Winna Góra – rozdział 30
Opublikowano:
22 września 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W którym niektórzy się biją, a inni chcą wyjechać.
Napoleon Ochocki pojechał, zarzekając się, że przed wieczorem wróci. Reszta powoli budziła się i schodziła na dół do kuchni. Krysia Dzięglowa witała się ze wszystkimi serdecznie. Struchlała tylko na widok animatorki, która weszła, jak gdyby nigdy nic, i od samego progu ćwierkała radośnie. Że je tylko same warzywa, że dokładnie umyte. Dzięglowa bez słowa podsunęła jej reklamówkę wypchaną sałatą i pomidorami pod sam nos.
Halszka Nowicka nie czekała na wszystkich, zostawiła w kuchni Mariankę i poszła sprawdzić, co u Michalskiego. Zapukała cicho, nie chciała go zbudzić, ale okazało się, że nie spał, a nawet się ogarnął. Miał na sobie nowe ubranie i przygładzone ręką włosy. Zaprosił ją do środka.
– Jak głowa?
– A czy to pierwszy raz mnie łeb bolał? – stwierdził Michalski. Wyglądał może i świeżo, gdyby nie oddech wczorajszy. Odsunęła się.
– Mówiłam panu, żeby pan po nocy kosiarką nie jeździł! – przypomniała z groźną miną.
– Jakbym nie jeździł, tobym nie widział, że tych dwóch coś wykopało – oświadczył, przyglądając się swoim kapciom z przetartą dziurą.
– Słucham?
– Przyczaiłem się i widziałem – burknął, kiwając wystającym z kapcia dużym palcem.
– Co pan widział? – zmartwiała Halszka. – Proszę, niech pan mówi!
Michalski, ociągając się, podniósł głowę.
– Wykopali jakąś skrzyneczkę – oświadczył. – Ten stary z tym latino.
– Ale co to było?! – krzyknęła, a Michalski wzruszył ramionami.
– Podjechałbym sprawdzić, ale w łeb dostałem – stwierdził, masując się po karku. – Ja to ja – naburmuszył się – ale kosiarka! Mogła do stawu wpaść. Nie daruję. – Odgrażał się zaciśniętą pięścią, ale po chwili jęknął z bólu. – Pokażę im – dodał, wykrzywiając twarz.
– Lepiej niech pan nic już nie pokazuje. Mam nadzieję, że komisarz Bobko dzisiaj przyjedzie.
– A ja tam i tak nie gadam z policją od dziecka – stwierdził z niechęcią.
– To niech się pan położy. Ja się zorientuję, o co chodzi… – oświadczyła, zastanawiając się, co ma z tą informacją zrobić. Dzwonić do komisarza, żeby przyjechał najszybciej jak się da, czy powiedzieć malarzowi – detektywowi.
Zostawiła dziadka Michalskiego i ruszyła do pałacu. Była w połowie ścieżki, gdy drogę zagrodził jej zdenerwowany Zbyszko Wieczorek, który biegł z pałacu w stronę parkingu.
– Czy pan Ochocki pojechał?! – zapytał, chwycił ją za ramiona i prawie potrząsnął. – Dlaczego?!
– Skąd mam wiedzieć?! – odkrzyknęła, strząsając jego ręce ze swoich ramion.
– On nie powinien jechać! – krzyczał dalej. – Nie podoba mi się to.
– Niech mnie pan puści! – wrzasnęła Halszka. – Dorosły jest. Nie musiał mi się tłumaczyć. – Chciała iść, ale zdenerwowany ułan znowu uczepił się jej ramienia, próbując ją zatrzymać.
– Zostaw ją! – Niespodziewanie usłyszała za plecami głos Marco de Brigarda, który biegł w ich stronę. Ułan jakby oprzytomniał, dosyć gwałtownym gestem zepchnął Halszkę na bok i ruszył w stronę de Brigarda.
– A ty kim jesteś?! – niespodziewanie rzucił się na Kolumbijczyka. – Znam hiszpański lepiej od ciebie. Co zrobiłeś temu dziadkowi? Co mu nakłamałeś?! – Teraz szarpał Marca de Brigarda, ciągnąc go za poły seledynowej marynarki.
– Uspokój się! – krzyknął tamten, próbując go odepchnąć.
– Chcesz go okraść, opowiadając mu jakieś bajki o potomkach Dąbrowskiego.
– Wariat – wzruszył ramionami Kolumbijczyk, patrząc w stronę Halszki. – Loco – powtórzył, stukając się palcem w głowę.
Zbyszko Wieczorek rzucił się na niego z furią. Szarpali się za ubrania, przewrócili na ziemię. Halszka zaczęła krzyczeć, patrząc, jak szamoczą się na trawie. Raz jeden był na górze, raz drugi. Już nie na żarty okładali się pięściami.
Z pałacu wyłoniła się Marianka, biegła najszybciej. Zaraz za nią był Mariusz Wejman i chwilę po nim Roman Kowal.
– Przestańcie! – krzyczała Halszka. – Tak nie można! – powtarzała, odsuwając na bok siostrzenicę.
– Biją się o ciebie? – zapytała podniecona Marianka. Nie zdążyła pacnąć jej w głowę, bo siostrzenica uskoczyła.
Chwilę trwało, nim udało się rozłączyć walczących. Detektyw Mariusz Wejman odciągnął wymachującego rękami ułana, a Roman Kowal przytrzymał wyrywającego się de Brigarda. Ułan miał podbite oko, a Kolumbijczykowi krew ciekła z nosa i rozbitych warg.
– Kto wygrał? – zapytała zafascynowana Marianka, a Halszka szarpnęła ją za ramię.
– Jeszcze się okaże! – wykrzyczał Zbyszko Wieczorek.
– Zabierzcie tego wariata – warknął Marco, wycierając krew mankietem seledynowej marynarki. Po chwili spojrzał na zapaćkany rękaw.
– Idę się przebrać – stwierdził. – Loco – prychnął jeszcze raz w kierunku ułana, czym sprawił, że ten znowu zaczął się szarpać. Mariusz Wejman musiał go jeszcze bardziej przycisnąć do siebie. Ułan krzyczał.
– Lepiej się przyznaj, że żaden z ciebie potomek! Okłamujesz tego naiwnego dziadka!
– Patrz na siebie! – odwarknął i ruszył w kierunku pałacu, ocierając nos. Za nim poszedł Roman Kowal.
Chwilę stali bez słowa. Mariusz Wejman puścił ułana dopiero wtedy, gdy Kolumbijczyk zniknął za rogiem.
– O co tu chodzi? – zastanawiała się Halszka, która właściwie nie wiedziała, o co ta cała bójka.
Ułan nie odpowiadał, tylko otrzepywał ubranie z trawy.
– Też chętnie się dowiem – stwierdził detektyw.
– I ja też – dołączyła się Marianka.
Halszka nie zdążyła odesłać jej do pałacu, bo uwagę wszystkich przykuł podjeżdżający wóz policyjny. Halszka czekała, aż wysiądzie z niego komisarz Bobko, ale wyszedł tylko Śmierzchalski. Pomyślała, że może to i lepiej, bo uspokoi kolegę, ale Zbyszko Wieczorek nie czekał na niego, tylko odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku pałacu. Marianka pobiegła za nim.
– Masakra – powtarzała, próbując dotrzymać mu kroku. – Dla mnie wygrałeś. Tamten cały zbroczony.
Ułan szedł bardzo szybko, z głową opuszczoną najmocniej jak się da.
Halszka ruszyła naprzeciw aspiranta.
– Dobrze, że pan przyjechał… w samą porę…
– Szef nie mógł, mam sprawdzić, co się dzieje – oświadczył aspirant poważnym tonem. Miał niezwykle tubalny głos.
– Pół minuty wcześniej i zobaczyłby pan, jak pański kolega się bije – wyjaśniała Halszka.
– To nie jest mój kolega – stwierdził, wzruszając ramionami.
– Jak to, mówił przecież, że bombardier Śmierzchalski to, bombardier tamto…
– Był raz na zjeździe. Wypytywał o wszystko. Więcej się nie pojawił – oświadczył zdawkowo. Halszka nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
– Mógł pan to wcześniej powiedzieć – westchnęła.
– Nie lubię odzywać się przy szefie – oświadczył swoim głębokim głosem.
– Nie dziwię się – zaśmiał się detektyw udający malarza. – Jestem potrzebny? – zwrócił się do Halszki.
– Tak… Nie. Nie wiem. – Halszka nie bardzo wiedziała, co ma teraz powiedzieć.
– To jak się pani zastanowi, to proszę dać nam znać.
