury bizantyjskiej, która idei królewskości przydała szczególnego znaczenia, łącząc ją z ideą Boskiego namaszczenia i koronacji, jako sakry, jeszcze jednego, wyjątkowego sakramentu.
Współcześnie najczystszą – i jedyną zarazem – postać owego pierwotnego charakteru koronacji, możemy zaobserwować na Wyspach Brytyjskich. Cesarz Prus, mimo iż był protestantem, to w pełni rozumiał symboliczne znaczenie koronacji oraz towarzyszących jej atrybutów, zwłaszcza zaś tronu.
Losy tronu
W dwudziestoleciu międzywojennym tron przewieziono do Gniezna. Po pierwsze, by pozbawić zamek najważniejszego symbolu władzy zaborcy, po wtóre, gdyż tron znajdować się winien w katedrze koronacyjnej królów Polski. Rozumiano zatem symboliczne znaczenie tronu.
I chociaż nie był tronem polskim, to jednak swą romańską formą wpisywał się bardziej w historyczną narrację związaną ze świątynią koronacyjną.
Zamek, przekazany Uniwersytetowi Poznańskiemu, stał się miejscem równouprawnionego dostępu do wiedzy, stracił symbol, który przypominał – wspólnie z wieżą – o dominacji żywiołu niemieckiego w stolicy Wielkopolski. Decyzja taka – dla samego budynku – była najlepszą z możliwych.
Zmiany po 1989 roku objęły również pamięć historyczną. Do zamku wrócił tron cesarski, wyeksponowano również nieliczne zachowane meble i elementy wyposażenia dawnej siedziby Hohenzollernów.
Służący kilka dekad jako centrum kultury obiekt, przez lata nie doczekał się należytego przypomnienia własnej historii.
Gigantyczna przestrzeń zamku sprzyja lepszemu wykorzystaniu pomieszczeń, z których wiele mogłoby się stać przestrzenią, w której przypomniano by dzieje tego najmłodszego cesarskiego zamku Europy. Współcześnie zamek posiada niewielką, bardzo skromną ekspozycję, skrytą na drugim piętrze. Z uznaniem przyjąć trzeba odnowienie części pomieszczeń w skrzydle zachodnim i ich udostępnienie dla zwiedzających (z aparatem fotograficznym, co przez lata – o zgrozo! – było zabronione).
Jednak ich potencjał jest wykorzystany częściowo. Pojawia się pytanie: Co jest tego powodem?
Okres zaborów był w wielu aspektach czasem niezwykle trudnym, by nie powiedzieć tragicznym, dla całego regionu. Jednak nasi przodkowie, organicznicy potrafili uczyć się od Prusaków, podpatrując stosowane przez nich rozwiązania, obracali je na pożytek własny. Na tym polegała między innymi najdłuższa wojna nowoczesnej Europy.
Czy z podobną roztropnością, ale i biznesowym zacięciem udało się podejść do tematu zamku cesarskiego po 1989 roku? Wydaje się, że nie.
Po ponad stu latach od powstania zamku, mamy z nim utajony problem. Próżno szukać w nim elementów nawiązujących do czasu budowy (poza kilkoma schowanymi na korytarzach zdjęciami z budowy czy wizyty cesarza), czy późniejszej roli w okresie II wojny światowej (słynna przebudowa dla Hitlera i późniejsze zajęcie zamku przez namiestnika Kraju Warty).
Prawda o zamku
Zamek cesarski był, jest i będzie zamkiem pruskim. Nie można udawać, że jest inaczej. Nie można przemilczeć tej historii. Jestem przekonany, że byłoby wskazanym wyeksponowanie tego fragmentu jego dziejów.
Odbudowano zamek Przemysła, który budzi ogromne kontrowersje, zarówno ze względu na swą formę, jak i historię, która jest niejako rekonstruowana. Zamek cesarski jest w tym względzie bardziej autentyczny, bo posiadamy jego plany, fotografie, znamy kolejne przebudowy i wynikające z nich nowe funkcje, jakie miał spełniać.
Portret cesarza, dużego formatu reprinty fotografii z czasów budowy czy inauguracji budynku z właściwym komentarzem nie byłyby wyrazem „prusofilizmu” czy tęsknot za minioną epoką, a oddaniem racji historycznej prawdzie.
Rekonstrukcja części pomieszczeń zgodnie z oryginalnymi planami i rysunkami byłaby okazją do stworzenia atrakcyjnej na mapie Poznania lokalizacji, która nie dość, że uczyłaby o skomplikowanej historii miasta, to jeszcze byłaby niewątpliwie magnesem, przyciągającym turystów – również tych zza Odry.
