fot. A. Polerowicz

Wielogłos kameralny

Amadeus jest orkiestrą światowego formatu, która ciągle się rozwija i doskonali swój kunszt – o tym wiadomo powszechnie. Podczas cyklu „Wieczory z Amadeusem” zespół ukazał swoje inne oblicze, stawiając na składy kameralne.

 

 

Pomiędzy 18 a 30 maja odbyły się cztery koncerty, podczas których zabrzmiała muzyka Johannesa Brahmsa, Wolfganga Schroedera, Ludwiga van Beethovena, Johannesa Matthiasa Spergera, Stanisława Moniuszki, Henryka Wieniawskiego, Johanna Pachelbela, Maxa Brucha, Rudolfa Matza, Johana Halvorsena i naturalnie patrona orkiestry – Wolfganga Amadeusa Mozarta. Już sam ten zbiór nazwisk uzmysławia, że był to pomysłowo ułożony zestaw twórców mniej i bardziej znanych, kompozycji wydobywanych z zapomnienia i powszechnie lubianych. Grali je muzycy orkiestry: skrzypkowie Jarosław Żołnierczyk, Andrzej Hop i Dorian Pawełczak, altowioliści Lech Bałaban i Kamil Babka, pianista Łukasz Byrdy, wiolonczeliści Maciej Mazurek i Eugeniusz Zboralski. Jeśli chodzi o składy, to dominowały duety i kwartety, ale były też popisy solowe i septet.

 

 

– Jednak nie chodzi o to, żeby każdego było słychać osobno, co w tak małym, kameralnym składzie muzyków jest podstawową trudnością, gdyż w masie kilkunastu jednakowych instrumentów w orkiestrach symfonicznych można łatwo się ukryć. Każda grupa instrumentów musi zabrzmieć jednorodnie, pojedynczy instrument musi wtopić się w brzmienie grupy i całego zespołu. Utratą jakości będzie nawet inny rodzaj wibracji u jednego z muzyków, gdyż zmieni ona wspólne jej brzmienie. Ważna jest jakość, jaką każdy z osobna wnosi do wspólnego brzmienia i wszyscy muzycy Amadeusa mają tego pełną świadomość

 

 – mówiła założycielka orkiestry dyrygentka Agnieszka Duczmal, kiedy wypytywałem ją o specyfikę gry w orkiestrze kameralnej, gdzie każdego z grających słychać wyraźnie i nie można się schować w gąszczu instrumentów.

 

fot. A. Polerowicz

fot. A. Polerowicz

Po majowym cyklu postanowiłem podrążyć ten temat i dowiedzieć się, jak to wygląda z perspektywy muzyków. Udało mi się porozmawiać z Lechem i Janem Bałabanami – dzięki temu mogliśmy też zgłębić kwestię współpracy artystycznej w ramach rodziny.

Jan Bałaban urodził w 1997 roku w Poznaniu. Rozpoczął naukę gry na skrzypcach w wieku 5 lat pod kierunkiem Kariny Gidaszewskiej. Później doskonalił swoje umiejętności w klasie Eweliny Pachuckiej-Mazurek, a następnie u Agaty Szymczewskiej. W 2015 roku ukończył poznańską Ogólnokształcącą Szkołę Muzyczną im. Jadwigi Kaliszewskiej w klasie Joanny Kreft. Obecnie studiuje w Akademii Muzycznej im. J.I. Paderewskiego w Poznaniu w klasie skrzypiec prof. Marcina Baranowskiego oraz mgr Joanny Kreft. Występował m.in. na Warszawskiej Jesieni i Poznańskiej Wiośnie Muzycznej.

 

 

Ojciec Jana, Lech Bałaban, urodzony w 1964 roku, także naukę gry na skrzypcach rozpoczął w wieku 5 lat (co ciekawe w tym kontekście – u swego ojca Henryka, pod którego opieką pozostał aż do drugiego roku studiów). Następnie kształcił się pod kierunkiem prof. P. Radzińskiego i prof. J. Kaliszewskiej, w której klasie ukończył studia w Akademii Muzycznej w Poznaniu w roku 1988. W tej samej uczelni uzyskał dyplom w klasie altówki prof. A. Murawskiego w roku 1994. Swoje umiejętności doskonalił na kursach mistrzowskich pod kierunkiem prof. Eberharda Feltza, Zahara Brona,, Wiktora Pikajzena, Michaela Frischenschlagera i Ruggiero Ricciego.

 

fot. A. Polerowicz

fot. A. Polerowicz

Muzycy zagrali razem Passacaglię Johana Halvorsena, co jak przyznał pan Lech, było sposobnością do spojrzenia na utwór na nowo. Podejście syna sprawiło, że ojciec został niejako wybity z kolein interpretacyjnych, które wytworzyły się podczas dotychczasowych wykonań tego duetu, będącego istotnym elementem literatury altówkowo-skrzypcowej.

Podpytałem przy okazji o specyfikę gry w duecie, gdzie na artystyczne porozumienie nakładają się relacje rodzinne. Panowie ze śmiechem przyznali, że teraz, gdy syn już jest dorosły i ma swoje pomysły interpretacyjne, nie wchodzi już w grę powoływanie się na rodzicielski autorytet. Swoje racje należy zaprezentować i udowodnić na polu muzycznym. Zarazem trzeba też pamiętać, żeby nie postrzegać duetowej kooperacji jako pojedynku, ale jako grę do jednej bramki. Nie jest również tak, że któraś partia jest w jakiś sposób gorsza czy mniej atrakcyjna. W każdej można znaleźć coś ciekawego i każda może być szansą na zaprezentowanie swojej pomysłowości, dojrzałości czy po prostu talentu. Gdy próbowałem dociec, czym różni się granie w, dajmy na to, kwartecie od grania w orkiestrze, choćby kameralnej, pan Lech ze śmiechem powołał się na koncertmistrza berlińskich filharmoników Daniela Stabrawę, który wyłożył rzecz łopatologicznie:

 

„Jeśli ja nie zagram, to zagrają moi koledzy z orkiestrowej sekcji”.

 

„Wieczory z Amadeusem” pokazały, że muzycy tak dobrze radzą sobie z mówieniem jednym głosem, bo każdy jest świadom własnej odrębności. Pan Lech wspomniał też, że muzycy Amadeusa tęsknili za takim kameralnym festiwalem. Pokazał on salę w siedzibie orkiestry jako znakomite miejsce na przystępne i niezobowiązujące koncerty, gdzie zespół niejako zaprasza publiczność do siebie i naprawdę jest gospodarzem. Muzyk nazwał też ten cykl prezentem dla orkiestry, którego przyjęcie wymagało pewnego wysiłku i starań. Podczas koncertów stało się oczywiste, że wysiłek się opłacił, a przygotowanie przyniosło piękne efekty.

 

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0