Winna Góra – rozdział 20
Opublikowano:
18 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym Halszce trudno znaleźć właściwy klucz, a malarz ma rozchełstany podkoszulek.
Halszka Nowicka patrzyła na prężącego się ułana. Zmierzyła go wzrokiem z góry na dół.
– Czy to buty Napoleona? – Pokazała ręką na jego szpiczaste, czarne oficerki.
– Nie. Moje – odparł Zbyszko Wieczorek, z uśmiechem podkręcając płowego wąsa. – Proszę zapytać pana Ochockiego – pokazał ręką na historyka. – Rozmiar też się raczej nie zgadza.
– Nie, nie. – Halszka zaczęła się wycofywać, źle zadała pytanie, właściwie nawet nie wiedziała, o co pytać. – Przepraszam, ja nie o tym. Gdzie pan był od rana? – dodała, to ją bardziej interesowało. Zbyszko Wieczorek spojrzał na nią ze zdziwieniem. – Martwiłam się – wyjaśniła, widząc minę chłopaka, który coraz baczniej się jej przyglądał.
– Ja też! – wykrzyknęła entuzjastycznie Marianka i po chwili zawstydziła się własnej spontaniczności i zaczęła nerwowo skubać kolczyk w brwiach. – Bałam się, że ta kobieta, co miała wypadek, ciebie rozjechała po drodze.
– Tak, słyszałem – odparł ułan. – Przykra historia.
– Od kogo?
– Od dziadka Michalskiego. Był w stajni.
– Aha – przytaknęła Halszka. – A to gdzie pan był? Śniadanie przepadło – próbowała nadać sens temu wypytywaniu się, co nie przychodziło jej łatwo, nie była wścibska.
– A to nie problem – machnął ręką ułan. – Ugoszczono mnie zacnie! – oświadczył z przytupem, strzelając obcasami. – Byłem zaproszony na taki plenerowy pokaz rekonstrukcyjny dwadzieścia kilometrów stąd. Wyjechałem skoro świt i wróciłem. Cały oddział się stawił. Oprócz bombardiera Śmierzchalskiego. Ten był w pracy.
– To wiem – machnęła ręką Halszka. – Był tu.
– Był tu? – zdziwił się ułan.
– Tak. Razem z komisarzem Bobko badają przyczyny wypadku.
– Ach, rzeczywiście – zamyślił się Zbyszko Wieczorek. – Komenda ze Środy, to wiele wyjaśnia… – dodał pod nosem.
– Nie wiem, czy on coś wyjaśni, bo nic nie mówi – wtrąciła się Marianka. – Już szybciej ten drugi.
– Tak – zaśmiał się ułan. – Potrafimy z całą kompanią liczyć ilość wypowiadanych przez naszego bombardiera słów. Może to i lepiej – dodał po chwili.
– Trzeba było mnie zabrać – jęknęła Marianka, ciągnąc ułana za rękaw.
– Następnym razem – odpowiedział jej, ale wydawał się być myślami w zupełnie innym miejscu.
– To ja idę sprawdzić, co z tą kolacją – rzuciła przez ramię Halszka, kontrolnie odwracając się w kierunku reszty. W sali ze stołem bilardowym pośrodku historyk przyglądał się obrazowi. De Brigard był osaczony przez animatorkę.
– Panie Marco, ten wypadek wytrącił mnie z równowagi, jeszcze cała się w środku trzęsę. Proszę zobaczyć. – Koralia Brączkowska wzięła rękę Kolumbijczyka i położyła ją sobie na piersi. – Czuje pan? Dosłownie cała jestem rozdygotana. Ja czuję, że coś się jeszcze złego wydarzy. Ja nie wiem, skąd ja to czuję. Ale przecież kobiety mają szósty zmysł… Jak jest szósty zmysł po hiszpańsku?
Halszka chwyciła tęskne spojrzenie de Brigarda rzucone w jej kierunku i szybko odwróciła się i wyszła na korytarz. Daleko jednak nie zaszła. Drogę zagrodził jej komisarz Bobko i stojący za jego plecami aspirant, bombardier Śmierzchalski.
