fot. Adrian Wykrota

Uniwersalna intymność pamięci

Z Kamilą Kobierzyńską o ćmach, tkaninie, fotografii i namacalnym śladzie rozmawia Adrian Wykrota.

Adrian Wykrota: Myślałem, że porozmawiamy o fotografii, a spotykamy się na twojej wystawie, na której prezentujesz tkaniny. Jak do tego doszło?

Kamila Kobierzyńska: Właściwie historia zaczęła się dawno temu… Jestem techniczką tkaniny unikatowej, ale towarzyszyła mi ona raczej w tle mojej codziennej aktywności artystycznej. Nie upubliczniałam tego typu prac. Podejmowałam próby w mniejszej skali niż ta na wystawie, pracując w zaciszu domowym. To jest dla mnie nowe otwarcie i myślę, że ono po prostu potrzebowało dojrzeć. Musiałam otworzyć się na błąd, na przypadek, na to, że nie cały proces mogę mieć pod kontrolą.

 

Wcześniejsze realizacje związane z tkaniną prowadziłam głównie w jedwabiu, który jest drogim i przez to mniej dostępnym materiałem. Nie wszystko też zniesie.

Teraz pracuję głównie z bawełną i to taką z recyklingu – okazało się, że w domu rodzinnym mam sporą kolekcję starych prześcieradeł, w tym zostawionych po mojej babci Gieni, która odbierała transporty z Zachodu w czasach PRL. Musiały chwilę odczekać, żebym mogła do nich wrócić po jej śmierci. Fotografia na tej wystawie jest jednak obecna i to w dwóch pracach. Pierwsze zdjęcie wydrukowane na tkaninie to obraz negatywowy starszej kobiety, a druga fotografia to zdjęcie młodych kobiet w sadzie, dzielących się jabłkami. Odbicia te zakotwiczone są właśnie w rodzinnych historiach za sprawą babci Gieni, która zostawiła po sobie spore ilości dóbr niekoniecznie pierwszej potrzeby, w tym m.in. rzeczone prześcieradła. Poświęciłam temu zagadnieniu mój doktorat „Kiedy kwitną wiśnie. Postpamięć i transmisja traumy”.

 

AW: Wystawa „Sny naszych przodków” eksponowana w Laboratorium CK Zamek w Poznaniu to opowieść o motylach nocnych. Fascynują cię ćmy?

fot. Adrian Wykrota

KK: Fascynuje mnie ich symbolika, a konkretniej związany z nią motyw przemijania obecny właściwie w każdej kulturze. Na wystawie używam np. symbolu zmierzchnicy trupiej główki – jest to szczególny gatunek ćmy, dość rzadko występujący w Polsce, ale w wierzeniach, choćby XIX-wiecznej Anglii, to zwiastun szybkiej śmierci. Ćmy jako towarzyszki nocy są bliskie sferze snów, a ich przemijalność łączy się dla mnie z pojęciem pokoleniowości i przenoszeniem informacji w sferze podświadomości. Ważnym procesem, jaki zaobserwowałam u „swoich” ciem, jest również to, że ewoluują.

 

Wychodzę od fotografii, na bazie których przygotowuję rysunki – poza zdjęciami owadów używam również skanów 3D kości, np. kości klinowej, czyli fragmentu czaszki, który znajduje się u jej podstawy. 

Ta kość wygląda dosłownie jak ćma. W trakcie powstawania kolejnych rysunków / matryc do sitodruku te moje ćmy zaczynały przypominać ludzkie twarze i zdobywać swoją indywidualność. Powstały wizerunki trochę przerażające, czasem złowrogie, a czasem tak zniekształcone, że aż śmieszne. Zniekształcone jak obraz senny.

 

AW: Czyli symbolika jest dla ciebie bardzo ważna. Twoje tkaniny są barwione?

