Wklejenie w inną rzeczywistość
Opublikowano:
5 kwietnia 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
"W tym, co robię, nie oceniam. Będąc dokumentalistą uważam też, że nie powinienem osądzać, a raczej rejestrować. Staram się swoje fotografie wyważać." - z artystą fotografem Mariuszem Foreckim rozmawia Marek S. Bochniarz.
Marek S. Bochniarz: Publikacja „Blue Box” towarzyszy wystawie Pana i Piotra Małeckiego, która odbyła się pod koniec roku 2021 na tzw. Wolnym Dziedzińcu Urzędu Miasta Poznania.
Mariusz Forecki: To wystawa składająca się z dwóch części. Na pierwszą, „Blue Box”, trafiły niebieskie fotografie, które zrobiłem w latach 2003-2007, czyli tuż przed wejściem Polski do Unii Europejskiej i kilka lat po tym wydarzeniu.
Z kolei cykl „Oblicza brexitu” Piotr Małecki wykonał w Anglii w 2019 roku – gdy już było wiadomo, że Wielka Brytania wyjdzie z Unii Europejskiej. Pytał w Londynie przechodniów, co o tym myślą i czy ich zdaniem przełoży się to na zmiany w ich życiu. Zapraszał ich do mini-studia, które zaaranżował na ulicy, rozmawiał z nimi i wykonywał portrety.
MSB: Dlaczego zajął się Pan projektem „Blue Box”?
MF: Wydaje mi się, że ten czas był bardzo ważny dla nas wszystkich. Wraz ze wstąpieniem do Unii Europejskiej powróciliśmy na łono Europy–matki – zdawało się, że co prawda stale w niej byliśmy, lecz przez różne zawirowania polityczne jednak się od niej odsunęliśmy. Znaleźliśmy się poza „Starą Europą”, a mimo to stale nas do niej ciągnęło. W momencie, gdy już było wiadomo, że Polska chce dołączyć do Unii Europejskiej, ruszyło przekonywanie obywateli, aby głosowali za przystąpieniem do wspólnoty i udało się podpisać traktat akcesyjny. Pomyślałem, że dla dokumentalisty jest to doskonały czas, aby w jakiś sposób to zarejestrować.
MSB: Czyli co dokładnie?
MF: Co prawda pewne z tych zjawisk zaczęły się już wcześniej, ale w tym okresie bardziej się uzewnętrzniły. Zaczęliśmy intensywnie przejmować wzorce zachowań stamtąd, ze „starej” Unii Europejskiej. Przejawiało się to zmianami w życiu codziennym i w sferze kultury. Co prawda początkowo za bardzo się nie zastanawialiśmy nad obecnością i naturą tych zjawisk, lecz nabrały one zgoła innego znaczenia, gdy już było wiadomo, że przyłączymy się do Unii – że chcemy znaleźć się w tej wspólnocie.
Skupiałem się na zdarzeniach, które dawały się uwiecznić.
Aby obrazy mogły zadziałać na odbiorcę – to, co fotografuję, nie może pozostawać w sferze konceptów i powinno być widoczne. Inaczej byłoby to zbyt trudne w odbiorze. Szukałem więc zjawisk, które są proste i czytelne. Większość z nich związana była ze spędzaniem czasu wolnego, otwarciami sklepów, kulturą popularną, tworzeniem i budowaniem czegoś, co udało się zrealizować dzięki otrzymaniu środków z Unii Europejskiej.
Śledziłem zmiany w kulturze picia piwa. Był to czas, gdy kompanie, korporacje, browary produkujące piwo stały się niezwykle aktywne na polskim rynku. Mam wrażenie, że był to dla nich złoty okres. Podczas, gdy dotąd dominowały u nas krajowe, niesmaczne piwa, Polska stała się w tamtym okresie w Europie potentatem w branży piwnej i pozostaje nim do tej pory. Wydawało mi się, że powinienem zająć się tym tematem.
Zauważyłem wtedy, że kompanie piwowarskie zachęcały ludzi do przerzucenia się z twardych alkoholi, z wódki na piwo. Prawdopodobnie było to podyktowane kwestiami biznesowymi – okazało się, że na piwie da się lepiej zarobić niż na innych napojach alkoholowych.