– Wróciliśmy – powiedział komisarz, unosząc wysoko podbródek.
– Widzę – westchnęła Halszka.
– Cóż, musimy ustalić jeszcze kilka faktów. Badania trwają, ale istnieje podejrzenie zażywania przed denatkę niedozwolonych środków. To nasza kolejna hipoteza po tej, która zakłada samobójczy wypadek.
– Dlaczego?
– Jazdę pod wpływem alkoholu wykluczono. W krwi Elżbiety Dębuś-Bajsert stwierdzono, zero, przecinek, zero promila alkoholu.
– Mówiłam panu.
– Mówienie nie jest niestety dowodem. Chcielibyśmy jeszcze raz sprawdzić pokój i porozmawiać ze wszystkimi mieszkańcami pałacu, może stwierdzili coś, co naprowadziłoby nas na nowy ślad.
Halszka zdziwiła się bardzo, skąd tyle zamieszania, wypadków na drogach jest całe mnóstwo. Ale zasadnicza mina komisarza Bobko sprawiła, że przestała się zastanawiać. Na pewno wykona to, co zamierzał. Wzięła więc klucze i ruszyli na piętro. Pod drzwiami dziwnie podenerwowana pomyliła klucze, wkładając do dziurki swoje. Kilka razy pokręciła nimi bez rezultatu.
– Nie wiem, dlaczego nie działają – próbowała się tłumaczyć.
– Niech się pani nie martwi, taki zamek to spinką do włosów mogę otworzyć – pochwalił się komisarz Bobko. – Ale na służbie mi nie wypada – dodał już poważnym tonem.
– Nie będzie takiej potrzeby – oświadczyła, trafiając na właściwy klucz.
Otworzyła drzwi i obaj policjanci weszli do pokoju. Ona stanęła na progu, zaglądając do środka. Jeden rzut oka jej wystarczył, by zorientować się, że na biurku nie ma żółtej teczki. Dałaby sobie głowę uciąć, że zostawiła ją dokładnie na stercie papierów, na biurku pod oknem.
– Proszę nas zostawić na pół godziny. Zawołamy panią. Tymczasem proszę ściągnąć wszystkich w jedno miejsce. Nie mamy czasu na przesłuchiwanie każdego z osobna.
– Ale…
– Damy znać – poinformował komisarz i zatrzasnął jej drzwi przed nosem.
Halszka oparła się o ścianę, przymknęła oczy i chwyciła się za głowę. Jak ja się z tego wytłumaczę? Kto ją wziął, skoro tylko ja miałam klucze? Co było na tej drugiej kartce wyrwanej z jakiegoś notatnika? Setki myśli kręciło się jej po głowie. Nie miała pojęcia, co powiedzieć i co zrobić. Dobrze, po kolei – postanowiła. „Ściągnąć wszystkich”. Ruszyła w kierunku korytarza. Ledwo wychyliła się zza rogu, gdy zobaczyła stojącego przy drzwiach własnego apartamentu Romana Kowala.
Ucieszyła się, już zamierzała powiedzieć mu, żeby zszedł na dół i poinformował o zebraniu żonę. Utworzyła nawet usta, ale po sekundzie je zamknęła. Roman Kowal stał przy drzwiach, ale nie wchodził, nie nacisnął nawet klamki. Wydało się jej to dziwne, dopóki nie stało się oczywiste, że on zwyczajnie stał pod drzwiami własnego pokoju i podsłuchiwał. Ledwo mogła w to uwierzyć. Tkwił z uchem przy futrynie i słuchał. Najpierw Halszka patrzyła z zaciekawieniem na skulonego Kowala, ale po chwili jej się znudziło.
Uznała, że nie obchodzą jej problemy małżeńskie. Uda, że nie widzi, co małżonek wyprawia, i poinformuje go o spotkaniu. Potem całą resztę. Podeszła, dosyć głośno szurając nogami, tak żeby było słychać, że nadchodzi. Roman Kowal odwrócił powoli głowę i spojrzał w jej kierunku. Halszka myślała, że się przestraszy, będzie udawał, że wcale tu nie stał, albo coś w tym stylu. A on tylko spojrzał, i to w jakiś dziwny sposób. Nie wiedziała, o co chodzi. Już chciała się odezwać, gdy Roman Kowal przyłożył palec do ust, sygnalizując, by nic mówiła, tylko podeszła bliżej. Gdy stanęła obok, on spojrzał smutny i rozżalony, i nachylił się w jej kierunku, szepcząc do ucha.
