Winna Góra – rozdział 19
Opublikowano:
14 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym Napoleon opowiada o bitwie, a prawnuk generała dalej się zaleca.
Halszka Nowicka stała wpatrzona w obraz przedstawiający ślub Barbary Chłapowskiej z generałem Henrykiem Dąbrowskim. Płótno wisiało już na ścianie. Ktoś zdjął z haczyka kalendarz i je tam umieścił. Teraz dekolt panny młodej miała na wysokości wzroku. Marianka musiała stać na palcach, za to wcisnęła się przed nią.
– Patrz! Widzisz? – oświadczyła z dumą. – Jeden, dwa trzy… liczyła i już chciała wyciągnąć palec, by dotykać każdego kamyka z osobna, gdy Halszka strzeliła ją po rękach, przypominając sobie wcześniejsze upomnienia innych osób.
– Nie dotykaj paluchami!
– Czyste mam – burknęła niepocieszona nastolatka. – Przecież nic nie jadłam takiego… Jak chcesz. Licz sobie sama.
Halszka liczyła, ledwo poruszając ustami. Jeden, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć. I od nowa. Jakby nie była pewna tego, co widzi. Wzrok przesuwał się jej po wpiętej w sam środek dekoltu broszce. Kosztowna przypinka składała się z wianuszka dziesięciu połyskujących kamieni, które okalały jeden znacznie większy i znacznie okazalszy brylant. Przysunęła głowę, miała wymalowaną ozdobę już prawie przed nosem. Liczba się zgadzała. Każdy kamyk podkreślony był wyraźnie oddzielną plamką. Ledwie widoczną białą kropką, maźnięciem zaznaczającym odbijane światło. Jakby każdy błyszczał sam z siebie. Na dużym kamieniu widać było regularny kształt każdej ścianki i osobne, połyskujące refleksy. Wyraźnie białe, szklane… Chyba diamentowe.
– A nie mówiłam? – oświadczyła tryumfalnie Marianka.
Haszka jedną ręką podparła się na kuli, drugą chwyciła się za głowę. Co niby miało to znaczyć? Wszyscy prawie interesowali się tym obrazem. Teoretycznie nie było to dziwne, brali udział w projekcie związanym z dawną siedzibą generalskiej pary. Ale dlaczego Elżbieta Dębuś-Bajsert akurat napisała o tej biżuterii? Podobała się jej? Ma jakieś znaczenie? Jak buty Napoleona? Myśli kłębiły się jej po głowie.
– Napatrzyłaś się?
– Nie – odpowiedziała Halszka. I zamierzała usiąść gdzieś obok i jeszcze chwilę pomyśleć w spokoju. Nie udało się, do sali z bilardem wszedł Marco de Brigard. Na widok Halszki uśmiechnął się od ucha do ucha. Ściągnął z nosa okularu słoneczne. Podszedł i stanął dokładnie trzydzieści centymetrów od niej.
– Znalazłem panią – oświadczył, patrząc jej w oczy. – Szukałem i myślałam, że znowu jakaś tragedia – ostatnie słowo powiedział przeciągle z hiszpańskim akcentem. – Oprócz pani pięknej stopy, naturalmente.
– Jaka tragedia? – zapytała Halszka, odsuwając się krok do tyłu; nie pomogło, Kolumbijczyk przybliżył się tak, że jego głowa znalazła się przy jej uchu.
– Musimy porozmawiać. Ty i ja. Tylko na sam – właściwie szeptał jej przy samej szyi.
– Przeszkadzam! – syknęła stojąca obok Marianka.
– To nie są sprawy dla dzieci… To secreto – odparł, przeczesując palcami włosy.
– Nie jestem dzieckiem – odparowała nastolatka z obrażoną miną. – Ale możecie się migdalić beze mnie.
– Marianka! – Halszka próbowała przywołać ją do porządku.
– A co, powiedziałam brzydkie słowo, czy co?! I nie mów do mnie Marianka.
Krzyki sprawiły, że z korytarza wychyliła się głowa historyka.
– Panie Marco, pan tu, a ja pana szukam – ucieszył się Napoleon Ochocki, radośnie wchodząc do środka. Ucieszyła się też Halszka. Nie musiała zostawać sam na sam z Latynosem, przy którym kompletnie nie miała pojęcia, jak się zachować. – Mamy kilka spraw do omówienia – powiedział staruszek. Podszedł do de Brigarda, pokazał na książkę trzymaną pod pachą i zdecydowanie próbował odciągnąć go od Halszki. Miała zamiar skorzystać z tego i sprawnie się wycofać. Inny zamiar miał Marco. Wydawało się jej, że już był trochę znudzony natarczywym historykiem, o innych wariantach nie chciała myśleć.
– Podoba się pani ten obraz? – zagadał.
– Nie cały obraz – wtrąciła się Marianka – tylko te brylanty! – Pokazała palcem na dekolt generałowej. – Może by chciała mieć ślub i takie sobie nałożyć… Czy ja wiem? Pytała, to jej pokazałam.