KK: Tak, wszystkie tkaniny na wystawie są wstępnie barwione naturalnymi surowcami, niektóre odcienie wzmacniałam tuszami oraz syntetycznymi barwnikami. Zaznaczę, że tkaniny, na których powołuję obrazy, są kilkudziesięcioletnimi prześcieradłami, często noszącymi ślady ludzkiego ciała, co niejednokrotnie ujawniało się dopiero po użyciu farby. Przez dekady stały się obrazem utajonym, który mogłam ujawnić właśnie w procesie ręcznej obróbki.

 

AW: Są również ozdobione serigrafią, czyli sitodrukiem.

Kamila Kobierzynska, fot. Adrian Wykrota

KK: Dokładnie tak, choć korzystam także z pasteli. W sitodruku głównie używam farb lekko metalizujących, perłowych, żeby oddać to, co ćma lub mówiąc ogólnie: motyl jako gatunek, ma na swoich skrzydłach. Są to bardzo drobne łuski, które po kontakcie ze skórą osadzają się na niej, tworząc połyskujący pył.

 

AW: To trochę przypomina mi tradycyjne procesy fotograficzne.

KK: Dla mnie jest to odcisk, ślad, czyli ma wiele wspólnego z pierwszymi próbami światłoczułymi. Jest to dość kontrastowy sposób ukazywania motywu, więc tak, jest w tym coś z wczesnych procesów negatywowo-pozytywowych. Tym, co mnie przyciąga do serigrafii, jest ślad. Czyli tak samo jak w fotografii – bezpośredni ślad na materiale światłoczułym.

 

AW: To ciekawe, nie myślałem o tym nigdy w ten sposób. To uderzająca namacalność!

KK: A takim motywem, który powraca na wystawie jako ślad, jest wzór z kratki ze szkolnego zeszytu. Pojawiają się również odniesienia do procesów, jakie znamy z lekcji genetyki, np. obraz chromosomu zaczerpnięty z ilustracji ze starych podręczników.

 

AW: Podręczniki do biologii z czasów podstawówki miały bardzo charakterystyczne ilustracje. One zostają w głowie.

KK: W swoim projekcie korzystam ze starszych, powojennych, niemieckich czy właściwie poniemieckich podręczników – to słowo „poniemieckie” wciąż jest żywe w mojej rodzinie.

 

AW: Dlaczego?

Kamila Kobierzynska, fot. Adrian Wykrota

KK: Chciałam być blisko mojej historii rodzinnej, która mocno osadza się na skutkach wojny. Na początku naszej rozmowy wspomniałam o zdjęciu młodych kobiet w sadzie pozujących z jabłkami; można tam dostrzec dwie postaci w koronie drzewa. To nawiązanie do historii mojej babci, która jako młoda dziewczyna na początku II wojny światowej musiała w takim sadzie po prostu przetrwać. Z jednej strony więc było to schronienie, a z drugiej strony przekleństwo. I zupełnie nieświadomie sięgnęłam po tę fotografię, dopiero potem przypominając sobie o rodzinnej historii. Te dwa zdjęcia, których znaczne powiększenia są na wystawie, trafiły do mnie przypadkowo. One nie pochodzą z moich rodzinnych zbiorów, ale myślę, że wywiązała się między nimi jakaś rozmowa, ciągłość narracyjna.

 

Dlatego zdecydowałam, że skoro w Laboratorium CK Zamek są dwa pomieszczenia, to rozdzielę te zdjęcia tak, żeby widzowie najpierw mogli odczytać tę historię z jabłkami – nasiąkniętą kolorami, a w drugiej sali zaprezentuję jako rozwinięty zwój fotografię matrony-ćmy.

Leży na ziemi jak całun, kontury rozmywają się, a sam obraz jest negatywowy – to odniesienie do pierwotnego śladu. Praca jest wręcz nasycona powidokiem. Obraz negatywowy ma to do siebie, że nie jesteśmy w stanie rozpoznać indywidualnych cech tej osoby, jest właściwie zarys sylwetki pochłaniany przez rój ciem. Dzięki usytuowaniu tej pracy wytwarza się pewien dystans, można się przyjrzeć niebieskiej tkaninie jak tafli wody, z dystansu.