Kiwnęła głową niepewnie.
– I tak musimy czekać, aż historyk wróci – rzucił w jej kierunku. – Do tego czasu niech się pani zachowuje, jak gdyby nigdy nic, tak będzie najlepiej. – Znowu kiwnęła głową, choć nie była niczego pewna. – Odprowadzę cię. – Tym razem ku zdziwieniu Halszki Mariusz Wejman zwrócił się do policjanta.
– To chodź – kiwnął ręką aspirant.
A ci się akurat znają – rozłożyła ręce Halszka, patrząc jak detektyw z policjantem oddalają się, swobodnie rozmawiając.
Aż do popołudnia Halszka nie widziała ani ułana, ani Kolumbijczyka. Za to animatorka radośnie biegała w tę i we w tę ze słuchawkami na uszach. Halszce udało się zbyć Mariankę – zostawić ją z Dzięglową, która ubolewała, że nie widziała bójki i z wypiekami na twarzy słuchała opisującej wszystko nastolatki. Ta nawet położyła się na podłodze, by to jak najbardziej obrazowo przedstawić. Kucharka śmiała się do łez, za to Halszce nie było do śmiechu.
Przecież według Michalskiego Napoleon z de Brigardem coś wykopali i co gorsza zabrali. Jeśli to miało jakąś wartość, to przecież powinna tego chronić. Zresztą nawet bezwartościowych rzeczy nie wolno wykopywać w parku należącym do Urzędu Marszałkowskiego, ani nigdzie indziej. Bała się, co z tego wyniknie i czy przypadkiem za to nie odpowiada. Próbowała zająć się swoimi sprawami, ale nie potrafiła się skupić. Kilka razy zaglądała też do skrzynki mejlowej, jednak nie miała żadnej odpowiedzi. Zastanawiała się również, jak się wytłumaczy ze zniszczonego w jednym miejscu obrazu. Postanowiła sobie, że jeśli do rana to wszystko się nie wyjaśni, to o wszystkim zawiadomi Urząd.
Po południu zrobiła obchód. Michalski czuł się dobrze. Spał, i to nie było dziwne, bo całą noc się wałęsał. De Brigard burknął przez zamknięte drzwi, że wszystko w porządku, ale jutro wyjeżdża. Otworzył za to Zbyszko Wieczorek i z podbitym okiem również zakomunikował, że czeka tylko na Napoleona, a jeśli ten nie wróci, pojedzie go szukać. Nie wyjaśnił, dlaczego. Roman Kowal tylko przemknął korytarzem i też chował się u siebie.
Został jej detektyw. Zapukała. Chciała wiedzieć, na co ma właściwie czekać. Otworzył, a w głębi pokoju zobaczyła roześmianą Izabellę Kowal.
– Zaproś panią. Pokażemy jej coś – powiedziała, a Mariusz Wejman otworzył szerzej drzwi. – Zdaje się, pani już wie, że nie umiesz malować.
– Tak, wiem – potwierdziła, wchodząc.
– Proszę mi uwierzyć, robi znacznie lesze zdjęcia. – Obróciła ekran laptopa w jej kierunku. – Mogłabym wyjechać już dziś, ale on przekonuje mnie, żebym została do jutra. Nie będę tego żałować? – zapytała Wejmana, radośnie mrugając oczami.
– Nie sądzę.
– Dobrze. Wynudziłam się tu serdecznie – zaśmiała się Izabella. – Niech na koniec coś się wydarzy.
– A co się jeszcze wydarzy? – zapytała Halszka.
– Liczę, że coś ciekawego – oświadczył Mariusz Wejman. – Mam jedną prośbę. Czy mogłaby pani przypilnować Napoleona, jak tylko się tu pojawi?
– Dlaczego ja?
– Pani nie wzbudza żadnych podejrzeń i zdaje się, że nie jest zainteresowana.
– Czym?
– Diamentami. A reszta to się okaże.
– Co się okaże!?
– Trochę cierpliwości.
– Kogo?
– Właśnie nie wiem kogo. – Rozłożył na boki ręce. – A przecież chcemy się dowiedzieć, co znaleziono w parku. Liczę na panią. – Wyjrzał przez okno. – Wystarczy czekać, aż przyjedzie.
– I co mam powiedzieć?
– Że jest jakieś zebranie – zaproponowała Izabella Kowal, wzruszając ramionami.
