Beethoven trafiony w punkt
Opublikowano:
1 grudnia 2015
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jan Lisiecki jest niespokojnym duchem, czasem lubi być skrajny, przechodzi od delikatnego piano w ostre forte fortissimo. Poprzez trafne odczytanie Beethovena, zaprezentował poznańskiej publiczności niebanalne interpretacje wszystkich koncertów fortepianowych mistrza z Bonn. Zjawiskowe okazało się wykonanie czwartego koncertu G-dur!
Współcześni Beethovenowi często zarzucali jego muzyce brak melodyjności oraz zbyt gwałtowną i skrajną emocjonalność. Mimo że kompozytor zyskał sławę i uznanie za życia, krytyczne głosy nie milkły. Jeszcze w latach 80. ubiegłego stulecia wśród amerykańskich muzykologów powstawały hermeneutyczne interpretacje dzieł Beethovena, w których dopatrywano się seksualnej symboliki, przejawiającej się w powracających figurach rytmicznych i agresywnej dynamice. Wszystko to ufundowało nieszczęsny stereotyp, wedle którego muzyka mistrza z Bonn ma charakter wybitnie męski. Dla kontrastu, ale też i potwierdzenia tezy o męskim i agresywnym charakterze, Beethovenowi przeciwstawiano Franza Schuberta. Bo to właśnie autorowi „Winterreise” przydawano kobiecych cech.
Badacze z końca XX wieku nie byli odosobnieni w takiej interpretacji. Podobne sugestie rodziły się jeszcze w końcówce XIX stulecia. Brytyjski pisarz muzyczny, George Grove, konstatował: „Schubert tak się ma do Beethovena jak kobieta do mężczyzny. Trzeba bowiem przyznać, że wzbudza on niemal zawsze uczucia sympatii, przyciągania, miłości”.
Niezależnie od rozmaitych dyskusji estetycznych, twórczość Ludwiga van Beethovena dla europejskiej kultury muzycznej jest tym, czym dla kultury literackiej są dzieła Goethego.
Arcydzieła, które wyznaczyły dalszą drogę potomnym, pozostają wciąż aktualne i ważne dla współczesnych. Koncerty fortepianowe Beethovena stanowią szczególną wartość, są zapisem stopniowego odchodzenia od tego, co klasyczne, w kierunku tego, co romantyczne. W lekturze beethovenowskich partytur uderza ich nowatorski duch, ufundowany na oryginalnych koncepcjach twórcy, połączony z niebywałą wrażliwością na metafizyczne wartości. Tyle z kart muzycznej recepcji. Teraz zajmijmy się piątkowym i sobotnim koncertem w auli UAM.
Wielkie święto beethowenowskie za nami. Koncerty „Weekend z Beethovenem” w Filharmonii Poznańskiej zgromadziły tłumy melomanów. Pomysł wykonania kompletu koncertów fortepianowych okazał się nie tylko marketingowym, ale przede wszystkim artystycznym sukcesem. Dodatkowych emocji dostarczał solista Jan Lisiecki. To jeden z pianistów najmłodszego pokolenia, który niezmiennie zachwyca publiczność i krytyków.
Jakie były interpretacje Jana Lisieckiego? Przede wszystkim ciekawe i mówiące wiele o samym wykonawcy. 20-letni Lisiecki ma za sobą spore doświadczenie sceniczne i repertuarowe, sam fakt opanowania na pamięć pięciu potężnych kompozycji zasługuje na uznanie.
Młodziutki pianista jest niespokojnym duchem, czasami lubi być skrajny, przechodzi od zmysłowego i delikatnego piano w ostre uderzenia forte fortissimo.
Czasami można było odnieść wrażenie, że w kilku taktach pragnie zawrzeć wszystkie swoje umiejętności i odsłonić całą swoją wrażliwość. Do głosu dochodziła nieposkromiona i gorączkowa młodość, która wciąż szuka swoich własnych ścieżek i rozwiązań. Dlatego też pomysły interpretacyjne w obrębie jednego utworu nie były do końca spójne. Nie mogły zresztą takie być, ponieważ Beethoven wymaga nie tylko techniki (ta u Lisieckiego jest nienaganna!), ale też dojrzałej wrażliwości, którą buduje się całymi latami. Pianista jest jednak na najlepszej drodze do wykształcenia takiej wrażliwości, jestem pewien, że za jakiś czas będzie to jedna z głównych cech jego gry. Gdyby miał ocenić, który z koncertów wypadł najlepiej, bez wątpienia wskazałbym czwarty G-dur! Cóż za zjawiskowa precyzja artykulacyjna, zagrana z najwyższą wirtuozerią i smakiem. Natomiast za część środkową Largo z III Koncertu c-moll podarowałbym Lisieckiemu kawałek nieba, było to bardzo wzruszające.
Muszę przyznać, że z wielką uwagą śledziłem, jak trafnie pianista odczytuje intencje beethovenowskiej muzyki. Lisiecki przejawia nadzwyczaj roztropne podejście do pedalizacji, która u Beethovena jest dość specyficzna. Trzeba ogromnego sprytu i wyobraźni, by przy wzmożonej aktywności prawego pedału, nie doprowadzić instrumentu do dudnienia. Kolejna sprawa to umiejętne stosowanie gry legato, która w koncertach fortepianowych z wielką mocą ujawnia się w częściach wolnych i leży u podstaw całej magii i wzniosłej liryki. Jan Lisiecki doskonale to pojął i z wielkim talentem wykorzystał w swojej interpretacji.
Na koniec należy jeszcze podkreślić, jak świetnie przez obydwa wieczory rozumieli się prowadzący orkiestrę Łukasz Borowicz i Jan Lisiecki. Był to prawdziwy popis umiejętnego muzykowania i rozumienia, że idą Beethovena było potraktowanie fortepianu i orkiestry jako całości. Świetne przeprowadzenia imitacji, których ta muzyka jest pełna, czyste frazowanie i równy dźwięk orkiestry były naprawdę imponujące.
CZYTAJ TAKŻE: Ironizuję, żeby nie zwariować. Rozmowa z Marcinem Orlińskim
CZYTAJ TAKŻE: „Don Giovanni”, czyli o defekcie wyobraźni
CZYTAJ TAKŻE: Wydawanie książek to adrenalina. Rozmowa z Anną Sójką-Leszczyńską z wydawnictwa Publicat