Napoleon Ochocki szeroko otworzył oczy i odłożył trzymaną w rękach książkę.
– Ale dlaczego? Co właściwie… A wie coś pani… o… tych prezentach ślubnych? – dopytywał wyraźnie podenerwowany Napoleon Ochocki, zdejmując cienką kurtkę i rozpinając górny guzik koszuli w kratę.
– Właściwie nic. Może pan mi coś opowie – zaproponowała Halszka, zastanawiając się, co tak rozdygotało historyka, że zrobiło mu się raptownie za gorąco.
– Ja? – zdziwił się Napoleon i wydawało się Halszce, że nawet trochę się przestraszył. – Ja niewiele wiem. Tyle, co tu – pokazał na książkę – zajrzałem. To obszerna biografia naszego generała.
– Dobrze – wycofała się Halszka. – Poczytam później – dodała, patrząc na okładkę, na której prężył się Jan Henryk Dąbrowski.
– Po co masz czytać – wzruszyła ramionami Marianka. – Zobacz, jakie to grube. Niech nam pan opowie. Coś o tym ślubie na pewno jest.
– A tak – przyznał Napoleon Ochocki, głośno wzdychając. – Przecież to dostępna wiedza, rzeczywiście może pani sama przeczytać. Przed tym się nie uchronię.
– Przed czym?
– To znaczy… to przecież akurat nie tajemnica. Właściwie, to nie – mówił trochę do nie i trochę przekonując samego siebie. – Mogę opowiedzieć, tak. Mogę, to mogę przecież…
– To co to za broszka? – zapytała zniecierpliwiona Marianka.
– To nie zwykła broszka – oburzył się historyk. – Mała wiedza wśród młodzieży. Za mało o tym uczą w szkole.
– Usiądźmy, proszę. Pani boli noga – zaproponował Kolumbijczyk. – Nie będzie krótko. Nigdy krótko nie jest z panem Napoleonem – stwierdził, pokazując Halszce kanapę. Nie miała ochoty siadać, ale też chciała się dowiedzieć czegoś więcej. Skoro nawet Elżbieta Dębuś-Bajsert zamierzała to sprawdzić… To będzie najszybszy sposób. Usiedli. Marco de Brigard z wyraźnie niepocieszoną miną, bo Marianka bezpardonowo wcisnęła się pomiędzy nich. Zrobiła to trochę niegrzecznie, ale Halszka i tak była jej wdzięczna. Bała się, że potomek generała zacznie szeptać jej coś do ucha.
– To, proszę państwa, nie broszka, nie żadna ozdóbka do stroju. To nie jest zwyczajna kobieca biżuteria dla podkreślenia statusu i oczywiście urody. To bardzo ważny dar, który otrzymał generał Dąbrowski w dniu swego ślubu.
– Ale to ona go nosi? – zareagowała nastolatka, patrząc na obraz.
– Bo to dar od ówczesnej Komisji Rządzącej dla Dąbrowskiego, ale złożony na ręce świeżo poślubionej małżonki.
– Chyba na piersi – skwitował de Brigard, spoglądając na obraz i na Halszkę. Marianka zachichotała, a Halszka szturchnęła ją z całej siły. Historyk na szczęście zignorował to, starając się w jak najdonioślejszy sposób przedstawić sytuację.
– To brosza… przepraszam, powtarzam bezwiednie, to agrafa, zwana też fermoarem. Agrafa taka była przeznaczona dla tego, kto wyróżnił się w bitwie odwagą i został w niej ranny. A nasz generał został ranny w pamiętnej bitwie pod Frydlandem.
– Gdzie? – dopytywała się Marianka.
– Niedaleko Królewca – wyjaśnił historyk. Marianka wzruszyła ramionami. Halszka była pewna, że nie wie też, gdzie jest Królewiec. – To jedna z najważniejszych bitew wojen napoleońskich, ale to każdy wie. – Teraz Halszka lekko wcisnęła się w kanapę, a historyk opowiadał dalej, zadowolony z wpatrzonego w niego audytorium. – Wtedy to imperium Francji starło się z imperium Rosji. A było to ciężkie starcie, szczególnie dla polskich legionów, które wycieńczone ledwo dotarły na pole bitwy. Legioniści byli zmęczeni i wygłodzeni. A trzeba zaznaczyć, że byli to zaprawieni w polu wojacy. Jeszcze we Francji potrafili przeżyć na racji dziennej, która składała się z, jak to opisano, „dwóch kasztanów i jednej żaby”.
– Pfu – skrzywiła się nastolatka.