– Domyślałem się tego… Cóż… czego mogłem się spodziewać, to wspaniała kobieta…
Halszka nie rozumiała, o co chodzi, dopóki nie usłyszała ze środka pokoju rozmowy. Jeden głos był męski. Jeszcze nie wiedziała, czyj. Ale na pewno nie chciała stać razem z Kowalem i podsłuchiwać jego żony.
– Zebranie jest na dole – również szepnęła. – Komisarz kazał przekazać. Niech pan powie pani Izabelli…
– Niech pani sama… Ja muszę dojść do siebie. Za chwilę będzie dobrze – wyznał płaczliwym głosem. – Już przez to przechodziłem – oświadczył Roman Kowal i odwrócił się na pięcie, a odwracając się, nacisnął lekko klamkę i drzwi zaczęły same się uchylać. Chciała odskoczyć, ale usłyszała wyraźny głos i rozpoznała go.
– Musimy być czujni – powiedział malarz Mariusz Wejman.
– Jak sobie życzysz, kochanieńki – odpowiedziała Izabella.
Drzwi raptownie zatrzeszczały. Romana Kowala już nie było. Tylko ona stała w wystarczająco szerokiej szparze, by zobaczyć podchodzącą do drzwi Izabellę Kowal. Uciec nie mogła. Kobieta stanęła z kieliszkiem w ręku i westchnęła ostentacyjnie.
– Myślałam, że to mój zazdrosny mąż. A to tylko pani.
– Tak, ja. Chciałam poinformować, że … – zaczęła Halszka, bezwiednie spoglądając na wnętrze pokoju. W środku w pochlapanym farbą, rozciągniętym podkoszulku stał malarz Mariusz Wejman, niedbale opierając się o stół. Jedną nogę miał na krześle. – Że komisarz Bobko prosił wszystkich na dół, wiec jeśli państwo skończą… to zapraszam.
– Ależ my dopiero zaczęliśmy – roześmiała się Izabella, dopijając wino z kieliszka. – Pan Mariusz zgodził się namalować mój portret na tle pałacu. Nieprawdaż? – zwróciła się do malarza. Ten przytaknął. – Po południu poszukamy odpowiedniego miejsca. Co pan powie na aleję grabową? Mam pasujący do klimatu jedwabny szal, taki w drobne listki. Pokażę panu – uśmiechnęła się. – Jest prawie przezroczysty, ale doskonale widać deseń. – Malarz również się uśmiechnął.
– To ja nie przeszkadzam – powiedziała Halszka, robiąc mały krok w tył.
– Nie przeszkadza pani, choć w dobrym tonie byłoby zapukać – stwierdziła Izabella, odwracając się do niej plecami. Halszka nie czekała. Zamknęła drzwi i udała się w kierunku klatki schodowej.
Nie zeszła za daleko. Na półpiętrze stał Roman Kowal.
– Zejdą? – zapytał.
Halszka nie miała ochoty wdawać się w rozmowę z nim, ale zrobiło się jej go żal. Wyglądał, jakby się postarzał, skulił, brzuch mu się powiększył, słomkowy kapelusz przekrzywił. Nie wiedziała, czy to takie wrażenie, czy tylko w zestawieniu z wysokim, młodszym, postawnym malarzem w rozchełstanym podkoszulku wypadł tak mizernie.
– Tak, za chwilę… wybierają plener do portretu.
– Plener do portretu, aha – westchnął Kowal. – Zawsze miała słabość do artystów, kiedyś do mnie – dodał ze spuszczoną głową. – Wie pani… Musi pani wiedzieć, że…
– To potem, teraz spotkajmy się w sali balowej. Przepraszam, ale muszę jeszcze innych poinformować – przerwała Halszka. – Tam będę czekać – zakomunikowała i zaczęła schodzić po schodach.
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj