Zgrzyty w „Mechanizmie”
Opublikowano:
28 maja 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Nowa książka Mariusza Foreckiego, podsumowująca jego trzydziestoletnią pracę, zyskuje dziś najważniejsze fotograficzne laury. Znalazła się w finale prestiżowego konkursu Picture of the Year, kilka dni temu miesięcznik „Press” przyznał jej tytuł fotograficznej książki roku. O dokumentowaniu kulis wydarzeń i peryferii społecznych nurtów - z autorem rozmawia Michał Sita.
Mariusz Forecki w charakterystyczny sposób dokumentuje społeczne ambicje, definiujące naszą codzienność. W banalnych z pozoru sytuacjach, sfotografowanych równie bezpośrednio, zauważa potencjał do tego, by stały się symbolami niespełnionych aspiracji. Obnaża kontrast między tym, w co chcielibyśmy wierzyć, a tym, w czym tkwimy, budując z determinacją polski kapitalizm.
Fotografuje tańczących żołnierzy przy scenie zaimprowizowanej na traktorowej przyczepie; uśmiechniętych, obejmujących się zakrwawionych kiboli; postać klęczącą przed telebimem z Papieżem Polakiem; załamanego sprzedawcę kapusty; rajską scenerię pikniku dla pracowników Volkswagena.
W swojej najnowszej książce zawarł zapis trzech dekad tego rodzaju obserwacji, budujących kronikę zmian kształtujących polską codzienność. Jego opowieść o procesach, jakie można określić nadwyrężonym terminem transformacji – ma realnych bohaterów, realizuje się tu i teraz, określa emocje, ambicje, przedstawia przerysowane sylwetki zwycięzców pogoni za szczęściem, zmieniające się w czasie atrybuty ich sukcesów i widma upodlonych przegranych. Taka transformacja przestaje być bezkształtnym frazesem, terminem o niejasnych granicach – jest dokumentalnym zapisem konkretnych zdarzeń.
Czytana jako całość, jego książka ma ambicje stać się ikoną tego czasu. Jest komentarzem do przemian, jakich nie jesteśmy w stanie kontrolować ani się im opierać. Jedyne, co nam zostaje, to za wszelką cenę starać się w nie włączyć, próbując utrzymać się na powierzchni.
Zdjęcia Margaret Thatcher kupującej jabłka na Hali Mirowskiej w 1988 roku rozpoczynają tę książkę i ustawiają optykę, jaką należy przyjąć, obserwując to, co wydarza się na fotograficznych zapisach z kolejnych 30 lat. W „Mechanizmie” nie będzie ani lekko, ani przyjemnie, a pozorne sukcesy, jakimi będziemy się chełpić, szybko okażą się tylko chwilową ułudą.
Michał Sita: Czy to jest książka o polskiej transformacji?
Mariusz Forecki: To jest książka o emocjach, o tym, co mnie dziwiło, intrygowało. A jeśli nałożyło się to w czasie z transformacją, i tak ją ktoś odczyta, to w porządku. Nie przeszkadza mi to. Można ją podpiąć pod transformację, dotyczy w końcu okresu od 1988 roku do dziś.
Ważniejsze jest to, że książka wynika ze sposobu, w jaki obserwuję świat. Często fotografuję wtedy, kiedy mnie coś zdziwi albo zaskoczy, jak małego chłopca.
Patrzę i myślę: niebywałe, zaskakujące, nie pasuje! Takie emocje powodują, że fotografuję to, z czym się nie zgadzam, co mnie drażni, w czym nie chciałbym uczestniczyć albo najzwyczajniej przykuwa moją uwagę.
Ta metoda obserwacji nie zniknęła razem z jakąś graniczną datą transformacji. Mam tak ciągle. Aparat rejestrujący zdziwienia nadal jest uruchomiony. Może dzisiaj jest o nie troszkę trudniej, ale ciągle się zdarzają. Wcześniej, to widać na starszych zdjęciach, pracowałem tylko w ten sposób. Nie wymyślałem sobie niczego. Gdy mnie coś zaskoczyło – powstawało zdjęcie. Zresztą po ich treści to widać; żołnierze tańczący przed przyczepą to zupełna abstrakcja i całkowity przypadek.
MS: Coś jednak łączy te sceny poza tym, że są dziwne. Przyglądałeś się korporacjom, konsumpcjonizmowi, tłumnym świętom – sytuacjom zmuszających człowieka do tego, by się im podporządkował. Pokazujesz początek lat 90. – zarabianie pieniędzy za wszelką cenę. Dziwiły cię aspiracje – kiedy ludzie pchali się do supermarketów w czasie ich hucznego otwarcia.
MF: Dziś takie obrazy jak szturm na nowy sklep wydają się codziennością, ale z początku takie nie były. Dostrzegam podobne sceny i okazuje się, że to co interesujące dla mnie, może być też znaczące dla innych ludzi. Bo może być też tak, że nie wszyscy je widzą w momencie, gdy się zdarzają.
MS: W poprzednich książkach, chociaż skupiałeś się na podobnych problemach, byłeś o wiele bardziej zabawny, pokazywałeś odklejone od rzeczywistości sceny, przeskalowane ambicje, charakterystyczne dla momentu, kiedy wchodziliśmy do Unii Europejskiej. W „Mechanizmie” jesteś bardziej…
MF: Dojrzały?
MS: Pozbawiony złudzeń? Brutalny?
MF: Brutalny – to twoje zdanie. Ja się w tych klimatach dobrze czuję. W sytuacjach, które nie pasują, są nie takie, jak wydaje się, że powinny być. Bardzo to lubię – widzieć rzeczy, które w zasadzie nie mogą się wydarzyć, są z kosmosu, a jednak się zdarzają.
W „Człowieku w ciemnych okularach” [książce z 2016 roku dokumentującej rosyjski kult Władimira Putina – M.S.] już nie było tak wesoło. Uświadomiłem sobie wtedy, że ciągle opowiadam o tym samym. O systemie. To mnie interesuje, wciąga. Lubię po prostu tego rodzaju mechanizmy rozmontowywać i sprawdzać, jak działają.
MS: Dziwią cię takie tłumne marzenia i ułudy? To wspólny mianownik?
MF: Interesuje mnie mechanizm pokazujący to, za czym gonimy. A taki mechanizm ma to do siebie, że działa do momentu, kiedy się popsuje; dojdzie do rewolucji, wojny albo epidemii takiej, jak dzisiejsza. Książka opowiada o tym, jak on działa i jak jest skonstruowany. Pokazuje też, że on może się zatrzeć, zgrzytnąć i być może – zatrzymać.
MS: W twojej nowej książce widzę same zgrzyty podobnych mechanizmów.
MF: One są najciekawsze.
MS: Idziesz na piknik pracowniczy Volkswagena i pokazujesz, że firma daje ludziom sens życia, że oni się świetnie bawią i odpoczywają, pozostając jednocześnie w pracy. Podkreślasz socjotechniczne chwyty imprezy firmowej i zwracasz uwagę na to, że cała sytuacja jest precyzyjnie zaaranżowana, stoi za nią wyrachowana inżynieria. Na twoich zdjęciach ta scena jest opresyjna.
MF: Opresyjna, pewnie tak, ale jednocześnie bardzo łatwo można się wpisać w taki mechanizm. Kiedy się w niego włączysz, zyskujesz profity, możesz liczyć na nagrody. A jak stawiasz opór i wypadniesz – zostaniesz sam na poboczu i znikasz. Lub, jeśli masz szczęście, to funkcjonujesz na jakimś minimalnym poziomie. Wpisanie się w taki mechanizm jest często niezbędne do funkcjonowania.
Chcemy w niego wierzyć, i to jest klucz. Chcielibyśmy żyć bez problemów, bez trosk. Zgadzamy się na uczestniczenie w nim z nadzieją, że tym razem się uda. Ja też w takiej ułudzie tkwię, jak zresztą wszyscy. I nie przeszkadza mi to specjalnie, że ten mechanizm zgrzyta. Lubię takie niedoskonałości. To rodzi napięcia, które dają się przenieść na fotografię.
Skoro jesteśmy przy dźwiękach, jakie wydaje ten mechanizm – to, co przykuwa uwagę do jakiegokolwiek problemu, to właśnie są zgrzyty. Jak w mechanicznym zegarku, na który zwracasz większą uwagę dopiero, kiedy coś przestaje w nim działać.
MS: Jako dokumentalista przyjmujesz specyficzną pozycję. Wybierasz sytuacje, które wydają się spełnione, szczęśliwe. Tak jest w klubie ze striptizem, tak jest w wylewającej się na ulice imprezie. To jest raj, jaki mieliśmy osiągnąć. I w nim właśnie zauważasz rysy. Pokazujesz, że coś nie do końca zadziałało, że to szczęście jest połatane, że jest na siłę. Obnażasz prowizorkę, której usilnie staramy się nie widzieć. Jak szukasz tych sytuacji?
MF: Staram się trzymać z daleka od centrum wydarzeń, bo ono przytłacza i stępia wrażliwość, pozwalającą zauważyć, że mechanizm widoczny od frontu niekoniecznie jest tak idealny. Dopiero tam, na obrzeżach, da się to dostrzec. Dla dokumentalisty ważne jest właśnie to, żeby szukać obszarów mówiących o ludziach, sytuacjach i zdarzeniach coś więcej ponad to, co widać wprost.
Obraz komentujący taki stan rzeczy moim zdaniem nie powinien być subtelny. Musi być mocniejszy, bardziej dosadny.
Staram się wzmocnić to początkowe zdziwienie, które spowodowało, że zdecydowałem się zrobić zdjęcie. Takie przerysowane momenty usiłuję wyłapywać. Nie zależy mi też na odwzorowaniu rzeczywistości jeden do jednego.
Na przykład te sceny opowiadające o przegranych – ludziach, którzy wydają się nieszczęśliwi – są właśnie w ten sposób wzmocnione, niekoniecznie mówią jedyną prawdę.
MS: Taka opowieść jest gorzka, chwilami bezwzględna.
MF: To są mocne słowa. Nie chodzi mi o krytykowanie. Absolutnie nie. Raczej o to, by ktoś, kto te zdjęcia ogląda, odniósł je do własnej historii, własnego życia i tego, co go spotkało.
MS: Można używać zdjęć do tego, by przekonywać, że nasz mały indywidualny wkład ma sens, że kiedy się postaramy i będziemy działać w dobrym kierunku, mamy szansę zmienić coś na lepsze. Jesteś skrajnie daleki od tego rodzaju motywacji?
MF: W moim dokumencie nie chodzi o to, żeby pokazywał, jak powinno być, ale by pokazywał, jak coś nie działa, jak się sypie, nie pasuje. To niezbędne dla dostrzeżenia jakiegokolwiek problemu. Zauważenie czegoś, co dotyczy tylko marginesu, niewielkiej grupy ludzi – okazuje się istotne dla wszystkich, bo właśnie tam dzieją się rzeczy najważniejsze, pozwalające zdefiniować to, w czym wszyscy tkwimy.
To podstawowe założenie tego typu fotografii – ona nie ma być dla nikogo przyjemna. Tu nie chodzi o to, żeby było miło.
Przeciwne, polityczne podejście jest mi zupełnie obce. Nie lubię polityki. Nie rozumiem politycznej fotografii, nie chcę jej uprawiać, drażni mnie – bo jest absolutnie nieszczera. Nawet kiedy mi ktoś napisze, o co mu chodzi w takim fotograficznym zestawie, nie akceptuję tego.
