Z lornetką i aparatem: Warta i Cybina w Poznaniu
Opublikowano:
31 marca 2023
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Tym razem pogoda mi dopisała. Marcowy dzień zaczął się co prawda przymrozkiem, ale za to w zasadzie cały dzień świeciło słońce.
Nad Wartą
Około 11:30 zszedłem nad Wartę w okolicy mostu Przemysła I. Poziom wody był dość wysoki i wcale niewiele brakowało, by zaczęła wylewać się z koryta. Zacząłem ostrożnie: od zapytania napotkanych policjantów, czy mogę chodzić po brzegu nie ryzykując otrzymania mandatu. Okazało się, że mogę. Ruszyłem więc w kierunku północnym, idąc wschodnim brzegiem rzeki – tym bez asfaltu.
Po minięciu pierwszych czterech par kaczek krzyżówek, sięgnąłem po lornetkę i przeczesałem teren przed sobą. Naliczyłem z grubsza szesnaście par tych ptaków w polu widzenia.
Mijałem też całkiem sporo wron siwych, które od pewnego czasu zdają się w Poznaniu dominować nad gawronami. Drzewiej bywało raczej odwrotnie. Tym razem spotkałem po drodze jednego, słownie – jednego – gawrona. To już więcej było kawek, ale te pojawiły się dopiero za kolejnym mostem.
Wrony żerowały spokojnie i raczej niespecjalnie się mną przejmowały. Jedna zajęta była opróżnianiem skorupy orzecha włoskiego, inna wyłowiła z wody prawdopodobnie jakieś rozmoczone pieczywo, zanurzając przy tym dziób głęboko w rzece.
Przemieszczałem się raczej powoli, za to systematycznie, mijając przy okazji pierwsze mewy śmieszki. Póki co, dominowała jeszcze wśród nich szata zimowa, osobników z godowo czarniejącymi głowami było jak na lekarstwo: naliczyłem co najmniej dwa takie ptaki (może było ich niewiele więcej) na około pięćdziesiąt mijanych śmieszek. Dokazywały nad wodą, siedząc w trzech grupach i przelatując to tu, to tam, krzycząc przy tym w swoim języku.
W pewnym momencie usłyszałem gdzieś od strony niedaleko usytuowanych drzew „chichot” dzięcioła zielonego. Na drugim brzegu kąpała się sroka. Gołębie miejskie gruchały zawzięcie, a już wczoraj usłyszałem pierwszego godowo odzywającego się grzywacza. Z góry natomiast dobiegł do moich uszu znajomy głos przelatującego wzdłuż koryta rzeki, wracającego z „zimowych wakacji” skowronka.
„Nad rzeczką, opodal krzaczka…”
Między mostami Królowej Jadwigi a Świętego Rocha natknąłem się na ornitologiczną „rewelację”. Spotkałem otóż (jak lubił pisać Jerzy Iwaszkiewicz w felietonach dla pewnego czasopisma) kaczkę piżmową. Najwyraźniej czmychnęła komuś z hodowli, gdyż dystansu ucieczki względem ludzi w zasadzie nie wykazywała.
Jedynie wówczas, gdy w pobliżu przechodził pies, niespiesznie, z pewną gracją, ale bez zbędnej zwłoki, dreptała w kierunku wody, aby w razie potrzeby jednym susem ewakuować się, unikając ataku.
Można by nawet stwierdzić, że kaczka ta chciała się ze mną zaprzyjaźnić. W każdym razie bardzo chętnie pozowała do zdjęć. Boję się tylko, czy ta nadmierna ufność względem ludzi nie będzie jej drogo kosztować…
Nad Cybiną
Po godzinie trzynastej doszedłem do rozwidlenia Warty, a idąc prawym brzegiem tej rzeki musiałem się z nią na pewien czas pożegnać: teraz wędrowałem wzdłuż Cybiny. Malowniczy to fragment, chwilowo brzeg obfitował tu w zeszłoroczne szuwary, ale już niebawem pojawią się tegoroczne rośliny. Widać tu obecność bobrów – gdzieniegdzie na brzegu wystawały kikuty świeżo ściętych drzewek, przywodząc na myśl świeżo zatemperowane olbrzymie ołówki.
Właściwie, poza śladami bytności bobrów, nie dostrzegłem tu żadnych zwierząt. Za to u wylotu odnogi Cybiny do Jeziora Maltańskiego zaczaił się wędkarz. Kolor tego cieku wodnego nie budził skojarzeń z górskimi potokami, miał nawet niewiele wspólnego z nizinnymi rzekami, które przecież czystością nie grzeszą…
„Jeśli coś złowi, chyba tego nie zje?” – pomyślałem o wędkarzu, gdzieś od strony Malty odezwał się godowo drugi dziś dzięcioł zielony.
Między mostem Mieszka I a mostem Biskupa Jordana dostrzegłem kokoszkę wodną. Ciekawe miejsce do życia sobie wybrała, chyba lubi Ostrów Tumski i Śródkę.
W słońcu zrobiło się na tyle ciepło, że pojawiły się owady, w tym, co ciekawe, jakiś gatunek jętki! Obok ważek i widelnic to owady zaliczane do Amphibiotica. Ich łacińska nazwa nie przez przypadek „zahacza” o bardziej znane słowo: amfibia. Przypomnę: to pojazd poruszający się w dwóch środowiskach: wodnym i lądowym. Jak wehikuł Pana Samochodzika z kultowej powieści Zbigniewa Nienackiego. Amphibiotica więc to dwuśrodowiskowe zwierzęta, w przypadku których postaci larwalne przebywają w środowisku wodnym, a dorosłe – w lądowym.
Z miejsca, w którym przed chwilą dostrzegłem kokoszkę, doszedł do moich uszu nowy głos. Spojrzałem tam szybko i zobaczyłem na wodzie dwie korpulentne, ale niewielkie sylwetki. Klasyka: zdążyłem już schować lornetkę. Nie pozostało mi więc nic innego, jak wyjąć ją ponownie. I znowu klasyka: przyłożyłem ją do oczu, ale kuleczek już nie dostrzegłem. Wyparowały, a ściślej: zanurkowały, po czym schowały się gdzieś w szuwarach i tyle je widziałem. Mogę więc tylko domniemać, z dużą dozą prawdopodobieństwa, że były to perkozki.
Swoje dzisiejsze obserwacje zakończyłem na moście biskupa Jordana, wśród licznych kłódek zostawionych tu przez zakochane pary. I pomyśleć, że przez trzydzieści lat – do 2007 roku – nie istniała przeprawa między Ostrowem a Śródką. A przecież przeprawa ta obecna tu była od czasów średniowiecza, w różnych wariantach inżynieryjno-konstrukcyjnych, stanowiąc jednocześnie najstarszą i długo jedyną drogę z Poznania w kierunku Kalisza czy Warszawy. Na szczęście ptaki mają skrzydła i dla nich te trzydzieści długich lat nie miało aż takiego znaczenia.