Winna Góra – rozdział 23
Opublikowano:
28 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym napoleonka spada na podłogę.
Halszka Nowicka przez nie wierzyła w to, co widzi. Czerwona plama na dekolcie Korali Brączkowskiej z początku przypominała Australię, ale po dziesięciu sekundach rozlała się na ramię i twarz i zaczęła przeobrażać się w Euroazję.
Animatorka, która najpierw drapała się po szyi, potem po całym ciele, w końcu poderwała się, wstając od stołu. Przewróciła przy tym krzesło i strąciła talerz z napoleonką. Naczynie spadło na podłogę i roztrzaskało się o ziemię. Koralia przez ten cały czas poruszała ustami, łykając powietrze.
Zapanował niesamowity chaos.
– Boże! – złapała się za głowę Dzięglowa. – Pogotowie, pogotowie! Trzeba dzwonić na pogotowie!
– Ale kiedy ono przyjedzie? – zapytała Marianka prawie z płaczem. – Tu wszędzie jest daleko! – krzyczała, patrząc na animatorkę, która miała coraz bardziej wytrzeszczone oczy i nadęte policzki. – Ona się udusi!
Halszka drżącymi palcami wystukiwała numer alarmowy w telefonie. Trzy razy, za każdym razem źle. Za czwartym aparat wypadł jej z ręki. Roztrzaskała się szybka.
– Ja zadzwonię – wyręczył ją malarz, stając obok.
– Ella necesita un doctor! Lekarz! Lekarz! – krzyczał de Brigard, patrząc, jak Koralia próbuje coraz szerzej otwierać usta.
– Przecież on jest lekarzem – ze stoickim spokojem oświadczyła Izabella Kowal, pokazując ręką swego małżonka. Ten stał jak sparaliżowany pod ścianą i patrzył na duszącą się animatorkę.
– Ale stomatologiem – odparł ledwo słyszalnym głosem.
– I co z tego. – Izabella wzruszyła ramionami. – Nie krępuj się…
– Trzeba ją chyba położyć na ziemi. – Zbyszko Wieczorek nie czekał na reakcję Kowala, odsuwając szybko krzesła stojące obok Koralii.
– I włożyć patyk do ust. Chyba, co? – dopytywała się przestraszona Marianka.
– Ona coś chce powiedzieć! – zauważył Napoleon Ochocki. Rzeczywiście Koralia Brączkowska wykrzywiała usta. Wydobywające się z gardła powietrze świszczało, ale można było zrozumieć jedynie pojedyncze głoski. Roman Kowal ruszył się nagle, jakby wyrwany z lekkiego osłupienia.
– Czy mamy adrenalinę?! – wykrzyknął ponad wszystkimi Mariusz Wejman, który właśnie dodzwonił się na pogotowie. – Czy ktoś ma adrenalinę w zastrzyku albo coś innego takiego?
Halszka prawie nie widziała duszącej się animatorki, bo przy niej stał ułan i winiarz, ale dojrzała jej rękę, którą zamachała pozornie bezładnie. Jednak gdy Halszka podążyła wzrokiem za dłonią, zobaczyła sportowy worek, którego sznurki przełożone były przez oparcie krzesła, odsuniętego na bok przez ułana. Rzuciła się w jego kierunku, chwyciła i wysypała całą zawartość na stół. Wyleciały słuchawki, telefon, dezodorant, masę szpargałów, a oprócz tego srebrna torebka termoizolacyjna z napisem „do przechowywania leków”.
– Mam! Mam coś! – krzyknęła, podbiegając do męża Izabelli. Po drodze szarpnięciem otworzyła torebkę, rzeczywiście była w niej mała strzykawka. – To, to? – zapytała Kowala. Ten wziął ją do ręki i skinął głową.
Halszka wstrzymała powietrze, wszyscy inni też ucichli natychmiast. Zbyszko Wieczorek podtrzymywał omdlewającą mu w rękach animatorkę, która zdawała się już puchnąć na twarzy. Roman Kowal zdjął osłonę igły w strzykawce. Chwilę na nią popatrzył, po czym nachylił się i bez zbędnych ceregieli wbił igłę w gołe udo animatorki. Potem odłożył strzykawkę na stół i zaczął energicznie masować miejsce wkłucia.
– Mówiłam, żeby się nie krępował – ponownie wzruszyła ramionami Izabella, patrząc na męża, który masuje udo Koralii Brączkowskiej. Animatorka zaczynała coraz spokojniej oddychać, wolniej łapiąc powietrze.
– Sytuacja zdaje się już opanowana – powiedział Mariusz Wejman do słuchawki.
– Gracias a Dios! – Marco de Brigard złożył ręce jak do modlitwy i popatrzył w sufit.
– Dzięki Bogu – wykrzyknęła również Krysia Dzięglowa, wyciągając ręce do nieba. – Myślałam, że z tego nie wyjdzie… Się śmierci spod kosy wywinęła…
– Masakra – zawtórowała Marianka, oddychając z ulgą.
Halszka opadła na krzesło po przeciwnej stronie stołu. Koralia Brączkowska dochodziła do siebie. Powoli odzyskiwała spokój, oparła się o stół, podpierając się łokciami i patrzyła bezmyślnie, do momentu, w którym zamrugała z wrażenia, widząc leżącą na stolę igłę ze strzykawką. Halszka Nowicka już dziś raz taką dojrzała…
– Wody, może wody jej podać – zreflektowała się Dzięglowa, stukając się ręką w czoło i w mgnieniu oka pobiegła po szklankę. Koralia Brączkowska spojrzała na nią spod opadniętych, ciężkich powiek.
– Ktoś, ktoś… – mamrotała. – Ktoś – powtórzyła – ktoś chciał mnie zabić… – wyrzuciła z siebie.
Przez dłuższą chwilę nikt nic nie powiedział.
– Osłabiona jest – stwierdził Roman Kowal. – To działanie leku…
Krysia Dzięglowa wróciła ze szklanką wody w wyciągniętej ręce. Animatorka popatrzyła na nią.
– Ty, ty, ty – powtarzała bełkotliwie. – Ty chciałaś mnie zabić….
– Ja, co ja? Ja? Nie, ja?
Koralia Brączkowska pokazała ręką na podłogę, leżący na niej rozbity talerz i rozpaćkaną napoleonkę.
Po chwili udało się opanować rozdygotaną animatorkę, chciała się tylko położyć. Osłabioną odprowadził do pokoju Zbyszko Wieczorek wraz z Romanem Kowalem. Ułan chwycił ją pod ramię, Roman Kowal próbował podtrzymywać ją w talii. Jego żona machnęła tylko ręką.
– Nie krępuj się – rzuciła po raz trzeci i odwróciła głowę.
Nie udało się natomiast uspokoić kucharki. Szczególnie po tym, jak malarz zaczął zbierać z podłogi fragmenty rozbitego talerza i rozwarstwioną napoleonkę. Wpatrywał się w nią tak długo, że w końcu wszyscy pozostali zaczęli mu się przyglądać.
– Znalazł pan tam coś? – zapytała znudzonym tonem Izabella Kowal.
Halszka Nowicka myślała, że podziwia to, co pozbierał, widząc w tym jakąś oryginalną kompozycję, ale ku jej zaskoczeniu upatrzył sobie w niej jakiś okruszek, po czym wziął go na palec i włożył do ust.
– Orzechy… tak, orzeszek ziemny – powiedział na głos, kiwając do siebie głową. – Była uczulona widocznie.
– Tak – potwierdziła szybko Halszka. – Tak, mówiła, że jest uczulona.
– Ale w napoleonce nie ma orzechów! – wrzasnęła zrozpaczona kucharka. – U mnie nie rosną żadne orzechy. Ziemne też!
– To znaczy, że ktoś je dorzucił… – stwierdził Mariusz Wejman, oglądając skorupy talerza z resztkami ciastka. – Jest ich tu więcej…
– O nie! O nie! – krzyczała Krysia Dzięglowa. – Ja stąd idę. Idę stąd natychmiast – powtarzała, wycofując się.