Był taki moment, gdy wchodziły na rynek fundusze emerytalne. Byłem uczestnikiem takiej sceny – kanapa ustawiona pod palmą, zaciągnął mnie tam jakiś facet. Mówi, że mogę usiąść wygodnie, i zaczął – może by pan chciał na emeryturze siedzieć pod taką palmą? Pojechać sobie gdzieś w świat? Wyczuwasz w takich momentach, że wszystko, co on ma do zaoferowania, to ten jego mały biznes.
MS: Razem z kryzysem epidemicznym stanęliśmy w obliczu czegoś, co wymusi zmianę podejścia na rzecz bardziej wspólnotowej artystycznej aktywności. Słyszysz: nie jest teraz czas na to, żebyśmy podważali podstawy wspólnego życia, to droga donikąd, teraz powinniśmy być solidarni.
MF: Na coś takiego jest zawsze czas. A najbardziej wtedy, kiedy wszyscy mówią, że nie – to właśnie jest ten moment.
Kiedy sięgniesz do starszych fotografii, do World Press Photo z lat 50., oglądasz historyczne materiały z magazynu „Life”, zobaczysz, że krytyczne i reakcyjne fotografie ciągle przyciągają uwagę. Tylko one zostają. Cała reszta to propagandowe obrazki. Mogą być pięknie skomponowane, zaświecone, wystylizowane, jednak znikają z pamięci bardzo szybko.
Zadaniem dokumentalistów jest wychwytywanie pęknięć, bo to one budują szczerość i siłę przekazu.
To właśnie ma wartość. Do nich sięgniesz, kiedy będziesz badał przeszłość. Nie będziesz szukał propagandowych fotografii, np. z lat 70., bo to czysta fikcja. Sięgniesz tam, gdzie pojawiały się opowieści o zgrzytach w systemie, bo to one opowiedzą więcej o realiach, w jakich się wtedy działało. Opowiedzą więcej niż zdjęcia, które powstawały na pokaz czy na zamówienie.
A sytuacje, w których musimy się zjednoczyć i pokazać, że tworzymy wspólnotę, dzieją się każdego dnia bez względu na to, czy jest pandemia czy nie. Dzisiaj taka konieczność działa po prostu szerzej, mocniej, w większej skali.
MS: W swojej książce prezentujesz cały katalog sytuacji pospolitego ruszenia. Następują po sobie jedna po drugiej – w kibolskich bójkach, w tłumnych świętach, na festynach. Przyglądasz im się zawsze z boku.
MF: Tak, i jeśli chodzi o pandemię, wiem, w jaki sposób chciałbym pokazać ten czas, chociaż teraz to jest technicznie, chociażby ze względów sanitarnych, bardzo trudne.
Okazało się, że kurczaki, kiedy nie odbierze się ich od hodowcy po 6 tygodniach od wyklucia, zaczynają generować straty. Trzeba do nich dopłacać. Wtedy hodowca często pakuje je do worków, gazuje i na koniec je mieli.
Dla mnie to jest klucz do tej pandemii. Sposób na to, żeby zobaczyć tę nadprodukcję powodującą, że nie mamy co zrobić z jedzeniem. Nie możemy go wywieźć, nie możemy sprzedać, niszczymy więc w okrutny sposób to, co jest nam niezbędne do życia. Nagle się okazuje, że nie jesteśmy zupełnie przygotowani na coś takiego.
Kiedy zatrzymał się jeden element mechanizmu, sypie się wszystko. I mnie właśnie interesuje to małe coś, co się kruszy. Nie chcę przyglądać się, jak wyglądają puste ulice, jak wygląda w szpitalach. Te obrazy potrafię sobie wyobrazić.