Różne marki zaczęły w całej Polsce organizować akcje promocyjne. Ekipy złożone z muzyków, artystów i pracowników technicznych jeździły po całym kraju i organizowały imprezy na wzór Oktoberfest, ale w znacznie mniejszej skali. Podążyłem ich śladem z myślą, że na tych wydarzeniach będzie można dotknąć tego, co się wydarza – rejestrować mało znane wcześniej zjawiska.
MSB: Czy popularyzacja picia piwa spowodowała, że Polacy stali się Europejczykami?
MF: Nie chodzi o samo picie – a raczej o sposób, w jaki zaczęli je spożywać. Nie odbywało się to już pod sklepem na murku, czy na ławce w parku, lecz na festynach, imprezach zorganizowanych, którym towarzyszył program artystyczny. Kultura picia piwa została podniesiona na wyższy poziom względem tego, jak wyglądała wcześniej.
MSB: A inne zjawiska?
MF: Kolejnym z tematów, którymi się zająłem, była scena techno. W tym okresie zachłyśnięto się tą muzyką. W Manieczkach pod Poznaniem działał ogromny klub Ekwador, w którym ją grano. Imprezy, parady techno przetaczały się wtedy przez cały Poznań, kończąc się na parkinach pod dużymi marketami – M1 czy Panoramą. Ten temat wiąże się z architekturą sklepów i tym, jakim zmianom uległ wtedy handel.
Bo był to również złoty okres dla budowy centrów handlowych. Zbiegł się z otwarciem Starego Browaru w Poznaniu, który po kilku latach został uznany za najlepsze centrum handlowe na świecie. Może to brzmi dziwnie, ale nie wiemy, w jakich kategoriach i skali został tak oceniony.
Zająłem się również dokumentowaniem rozwoju infrastruktury. Polacy budowali autostrady do Niemiec, a Poznań otoczyły obwodnice. Działo się zatem wiele dużych przedsięwzięć, a ja uznałem je za bardzo ważne. W moim spojrzeniu połączyły się one na różny sposób z czasem wstępowania do wspólnoty europejskiej. Uznałem, że wszystkie te zjawiska, o których można poniekąd powiedzieć, że przyszły do nas stamtąd, ze Starej Unii, są warte sfotografowania i zarejestrowania.
MSB: Z muzyką techno wiąże się z kolei zażywanie narkotyków na trwających do rana rejwach…
MF: Oczywiście – przejmowaliśmy wszystko – i te rzeczy dobre, które nas rozwijały – i te, co strącały nas w otchłań. Czy się nam podoba czy nie – tak to się właśnie odbywało. Dokumentowałem również imprezy, które wcześniej były niepopularne – jak na przykład poświęcone muzyce gotyckiej Castle Party w Bolkowie.
W 2003 roku odbywały się też organizowane przez uczniów szkół ponadpodstawowych festyny, które zachęcały do głosowania za przystąpieniem Polski do Unii Europejskiej. Polegały na tym, że w centrum miasteczka rozkładano obrusy, a uczniowie przebrani za Greków odgrywali scenki z greckiej uczty.
MSB: Dlaczego ten projekt o Unii Europejskiej nazwał Pan „Blue Box”?
MF: Chciałem nawiązać w ten sposób do techniki blue box, używanej w filmie i telewizji. Polega na tym, że filmuje się postać reportera na niebieskim tle, komputerowo wycina jego sylwetkę w czasie rzeczywistym i wkleja ją do jakby innej rzeczywistości, podmieniając tło. Teraz siedzę co prawda przed panem, ale mogę zostać równie dobrze wycięty i wklejony na tle Londynu, Berlina czy Moskwy.
Wydawało mi się, że coś podobnego stało się z nami, gdy weszliśmy do Unii Europejskiej. Zbudziliśmy się 1 maja 2004 roku i nagle dowiedzieliśmy się, że jesteśmy w Europie. A tak naprawdę nie ruszyliśmy się – w zależności od tego, gdzie ta wiadomość nas zastała – z łóżka, czy z fotela.
Ta operacja jest też przenośnią dla mającego miejsce mechanizmu, a – jak pan wie – bardzo interesują mnie mechanizmy. Lubię je fotografować i wydałem kilka książek o takich zjawiskach w Polsce czy Rosji („Mechanizm. Polska 1989-2019”, „Człowiek w ciemnych okularach”).
MSB: Dlaczego książka „Blue Box” wychodzi dopiero teraz?
MF: Podświadomie, bez planowania, ta pozycja pojawia się w czasie, gdy publicznie zastanawiamy się nad naszym członkostwem w Unii Europejskiej. Padają stwierdzenia, że może byśmy się z niej wypisali, jeżeli nie zgadzamy się z jej wartościami. To może sami powinniśmy się z niej wykluczyć?
Scenariusze polexitu nie trafiły jeszcze do mediów czy ogółu społeczeństwa, ale ta kwestia jest co jakiś czas poruszana.
Książka ukazuje się dzięki wsparciu kolegów z Fundacji Pix.house, którzy przekonali mnie, abym wrócił do tego projektu i zaprezentował go w formie publikacji. Sam z wielu powodów nie paliłem się do przygotowania takiej publikacji. Główną przyczyną była technologia. Fotografie składające się na „Blue Box” są intensywnie niebieskie, a ten kolor jest niezwykle trudny do drukowania w CMYK-u. Nie mieliśmy też wcześniej za bardzo środków na to wydawnictwo. Pojawiły się dopiero po częściowym wsparciu tego projektu przez Miasto Poznań i dzięki działalności, którą prowadzi Fundacja Pix.House.
MSB: Czy mógłby Pan wyjaśnić, w jaki sposób wykonywał zdjęcia do tego projektu?
MF: Fotografie zostały zrobione w technologii analogowej. Oryginały były wykonane na przeźroczach do światła sztucznego. Takie fotografie są prezentowane poprzez włożenie ich do rzutnika i wyświetlenie powiększonego obrazu na ścianie. Robi się je na specjalnych filmach, tak zwanych slajdach.
Wykonane w ten sposób fotografie istnieją tylko w jednym egzemplarzu. Dysponujemy wyłącznie oryginałem i nie ma możliwości wykonania jego kopii, która byłaby w choć 80% zgodna z pierwowzorem.
Cóż – w zasadzie ta technologia jest martwa i nikt już nie wykonuje takich kopii. Aby przygotować książkę, trzeba było zeskanować slajdy. Po digitalizacji przeźroczy zajęliśmy się przygotowaniem ich do druku.
MSB: Co charakteryzuje slajdy do światła sztucznego – i dlaczego fotografowie z nich korzystali?
MF: Film do światła sztucznego posiada niebieski filtr, który neutralizuje żółty kolor, dominujący w pomieszczeniach oświetlonych żarówkami. Dzięki temu kolory na zdjęciach sprawiają wrażenie neutralnych – podobnych do tych, które postrzegamy przy oświetleniu dziennym. Najlepsze efekty można było uzyskać fotografując na slajdach. Ta technologia wymagała specjalnych materiałów, a przy tym była kapryśna i kosztowna. Trzeba było zakupić drogi film, wywołać go i zeskanować. Zajmowało to wszystko dużo czasu i angażowało sporo energii.
Fotografia cyfrowa znacznie uprościła ten proces. Teraz można było sobie samemu ustawić w aparacie dowolne parametry światła w pomieszczeniu – żółte, niebieskie, czy zielone – i zawsze otrzymywało się właściwe kolory. Dlatego fotografowie wnętrz i ci, co korzystali ze sztucznego oświetlenia, zrezygnowali z filmów analogowych i przeszli na technologię cyfrową.
Pierwszym, niezbyt drogim, dającym obraz o dobrej jakości aparatem cyfrowym był Fujifilm S2 Pro. Korpus kosztował wtedy, w 2003 roku, 12,5 tys. zł – czyli porównywalnie do obecnych cen za dobry sprzęt dla zawodowców.
Jak na tamte czasy był on rewolucyjny pod względem jakości uzyskiwanych zdjęć, lecz dziś ten aparat jest w zasadzie nic niewarty – można go ewentualnie kupić za paręset złotych na części, jeśli ktoś chce się w to bawić.
MSB: Dlaczego wybrał Pan właśnie slajdy na medium, którym posługiwał się przy realizacji „Blue Box”?
MF: Wzięło się to trochę z przypadku. To zabawna, dość poznańska historia. Gdy planowałem rozpoczęcie projektu, technologia cyfrowa stała się już na tyle dobra i dostępna, że zawodowi fotografowie zajmujący się pracą we wnętrzach czy korzystający z oświetlenia żarówkami – do tej pory pracujący na filmach do światła sztucznego – zdecydowali się na nią przejść.
Rewolucja cyfrowa spowodowała, że filmy na slajdy do światła sztucznego przestały być kupowane.
Sklepy i laboratoria posiadały jednak ich spore zapasy. Film charakteryzuje to, że ma termin przydatności do użycia – są to przeważnie dwa lata od daty jego produkcji. Po upłynięciu tego okresu producent nie gwarantuje, że obraz będzie miał prawidłowe kolory. Jeśli minie termin gwarancji to takiego filmu nie da się sprzedać – chyba, że za parę złotych. Mój znajomy, który prowadził sklep fotograficzny, zaproponował mi zakup slajdów przeterminowanych o rok bądź dwa.
Zapytałem go – tak po poznańsku – „A ile kosztują?”
On: „Jak dla ciebie – po złotówce”.
Ja: „A ile ich masz?”
On: „No sto mam”.
Kupiłem od niego tę setkę. Później pojawił się jednak problem, co miałbym z nimi zrobić. Tak się złożyło, że zaczęło się wtedy zamieszanie związane z przygotowywaniem się Polski do wejścia do Unii Europejskiej. Sprawdziłem, jak wypada fotografowanie na tych filmach na zewnątrz – i wszystko było niebieskie!
A że flaga Unii Europejskiej jest niebieska i slajdy również – to w zasadzie tę barwę miałem już zapewnioną.
Pojawił się jednak problem z tym, że te niebieskie zdjęcia nie za bardzo dało się oglądać – sprawiały nieprzyjemne wrażenie. Wtedy pomyślałem: jeśli na sanki aparatu założę lampę błyskową z mocnym, żółtym filtrem i będę fotografować na zewnątrz, to tam, dokąd dotrze jej światło – kolory będą mniej więcej neutralne, a na reszcie obrazu pozostaną niebieskie. Z kolei te żółcienie zgrały się z kolorem gwiazd na fladze wspólnoty…
Uznałem wtedy, że skoro tak to wygląda – to niech te slajdy posłużą mi do zbudowania opowieści o przyjmowaniu, czasem dość bezrefleksyjnym i z entuzjazmem, tego wszystkiego, co nas czekało, gdy wejdziemy już do tej wspólnoty. Unii Europejskiej.
Dodam jeszcze, że z punktu widzenia poznaniaka najdroższe okazało się samo wywoływanie tych filmów – było dwudziestokrotnie droższe od materiałów. Przy 20 zł za wywołanie slajdu, których miałem sto – zrobiła się już z tego dość konkretna kwota. Tak się jednak rozpędziłem z poszukiwaniem obszarów, które wpisałyby się w moją opowieść opowieść o wejściu Polski do Unii Europejskiej, że skończyłem „Blue Box”, gdy wyczerpały mi się filmy. Jedne z ostatnich fotografii wykonałem na otwarciu drugiej części Starego Browaru w Poznaniu.
MSB: Z jakimi emocjami wydaje Pan dzisiaj „Blue Box”? Jak podchodzi Pan do tego, że na początku XXI wieku Polacy tak pozytywnie i entuzjastycznie podchodzili do możliwości wejścia Polski do Unii Europejskiej? A eurosceptycyzm, wówczas dość niszowy, przeszedł teraz do mainstreamu?
MF: Nic nie jest czarno-białe. Jeśli przyjrzymy się zdjęciom zamieszczonym w książce, to zauważymy, że nie zostały zrobione na fali poniesienia entuzjazmem. Fotografując staram się zachowywać pewien dystans, czasami posługuję się ironią. „Blue Box” nie jest też wcale wypowiedzią polityczną. To raczej zapis często bezrefleksyjnego przejmowania przez nas różnych zjawisk z krajów Unii Europejskiej, przenikania się kultur i świadomego wykorzystania wolności, którą udało się nam uzyskać.
W tym, co robię, nie oceniam. Będąc dokumentalistą uważam też, że nie powinienem osądzać, a raczej rejestrować. Staram się swoje fotografie wyważać. Często jest tak, że w pewnym momencie przeważa jedno zdanie, a później drugie. Wszystko zależy od tego, jak pewne zjawisko odbiera społeczeństwo – czy uważa, że na czymś zyskuje, czy nie. Ja niczego nie narzucam, a ocenianie zostawiam innym.
Wydanie „Blue Box” pod koniec 2021 roku jest sięgnięciem do czasu dla niektórych trochę już sentymentalnego. Dla części osób jest to z kolei okres, który miał miejsce przed ich narodzinami i nie wiedzą, jak on wyglądał. Ja – dokumentalista – zarejestrowałem go dla nich, zapisując emocje,