Współbycie, współwina. „Księga wejścia (posłane)”
Opublikowano:
8 sierpnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Joanna Roszak jest poetką powściągliwej i krótkiej formy. Ważne jest dla niej intymne doświadczenie, choć nie wyznanie. Pisanie jest dla niej wzięciem odpowiedzialności za rzeczywistość. Wśród nowych, dotychczas niepublikowanych utworów, znajduje się wiersz „księga wejścia (posłane)”.
Wszechstronna aktywność Joanny Roszak budzi podziw. Jest ona poetką i tłumaczką, krytyczką oraz popularyzatorką literatury polskiej i obcej. Współtworzyła przewodniki po kulturze Poznania i Lubelszczyzny. Jest charyzmatyczną, docenianą nauczycielką w jednej z poznańskich szkół oraz profesorem Instytutu Slawistyki w Polskiej Akademii Nauk.
Ostatnio ze szczególną uwagą zajmuje się – jak sama pisze – „edukacją na rzecz pokoju”, przede wszystkim jako współfundatorka i wiceprezeska Fundacji Józefa Rotblata. W ramach tej działalności prowadzi między innymi warsztaty i lekcje.
Joanna Roszak napisała biografię Rotblata, wybitnego fizyka, laureata Pokojowej Nagrody Nobla, którego naukowy dorobek i pacyfistyczna aktywność wciąż nie są w Polsce dobrze znane. Jego życiorys – wraz z postawą wobec nauki, wojny i polityki – warty jest dziś przypomnienia nie tylko dlatego, że to świetny materiał zarówno na książkę, jak i na fabułę filmową.
W JĘZYKU
Swoje książki literaturoznawcze Roszak poświęciła między innymi Paulowi Celanowi i Tymoteuszowi Karpowiczowi. Te dwa nazwiska uosabiają jej najważniejsze zainteresowania naukowe oraz artystyczne.
Poznańska autorka naukę poetyckiego rzemiosła zaczęła od fascynacji lingwizmem, nurtem w poezji, który dojrzewał po 1956 roku, a swoją kulminację miał w latach 60. XX wieku.
Karpowicz – lingwista być może najwybitniejszy, na pewno najbardziej konsekwentny – jako swoich patronów wskazywał awangardowego Juliana Przybosia oraz Bolesława Leśmiana, opierającego swą oryginalność między innymi na wykorzystaniu konwencji starych jak poezja. Notabene propozycja Przybosia po niezwykłej popularności w drugiej połowie XX wieku należy dziś do historii literatury, przestała być (przejściowo?) ważnym punktem odniesienia. Leśmian natomiast niezmiennie pozostaje żywą inspiracją – i w literaturze, i w popie.
Szeroko rozumiany lingwizm (zjawisko należące do XX-wiecznych awangard i neoawangard, na pograniczu sztuki eksperymentalnej) trudno zrozumieć bez wiedzy o języku i komunikacji (z zakresu językoznawstwa, filozofii, teorii literatury, medioznawstwa…), ale i bez świadomości kryzysu całej cywilizacji – szczególnie po obu wojnach i Zagładzie) – w tym samej sztuki, której rola w XX wieku znacząco się zmieniała. A są to przecież jedne z najważniejszych składowych zachodniej nowoczesności.
Drugim kręgiem zainteresowań Roszak, w którego centrum stoi Paul Celan, są niemieckojęzyczni pisarze pochodzenia żydowskiego. Poświęciła im książkę „Miejsce i imię” (2014).
To w twórczości takich autorów jak Else Lasker-Schüler, Nelly Sachs, Gertrud Kolmar, Lola Landau, Jenny Aloni, Mascha Kaléko, Hilde Domin, Selma Meerbaum-Eisinger czy Erich Fried kryzys cywilizacji oraz sztuki XX wieku w każdym niemal wymiarze jest wyostrzony. Skondensowany przez tworzenie w kulturze i w „języku morderców” oraz przez trudne doświadczenie osobiste. Konieczność pisania nakłada się na radykalną nieufność wobec sztuki. Wiara w słowo i porozumienie miedzy ludźmi łączy się ze skrajnym zwątpieniem w język i komunikację, w fundamenty kultury europejskiej. (Czasu teraźniejszego używam świadomie – to nie jest literatura, którą wolno potraktować wyłącznie jako dokument czasu minionego).