 

AW: Czy fotografia potrzebuje wsparcia innych mediów, żeby była bardziej wciągająca?

fot. Adrian Wykrota

KK: Nie, myślę, że nie. Zresztą bardzo sobie cenię klasyczną fotografię – po prostu oprawioną w ramy czy złożoną w formie photobooka. W przypadku mojego cyklu tkanin, to nie jest tak, że ja ją odrzucam… Wręcz uważam, że te tkaniny mają w sobie fotograficzny obraz utajony. One są przeze mnie wielokrotnie dotykane, prasowane, zawijane, odwijane, wygniatane. To szczególne pracować z używanymi prześcieradłami, są czymś intymnym. Kiedyś przecież ktoś w nich spał, ktoś już ich dotykał, one już kogoś otulały, więc same w sobie są historią. Zresztą pojawiają się na nich ślady ludzkich wydzielin, których absolutnie nie chcę usuwać, wręcz staram się je wkomponowywać w swoje obrazy. I niezwykle ładną pętlą jest to, że to one kiedyś otulały ludzkie ciała, a teraz to ja o nie dbam, ucieleśniły się one w mojej pracowni.

 

AW: Czy dobrze rozumiem, że w sztuce, w tym w fotografii, cenisz sobie namacalność rezultatu i fizyczność procesu?

KK: Tak, myślę, że jesteśmy w szczególnym momencie… Zachwyciliśmy się sztuczną inteligencją, obrazowaniem cyfrowym i łatwością jego tworzenia, ale widzę, że zaczynamy się zastanawiać i jako społeczeństwo podświadomie znów podążamy za tym, co namacalne. W tym duchu bardzo mocno zachęcam do dotykania tych tkanin na wystawie.

 

AW: Pamięć jest ważnym tematem twoich projektów, twojej eksploracji. Dlaczego?

KK: Fotografia to przecież pamięć. Wszystkie wątki w mojej twórczości, pomimo różnych mediów, na jakie się decyduję, faktycznie krążą wokół pamięci indywidualnej, sposobów pamiętania, ale także tego, co pokolenia przenoszą w pewnych narracjach. Myślę, że trudno jest odpowiedzieć, dlaczego tak jest, bo to jest po prostu jakiś wewnętrzny imperatyw. Nigdy od strony twórczej nie pociągały mnie media związane z cyfrową wizualnością, tautologicznie traktujące temat medium. Chodzi mi o tematy krążące wokół sztuki post-internetu, social mediów etc., ponieważ wydaje mi się, że jest to patrzenie na człowieka w masie, pewnej skali. Taka sztuka traktuje o mechanizmach działania dla pozyskania konsumpcyjnych zysków. Są to na pewno ważne realizacje, ale po prostu mi dalekie.

 

AW: Pozbawione emocji?

Kamila Kobierzynska, fot. Adrian Wykrota

KK: Prawdopodobnie tak, choć z drugiej strony czasami zbyt krzyczące swoją estetyką i zbyt mało subtelne w wymowie. Defetystyczne. Zazwyczaj w przypadku moich prac operuję raczej na procesie samopoznania, poszukiwań, kwerendy, łączenia zagadnień.

 

Choć staram się, by te projekty były na pewnym poziomie otwarte na doświadczenia odbiorcy, jest tam kilka stopni wtajemniczenia i absolutnie nie jest konieczne poznanie mojej osobistej perspektywy od początku „czytania” tych prac.

Zresztą to, co jest suplementem tej wystawy, to tekst Joanny Sobesto, który napisała go po zapoznaniu się z moimi pracami jeszcze w trakcie ich tworzenia, w pracowni. Okazało się, że łączą nas pewne koincydencje i powtórki, że ona w tych pracach znajduje echo. Zostawiłam jej zupełnie wolną rękę, a tekst onomatopeicznie oddaje te urywki pamięci, strzępy splotów, nawarstwienia… Nie ma tam więc literalnego tłumaczenia prac, jest prowadzenie po nich wierszem.