Dzisiaj posiadamy Szlak Cesarsko-Królewski. Był on świetnym pomysłem, ale zostały po nim w zasadzie tylko tabliczki. Niewielu osobom to hasło cokolwiek mówi, jeszcze mniej osób łączy go z Poznaniem.
Tron cesarski stoi w wieży, w przestrzeni służącej – okazjonalnie także dzisiaj – jako reprezentacyjne wejście do zamku. Jednak z punktu widzenia historii jest to miejsce zaprzeczające całej jego symbolice.
Dzisiaj każdy może na tronie usiąść, co jest – tak mi się wydaje – jakąś formą egalitaryzmu i prztyczka w nos historii. Myślę, że wiele osób oglądało serial „Crown”, w którego jednym z odcinków poświęconym koronacji, ukazano woal mistycznej tajemnicy wokół tej uroczystości. Ważne w niej miejsce odgrywał tron króla Edwarda przechowywany w katedrze westminsterskiej, używany tylko w trakcie kilkugodzinnej ceremonii koronacji władców brytyjskich.
Nikt inny nie ma prawa – a w realiach brytyjskich – odwagi by na nim usiąść.
Jest on fizycznym symbolem majestatu państwa i ciągłości historii. Celowo zestawiam oba meble by pokazać podobieństwa i różnice między nimi. W kontekście poznańskim tej ciągłości historycznej rzecz jasna nie ma, bo zakończyła się wraz z wybuchem powstania wielkopolskiego i przywróceniem wolności naszemu regionowi. Nikt też do jej powrotu nie nawołuje. Jej czas minął.
Jest za to nowy sens, który winien wykorzystywać cały depozyt przeszłości. Wraz z sięgnięciem do okresu pruskiego. Wyobrażam sobie wybrane pomieszczenia, które przywoływałyby – uwzględniając rekonstrukcje pierwotnego wyglądu, ale i nowoczesną formę – czasy obecności Prusaków oraz początki Poznańskiego Uniwersytetu. Dla niego przecież budynki pocesarskie stały się główną siedzibą na kilkanaście lat.
Dla turystów
Współcześnie większość oferty turystycznej krajów zachodnich, ale i południowych, w znacznej mierze wykorzystuje elementy związane z tradycją królewską, monarszą czy arystokratyczną. Dla wielu turystów to właśnie „królewskość” jest magnesem.
Poznań posiada potencjał, ma też historię, która czeka by zostać odkrytą – tak jak skryty w murach zamku – ostatni cesarski tron Europy…
Podobnych przykładów jest w Poznaniu więcej, co przyznaję – bardzo mnie irytuje.
Dość wspomnieć bardzo słabo eksponowany i eksplorowany Ostrów Tumski, niemal całkowicie niewykorzystane pozostałości fortyfikacji (poza niewielkimi fragmentami, które dzięki zapałowi kilku stowarzyszeń i grup rekonstrukcyjnych dbających o nie dotrwały i funkcjonują w nowej formule do dzisiaj), zapomniane (z punktu widzenia atrakcji kulturowo-turystycznej) Targi Poznańskie (myślę tu zwłaszcza o fenomenie Powszechnej Wystawy Krajowej), szeroko rozumiane podziemia, czy nieobecny w ofercie turystycznej UAM.
Z lekką zazdrością, uznaniem, ale i żalem patrzę na przykład Wrocławia w kontekście umiejętności wykorzystania w ofercie turystycznej i edukacyjnej, tradycji akademickich.
Aula Leopoldina, Oratorium Marianum, Wieża Matematyczna czy stała ekspozycja są często odwiedzanymi miejscami. Budynki poznańskich uczelni, ale też gmach Akademii Lubrańskiego czy pozostałości kolegium jezuickiego (gdzie kiedyś mieściło się obserwatorium astronomiczne Rogalińskiego) mają spory potencjał, który miasto, region powinny wykorzystać już kilka, kilkanaście lat temu.
Pomysły na stworzenie Muzeum UAM są. Oby też jak najszybciej się ziściły. W połowie lutego spotkałem przy poznańskich krzyżach turystę. Młody mężczyzna pytał o to, czy w Poznaniu można coś zobaczyć poza katedrą i rynkiem. Na wizytę przewidział weekend. Jestem przekonany, że Poznań nie tylko może, ale powinien stworzyć ofertę, która pozwoli aktywnie i atrakcyjnie z kulturowego i turystycznego punktu widzenia, spędzić czas w mieście nad Wartą o wiele dłużej niż weekend. I co najważniejsze – bez kompleksów!