– Na pole bitwy pod Frydlandem dotarli w błocie po kolana i wydawano im tylko po pół racji koniny dziennie…
– Zbyszkowi by się to spodobało, szkoda, że tego nie słyszy – westchnęła głośno Marianka, a Halszka zmarszczyła czoło, zastanawiając się nad tym, gdzie podziewa się ułan, którego nie widziała od rana. Ale nie miała czasu dłużej nad tym rozmyślać, bo historyk perorował dalej i zapowiadało się na długą przemowę. De Brigard rozparł się na kanapie, rozciągając ręce na oparciu.
– Maszerowali po trzydzieści kilometrów na dobę, jak powiedziałem, w błocie. Żołnierze po krótkim odpoczynku nie mogli wstać, kilku zmarło z wycieczenia, ale mimo to, jak pisał Lenartowicz: „Żołnierze Dąbrowskiego, bojów wychowańce, z piosenką wybiegali na tańce i szańce”. Podobno i generał śpiewem zachęcał do wytrwałości, a nie było mu lekko, bo do bitwy już z ranną, owiniętą bandażami nogą startował. Ale czegóż Polacy nie robili dla Napoleona – westchnął głośno historyk. – Całego przebiegu bitwy nie będę tu relacjonował, bo dnia nie starczy, ale muszą państwo wiedzieć, że podobno paru ogłuchło od huku artylerii, tako to była walka.
Twój prapradziad – zwrócił się poważnym tonem do Marco, który wyciągnął rękę na wezgłowiu kanapy tak, że za głową Marianki prawie dotykał ramienia Halszki. Ta odsunęła się najdalej, jak mogła, udając, że tego nie zauważyła – twój przodek, ten waleczny i ukochany generał – ciągnął dalej Napoleon – został w tej bitwie ponownie ranny. Odłamek granatu trafił go we wcześniej już zabandażowaną nogę, kto wie, może i te bandaże pomogły, ale cierpieć musiał okrutnie, choć z konia nie zsiadł przez wiele godzin – dopowiedział staruszek z ręką uniesioną ku górze. – Zagrzewał wojaków do boju! Był uwielbiany przez swoich legionistów. Armia rosyjska została pobita, ponad dwadzieścia tysięcy poległo, reszta uciekała w popłochu przez rzekę Łynę, wielu się potopiło…
Ale my – Napoleon wzniósł ręce do góry – my za to otrzymaliśmy Księstwo Warszawskie. Muszą państwo wiedzieć, że bitwa ta jest wymieniona na łuku tryumfalnym w Paryżu – westchnął głośno historyk.
– Tak – ziewnęła ostentacyjnie Marianka – Ale jak to się ma do tych diamentów?
– Przecież mówiłem! – żachnął się Napoleon, marszcząc czoło. – Ta agrafa to dar za waleczność. Za odwagę, za zasługi! To królewski klejnot! – pokazał ręką na obraz. – Agrafę wręczył na atłasowej poduszce Amilkar Kosiński, współtwórca legionów… To nie byle co, to dziesięć brylantów jednokaratowych i jeden wielki dwunastokaratowy.
– W sumie może być – skwitowała Marianka. – Pasuje jej do sukienki. On i tak ma dużo tych orderów.
– Do pani też by pasowały – stwierdził de Brigard, uśmiechając się do Halszki, a palcami pogładził ją po ramieniu. – Już sobie panią wyobrażam w takiej eleganckiej sukni… – Halszka podskoczyła jak oparzona. Zachwiała się na jednej nodze i chwyciła kule.
– Dziękuję za wykład – zwróciła się do Napoleona Ochockiego. – Muszę wrócić do swoich obowiązków.
– Których? – skrzywiła się Marianka.
– A państwo tutaj się schowali. – Do sali bilardowej wpadła animatorka, rozpromieniając się na widok Kolumbijczyka. Halszka ucieszyła się, wiedząc, że za chwilę swym trajkotaniem przykuje uwagę wszystkich, a ona się wycofa. – Nie przeszkadzam? – zapytała Koralia Brączkowska, podchodząc do kanapy. – Bo ja mam takie pytanie, co dziś będzie na kolację? Rozumiem, poważna sprawa, stało się nieszczęście, ale my żyjemy i trzeba się z tego życia cieszyć. Prawda? – zapytała, siadając obok Kolumbijczyka. – Tym bardziej musimy wykorzystywać dany nam czas.
– Zapytam kucharki – odpowiedziała jej Halszka, kuśtykając w drodze do wyjścia.
– Mówiłam ci, że uciekła – oświadczyła Marianka, rozkładając ręce.
– Jak uciekła? – zainteresował się Napoleon. – Co się stało?
– Dowiem się – zapewniła Halszka i ruszyła przed siebie, patrząc pod nogi. Od wyjścia dzieliły ją dwa schodki, ale zatrzymała się. Przed nią stanął Zbyszko Wieczorek. W stroju ułana. Ale pierwsze co zauważyła, to nie paradny, wyjściowy mundur… a buty. Czarne, skórzane, z długimi szpiczastymi czubkami. Do połowy łydki. Zdecydowanie, mógł je nosić jakiś generał sprzed dwustu lat.
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj