Wstać z fotela i wyjść
Opublikowano:
31 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Kapuściński zwrócił się do mnie i Macieja Pastwy, prosząc, byśmy nie ustawali w popularyzacji postaci podróżnika” – wspomina Łukasz Wierzbicki, autor „Afryki Kazika” i innych książek podróżniczych dla dzieci.
Barbara Kowalewska: Przygodę z literaturą podróżniczą rozpoczął pan od „Rowerem i pieszo przez Czarny Ląd”, gdzie zebrał pan listy Kazimierza Nowaka. Jak powstawała ta książka pod pana redakcją?
Łukasz Wierzbicki: Kazimierz Nowak był bohaterem opowieści mojego dziadka. Był rok 1998, może 1999, kiedy słowa dziadka o tym, jak bardzo mu żal, że zapomniano o tym poznańskim podróżniku, zainspirowały mnie do działania. Zapytałem, gdzie czytał te listy z Afryki. Dziadek zaczął sobie przypominać nazwy czasopism i kierowany jego wspomnieniami udałem się do Biblioteki Raczyńskich. Tam odnalazłem w przedwojennym „Kurierze Poznańskim” opublikowane listy podpisane przez Nowaka. Było ich dużo i układały się w niewiarygodną opowieść o podróżniku przemierzającym przez pięć lat kontynent jeszcze nie do końca poznany – rowerem, konno, pieszo, na wielbłądzie.
Ułożyłem z tych listów zbiór, czego autor nie zdążył uczynić za swojego życia. Na początku była to nieduża książeczka licząca około 150 stron. Później, dzięki wizycie Ryszarda Kapuścińskiego w Poznaniu, udało mi się dotrzeć do archiwum rodziny podróżnika i książka „utyła”. Dysponowałem już wtedy dużym zasobem materiałów archiwalnych, łącznie ze zdjęciami. W 2006 roku, przy okazji odsłonięcia tablicy na poznańskim dworcu poświęconej Kazimierzowi Nowakowi, Kapuściński zwrócił się do mnie i Macieja Pastwy – inicjatora ufundowania tablicy – prosząc, byśmy nie ustawali w popularyzacji postaci podróżnika, zwłaszcza wśród dzieci i młodzieży.
Zapamiętałem to zdanie i nazajutrz, gdy żegnaliśmy pisarza na poznańskim lotnisku, w rozmowie z żoną przyszło mi do głowy, co jeszcze można zrobić w „sprawie Nowaka”. Napisać książkę dla dzieci! Wieczorem zacząłem szukać pośród oryginalnych reportaży przygód i epizodów, które można by przerobić na powiastki dla dzieci. I tak zaczęła powstawać „Afryka Kazika”. Książka okazała się strzałem w dziesiątkę, chociaż początki były trudne.
BK: Dlaczego?
ŁW: Wydawało mi się, że napisanie takiej książki to dobry pomysł, ale gdy zacząłem wędrować po wydawnictwach, poznałem wiele argumentów, że niekoniecznie. Usłyszałem, że dziś takich książek retro się nie czyta, że dzieci szukają nowinek, fantastyki, że trzeba by sprawdzić, czy to się sprzeda itd. I wtedy wydarzyła się ważna rzecz. Od Olchy Sikorskiej, inicjatorki Targów Książki dla Dzieci dostałem zaproszenie, żeby zaprezentować mój pomysł na tych targach. I tak zrobiłem. Przygotowałem kopie kilku rozdziałów i krótkie streszczenie książki. Po kilku dniach odebrałem telefon z Warszawy z Wydawnictwa BIS z propozycją współpracy. „Afryka Kazika” ukazała się w 2008 roku i wówczas sądziłem, że to będzie jedyna moja książka, a okazała się początkiem długiej i fascynującej przygody. Właśnie kończę pracę nad moją dziewiątą powieścią dla dzieci.
BK: Co pana zafascynowało w osobie Kazimierza Nowaka?
ŁW: To samo co wielu czytelników jego reportaży – pokazał, że nie trzeba być bogatym, sławnym ani nawet wysportowanym, żeby ruszyć w świat. Wystarczy rower i uszyty przez żonę z dwóch kawałków płótna namiot. Jeśli będziemy wytrwali, znajdziemy sposób na pokonywanie przeszkód, odnajdziemy po drodze przyjaciół, poradzimy sobie. Przy czym Kazik, bohater książki, nie jest tak do końca tą samą postacią, którą był Kazimierz Nowak. Bohater książki dla dzieci dostał też coś ode mnie. Na przykład uśmiech. Bo prawdziwy podróżnik rzadko na zdjęciach się uśmiechał. Jego podróż była trudna, wymagała wyrzeczeń i odbywała się kosztem rozłąki z rodziną. Wątki najbardziej mroczne w książce dla dzieci pominąłem. Ale zależało mi, żeby opowiedzieć w „Afryce Kazika” coś, co sam nosiłem w sercu, co dotyczy tej i każdej innej podróży.
To zawsze warunek, bym zaczął pisać – poczucie, że mam coś istotnego do przekazania poprzez moją opowieść, coś, czego nikt inny nie ujmie w taki właśnie sposób Zawsze lubiłem podróżować, ale lektura listów Nowaka skłoniła mnie do wyprawy do Afryki. Nie była to wyprawa tak ekstremalna, ale chciałem choć zobaczyć te miejsca, gdzie był wielki podróżnik. Pamiętam dzień, w którym wędrowaliśmy z kolegą przez góry Chimanimani w Zimbabwe. Wieczorem rozbiliśmy namiot. Przyjaciel namówił mnie na spacer.
I ten spacer okazał się najpiękniejszym momentem dnia – słońce zachodziło, nad nami krążyły orły, skały nabrały dziwnych kształtów. Pamiętam, że kiedy mu dziękowałem za to, że mnie wyciągnął na tę przechadzkę, kolega odpowiedział: „Zawsze, kiedy ruszysz przed siebie, coś ciekawego cię spotka”. To było takie proste zdanie, ale ono idealnie puentuje całą opowieść o Kaziku. Jeśli wstaniesz z fotela, otworzysz drzwi i wyjdziesz, masz szansę, że coś cię ciekawego spotka. Nie trzeba być wcale bohaterem o nadzwyczajnych mocach czy lecieć w kosmos.
BK: Jak reagują dzieci na spotkaniach autorskich? Co pana szczególnie zaskakuje?
ŁW: Mam za sobą piętnaście lat takich spotkań w całej Polsce. To, co mnie zaskakuje, to zdziwienie dziecka, że opowiadane przeze mnie historie wydarzyły się naprawdę. Dzieci są pogrążone w świecie fantazji, fikcji wszechobecnej w komiksach, grach komputerowych, bajkach. Nagle zderzają się z historią, która wydarzyła się naprawdę i jest przez to… atrakcyjna. Ponadto – i to jest dla nich bardzo ważne – jeśli bohaterowi coś takiego się przydarzyło, to może ja też mógłbym wyruszyć w taką podróż? Pamiętam spotkanie w Nowym Tomyślu. Podszedł do mnie chłopiec i zapytał wprost: „O dinozaurach będzie?”. Odpowiedziałem, że nie. Odwrócił się obrażony. Obserwowałem go podczas spotkania i z chwili na chwilę zaczął się wciągać w afrykańskie przygody Kazika, słuchał z coraz większą uwagą. Okazało się, że Kazik jest równie ciekawy co dinozaury. Takie reakcje to dla mnie zawsze nagroda i doping do dalszej pracy.
BK: W pisaniu dla młodych ludzi ma znaczenie bycie ojcem?
ŁW: Pisałem „Afrykę Kazika”, kiedy nie miałem jeszcze dzieci. Zastanawiałem się wówczas, jak to zrobić, jak opowiedzieć dziecku taką historię, jakiego języka użyć. Nie miałem w tym zakresie żadnego doświadczenia. Być może dlatego dziś napisałbym „Afrykę Kazika” inaczej. Ale w tamtym momencie sięgnąłem po kilka książek dla dzieci, żeby zobaczyć, jak inni to robią. Zainspirować się. Szybko jednak je odłożyłem, bo poczułem, że nie chcę nikogo naśladować, że muszę to zrobić po swojemu, obudzić w sobie dziecko, tego chłopca, który jest we mnie zaklęty. I opowiedzieć tę historię w taki sposób, w jaki on chciałby to usłyszeć. To był klucz do pisania. W 2008 roku, gdy książka się ukazała, nie miałem pojęcia, że będzie tak lubiana i tak chętnie czytana. Na początku myślałem, że będzie miała znaczenie tylko lokalne, tu, w Poznaniu. A potem okazało się, że cieszy się powodzeniem wszędzie.
BK: Od czasu „Afryki Kazika” napisał pan i wydał szereg książek. Przypomnijmy, jakie tematy i osoby pana zafascynowały.
ŁW: Jak już wspomniałem, wydawało mi się, że to będzie pierwsza i ostatnia książka, bo nie wyobrażałem sobie, że trafi mi się kolejna tak ciekawa historia, której nikt wcześniej nie opisał. Myliłem się. Któregoś dnia sąsiadka opowiedziała mi, że w Armii Andersa służył niedźwiedź. Zacząłem szperać w Internecie i ten niedźwiadek ze zdjęcia, które znalazłem, niemal zawołał do mnie: „Nie gap się tak, tylko bierz do roboty, zobacz, jaki jestem fajny, opisz moje przygody”. Napisałem wówczas książkę „Dziadek i niedźwiadek”. A potem okazało się, że tych historii jest wokół mnie mnóstwo. Opisałem wyprawę Benedykta Polaka do Mongolii.
Odebrałem telefon z Gdańska: „Przyjedź, tu jest taka walizka z pamiątkami Haliny i Stacha z podróży do Chin”. Pojechałem, zajrzałem do tej walizy i tak powstały dwie książki, jedna dla dorosłych („Mój chłopiec, motor i ja”) oraz druga dla dzieci („Machiną przez Chiny”). Napisałem i wydałem książkę „Drzewo” inspirowaną mitami słowiańskimi. Kolega podsunął mi myśl, by opisać transatlantyckie wyprawy Olka Doby.
Spotkałem się z Olkiem i gdy usłyszałem jego opowieści, poczułem, że mam przed sobą bohatera książki, jakiego bym nie wymyślił. Wspólnie stworzyliśmy opowieść pod tytułem „Ocean to pikuś”. Ostatnia moja propozycja dla młodego czytelnika to opis wyprawy dwóch szalonych poznaniaków, też nieco zapomnianych – Tadeusza Perkitnego i Leona Mroczkiewicza. „Wokół świata na wariata” jest opowieścią o tym, jak w 1926 roku ruszyli w podróż dookoła świata, mając słoik kiszonych ogórków, kilogram jabłek, sto złotych i niewiele więcej. Po trzech latach wrócili własnym samochodem z małpą w garniturze.
Właśnie kończę pracę nad wyjątkową książką. Będzie miała tytuł „Co hrabia porabia”. To tak z okazji Roku Strzeleckiego, w październiku będziemy bowiem mieli 150. rocznicę jego śmierci. Dopisek do tytułu rzuca trochę więcej światła na całą opowieść: „Listy spod Góry Kościuszki”. Gotowy tekst czeka już na ilustratorkę. Mam nadzieję, że przed wakacjami książka będzie gotowa i powędruje w dobre ręce młodych czytelników. To będzie historia opowiedziana w listach, które Paweł Edmund Strzelecki pisał do kobiety, miłości życia, z Hawajów, Tahiti, Nowej Zelandii, Australii i Tasmanii. Opisuję wejście na Górę Kościuszki. Mam nadzieję, że dzięki tej książce dzieci lepiej poznają tego tajemniczego podróżnika. Zależało mi, żeby doczytać między wierszami jego biografii, jakim był człowiekiem, co go napędzało, co nosił w plecaku, ale też co nosił w sercu. Większość z nas zna go z krótkiej notki biograficznej w encyklopedii. A to był gość uwielbiany w towarzystwie, z poczuciem humoru, romantyk, człowiek wielu talentów.
BK: Kiedy i dlaczego zdecydował się pan na założenie wydawnictwa Pogotowie Kazikowe?
ŁW: Nazwa powstała przypadkowo. Pojechałem kiedyś na spotkanie z dziećmi do Wrocławia – z walizką, bębnem, pluszowymi wężami, dzidą i całą resztą mojej gemeli. Przyjaciel, który mnie tam zaprosił, na mój widok zawołał: „O, pogotowie kazikowe przyjechało”.
Spodobał mi się ten żarcik. I gdy poczułem, że mogę sam wydawać swoje książki, wykorzystałem tę nazwę jako nazwę wydawnictwa. Samodzielne wydawanie książek to duże wyzwanie, odpowiedzialność, ale też daje możliwość decydowania o wszystkim.
Jest taki moment w życiu, w którym trzeba wziąć sprawy w swoje ręce i ja w takim momencie właśnie się znalazłem. Nie żałuję.
BK: Co procesy podróżowania i pisania mają ze sobą wspólnego?
ŁW: Oj, nie pisałbym książek podróżniczych, gdybym sam nie był w sercu podróżnikiem. Gdy wyobraziłem sobie kiedyś, że miałbym pisać kryminały, budować historie wokół złoczyńców i trupów, poczułem, że to nie moja bajka. Jestem przekonany, że podróż, niekoniecznie od razu na koniec świata albo przez Atlantyk, ale nawet mała, nawet spacer, wyjście z domu – to cudowny sposób na spędzenie czasu i przeżycie czegoś ciekawego. I to staram się przekazywać. W każdej książce zostawiam cząstkę siebie, każdy bohater dostaje coś od Łukasza Wierzbickiego. Czasem wplatam w tekst opowiadający o innych podróżnikach własne przemyślenia albo przenoszę moje przygody na fabułę książki. Żeby książka była wiarygodna, autor musi zostawić w opowieści cząstkę siebie. I tak staram się robić.
Łukasz Wierzbicki – urodzony w 1974 roku w Poznaniu autor książek podróżniczych i historycznych dla dzieci, miłośnik bliskich i dalekich podróży. Mieszka w Borówcu pod Poznaniem. W 2008 roku zadebiutował jako autor książką „Afryka Kazika”. Rok później wydał powieść „Dziadek i niedźwiadek” poświęconą losom niedźwiedzia Wojtka z Armii Andersa. Założył wydawnictwo Pogotowie Kazikowe, w którym sam wydaje dziś swoje książki. Najnowsza z nich to powieść przygodowa „Wokół świata na wariata”.