Ale nie potrafię sobie wyobrazić tego, co jest w tym momencie poza głównym nurtem zainteresowania – jak funkcjonują kurniki i ludzie, którzy muszą się zdecydować na taki przemiał, na okrucieństwo wobec zwierząt potraktowanych jak niepotrzebne przedmioty, kiedy nie da się nic innego zrobić, bo nie ma pieniędzy już na nic. Poprzez problemy, jakie generuje pandemia, możemy opowiedzieć np. o ekologii, nadprodukcji żywności, nierównościach w rozdziale dóbr.
MS: Jak szukasz dystansu?
MF: Na początku zadaję sobie pytanie, czy da się pokazać zdarzenie w inny sposób niż ten oczywisty. Szukam informacji.
Po jakimś czasie poboczny problem, wydawałoby się nieistotny w porównaniu z tym głównym, okazuje się jednak warty uwagi, bo odkrywa coś, o czym nie jesteśmy informowani, czego sobie nie wyobrażamy.
Ten proces przeważnie trwa długo. Musi minąć trochę czasu, wybrzmiewają wtedy oczywiste obrazy i pojawiają się te poboczne, z pozoru mniej ważne. Wtedy je analizuję i zastanawiam się, jak dotrzeć na tyle blisko, bym mógł je zarejestrować. Nie zawsze się to udaje, ale warto próbować, bo to, co wtedy zarejestrujemy, ma ogromną siłę rażenia.
Aby tak pracować, potrzebna jest determinacja, prawie że poczucie misji, ponieważ tego rodzaju materiał trudno jest opublikować np. w prasie drukowanej – jej rola jest dziś inna niż kiedyś. Poza tym, podobny materiał nabiera znaczenia i siły dopiero z czasem, kiedy znudzeni oczywistym wizerunkiem wydarzeń szukamy innych obrazów.
Wtedy opublikowane pierwotnie na blogu czy stronie www zdjęcia okazują się wartościowe, można myśleć o zaprojektowaniu na ich podstawie wystawy czy zamknięciu tematu w książce. Łatwiej jest wtedy stworzyć rozbudowaną historię, która może być pokazana publicznie i dotrzeć do większej liczby ludzi. Teraz właśnie jest dobry czas na takie działania – pojawiło się wiele platform do publikowania treści, druk książek jest stosunkowo tani, często porównywalny do produkcji wystawy. I łatwiej jest zebrać na to wszystko środki. Trudniej jest tylko dotrzeć do istoty tematu. Ale to zawsze wymagało wysiłku.
Mariusz Forecki, urodzony w 1962 roku w Poznaniu, fotograf dokumentalista. Absolwent Instytutu Twórczej Fotografii w Opawie, gdzie obecnie pracuje nad doktoratem, wykładowca Katedry Fotografii Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Współzałożyciel galerii i wydawnictwa PIX.HOUSE. Członek ZPAF. Konsekwentnie dokumentuje zmiany społeczne zachodzące w Polsce i krajach byłego bloku radzieckiego. Swoje długoterminowe projekty wydał w formie kilkunastu wystaw i autorskich książek fotograficznych; „I Love Poland” (2009), „Człowiek w ciemnych okularach” (2016 – książka zdobyła II nagrodę Miesiąca Fotografii w Bratysławie), „Mechanizm. Polska 1988–2019” (2019 – wyróżnienie konkursu Picture of The Year International, główna nagroda miesięcznika „Press” dla najlepszej książki fotograficznej 2019 roku, wyróżnienie w plebiscycie Fotopolis). Autor publikacji w ramach Kolekcji Wrzesińskiej w 2011 roku. Był stypendystą Ministerstwa Kultury, laureatem Nagrody Artystycznej Miasta Poznania, wielokrotnym laureatem polskich konkursów prasowych lub ich jurorem.
„Mechanizm. Polska 1988–2019”
autor: Mariusz Forecki
edycja i koncepcja: Mariusz Forecki
teksty: Mariusz Forecki, Piotr Gajdziński
design: Andrzej Dobosz
wydawca: PIX.HOUSE