Wielka wojna i Szamotulanie
Opublikowano:
2 sierpnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W maju 1915 roku rodzina Kruszonów z Myszkowa (wieś w gminie Szamotuły) otrzymała kartkę pocztową o następującej treści:
„Szanowni Państwo Donoszę Wam o waszym synie pisze wam jako Wicek padł przy sturmie pod miastem Aras pad dnia 8 maja o godzinie 5tej popołudniu Został zasypany zimiom ot gromu. Pozdrawiam Was wszystkich Wicka Przyjaciel. Niech mu Pan Bóg da niebo Zostańcie z Bogiem” (pisownia zgodna z oryginałem).”
Nadawcą kartki był fizylier Franz Kufel.
Wkrótce nadeszło również oficjalne zawiadomienie o śmierci Wincentego Kruszony, który zginął 8 maja 1915 roku.
Kolorowa grafika przedstawia anioła pochylającego się nad poległym żołnierzem i zawiera informację, że Wincenty poległ za ojczyznę służąc w 12. Kompanii Fizylierów Pułku Fizylierów „Książę Karl – Anton von Hohenzollern” (Hohenzollernsches) nr 40.
Młody dwudziestoletni Wincenty Kruszona jako obywatel niemiecki otrzymał powołanie do wojska w 1914 roku. Trafił na front zachodni, gdzie od jesieni toczyła się wojna okopowa. Zarówno Niemcy, jak i alianci podejmowali ofensywy, które nie tylko, że nie przełamały obrony przeciwnika, ale przyczyniły się do utraty życia setek tysięcy żołnierzy ginących od ognia dział, karabinów maszynowych, moździerzy a nawet od gazów bojowych.
Arras, Verdun, Somma…
Działania pod Arras (północna Francja) trwały od jesieni 1914 do jesieni 1915 roku. Wiosną dotarły tu pułki niemieckie, w których walczyli Polacy. Tu też brat walczył przeciwko bratu – armia niemiecka przeciwko armii francuskiej, wśród tych ostatnich zaś oddział Bajończyków (powstał z inicjatywy Komitetu Ochotników Polskich dla Służby w Armii Francuskiej utworzony przez publicystę Wacława Gąsiorowskiego).
Żołnierze kryli się w okopach – gliniasta ziemia przy nawet niewielkich opadach zapełniała się błotem i spływającą wodą, nie dając odpowiedniego schronienia przed ciągłym ostrzałem ani nie zapewniając warunków do odpoczynku. Nieustanne grzmoty i huk powodowały trudny do wytrzymania hałas, smród gnijących ciał i wszechobecne szczury, brud, pchły i wszy, brak ciepłego pożywienia i wody pitnej – to wszystko było codziennością żołnierzy. Stale też trzeba było mieć się na baczności – w dzień groził ostrzał, w nocy skryte ataki grup szturmowych wroga.
Ryszard Kaczmarek w publikacji pt. „Polacy w armii Kajzera” przytacza relację jednego z żołnierzy walczących pod Lorette w 1915 roku:
„w ziemiankach i norach w ziemi już trzeci dzień i noc siedzimy stłoczeni jeden koło drugiego, w wilgotnych, klejących się od brudu i błota mundurach, bez kawałka ciepłej strawy, cierpiący z powodu pragnienia. Ogłuszeni prawie huraganowym ogniem! […] o 5.00 nad ranem ziemia wokół ciągle drżała i podnosiła się w górę. […] Wielu ludzi, część z karabinami, granatami ręcznymi i skrzynkami z amunicją zostało zasypanych ziemią na swych stanowiskach”.
Tego zapewne doświadczył również Wincenty Kruszona. Straty ponoszone w okręgu Arras były porównywalne do tych spod Verdun i nad Sommą.
Za obce zachcianki…
Nie znamy dokładnych danych liczbowych pozwalających jednoznacznie stwierdzić ilu Wielkopolan trafiło na front (zachodni i wschodni), ilu przeżyło i ilu wróciło do domu. Na terenach chociażby Francji jest wiele cmentarzy niemieckich, gdzie pełno polskich nazwisk.
Według Karola Rzepeckiego (autora pracy Powstanie grudniowe w Wielkopolsce, wydanej w 1919 roku) do armii niemieckiej wcielono w latach 1914-1918 ponad siedemset tysięcy Polaków, spośród nich:
„około sto czterdzieści tysięcy życie dać musiało za obce zachcianki”,
a dwa razy tyle odniosło rany lub zostało inwalidami wojennymi. Czy rzeczywiście tak było? Trudno oszacować straty. Na Deutsche Verlustlisten jest wiele polskobrzmiących nazwisk, co wcale nie oznacza, że ktoś taki był zadeklarowanym Polakiem i na odwrót.
Młodzi Wielkopolanie trafiając do armii niemieckiej kierowani byli do oddziałów piechoty, artylerii, do marynarki i łodzi podwodnych, na okręty, do lotnictwa, saperów czy łączności, ale też do zaopatrzenia oraz konnych taborów.
Andrzej Hanyż w pracy „Ziemia Szamotulska w walce o wolność 1793-1919” wydanej w 1939 roku pisał:
„w toku niestrudzonej pracy dla ocalenia bytu i narodowości, zastała powiat nasz wojna światowa. Jasną jest rzeczą, że społeczeństwo nasze nauczone doświadczeniem i kilkunastoletnią martyrologią, odetchnęło na wieść o wojnie. Wprawdzie wróg zażądał nowej ofiary krwi, Polak naszego powiatu, ubrany w szary pruski szynel, musiał pójść bić się za sprawę obcą, jednak zwycięstwa Prusom nie życzył. Ogół pobranych czuł, że iść musi, ale siły i życie, o ile to tylko możliwe, powinien zachować. Nakazywał to niczym nieuzasadniony na początku wojny instynkt samozachowawczy, który ujawnił się w tym, że każdy lekarz i ksiądz polski znajdowali receptę, o ile się dało, na dekowanie swych braci”.
W parafiach tworzono biura prawne dla żołnierzy Polaków i ich żon. Przykładowo biuro funkcjonujące w Szamotułach w czasie wojny zajęło się 2024 sprawami.
W zbiorach bibliotecznych, archiwalnych i muzealnych oraz albumach rodzinnych mieszkańców dawnego zaboru pruskiego można natknąć się na świadectwa udziału w wielkiej wojnie. Jednak w zbiorowej pamięci los Polaków z armii cesarza (czy też jak mawiano „Kaisera”) nie zaznaczył się szczególnie mocno. Mimo to wciąż znajdujemy fotografie, książeczki wojskowe czy nawet kartki na żywność z tamtego okresu.
Ludzie listy piszą
W czasie wojny funkcjonowała Feldpost czyli niemiecka poczta polowa, która w okresie 1914-1918 dostarczyła około 29 miliardów listów i kartek. Wysyłano je z frontu i na front nie pobierając opłaty. Wiadomości z frontu były świadectwem codzienności w jakiej tkwili żołnierze. Często też fotografowali się w mundurach, w towarzystwie kolegów, w ziemiankach czy na urlopach i wysyłali swoim bliskim na pamiątkę.
Każde pozdrowienie z frontu było dla rodziny znakiem życia i dawało nadzieję na szczęśliwy powrót. Na froncie czekano na wieści z domu, bo one pomagały przetrwać piekło wojny.
Na tych zdjęciach zazwyczaj widać młodego mężczyznę (lub grupę mężczyzn) w mundurze. Na ważący około trzydziestu kilogramów ekwipunek żołnierza składały się mundur polowy (kurtka w maskującym kolorze szarozielonym, spinana pod szyją i zapinana na osiem guzików, długie spodnie ozdabiane czerwoną lamówką i wysokie, skórzane buty – niestety przez to, że były sztywne często obcierały stopy i powodowały rany), skórzany pas z mosiężną klamrą, na którym umieszczano skórzane ładownice, pochwa na bagnet, granat obronny.
Ponadto tornister częściowo wzmacniany skórą wołową (później już wykonany tylko z płótna) wraz ze zrolowanym płaszczem przeciwdeszczowym i chlebak z manierką oraz menażką. W tornistrze przechowywano przedmioty do higieny osobistej oraz przybornik do szycia i rzeczy prywatne.
Każdy żołnierz posiadał książeczkę wojskową Militarpass i zawieszony na szyi pojemnik skórzany, w którym była odznaka identyfikacyjna. Charakterystycznym elementem wyposażenia była pikielhauba – skórzany kask z mosiężnym szpicem (gdy zabrakło do wyrobu skóry zastąpioną ją filcem). Poza polem walki noszono okrągłą czapkę z lamówką. Piechota wyposażona była w karabin mauzer wzór 98 (ważył 4,14 kg i uznawany był za broń celną i niezawodną) oraz bagnet.
I wojna światowa była tragicznym doświadczeniem dla pokolenia ludzi urodzonych pod koniec XIX i na początku XX wieku. Zginęło, odniosło rany bądź zostało okaleczonych łącznie ponad 20 milionów żołnierzy.
Verdun, Somma, Ypres, Arras, Passchendaele, Gallipoli, Galicja, czy Karpaty to miejsca, gdzie obie strony konfliktu przelewały krew. Miliony mężczyzn, którzy wyruszyli do walki nie powrócili do domów bądź też nie mogli odnaleźć się w powojennej rzeczywistości. Dla Polaków wojna niestety trwała znacznie dłużej.