Kultura codziennie
Opublikowano:
12 sierpnia 2024
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O tym, co się udało zrobić przez ostatnich kilka lat, jakie są plany na przyszłość dla poznańskiej kultury, z Justyną Makowską, dyrektor Wydziału Kultury Urzędu Miasta Poznania rozmawia Maciej Kijko.
Maciej Kijko: Jesteśmy po wyborach samorządowych, nowa kadencja dopiero się rozpoczyna i zanim porozmawiamy o programie dla kultury na kolejne lata, wpierw chciałbym zapytać o ocenę tego, co w kulturze poznańskiej zrobiono w ostatnim czasie. Przeglądając program na lata 2019–2023, nie sposób nie zauważyć tytułu – „Kultura relacji”, który skądinąd do mnie przemawia. Nacisk położny na aktywizowanie czy włączanie potencjalnych odbiorców w realizowanie i projektowanie działań kulturalnych jest bardzo ważny. Obok tego jednak jest też mowa o chęci uwolnienia się od kompleksu berlińsko-warszawskiego. Chęci zaznaczenia potencjału kulturowego Poznania. Na ile udało się połączyć te dwa, wydaje mi się dość odległe, dążenia?
Justyna Makowska: Rozpoczynając namysł nad tym programem jeszcze w 2018 roku, bo w trakcie wielomiesięcznych konsultacji, wywiadów, spotkań z osobami współtworzącymi poznańską kulturę, ale i z osobami w niej uczestniczącymi – i nieuczestniczącymi także – doszliśmy do przekonania, że głównym celem jest stworzenie dobrej kulturowej codzienności dla poznanianek i poznaniaków.
Chodziło o to, by kultura była blisko, aby poprzez nią zawiązywały się nowe partnerstwa, sieci współpracy, żeby środowisko potrafiło do aktywności kulturalnej wciągnąć lokalne wspólnoty. To była podstawa. Przestaliśmy mówić, że kultura ma być produktem, jak to jeszcze było w założeniach poprzedniej, obowiązującej do 2016 roku strategii. Że ma przyciągać osoby spoza Poznania, bo to nie jest tak ważne, jak to, co się dzieje tu i teraz dla mieszkanek i mieszkańców, którym ma się dobrze żyć w Poznaniu. Chodzi też o studentki i studentów, żeby coś ich w naszym mieście zatrzymywało.
Nad tym pracowaliśmy od 2019 roku. Ale w ciągu tych lat wydarzyło się wszystko…
MK: Co może stanowić dobrą wymówkę, że czegoś nie zrobiono.
JM: Nie, właśnie nie. Kiedy przygotowywałam się niedawno na spotkanie z Komisją Kultury, to starałam się podsumować wszystko, co się udało, co było sukcesem powodowanym przez nas albo przez okoliczności. Bo kryzysy, których doświadczyliśmy w ostatnim czasie, dały asumpt do różnych przesunięć. Coś z tematu peryferyjnego stało się kluczowym obszarem działań.
Według mnie rzeczą, którą niewątpliwie można zapisać po stronie „udane”, jest to, że powstał dodatkowy program stypendialny dla twórczyń i twórców, dla osób współtworzących poznańską kulturę. Powstanie takiego funduszu było postulatem środowiska i radnych w obliczu pandemii, bowiem osoby będące poza systemem instytucji i organizacji pozarządowych zostały nagle zupełnie bez wsparcia. Zaczęliśmy wówczas szukać możliwości i sposobu zaradzenia temu problemowi i to się udało. Program działa cały czas.
Druga rzecz, to podnoszenie kompetencji kadr kultury. Może brzmi to nieszczególnie ładnie, chodziło jednak o wyposażenie osób pracujących w kulturze w dodatkowe kompetencje, w danym momencie im potrzebne. Wtedy były to kompetencje cyfrowe. Potrzebę zrodziła znowu pandemia i konieczność realizacji części zadań w sposób zdalny.
Wybuch wojny w Ukrainie był kolejnym wydarzeniem niedającym się uwzględnić w programie dla kultury, a oddziałał na nią znacząco. Do Poznania przybyło wiele osób, najczęściej nieposługujących się swobodnie językiem polskim, którym chcieliśmy udostępnić wydarzenia kulturalne. To kazało nam zastanowić się nie tylko nad kwestią tłumaczenia, ale i atrakcyjności oferty – jaka powinna być, żeby chcieli uczestniczyć w wydarzeniach i je współtworzyć.
W programie na lata 2019–2023 wybrzmiało też hasło „dostępność”. Założyliśmy sobie pracę nad zwiększeniem dostępności wydarzeń dla różnych grup odbiorczyń i odbiorców. Ale w międzyczasie weszła w życie ustawa o dostępności i okazało się, że to już nie nasze chęci, a ramy prawne zobowiązują nas do pracy nad tą kwestią. A to, że wcześniej już namysł nad dostępnością zaczęliśmy, ułatwiło nam w zmienionej sytuacji realizację ustawowych wymogów.
To wszystko możemy, jak mi się zdaje, poczytać za swój sukces.
Ale też chyba wielką radością dla nas, urzędników i urzędniczek pośredniczących pomiędzy Radą Miasta a osobami tworzącymi kulturę oraz odbiorczyniami i odbiorcami, jest to, że te środowiska zaczęły się widzieć. Stworzyliśmy kilka płaszczyzn do spotkań, inicjując większe wydarzenia sieciujące wokół różnych tematów, na przykład rozwoju publiczności, edukacji kulturowej. To, że się wszyscy zobaczyli, ale i zechcieli podjąć próbę współpracy, było bardzo istotne.
Wcześniej była dostrzegalna dychotomia pomiędzy kulturą instytucjonalną i pozainstytucjonalną. Przy okazji, jak zawsze, pieniędzy na kulturę nigdy nie było i nie jest dosyć, więc pojawiał się problem, jak te ograniczone fundusze podzielić. Teraz, mam wrażenie, wszyscy tworzymy jedno środowisko działań kulturalnych.
MK: Pamiętam, że lata temu miasto zaprosiło organizacje pozarządowe do uczestnictwa w Komisji Dialogu Obywatelskiego. Po początkowym entuzjazmie dość szybko zainteresowanie uczestnictwem w niej spadło, bo okazało się, się, że w relacji między władzami miasta a środowiskami twórczymi nic się nie zmieniło. Miasto miało swoją strategię, którą chciało realizować, a stowarzyszenia i fundacje mogły się w to włączać, ale w już określonych jasno i wyznaczonych ramach. Dlatego tak znaczące wydało mi się nazwanie później, po 2018 roku, kolejnych dokumentów dotyczących rozwoju kultury jako programów – pozwalających na kształtowanie tych relacji w inny niż wcześniej sposób, inkluzywnie.
JM: Od słowa „strategia” odeszliśmy świadomie. Nie chcieliśmy występować w roli narzucających pewne ramy działań i nadzorujących ich realizację.
MK: Jeśli jest strategia, to odpowiadają jej taktyki, wymyślane, by osiągnąć swoje cele mimo ograniczeń. A to chcąc nie chcąc sytuuje uczestników po różnych stronach, w opozycji do siebie niejako i rywalizujących ze sobą.
JM: Tak, w programie pojawił się zapis, że miasto ma być partnerem dla wszystkich podmiotów działających w przestrzeni kultury. Teraz, przy jego aktualizacji, nie wskazujemy tego tak wprost, uznając, że to już się zadziało i jest oczywiste. Ciało, o którym pan wspomniał, nadal istnieje, spotykamy się co miesiąc, a my – Wydział Kultury – jesteśmy jego członkami. Jest dla nas bardzo ważnym ciałem opiniodawczym. To głos organizacji pozarządowych.
KDO zgłosiło, na przykład, postulat powrotu do ogłaszania konkursów wieloletnich i został on zrealizowany. Zostały one wstrzymane z powodu trudnej i niepewnej sytuacji finansowej samorządów, ale ze względu na jednomyślny głos środowiska zostały przewrócone. Chciałabym wierzyć, że w wyniku tego przeformułowania relacji ufamy sobie wzajemnie.
MK: W poprzednim programie podkreślano, że Poznań stoi niejako organizacjami pozarządowymi, pani to potwierdza. Powstał on też w kontrze do hasła „miasto kreatywne”, w którym kultura byłaby produktem, miałaby windować komercyjną markę ośrodka. Było tam hasło zrównoważonego rozwoju. Ale jeśli jesteśmy na osi pomiędzy Berlinem a Warszawą, co mogłoby ustanawiać Poznań autonomicznie? Co byłoby jego wyróżnikiem? Co pozwoliłoby wyzbyć się tego wspomnianego już kompleksu bycia pomiędzy? Co mogłoby przyciągać do Poznania jako miasta kultury? Według statystyk za poprzedni rok, odwiedziło nas ok. 4 milionów turystów, spośród których bez mała milion został na dłużej niż jedynie na przechadzkę po mieście. I czy przyjechali tylko zwiedzić kilka ciekawych miejsc, a takich w Poznaniu przecież nie brakuje, czy też żeby w czymś uczestniczyć? Jak pani myśli?
JM: Cóż, obecność turystów wynika z różnych przesłanek, choć są zapewne wydarzenia, które przyciągają konkretnych odbiorców. To chociażby Pyrkon, który zawłaszcza pół miasta. Także Next Fest, czyli następca Spring Brake’a, muzyczny festiwal dziejący się w przestrzeniach miasta. Podejrzewam, że nadal ma swoją wierną publiczność Festiwal Malta, Festiwal Animator. Wszystko to są wydarzenia adresowane do określonych grup odbiorców, w pewnej mierze z zewnątrz.
Nie wiem jednak, czy naszym priorytetem powinno być przyciąganie gości z zewnątrz. Kiedy zaczynałam pracę w Wydziale Kultury, często słyszeliśmy hasło „Poznań – tu się nic nie dzieje”. Przewrotnie wykorzystywaliśmy je w promocji wydarzeń kulturalnych, aby pokazać, że to naprawdę całkiem nieaktualna klisza.
MK: Idąc na spotkanie z panią, spotkałem swojego dobrego znajomego, który na moje słowa, że jadę porozmawiać o polityce kulturalnej miasta, stwierdził: ale wiesz, tu nic się nie dzieje. Zapytałem go, czy sięga po jakieś informacje; skąd wie, że w Poznaniu nic się nie dzieje.
JM: To wydaje mi się jest kluczowy problem, z którym nie tylko my się mierzymy – jak dotrzeć z informacjami do potencjalnych odbiorczyń i odbiorców? Staramy się, by oferta była zróżnicowana i trafiała w różne gusta, ale najtrudniej dotrzeć z informacją. Ludzie nie wiedzą, że są takie portale jak kulturaupodstaw czy kultura.poznan bądź „Iks”, teraz już dystrybuowany nieodpłatnie, albo czekają, żeby spersonalizowana informacja do nich trafiła.
W jaki sposób jednak miałoby się to dokonać? To jest rzecz, którą badamy. Wiemy, że w przypadku wydarzeń kierowanych do starszych odbiorczyń i odbiorców sprawdzają się tradycyjne metody promocji: ulotki, plakaty. Mam wątpliwości, że trafimy w ten sposób do osób młodszych.
Mimo to staramy się wciąż zwiększać skuteczność informowania o wydarzeniach kulturalnych, by coraz rzadziej słyszeć takie słowa: „nic się nie dzieje”. Bo dzieje się dużo.
Są miesiące, takie jak czerwiec, kiedy dzieje się wszystko, wszędzie, naraz. Próbujemy nad tym zapanować, ale wiemy, że czerwiec jest atrakcyjny dla organizatorów, bo w mieście są jeszcze uczniowie, studenci, jest już pewna pogoda. Ale okres wakacyjny nie jest już sezonem posuchy kulturalnej. Postanowiliśmy, że nad poznańskimi jeziorami będą się odbywały duże darmowe koncerty. To są wydarzenia popularne, dostępne dla wszystkich. Poza tym są kina plenerowe i cały program „Lata z Estradą”, którego zadaniem jest dotarcie na poznańskie osiedla. Ten program odpowiada na potrzeby mieszkańców.
Radni, reprezentujący ich przecież, kilka lat temu zapytali: przecież nikt z Antoninka, czy skądinąd, nie przyjedzie do centrum, czy nie można by zrobić czegoś u nich?
Zaczęliśmy od badań na osiedlach peryferyjnych i z nich wynikło, że faktycznie mieszkanki i mieszkańcy chcą mieć wydarzenia koło siebie, bardzo często w plenerze. To dało asumpt do rozpoczęcia programu przez Estradę Poznańską. Coraz więcej osiedli jest obejmowanych tymi działaniami. Coraz więcej też rad osiedli jest zainteresowanych, by dołączyć swoje skromne budżety do tego ogólnego, by powstało coś większego. Wydaje mi się, że dzięki temu mieszkanki i mieszkańcy zauważyli, że nie tylko warto mieć prosty chodnik, ale i coś, w czym można uczestniczyć, co łączy. Że to też jest wartość.
Przykład Antoninka nie pojawił się bez powodu. W wyniku działań sezonowych tam realizowanych oraz inicjatywy radnych miejskich i osiedlowych, Estrada buduje tam dom kultury. Z potrzeby letniej wyewoluowało oczekiwanie, żeby coś kulturalnego działo się przez cały rok. To miejsce ma temu służyć.
Osiedli z podobnymi potrzebami i oczekiwaniami jest więcej. To na przykład Fabianowo-Kotowo. Poznań jest jednym z nielicznych miast, które nie opiekuje się domami kultury. Jako Wydział Kultury mamy w swojej pieczy Dom Kultury „Stokrotka”, są też młodzieżowe domy kultury nadzorowane przez Wydział Oświaty. Są świetnie funkcjonujące, spółdzielcze domy kultury, na Ratajach doskonale działa konglomerat dziesięciu domów kultury, z którymi mamy bardzo dobry kontakt, ale jako miasto nie mamy tego rodzaju lokalnych, osiedlowych wypustek i szukamy sposobów, jak w te peryferyjne przestrzenie wejść z kulturą.
Skądinąd instytucji kultury także mamy pod opieką niewiele, czternaście. Oprócz tego działają w mieście instytucje marszałkowskie, narodowe. Stąd tak ważne są organizacje pozarządowe. W rozmowach o tym, co dzieje się tam, na peryferiach, bo instytucje są tutaj, w centrum, kluczowe jest dla nas partnerstwo z NGO-sami, realizującymi szereg zadań miasta, niemożliwych do przeprowadzenia przez instytucje.
MK: Spróbujmy podsumować. Kiedy pan Jacek Jaśkowiak został prezydentem Poznania, a pani dyrektorką Wydziału Kultury, zaczęliście starania, by zmienić sposób myślenia o kulturze w ogóle, i ta ewolucja jest widoczna. Zwrot w kierunku inicjatyw mniej może spektakularnych, ale ważnych na poziomie mikro, lokalnym, pozwala zaistnieć małym wspólnotom sąsiedzkim, zacieśnić więzi. To wszystko ważne. Ale można też usłyszeć głosy: „był kiedyś w Poznaniu Transatlantyk”, „był festiwal Tzadik”, „był…”. Było kilka inicjatyw, które miały być, jak to wówczas mawiano, projektami flagowymi, mającymi pokazywać: „tu jest Poznań”. Jak mogłaby się pani odnieść do możliwej w tym kontekście reakcji, że jeśli Transatlantyk odpłynął, to faktycznie w Poznaniu nic się nie dzieje?
JM: Uważam, że różne marki mają swoją trwałość. Nie do końca było też tak, że to my zrezygnowaliśmy z Transatlantyku. Jako grantodawcy nie sprostaliśmy wygórowanym finansowym oczekiwaniom organizatorów. Uważam za naturalny proces, że pewne inicjatywy będą wygasały, a na ich miejsce będą rodziły się nowe. Bo zmieniają się okoliczności oraz publiczność i jej oczekiwania.
Dodam tylko, że po odpłynięciu z Poznania Transatlantyk wkrótce zaczął tonąć w innych miastach.
Oczywiście jest grupa osób, dla których istotne jest poczucie dumy z miasta – że Poznań ma co oryginalnego, jakiś wyróżnik kulturalny. O tym rozmawialiśmy z panem prezydentem w perspektywie kolejnych lat. Miasto poważnie myśli o wykorzystaniu Stadionu Miejskiego na duże wydarzenia kulturalne. Choć trzeba pamiętać, że to przede wszystkim obiekt sportowy, zarządzany przez podmiot zewnętrzny.
MK: Miasto zaangażowało ogromne środki w jego budowę, a teraz ta przestrzeń leży odłogiem.
JM: Na stadionie przez cały rok prężnie działa klub muzyczny B17, a wokół obiektu organizowana jest latem strefa koncertowa. Bardzo się cieszę, że na samym stadionie udało się zorganizować koncert Dawida Podsiadły i mam nadzieję, że stadion będzie żył dalej kulturą poza sezonem piłkarskim. To pozwoli zaspokoić oczekiwanie na wydarzenia, z których można poczuć się dumnymi, bo są duże, głośne i sprawiają, że o Poznaniu się mówi. Nie jest to jednak dla nas kluczowe. Poczucie dumy z miasta jest ważne, ale priorytetem dla nas jest stworzenie przyjaznej przestrzeni kulturalnej dla samych mieszkanek i mieszkańców.
MK: Czyli jest to próba stworzenia balansu pomiędzy poczuciem zadowolenia z bycia w tym miejscu, w tym mieście na poziomie mikro: prywatnym, lokalnym, a tym, że mamy Poznań na paskach telewizyjnych, plakaty w całym kraju.
JM: I tak rzeczywiście jest. Wystawy Fridy Kahlo, impresjonistów, Vilhelma Hammershøia, Kenya Hary znalazły się w ogólnopolskich, opiniotwórczych tygodnikach. Takie wydarzenia są istotne, bo budują poczucie dumy i, jeśli chcemy użyć tego słowa, markę Poznania. Ale to nie jest wszystko, bo żeby być dumnym z miejsca, w którym się mieszka, potrzebna jest praca u podstaw. Nie wystarczą punktowe inicjatywy. Na co dzień to miasto ma także wiele do zaoferowania.
MK: Jak pani powiedziała, instytucji kultury jest stosunkowo niedużo, więc chcą państwo, by organizacje pozarządowe zapełniały przestrzeń niemożliwą do zagospodarowania poprzez działania instytucjonalne. Jaką one odgrywają rolę w tej pracy u podstaw?
JM: NGO-sy są w szczególnej sytuacji w porównaniu z instytucjami. Często bez siedzib, bez stabilności finansowej, bo opierają się na wsparciu grantowym, które jest nieprzewidywalne, ograniczone czasowo. W związku z tym muszą być bardziej czujne na otoczenie, na to, co jest autentyczną, zgłaszaną przez odbiorczynie i odbiorców potrzebą. Bo żeby funkcjonować potrzebują publiczności. Dlatego właśnie uważamy, że organizacje pozarządowe są niezbędne w tworzeniu więzi, partnerstw, w przekazywaniu informacji o tym, co jest istotne dla mieszkanek i mieszkańców Poznania. Wiedzą to lepiej i szybciej.
MK: Z drugiej strony, czy nie może być tak, że czujność jest postulowana, a system grantowy niesie ryzyko koniunkturalizmu? Będziemy robić coś, co się spodoba, albo co jest tematem, na który wiadomo, że pieniądze będą. Bo musimy zapewnić sobie środki na funkcjonowanie.
JM: Oczywiście zdarzają się projekty tworzone ad hoc, bo pojawiło się konkretne oczekiwanie miasta. Sześcioosobowa komisja konkursowa czyta wszystkie wnioski, posiłkuje się opiniami ekspertek i ekspertów, a potem długo rozmawia i ocenia kompleksowo doświadczenie organizacji, jej dotychczasowe działania, więc jesteśmy w stanie stwierdzić, czy mamy do czynienia z takim koniunkturalizmem.
MK: Chciałbym teraz zapytać o przyszłość. Skończyła się pięciolatka. Było podsumowanie. Były konsultacje, spotkania, panele dyskusyjne, aby wypracować program na kolejne lata. Co zatem jest planem na przyszłość? Co przeszło z poprzedniego, jako rzecz niezrealizowana na przykład, a co jest nowego?
JM: Mamy trzy istotne punkty programu na kolejne lata. Po pierwsze dostępność, o czym już mówiłam. Ale nie tylko infrastrukturalna, dla osób ze szczególnymi potrzebami, ale też dla nowych mieszkanek i mieszkańców. Jesteśmy po kilku spotkaniach sieciujących osoby zajmujące się dostępnością w instytucjach, organizacjach pozarządowych, zajmujących się tym tematem. Dajemy miejsce, dajemy czas i moderatora. Zawiązała się w wyniku tego grupa, która będzie się wymieniała dobrymi praktykami, jak uczynić miejsca kultury bardziej dostępnymi.
Drugi duży temat to kultura, klimat i dostosowanie instytucji oraz realizowanych projektów do zmian klimatycznych. Zielona transformacja, to nie jest jeszcze temat przepracowany przez instytucje kultury. Chcielibyśmy rozpocząć wypracowywanie praktyk oszczędniejszego dla środowiska realizowania wydarzeń.
Trzeci ogromy temat, którego liderem będzie Poznańskie Centrum Dziedzictwa, to namysł nad niematerialnym dziedzictwem miasta Poznania. Powstał duży zespół, którego zadaniem będzie opracowanie stanu posiadania i tego, co jeszcze trzeba zabezpieczyć, sposobów archiwizowania tego dziedzictwa.
MK: A czego przy wszystkich sukcesach nie udało się zrealizować z poprzedniego programu i wymaga realizacji teraz?
JM: Bardzo trudnym tematem, do którego wciąż nie wiemy, jak podejść, jest systemowa współpraca pomiędzy kulturą a biznesem. Nadal największymi sponsorami wydarzeń kulturalnych w Poznaniu są spółki miejskie i coraz rzadziej spółki skarbu państwa. Bardzo doceniamy współpracę ze Starym Browarem przy niektórych projektach kulturalnych – cenimy ich otwartość na nasze pomysły.
Jest jednak przecież sporo innych firm, które mogłyby widzieć potencjał w tym, co się tutaj dzieje, ale ta współpraca jest najczęściej incydentalna. Rzadko zasadza się na wymianie zasobów, bo nie mówię, że ta współpraca musi oznaczać wyłącznie przepływ środków finansowych z biznesu do kultury. To jest zapewne najbardziej oczywiste i najłatwiejsze, ale sposobów współpracy można sobie wyobrazić wiele. To się nie udało dotychczas.
Został opracowany podręcznik dobrych praktyk, z przykładami, jak mogłaby wyglądać tego rodzaju współpraca, jak wygląda gdzie indziej, ale nie posunęliśmy się dalej.
MK: Jedną rzeczą jest, na ile jako Wydział Kultury mają państwo moc sprawczą w kreowaniu takiej współpracy, a inną utrzymujące się cały czas przekonanie o nieistotności kultury. Jeszcze chyba nie wydostaliśmy się z pułapki tego myślenia.
JM: Tak, po części chyba tak jest. Chociaż pamiętam, jak jeszcze w latach 90. pracownicy firm kupowali czy dostawali karnety na spektakle teatralne. Też już się tego nie praktykuje. Jestem przekonana, że o tym problemie trzeba zupełnie inaczej pomyśleć. Kiedy rozważaliśmy to, opracowując poprzedni program dla kultury, od jednego z dyrektorów naszych instytucji usłyszeliśmy, że współpraca kultury i biznesu to mrzonka i to się nigdy nie udaje.
Ale wiemy, że są instytucje, które – najczęściej poprzez prywatne kontakty – taką współpracę nawiązują. Udaje im się pozyskać środki zewnętrzne albo innego rodzaju wsparcie, niefinansowe. To jest możliwe. Czy jednak da się to zrobić systemowo? Jak pokazać, że kultura jest ważna? Na to poszukujemy odpowiedzi.
Podczas ostatniej sesji Rady Miasta, po laudacji na cześć laureatów Nagrody Artystycznej Miasta Poznania – Teatru Usta Usta Republika – wygłoszonej przez profesora Waldemara Kuligowskiego, dodał on jeszcze, że wkład kultury do PKB to 3,5%, czyli więcej niż górnictwa. Wchodzi w to oczywiście rozrywka, kultura instytucjonalna, ale wszyscy działający w kulturze dokładają do tego swoją część.
MK: Ale tego nie widać. Łatwo w statystykach pokazać masę wydobytych ton węgla, przepraszam za ironię, a w przypadku kultury jest to dużo trudniejsze. Ewentualne statystyki widzów, liczby sprzedanych egzemplarzy książek czy płyt, to tylko część obrazu. Złożyć z takich fragmentów całościowy i oddający istotność kultury obraz jest bardzo trudno, a może nawet niemożliwe.
JM: O tym rozmawialiśmy ostatnio w szerszym gronie, że podczas pandemii jasno się okazało, jak kultura jest ważna. Zamknięci, oszalelibyśmy bez dostępu do książek, filmów, muzyki, podcastów, audycji. W takich sytuacjach łatwo nam mówić: bez kultury zginiemy. I równie łatwo później, kiedy już sytuacja wróci do normy, o niej zapomnieć. Albo traktować jako coś odświętnego, sporadycznego. Ale siadając wieczorem przed telewizorem, żeby obejrzeć odcinek serialu, bądź słuchając podczas jazdy samochodem podcastu, nie zauważamy, w jak istotny sposób kultura wypełnia naszą codzienność.