W co wierzą artyści?
Opublikowano:
30 czerwca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Tegoroczny Malta Festival Poznań był okazją do podjęcia tematu wiary nie tylko w wymiarze religijnym i codziennym, lecz również artystycznym. Spektakle zaprezentowane w ramach festiwalu mniej lub bardziej wprost odnosiły się do kategorii związanych z religiąa lub duchowością, ale pozwalały też postawić pytania o prawdy wiary ich twórców.
Idiom „Skok w wiarę” był przez artystów zaproszonych na festiwal i widzów oglądających spektakle rozumiany bardzo różnie – od próby podjęcia tematów związanych z polską religijnością i jej politycznymi uwikłaniami, przez próbę zawierzenia sile wyższej, po skok w nieznane. Kuratorom festiwalu zdecydowanie najbliższa była ta ostatnia definicja, zapewne ze względu na znaczenie oryginalnego, idiomatycznego sformułowania. Po angielsku „leap of faith” to akt zawierzenia czemuś, w co trudno uwierzyć – również w sensie podjęcia próby, która może się wydawać ryzykowna i nie ma gwarancji powodzenia.
W tekście zamieszczonym w magazynie festiwalowym widzowie mogli przeczytać, że „Tematem Idiomu «Skok w wiarę», głównej części programowej 28. edycji Malta Festival Poznań, jest ludzka potrzeba duchowości i sposoby jej realizowania. Religie i proponowane przez nie koncepcje Boga są jedną z odpowiedzi na tę potrzebę, ale nie jedyną. […] Interesuje nas więc to, za czym człowiek się opowiada, co ustanawia jego system wartości, gdzie lokuje sens. Aby działać, podejmować decyzje, istnieć, trzeba przecież w coś wierzyć. Skok w wiarę to decyzja, żeby iść dalej, to skok w nieznane, ruch, którego trzeba dokonać, żeby coś zmienić w sobie i w otaczającym nas świecie. To forma zaangażowania”.
Skok w wiarę to decyzja, żeby iść dalej, to skok w nieznane, ruch, którego trzeba dokonać, żeby coś zmienić w sobie i w otaczającym nas świecie. To forma zaangażowania”.
Idąc za tymi słowami, można zatem postawić kilka pytań: Jakie wyznania wiary można było wyczytać z zaprezentowanych podczas festiwalu spektakli? Jakie były punkty odniesienia festiwalowych produkcji? Jakie prezentowały one formy zaangażowania? W co dziś wierzą artyści?
W SIEBIE
Niektórzy z zaproszonych twórców wierzą, że warto robić spektakle o sobie, swoich bolączkach i swojej niezgodzie na świat. Wierzą, że teatr robi się po to, żeby sobie samemu zadać pewne pytania i się z nimi zmierzyć. Jednocześnie odżegnują się od dialogu z widzem, stwierdzając, że teatr nie jest po to, aby kreować przestrzeń dialogu na linii artysta – twórca, bo twórcy nie odgrywają roli psychoterapeutów społecznych.
Być może dlatego niektórym spektaklom (i niektórym twórcom) trudno uwierzyć. Takim spektaklem podczas tegorocznego Malta Festival Poznań byli „Mesjasze” – przedstawienie powstałe z inspiracji powieścią węgierskiego pisarza Györgya Spiró.
W „Mesjaszach” widz styka się z wiarą zamieniającą się w szaleństwo, z prześwietleniem romantycznych mitów, z nieudolnością kolejnych artystycznych prób podejmowanych przez posągowego wieszcza, stłamszonego przez realia emigracji. Styka się też z gestem podważenia przez aktora sensu scenicznej kreacji, z niezgodą na brak szacunku dla jego wartości i granie będące powielaniem publicystycznych schematów. Jednak większość wykonanych ze sceny gestów wydaje się fałszywa. Suma wrażliwości twórców nie spotyka się z wrażliwością widzów. Spektakl momentami jest zabawny, lecz generalnie nie działa, nie wzbudza emocji, nie prowokuje do podjęcia rozmowy mimo poruszania ważnych dla naszej rzeczywistości tematów.