– Ale przecież nikt nic nie mówi – próbowała uspokoić ją Marianka. – Może sama sobie dorzuciła, bo zapomniała…
– Ja nie chcę kłopotów… Ja nie chcę kłopotów – powtarzała przerażona kucharka. – Tu się dzieje coś dziwnego… Moja noga tu nie pozostanie… – mówiła, idąc cały czas tyłem. Tak doszła prawie do drzwi kuchni. Wtem zderzyła się ze stojącym w progu dziadkiem Michalskim. Krzyknęła z przestrachu i wybiegła na korytarz. Marianka rzuciła się za nią w pogoń.
– Panie Mariuszu, myślę, że jeszcze dobre światło na nas czeka – powiedziała Izabella Kowal, pokazując na okno.
– Tak, naszkicujemy coś – odpowiedział jej malarz. – Wyniosę to. – Pokazał na upaćkane skorupy i ruszył do wyjścia, a za nim poszła Izabella.
– Na nas też pora – zwrócił się historyk do Marca de Brigarda, szarpiąc go za rękaw. Ten, ociągając się, kiwnął głową, choć minę miał taką, jakby chciał jeszcze zostać.
Do kuchni wpadła Marianka i z niepocieszoną miną rozłożyła ręce na boki.
– Pani Dzięglowa powiedziała, że żadna jej noga już tu nie przyjdzie. Na śniadanie to mamy pełno w lodówce. A na kolację to ja mogę do niej przyjechać – pospiesznie zdawała relację.
– Trudno – westchnęła Halszka i usiadła przy stole, podtrzymując głowę.
– Nie ma się co martwić… – próbował pocieszyć ją de Brigard, ale historyk chwycił go za ramię, ciągnąc w swoją stronę.
– Mamy jeszcze sporo do obgadania, panie de Brigard… to ważne…
– Ja też chcę pogadać – wtrąciła się Marianka, stając przed Napoleonem. – Bo mnie strasznie ten generał Dąbrowski zaciekawił.
– Naprawdę? – odpowiedział jej wyraźnie zaskoczony. A Halszka wyprostowała się, nasłuchując.
– Sama się sobie dziwię, ale chciałabym dowiedzieć się więcej o tej tam historii.
– A o czym konkretnie?
– Nie wiem. – Marianka przewracała oczami – O tej jego żonie, o tych ich ubraniach, o czasach ogólnie, bo ja tak naprawdę to mało wiem.
– Tak, tak… to później… to ważne, więc… drapał się po głowie Napoleon Ochocki. – To niech panienka później zapuka, bo teraz zajęci jesteśmy… – zakończył, ciągnąc potomka za sobą.
Po chwili w kuchni zostali jedynie Halszka, Marianka i dziadek Michalski, który odczekawszy, aż historyk z Marco wyjdą z kuchni, wyciągnął z kieszeni małą buteleczkę.
– Dzięglowa ma rację. – Pokiwał głową, oblizując usta.
– Z czym? – zapytała Halszka.
– Tu się dzieje coś dziwnego. – Michalski zmierzwił siwe włosy i zaczął drapać się po głowie.
– Ja też tak uważam – oświadczyła tryumfalnie Marianka. – Nareszcie ktoś się ze mną zgadza.
– Ta. – Pokiwał głową z przekonaniem. – Najechało się tych dziwolągów. Ciekawe, który jeszcze tego nie przeżyje? – zastanawiał się, odkręcając małą buteleczkę.
– Kogo obstawiamy? – zapytała Marianka.
– A nie wiem. Może ona? – Machnął ręką w kierunku Halszki.
– Ona? – zapytała z niedowierzaniem Marianka.
– E tam, nie wiem – oświadczył, biorąc drugiego łyka. – Ale ja tam dzisiaj w nocy nie zasnę.
– Ja też! – zawtórowała mu Marianka.
Halszce głowa opadła na stół. Nie miała ochoty jej podnosić.
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj