Wsłuchać się, wyczuć i porwać
Opublikowano:
7 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Dzięki otrzymaniu najwyższego wyróżnienia w prestiżowym konkursie Taki Alsop Conducting Fellowship na początku tego roku dyrygentka Anna Duczmal-Mróz ma szansę pracować z legendarnymi orkiestrami.
Piotr Tkacz-Bielewicz: Właśnie wróciła pani ze Stanów Zjednoczonych i o tym zaraz porozmawiamy, ale najpierw chciałbym zapytać o pobyt w Wiedniu – pamiętam, że kiedy poprzednio rozmawialiśmy, cieszyła się pani także na ten wyjazd i spotkanie z tamtejszą orkiestrą radiową.
Anna Duczmal-Mróz: Tak, ma to związek z nagrodą, którą otrzymałam – asystowałam Marin Alsop przy tworzeniu programów, które ona ma w kontrakcie. To było moje pierwsze zetknięcie z tą orkiestrą, przeżycie było ogromne, ponieważ jest to orkiestra radiowa, w której działalności dużą rolę odgrywa muzyka współczesna. Z racji tego oni dokładnie wiedzą, jak pracować nad współczesną muzyką, zresztą podobnie jak Amadeus czy NOSPR, jak kreować frazy, jak budować utwór, bardzo szybko też uczą się tych nowych kompozycji. Obserwowanie, jak Marin przygotowuje te dzieła, jest bardzo ciekawym przeżyciem; ona ma ogromną wiedzę o współczesnej muzyce amerykańskiej i europejskiej.
PTB: Czyli to też praca nad prawykonaniami, w obecności kompozytorów?
ADM: Tak jak w przypadku Amadeusa czy innych radiowych orkiestr, to często prawykonania utworów rodzimych kompozytorów.
PTB: Dopytuję o to, bo przypomina mi się ten złośliwy żarcik, jaki czasem można usłyszeć w kuluarowych rozmowach z dyrygentami, że najlepszy kompozytor to martwy kompozytor. Bo żywy kompozytor przyjdzie na próbę i zawsze się będzie czegoś czepiał.
ADM: Absolutnie nie mogę się z tym zgodzić. Praca z żyjącym kompozytorem jest jednym z najlepszych muzycznych przeżyć.
Beethovena nie zapytamy, co miał na myśli, zapisując jakiś akcent bądź dynamikę, a żyjącego kompozytora możemy – albo o to, jaką barwę chciałby uzyskać, czy dokąd chciałby poprowadzić frazę.
Jest to bezcenna wiedza i dostęp do kompozytorów jest czymś fantastycznym. Ja zresztą bardzo sobie cenię współpracę z nimi, podobnie jak Marin, która jest często zaprzyjaźniona z tymi, których nagrywa.
PTB: Jeśli z obu stron jest otwartość i jest to partnerska relacja, to współpraca powinna przebiegać dobrze, bo przecież wszystkim zależy na tym samym: żeby dzieło uzyskało należyty kształt.
ADM: Myślę, że obecność kompozytora trzeba przyjmować jako dar, a nie dopatrywać się w jego uwagach krytyki, a zwłaszcza nie brać tych uwag do siebie, tylko nauczyć się czerpać z pomysłów kompozytora. Co nie zawsze jest łatwe.
PTB: A może się przecież zdarzyć też tak, że twórca na próbie usłyszy coś, czego się nie spodziewał, ale w takim pozytywnym sensie, że ktoś inaczej mu przedstawi jego dzieło.
ADM: Tak, bardzo często zdarza się tak, że utwór, który kompozytor słyszał dotychczas tylko w swojej głowie, grany przez orkiestrę brzmi inaczej. Nieraz po koncercie czy nagraniu podchodził do mnie kompozytor i mówił, że nie przypuszczał, że jakiś fragment tak może zabrzmieć. To może więc być odkrycie także dla samego twórcy, nie tylko dla orkiestry czy dyrygenta.
PTB: A dla orkiestr możliwość prawykonania to także pewien przywilej, bo przecież symfonie Beethovena grano już tyle razy, a w przypadku pierwszego wykonania ma się możliwość położenia kamienia węgielnego pod przyszły kanon, powiedzenia pierwszego słowa w czymś, co może być długą historią.
ADM: Oczywiście, prawykonania zostają już na zawsze w naszych głowach, jako te, na których się potem bardzo często wzorujemy. Dlatego jest to niezwykle odpowiedzialne zadanie i właśnie dlatego wymaga współpracy z kompozytorem, bo wtedy najlepiej oddajemy jego intencje. Dokładając zarazem interpretację grających – to również ważny element, bo muzycy nie tylko odgrywają, ale tworzą też dzieło i mają ogromny wpływ na jego kształt.
PTB: Pomówmy teraz o tym, co działo się w USA: jakie orkiestry pani prowadziła, gdzie graliście, jaki repertuar?
ADM: Mój pobyt zaczęłam od National Philharmonic Orchestra, która latem pracuje na festiwalu w Waszyngtonie. Jest to wyjątkowa inicjatywa, bo muzycy topowych orkiestr współpracują tu z młodymi instrumentalistami, dając mnóstwo koncertów.
Marin zaprosiła mnie to współprowadzenia jednego z koncertów – dyrygowałam muzyką amerykańską, co dla mnie było ogromną przyjemnością. Na co dzień nagrywam muzykę polską i europejską, a tutaj miałam okazję poznać inny sposób komponowania i tamtejszą muzykę.
Dyrygowałam tam między innymi „Earworms” Vivian Fung, to duży utwór na wielką obsadę, samych kontrabasów było aż dziewięć, reszta smyczków też adekwatnie powiększona, sporo także instrumentów dętych i perkusyjnych.
Następnie pojechałam do Aspen, gdzie obok imprezy muzycznej Aspen Music Festival odbywa się też Aspen Ideas Festival, gdzie byłam gościem specjalnym na panelach dyskusyjnych. Do udziału w nich zaprasza się przedstawicieli największych firm technologicznych, jak Google, czy medycznych oraz najbardziej znanych amerykańskich dziennikarzy. Razem z Marin byłyśmy reprezentantkami sektora kultury.
Opowiadałam o tym, jak wygląda życie młodego dyrygenta w Europie, w jakiej kondycji jest tutejsza kultura, zwłaszcza jeśli chodzi o sytuację kobiet dyrygentek. To istotny temat także dla Marin, która nie tylko jest jedną z niewielu dyrygentek o takiej sile przebicia, ale także zajmuje się wspieraniem kobiet pełniących tę funkcję (choć to dotyczy kobiet w ogóle, nie tylko dyrygentek). Wspomaga je, pomaga uzyskać zaproszenia z liczących się instytucji. Tam też miało miejsce oficjalne moje spotkanie z całą rzeszą organizatorów i sponsorów, dzięki którym do Stanów mogłam polecieć i wystąpić na tych festiwalach.
Potem poleciałam do Chicago, by pracować z legendarną Chicago Symphony Orchestra. Tam doszło do historycznej sytuacji, bo na jednym koncercie poprowadziły ją nie jedna dyrygentka, ale cztery!
Zostałyśmy przez nich zaproszone, żeby wystąpić na najstarszym amerykańskim festiwalu, na Ravinia Festival, w ramach którego tego lata odbyło się ponad sto wydarzeń. Był to mój debiut z tą orkiestrą, przeżycie ogromne, bo jest to zespół legendarny. Dyrygowałam oczywiście repertuarem amerykańskim, jak również zresztą moje koleżanki. Ja otwierałam ten koncert, a zamykała go Marin.
PTB: Pamiętam, że kiedy ostatnio rozmawialiśmy, doszliśmy do wniosku, że dyrygenci są ambasadorami muzyki ze swoich krajów. Domyślam się, że dla pani granie amerykańskiego repertuaru z tamtejszymi orkiestrami było cennym doświadczeniem, ale zastanawiam się też, czy istnieje szansa, aby Amerykanie zainteresowali się muzyką polską, gdyby pani chciała im ją zaproponować?
ADM: Proszę sobie wyobrazić, że wiem już na pewno, że w przyszłym roku ponownie pojawię się na Ravinia Festival. Następna edycja będzie poświęcona w szczególności kompozytorkom, w związku z czym zamierzam zaproponować Grażynę Bacewicz i jakąś młodą twórczynię. Założenie jest takie, że każda z nas przedstawi muzykę ze swojego kraju, a jest nas w Taki Alsop Conducting Fellowship aż 30, w związku z czym będzie to wielobarwny portret i jestem pewna, że będzie to znaczące wydarzenie dla każdego kraju, który będziemy reprezentować.
PTB: Ile czasu potrzebuje pani, że wyczuć specyfikę danej orkiestry? Czy faktycznie jest tak, że zespoły mają swoje własne brzmienie, czy raczej dąży się teraz do pewnego standardu, który zadowoli wszystkich, czy jednak do zachowania indywidualności?
ADM: Orkiestry amerykańskie mają specyficzny styl pracy, bardzo szybki. O ile u nas orkiestra ma tydzień na przygotowanie programu, w Stanach są to dwa dni i koncert. W związku z tym czas na poznanie orkiestry jest niezwykle krótki i bardzo intensywny. Co za tym idzie, w zasadzie w ciągu pierwszych paru minut musiałam wyczuć możliwości orkiestry, jej potrzeby, a przede wszystkim to, co jest ich atutem, żeby móc go wyciągnąć, a popracować nad pewnymi słabościami.
Te parę minut jest też niezbędne, by nieco zrozumieć ludzi, którzy grają w orkiestrze, poznać ich osobowości i charaktery – to jest też dyrygentom potrzebne, by móc wspólnie tworzyć muzykę. Dla mnie orkiestra chicagowska jest legendą, wychowałam się na ich nagraniach, mniej więcej wiedziałam więc, czego się spodziewać, jakie mają brzmienie.
Ale niesamowitym przeżyciem było poczuć osobiście ich niezwykle soczysty dźwięk, długą frazę dętych drewnianych i ich szlachetną barwę oraz wielką moc blachy. Smyczkowcy wszyscy grają w tej samej części smyczka, z tą samą szybkością wibrata i energią w smyczku, co robi wielkie wrażenie – zwłaszcza, jeśli czuje się to z dyrygenckiego podium, czyli z samego środka.
Jest to orkiestra, której wystarczy jedna bądź dwie próby, żeby genialnie zagrać „Romea i Julię” Prokofiewa czy trzy próby na „Kaddish” Bernsteina, ale nieczęsto grają muzykę współczesną. Jest to poniekąd nowy rozdział w ich życiu, mają teraz kompozytorkę-rezydentkę, Jessy Montgomery, w tej chwili bardzo popularną i poważaną w Stanach – pracując nad jej utworem, musiałam też, jak z każdą orkiestrą, popracować nad artykulacją, barwami, intonacją i nad odpowiednimi wejściami poszczególnych grup instrumentów.
Była to praca bardzo drobiazgowa, a muzycy potrzebowali czasu, żeby zrozumieć twórcę, ale też żeby odnaleźć siebie. Bo to przecież muzycy z wielkim doświadczeniem, którzy wiedzą, czego chcą.
Również fantastyczne jest to, że mając świadomość swojej wartości, potrafili w bardzo sympatyczny sposób dać trochę serca i dać się porwać mojej interpretacji tej muzyki. Na koncercie efekt był niesamowity.
PTB: Ta legenda zarazem ich zobowiązuje – nie mogą sobie pozwolić na potraktowanie od niechcenia utworu, który może mniej im się podoba. Wszystko musi być zagrane na poziomie.
ADM: Tak, oni są świadomi, że stawiane są im pewne wymagania, ale mają także swoje wymagania wobec dyrygentów. Wiedzą dokładnie, czego potrzebują od dyrygenta, co im się podoba, a co nie, za czym pójdą, a za czym nie. Dlatego tak trudno staje się przed takim zespołem. Ktoś mi nawet powiedział, że chicagowska jest najtrudniejszą orkiestrą do zadebiutowania w Stanach. Oczywiście, jeśli mają taki dorobek, taką historię z takimi dyrygentami, to trudno się temu dziwić.
PTB: Mają prawo wymagać.
ADM: Dokładnie.
PTB: Zaraz zaczyna się nowy sezon, nie mogę więc nie zapytać o plany na najbliższe miesiące.
ADM: Zaczynamy serią nagrań, ale także koncertów w Wielkopolsce, bo jak zwykle Amadeus bierze udział w programach służących promowaniu muzyki klasycznej w regionie. Niebawem zaczyna się też Konkurs Wieniawskiego, na którym w półfinałach orkiestra pod moją batutą będzie towarzyszyć konkursowiczom. Rok 2023 będzie rokiem jubileuszowym Amadeusa.
Wraz z naszymi melomanami będziemy wieloma koncertami świętować 55-lecie orkiestry. W tym roku mamy także w planach koncerty w Niemczech, Korei, na Węgrzech i w Hiszpanii. Oczywiście jeśli pandemia znowu nie pokrzyżuje nam planów. Natomiast jako dyrygent gościnny mam już potwierdzone także dwa koncerty z orkiestrą z Tallinna na Łotwie, szereg koncertów we Francji z Orchestre National de Bretagne, w Niemczech z Orkiestrą Teatru Narodowego w Pradze, asystowanie w USA z ramienia TACF oraz wspomniane już ponowne zaproszenie na Ravinia Festival.
W Polsce mam również zaplanowany koncert z młodzieżą, czyli Orkiestrą Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie oraz dwa ważne projekty z Sinfonią Varsovią. Zaczęłam także współpracę z dwiema międzynarodowymi agencjami muzycznymi, zatem kolejny sezon zapowiada się bardzo intensywnie i bardzo barwnie.