 

AW: Interesuje cię zatem uniwersalna intymność pamięci?

KK: Myślę, że tak, bo ważne jest to, żeby dzieło komunikowało także estetycznie. W tej wystawie staram się wypracować jakiś rodzaj intymnej estetyki, zapanować nad przestrzenią, tak by była przyjazna w goszczeniu. Często w dziełach cyfrowych – poprzez samo obcowanie z nimi na zimnym ekranie – jest to po prostu trudne do osiągnięcia, ale zdaję sobie sprawę, że to ogląd zbudowany na podstawie mojej osobistej preferencji.

 

AW: W poznańskiej galerii Centrala odbyła się wystawa „Te wszystkie rozczulenia”, którą kuratorowałaś. Współprowadzisz także razem z Jarkiem Klupsiem Pracownię Fotografii w CK Zamek. Do tego pracujesz na Wydziale Fotografii Uniwersytetu Artystycznego. Sporo tego!

KK: Współprowadzę tam zresztą Pracownię Obrazów Utajonych, co myślę, że dużo mówi o mojej wystawie „Sny naszych przodków” w Laboratorium CK Zamek, ponieważ obraz utajony jest takim pojęciem w fotografii, kiedy mamy już do czynienia z fizycznie naświetlonym obrazem na materiale światłoczułym, ale jeszcze nie jest on widoczny dla ludzkiego oka. Potrzebujemy zatem szczególnych warunków do tego, żeby go wywołać i w konsekwencji zobaczyć.

 

Kamila Kobierzynska, fot. Adrian Wykrota

W przypadku naszej pracy z osobami studenckimi mogą to być archiwa, za pomocą których oni mogą poznać siebie, przeżyć jakieś rodzinne historie, może do czegoś wrócić i potrzebują właśnie szczególnych warunków do tego, żeby móc w te zakamarki sięgnąć.

To oczywiście odnosi się również do samego procesu fotografii tradycyjnej, fotografii analogowej, bo właściwie każdy z procesów fotograficznych ma ten moment obrazu utajonego.

 

AW: Realizujesz również stypendium Marszałka Województwa Wielkopolskiego w dziedzinie kultury. Czego dotyczy projekt?

KK: Projekt nosi tytuł „Mothland – kolekcja motyli nocnych”. Mothland to dla mnie odniesienie do Motherland – ojczyzny, ale widzianej z tej owadziej perspektywy. Projekt stypendialny będzie polegał na badaniu ciem w Puszczy Zielonce i w Wielkopolskim Parku Narodowym. Mam w planie realizować projekt latem, gdyż pomiędzy majem a październikiem można zaobserwować najwięcej gatunków ciem, które – co bardzo ciekawe – są również wskaźnikami ekologicznymi. Zapis tego badania skupi się na analogowym fotografowaniu motyli nocy na jasnym, podświetlonym materiale, a następnie przeniosę te owadzie portrety dalej na tkaniny.

 

AW: Czyli będzie to kontynuacja procesu, który możemy zobaczyć na wystawie „Sny naszych przodków”?

Kamila Kobierzynska, fot. Adrian Wykrota

KK: Tak, myślę, że w sensie merytorycznym będę gdzieś blisko, ale formalnie będzie to wyglądać inaczej. To zresztą nie pierwsza i nie ostatnia praca dedykowana tym istotom.

 

AW: Czego można ci życzyć?

KK: Ładne pytanie. Myślę, że na początek możliwości odpoczynku! Potem można życzyć mi realizacji kolejnego zaplanowanego przedsięwzięcia… Bardzo chciałabym pojechać do RPA i zobaczyć rysunki naskalne ciem w Górach Drakensberg (Góry Smocze), zresztą jedne z niewielu odkrytych do tej pory. To bardzo interesujące miejsce pod względem archeologicznym. Życz mi więc realizacji tego pomysłu, może nawet w najbliższym roku.

 

AW: Życzę! Porozmawiamy po twoim powrocie.

KK: Świetnie, dziękuję.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
14
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0