Kreślę ten kontekst, ponieważ obok poezji warto czytać także prozę naukową autorki „Ladino” oraz dlatego, że trudno zapomnieć o jej erudycji. Na szczęście wiedza nie dominuje nad warsztatem. Przeciwnie, Joanna Roszak jest poetką powściągliwej i krótkiej formy. Ważne jest dla niej intymne doświadczenie, choć nie wyznanie. To subtelna, ale istotna różnica.
Szczególny nie tylko pod tym względem jest tomik „Tego dnia” (2015). Znaleźć w nim można między innymi liryczne epizody z codzienności zapisane precyzyjnie i lapidarnie. W dorobku poznanianki jest to, jak sądzę, książka ważna, pokazująca dojrzałość stylu i siłę jej subtelnej poetyki.
Takie źródła mają dla pisarstwa Roszak konsekwencje i estetyczne, i etyczne. Z pespektywy, którą wypracowała w ośmiu książkach poetyckich, pisanie jest wzięciem odpowiedzialności za rzeczywistość.
Owszem, w sensie ogólnym, poetka nie unika pytań podstawowych, o piękno, dobro, miłość… Chodzi jej jednak przede wszystkim o reakcję na konkretną niesprawiedliwość: niepamięć o ludobójstwie (w tym o przypadkach Zagłady Żydów), dramat współczesnych (i nie tylko) uchodźców, tragedię ofiar współczesnej wojny (na przykład na Ukrainie), krzywdę zwierząt.
Potrafi poprowadzić o tym lekcję, z tego powodu współzakłada fundację. I pisze wiersze. Tak rozumiana literatura jest między innymi szczególnego rodzaju ćwiczeniem z empatii, treningiem języka i wyobraźni.
Nie da się jednak przypiąć autorce „Przyszłych niedokonanych” (2017) etykietki poetki zaangażowanej (choć próbowano). Jej najmocniejsze wiersze przekonująco komplikują problemy, o których opowiadają. Joanna Roszak świadomie używa argumentów publicystycznych. Skutecznie unika jednak przy tym modnych ideologicznych klisz, którymi dość jałowo przerzuca się dziś wielu humanistów i pisarzy zarówno po lewej, jak po prawej stronie.
Poetka posługuje się patosem i nie podcina go ironią, ale skutecznie kontruje osobistą perspektywą. Zachęca (także siebie) do społecznej odwagi, nie ukrywając pojedynczego strachu, samotności, a czasem bezradności.
WZDŁUŻ RZEKI
Kiedy zapytałem Joannę Roszak, czy zgodziłaby się opublikować w Kulturze u Podstaw nowy wiersz, otrzymałem załączony do e-listu plik zatytułowany „ploso”. Jeśli ktoś spędzał wakacje nad rzeką, brał udział w spływie kajakowym lub choćby poświęcił nieco uwagi „ciekowi wodnemu” przepływającemu przez jego miejscowość, to poczuje potencjał tej metafory.
Ploso jest zagłębieniem na granicy spowolnionego biegu rzeki w zakolu i głównego nurtu. Woda może być tam chłodniejsza, nurt może zawracać, zdarza się, że żyją tam szczególne gatunki ryb (upewniam się w leksykonie pożyczonym od dziewięcioletniego syna po wakacyjnym spacerze nad Drwęcą). Wiersz, ploso języka…
Oczywiście, metafory akwatyczne z odniesieniami do strumyka, rzeki, jeziora, morza etc. należą do podstawowego zasobu poetyckiego, tworzą „wyobraźnię rzeczywistości” (Tadeusz Różewicz). Nie chodzi przecież o to, by z nich nie korzystać. Przeciwnie, sposób ich użycia świadczy o poetyckiej klasie.
Poetka pracuje nad nowymi wierszami. Czy „ploso” będzie tylko cyklem, tomikiem, a może zostanie jako tytuł wiersza, to się dopiero okaże.
Wśród nowych, dotychczas niepublikowanych – co także znaczy, że mogących jeszcze się zmienić – utworów Joanny Roszak znajduje się wiersz „księga wejścia (posłane)”:
między nami policzone linijki
sierść psów i kopyta saren
uściślone ościenności
zawsze na raz
raz na zawsze
ziemia pachnie deszczem
wokół śpiewają rudziki i pokrzywnice
tak powstają wiersze dalekie od tych
które chcemy napisać
czyli bliskie życia
dzień nagli i z nagła zaciąga się blaskiem
Czytelnik, który czytał wcześniejsze książki autorki „Wewe”, od razu rozpozna charakterystyczne dla niej upodobanie do wszelkiego rodzaju współbrzmień, które oparte są na rzeczywistych i pozornych pokrewieństwach etymologicznych. To chwyt, który ma oczywiste walory estetyczne, nadaje rytm i melodię wierszom.
Przede wszystkim jednak paronomazja (zderzenie wyrazów podobnie brzmiących, ale o innym znaczeniu) podkreśla autonomiczność języka jako tworu (biologicznego i kulturowego) niezależnego od posługującego się nim człowieka. Jakby język narzucał nam słowa i znaczenia, mówił nami, a nie my nim.
To idea bliska Karpowiczowi oraz innym lingwistom. I nie tylko – dziś o języku i poezji podobnie myśli, choć myśl tę wywodzi z nieco innych przesłanek, na przykład Andrzej Sosnowski, poeta niezwykle wpływowy w wśród swoich młodszych koleżanek i kolegów po fachu.
Figura etymologiczna (czy pseudoetymologiczna) pokazuje także głębsze warstwy języka, jego historię i rozwój, oraz odkrywa niedostrzegane związki między wyrazami i pojęciami – albo tworzy nowe. To stary chwyt używany przez wielu poetów.
Z upodobaniem, efektownie i celnie posługiwał się nim między innymi Cyprian Kamil Norwid, poeta niewątpliwie bliski Joannie Roszak.
W cytowanym wierszu uwagę zwraca napięcie między sztucznością mowy poetyckiej i mechanicznością języka jako ograniczonego systemu a nazwą własną oraz intymnością. W dodatku owe nazwy należą do ptaków śpiewających, rudzików i pokrzywnic posługujących się osobnym kodem, w którym aspekt estetyczny (czy tylko z ludzkiej perspektywy?) odgrywa niebagatelną rolę.
Jakby to język używany przez człowieka był źródłem podziału świata, który trzeba rozpoznać jako potencjalnie niebezpieczny. Poezji także to dotyczy, ale wiersz pozwala owo niebezpieczeństwo dostrzec i ostrzec przed nim. Ale czy ustrzec się go? (Uwaga – paronomazja bywa zaraźliwa).
PRZEZ GRANICE
Refleksja nad pisaniem jest w tym wierszu szczególna, jakby poetka polemizowała sama ze sobą. Po jednej stronie są dobrze ułożone wiersze, „które chcemy napisać”. Po drugiej – te „bliskie życia”.
Opozycja ta – z perspektywy lektury wcześniejszych tomików Joanny Roszak (w których strona formalna jest dopracowana i dobrze widoczna( oraz w ogóle poezji współczesnej – wydaje się co najmniej naciągana albo wręcz z gruntu fałszywa.
Gdyby potraktować ją poważnie, to należałoby pamiętać, że poeci współcześni na różne sposoby opisali ułomność i marginalność poetyckiego komunikatu. Obrócili te cechy na korzyść wiersza i wypracowali szereg technik odsyłania poza tekst. Poza tym poetka nie ogranicza języka poezji ani nie porzuca własnej poetyki. Nie to napięcie jest tu najistotniejsze.
W wierszu dominuje czas teraźniejszy, który można zestawić z przeszłością i potencjalną przyszłością (pozwalają na to inne wiersze z cyklu). Zwykła chwila jest ulotna i nieodwracalna. I nie do zapisania w wierszu, który może tylko zaznaczyć jej paradoksalną, bo doświadczaną na raz, szybko i prosto, złożoność. Dlatego chiazm (czyli tu aforystyczne odwrócenie frazeologizmu): „zawsze na raz / raz na zawsze”, jest tyleż celny i efektowny, ile banalny i wyrażający bezradność literatury. Jednak cały utwór ani banalny, ani efekciarski nie jest.
Proponuję dostrzec w wierszu Joanny Roszak trzy perspektywy: osobistą (erotyczną), biologiczną czy ekologiczną (człowiek wobec natury – ptaków, roślin) i historyczną.
Wyobraźmy to sobie przez chwilę. Dwoje ludzi idzie przez las, zapewne wiosną, wtedy najlepiej słychać śpiew pokrzywnic i rudzików. Niedawno padał deszcz, ziemia pachnie świeżą wilgocią. Co w tych okolicznościach znaczy na przykład wers „uściślone ościenności”?
Po pierwsze, może oznaczać bliskość i czułość (te wyrazy brzmią też podobnie do zacytowanych) między dwiema osobami, ale także obcość i wyraźnie wyznaczoną granicę. A zapewne odnosi się to również do negocjowania, „uściślania” tego, co wspólne, i tego, co osobne. Dałoby się tę frazę potraktować jako „gnomiczną” definicję dojrzałego związku.
Po drugie, może to być wskazanie wejścia na nienależący do człowieka obszar („dostajemy się na teren kaczek” – to fragment z innego wiersza). Zwierzęta oswojone i dzikie, których ślady raczej widzimy („sierść psów i kopyta saren”), niż w pełni doświadczamy ich obecności, są naszymi bliskimi sąsiadami.
Dlatego właśnie należy pamiętać o ich odmienności i szanować ich nie tylko biologiczną suwerenność. Ale wskazuje to także na nasze pokrewieństwo oraz podważa opozycję między naturą a kulturą. Komunikacja przebiega również – czasem przede wszystkim – poza ludzkim, konwencjonalnym i abstrakcyjnym językiem. (Jako kontekst można wykorzystać coraz liczniejsze prace ekokrytyczne).
Po trzecie wreszcie, fraza „uściślone ościenności” odnosić się może do historii. W zestawie „ploso” wiersz „księga wejścia” poprzedza utwór „naoczne”, który kończy się tak:
goreje koszerna trawa
ogony odpadają
co było dalej będzie poza wierszem
myślą mową uczynkiem i ciałem
To nie pierwsze odniesienie do Zagłady w poezji Roszak. Tym razem poetka opisuje przestrzeń, którą za nowszymi badaniami nad Holocaustem nazywa się „nie-miejscem”. To przestrzeń, mówiąc w uproszczeniu, o której dzięki lokalnym przekazom wiadomo, że doszło w niej do zbrodni wojennej, a jednocześnie nie jest ona oznaczona w żaden tradycyjny sposób: tablicą, pomnikiem czy muzeum. Miejsce, gdzie trawa „porosła / przyczyny i skutki” (Wisława Szymborska), a przecież pamięć o zamordowanych Żydach domaga się podtrzymania.
Niewykluczone, że w „księdze wejścia” opisana została podobna okolica. W pierwszym, etycznym odruchu, chciałoby się tę całą teraźniejszą, idylliczną i zmysłową aurę odrzucić, uznać za pozór, który nie powinien przesłaniać prawdy historycznej. Nie da się jednak tak postąpić – wiersz jest bowiem przeciw skupieniu się wyłącznie na śmierci, przeszłości, pamięci. Równie ważna (ważniejsza?) jest chwila, która ów odruch przełamuje, przesuwa nas do teraz. Pamięć o śmierci nie może oddalać od życia. Przecież, jak czytamy, wiersze powinny być „bliskie życia”.
Szerszym nawiązaniem do kontekstu żydowskiego jest tytuł wiersza Joanny Roszak, wskazujący na drugą księgę hebrajskiej Tory i chrześcijańskiej Biblii – „księga wejścia” niejednoznacznie odsyła do porządku religijnego, a raczej wskazuje na złożony, trudny do opisania i nazwania porządek świata. Jest otwarciem opowieści o miłości i śmierci, cierpieniu i zachwycie, pamięci i szukaniu rozwiązań na przyszłość.
Exodus byłby tu rozwiązaniem zbyt łatwym, ciekawsze jest wejście w niepochwytne żadną formułą, wspaniałe i niepewne życie.
MARCIN JAWORSKI – literaturoznawca, krytyk literacki. Nauczyciel akademicki na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza, kurator Festiwalu Fabuły (organizowanego przez Centrum Kultury ZAMEK), sekretarz Poznańskiej Nagrody Literackiej. Ostatnio wydał: „Świat nieliryczny. Studia i szkice o poezji współczesnej” oraz antologię „Barbarzyńcy, klasycyści i inni. Spory o młodą poezję w latach 90”.
CZYTAJ TAKŻE: Moja i twoja apokalipsa. „Tyle radości w jednym zdaniu wstępu” Tomasza Bąka
CZYTAJ TAKŻE: Między nami. „Niedyskrecje” Piotra Sommera
CZYTAJ TAKŻE: Za dużo świata. „Na dwóch i na czterech łapach” Krystyny Miłobędzkiej