W CIAŁO
Niesamowitym doznaniem tegorocznego festiwalu była perfekcja, z jaką flamandzcy artyści wykorzystywali na scenie swoją fizyczność. Dzięki temu mogło się wydawać, że w czasach kiedy zdeprawowane przez media słowa przestają mieć znaczenie, ciało i fizyczne działania potrafią przekazać więcej. Flamandzcy artyści zachwycali nie tylko sprawnością fizyczną, doskonałością realizacji wybranej formy, ale też łatwością wchodzenia w różne estetyki.
Widz idiomowych spektakli mógł doświadczyć skrajnych emocji związanych z ludzką fizycznością – od balansowania na granicy obrzydzenia, przez zakłopotanie dosadną prezentacją ludzkiej seksualności, zmęczenie przemocą, po zachwyt pięknem ciała i tańcem w scenografii zbudowanej z kruchej porcelany. Niezależnie jednak od wybranej konwencji z flamandzcy artyści imponowali umiejętnością wykorzystania ciała na scenie. W zestawieniu z nimi wydawało się, że polscy artyści ciała wręcz nie mają, że niektóre sposoby ekspresji są dla nich niemożliwe do osiągnięcia, że grają na źle nastrojonym instrumencie.
Ciało było potężnym wyznaniem wiary większości spektakli zaprezentowanych w ramach idiomu – z finałem w postaci przedstawienia „Another One”, w którym każdy, wybitnie dopracowany i przemyślany gest znaczył więcej niż tysiąc słów.
W ZMIANĘ
Na spotkaniu z widzami Jan Lauwers – jeden z kuratorów tegorocznego idiomu – mówił, że jego zdaniem za kilka lat sztuka będzie zupełnie inna, bo świat bardzo szybko się zmienia, a sztuka za tym podąża. Stwierdził, że znikną kategorie estetyczne, do których dziś jesteśmy przywiązani. Spekulował też, jak będzie się zmieniał teatr i powiedział, że ma nadzieję, że teatr przetrwa – ale nie sądzi, żeby było to w przyszłości zamknięte miejsce, do którego jedni ludzie przychodzą oglądać drugich.
Spektakle tegorocznego idiomu Malty pokazywały niestałość współczesnego świata, kruchość ludzkiego życia, trudne doświadczenia, jakie na ludzkiej egzystencji wyciska piętno historii i związaną z tym bezsilność. Jednocześnie mówiły o (nie)możliwości adaptacji i o akceptacji tego, co nieuniknione.O chęci życia pomimo trudnych okoliczności i o woli przetrwania. W świecie, w którym wiele osób dąży do stabilizacji i stałości opartej na sprawdzonych rozwiązaniach, ukazywały zmienność życia jako jego nieuchronną część i bolesne piękno. Wyznanie dotyczące zmiany było też wyznaniem wiary w to, że sztuka może zmieniać świat, umożliwiać walkę o to, co ważne i budować w ludziach poczucie wolności.
W DRUGIEGO CZŁOWIEKA
Być może za sprawą tego, że tegoroczny festiwal po raz pierwszy był programowany przez grupę kuratorów, którzy w dodatku na co dzień tworzą kolektyw artystów, w przestrzeni festiwalu wyraźnie dało się odczuć to, co zawarte jest w nazwie zespołu Needcompany – w trudnych czasach tym bardziej potrzebujemy towarzystwa, poczucia wspólnoty lub choćby obecności drugiego człowieka. Spektakle pokazywały, jak rozgrywamy międzyludzkie gry, zadajemy przemoc, podejmujemy mniej lub bardziej nieudane próby porozumienia i współżycia. Wydaje się jednak, że w czasach, kiedy świat wypadł z formy, a przyszłość jest jednym wielkim skokiem w nieznane („leap of faith”) ocalić nas może tylko, choćby milcząca, obecność innego.
SŁUCHAJ TAKŻE: Zamieniam się w słuch #45 – Kasia Tórz