Halszka Nowicka zupełnie nie wiedziała, po co to robi, ale zgodnie z wytycznymi detektywa czekała w oknie na Napoleona Ochockiego i gdy tylko zobaczyła samochód, pobiegła mu na spotkanie. Podobno liczyło się, by była pierwsza, nim inni zorientują się, że wrócił.
Historyk trochę spłoszył się tym, że witała go od progu, ale jak zwykle uprzejmie dał się przekonać, żeby poszedł bezpośrednio do jej pokoju. Po drodze nic nie mówiła i szła prawie na palcach. Dotarli.
– Wróciłem, jak mówiłem – oświadczył Napoleon, kurczowo trzymając walizkę. – Będę się jednak wkrótce żegnał, jeszcze może dziś… – powiedział, badawczo rozglądając się wokół siebie.
– Tak, tak… a podobało się tu panu? – Do tego momentu Halszka wiedziała, co ma robić, ale dalej już nie za bardzo. Wcześniej mówiła o jakichś formalnościach, podpisach, ale właściwie nie miała niczego do podpisania.
– Było ekscytująco – odpowiedział i stał bez ruchu, dopóki nie zobaczył obrazu. Przybliżył się do niego z uśmiechem. Po chwili mina mu zrzedła.
– Co… Co tu się stało? – Pokazał palcem na pustą kropkę, gdzie wcześniej był największy brylant w agrafie przypiętej do sukni Barbary Chłapowskiej.
Halszka otworzyła tylko usta, gdy niespodziewanie otworzyły się drzwi i wparowała Izabella Kowal z trzema kieliszkami wina.
– Tak myślałam, że was tu znajdę – oświadczyła. – Uczcijmy spotkanie, a właściwie rozstanie winem znad Loary – powiedziała, odwrócona stawiając kieliszki na toaletce. Zaczęła nalewać.
– Ale, ale… – próbował zareagować historyk, który jeszcze nie otrząsnął się z wrażenia po zobaczeniu obrazu. Patrzył to na płótno, to na Izabellę.
– Nie zniosę sprzeciwu. – Podała mu kieliszek. – To doskonałe wino i dobra okazja – dodała, wznosząc toast. Napoleon nie był pewien, co ma zrobić, ale emocje sprawiły, że wypił do dna i szybko odstawił szkło.
– Ale co tu się stało? – spytał, znowu patrząc na dekolt Barbary.
– Marianka zdrapała – powiedziała Halszka.
– Jak to zdrapała? – dopytywał się historyk.
– Niech pan usiądzie na łóżku, mówię panu, tak będzie najlepiej – poprosiła Izabella.
– Jak najlepiej? Jak zdrapała…
– To dziecko, chciała dotknąć i odprysnęło coś – tłumaczyła Halszka.
– Ale jak to odprysnęło? – Bezradnie wpatrywał się w namalowaną pannę młodą.
– Lepiej niech pan usiądzie – poprosiła ponownie Izabella i chwyciła go pod ramię, prowadząc w kierunku łóżka. – Przecież mówię, że to dziecko…
– Ale tam była agrafa… Agrafa tam była prawdziwa – powtarzał Napoleon, już siedząc. – W głowie mi się kręci.
– To chwilowe. Jeszcze wina?
– Nie, nie – protestował. – Nie, ja chyba nie mogę pić…
Halszka wypiła kilka łyków, ale patrząc na historyka, odłożyła swój kieliszek z niepokojem. Historyk mówił coraz mniej wyraźnie i ziewnął.
– To chyba nie na moje nerwy, nie na moje nerwy. Walizka… – Pokazał palcem.
– Jest tu – powiedziała Halszka, podsuwając mu ją.
– Aha, jest. To dobrze… – powiedział, przymykając oczy.
– Niech się pan położy – powiedziała Izabella i przysiadła się do niego na łóżku. Pchnęła go jedną ręką, a on bezwładnie opadł. Nim dopiła swoje wino, historyk spał.
– Co pani zrobiła?! – przeraziła się Halszka, patrząc na Napoleona Ochockiego, który nogami był jeszcze na ziemi, a głową przylegał do poduszki.
– Podobno lepiej będzie, jak się prześpi. – Izabella wzruszyła ramionami. – I niech śpi jak zabity.
– Ale tak nie wolno… – Halszka usiłowała zaprotestować.
– Podobno – westchnęła Izabella, obracając kieliszek w palcach.
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj