Wojna jest tematem aktualnym
Opublikowano:
18 grudnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„To spektakl dla dorosłych, wizualizujący tragizm wyborów, jakie niesie wojna, traktujący o naszej wspólnej odpowiedzialności za konflikty i wojny. Nie chcieliśmy zamykać się z przesłaniem „Skarbunieczka” w przeszłości” – mówi Ewa Kaczmarek.
Inspiracją do powstania książki, która jest podstawą spektaklu, było niezwykłe znalezisko. Proszę, podzielcie się tą historią.
EWA KACZMAREK: Kilka lat temu poznański historyk sztuki, profesor Piotr Korduba dokonał ciekawego odkrycia. Podczas prac nad książką poświęconą architekturze Grunwaldu w jednym z domów na ulicy Ostroroga natrafił na wyjątkowe znalezisko – 33 kolorowe rysunki, zebrane w pożółkły poszyt, narysowane blisko 80 lat temu przez ojca dla syna.
Antoni Kowalski, autor rysunkowych listów, był inżynierem, który podczas niemieckiej okupacji pracował w zakładach Cegielskiego zamienionych w fabrykę amunicji. Jego ukochany synek, Jureczek, ze względów bezpieczeństwa został odesłany do rodziny na wieś. Z myślą o dziecku przeżywającym rozłąkę ojciec co tydzień przygotowywał dla niego specjalne listy-rysunki.
Zgodnie ze swoimi zainteresowaniami i technicznym wykształceniem precyzyjnie szkicował pociągi, tramwaje i zabudowę Poznania, widoki z okna. Pośród rysunków pojawiają się jednak również scenki z codziennego życia i ulubione przez Jureczka zwierzęta.
Rysunki Antoniego Kowalskiego to niemal zdjęcia. Zebrane w teczce złożyły się na piękny album: „Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku”, wydany w 2012 w Poznaniu, który stał się główną inspiracją naszego spektaklu.
Scena, w której poznajemy Skarbunieczka (w spektaklu, w odniesieniu do naszego dziecięcego bohatera, posługujemy się wyłącznie tym czułym przezwiskiem, które nadali mu rodzice), jest odwzorowaniem momentu, w którym Piotr Korduba dostał od Jerzego Kowalskiego teczkę z rysunkami ojca.
W jaki sposób pracowaliście z książką-albumem „Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku”? Czy współpracowaliście z jej autorem – profesorem Piotrem Kordubą?
Bardzo zależało nam na rozmowie z profesorem Kordubą i jego osobistej refleksji na temat Skarbunieczka. Nie chcieliśmy przenosić na scenę samych rysunków – gdybyśmy to zrobili, z pewnością powstałby spektakl dla dzieci. Interesowały nas pewne zawiłości biograficzne i historyczne – trudne wybory, przed którymi stanęli rodzice Skarbunieczka, szczegóły, do których Korduba dotarł, mając możliwość rozmowy z nieżyjącym już dziś bohaterem czy też z wychowującą go na wsi nestorką rodziny, ciotką Teodorą.
Ta wiedza przydała się do tego, by zbudować przypowieść o konfrontacji dziecka z wojną, która z jednej strony ma w sobie dużo z losów samego Skarbunieczka, z drugiej nawiązuje do naszych własnych poszukiwań na gruncie lokalnej historii.
W podziękowaniach pojawia się nazwisko Małgorzaty Kowalskiej, żony Skarbunieczka. Jaki był jej wkład w powstanie spektaklu?
MARCIN GŁOWIŃSKI: Jestem wyczulony na wszelkie sytuacje, w których teatr spotyka się z rzeczywistością, te wszystkie „znaki”, zbiegi okoliczności. I pewnie dziesiątki razy przechodziłem obok domu „Skarbunieczka” – to modernistyczna, nowoczesna jak na lata 30. willa.
Mało tego, kupiłem kiedyś w prezencie dla rodziny książkę profesora Korduby, w której opowiada o architekturze ulicy Ostroroga i jej barwnych mieszkańcach. Oczywiście zupełnie nie przypuszczałem, że przyjdzie mi kiedyś odwiedzić dom bohatera naszego spektaklu, żeby porozmawiać z jego żoną.
Dużym przeżyciem było obejrzenie autentycznych rysunków wykonanych przez pana Jerzego Kowalskiego. Pani Małgorzata wyciągnęła je z wielkiej, zabytkowej szafy. Podobna szafa, kryjąca tajemnice, czasami groźna, pojawia się w naszym spektaklu, choć już w zupełnie innym kontekście.
Pani Małgorzata Kowalska okazała się przemiłą i bardzo aktywną osobą. Z powodu swoich licznych podróży nie mogła nawet zobaczyć premierowego przedstawienia. Dowiedzieliśmy się od niej, że nasz bohater obchodził urodziny 7 grudnia, a w tym dniu odbyła się nasza premiera.
EK: To niezwykle barwna i sympatyczna postać, z ogromnym, otwartym sercem. Zaprosiła nas do rodzinnego domu na Ostroroga. Pokazała oryginalne rysunki i szafę, która je skrywała. Ale też uzupełniła naszą wiedzę o pewne istotne fakty, na przykład o historię swojej teściowej Sabiny, mamy Skarbunieczka.
Dzięki niej wiemy, że premiera spektaklu odbyła się w dniu urodzin Skarbunieczka, co miało dla nas jakiś symboliczny wymiar. Porozmawialiśmy trochę o podróżach i dorosłych losach Skarbunieczka, a trochę o drugiej wojnie światowej. Przekonaliśmy się też, że nie było grama przesady w stwierdzeniu, że pan Jerzy wracał do rysunków ojca setki razy. Oryginalne rysunki nosiły ślady ołówka, którym poprawiano po wielokroć charakter pisma ojca.
Czy wasz spektakl dotyczący relacji rodzic–dziecko jest spektaklem dla dorosłych czy dla dzieci?
MG: Dużo rozmawialiśmy i zastanawialiśmy się nad obecnością na scenie Skarbunieczka, a także jego ożywionych zabawek. To świat na pozór wesoły, beztroski. Groza wojny, a właściwie zagłady pojawia się w obrazie likwidacji getta w Zagórowie, przerażającej historii, którą Ewa przed nami odkryła.
Te obrazy zostały Skarbunieczkowi oszczędzone. Potwierdziła to zresztą jego żona, pani Małgorzata. Skarbunieczek „przeżył wojnę, ale wojny nie przeżył” – mówimy w spektaklu.
Już po premierze wróciłem do lektury „Losu utraconego”. W tej opowieści bohater – nieco starszy od naszego – przeżywa piekło obozu, nawet odnajduje w nim jakiś rodzaj koszmarnego porządku, ale wychodzi z niego jako odmieniony, dorosły człowiek. Nie potrafi znaleźć sobie miejsca w powojennym Budapeszcie. Wojna kaleczy go na zawsze.
Nasz Skarbunieczek wraca do willi na Ostroroga. Tak jak tata zostaje inżynierem. Ma udane, szczęśliwe życie. Nie jest naznaczony traumą. A jednak jak książka Kertesza, tak i nasze przedstawienie jest adresowane do dorosłych.
EK: To spektakl dla rodziców, wizualizujący tragizm wyborów, jakie niesie wojna. Ale nie tylko. To spektakl dla dorosłych w ogóle, traktujący o naszej wspólnej odpowiedzialności za konflikty i wojny.
Nie chcieliśmy zamykać się z przesłaniem Skarbunieczka w przeszłości. Wojna niestety jest tematem aktualnym. My próbujemy za wszelką cenę się do niej dystansować i pokazywać, że nas nie dotyczy – bo przecież druga wojna światowa zdarzyła się tak dawno temu, a te współczesne wojny to nie u nas, tylko gdzieś tam daleko.
W końcówce spektaklu pada takie sformułowanie, że Skarbunieczek miał sporo szczęścia. Przeżył wojnę, ale jej nie przeżył. Dokładnie to samo staje się naszym udziałem, a nawet strategią. Budujemy sobie bezpieczne kryjówki, w których udajemy, że problemu nie ma.
Jeśli ktoś chce, może przyjść na spektakl razem z całą rodziną, ale sugerowany przedział wiekowy to 12+.
Czy teatr jest miejscem do rozmowy o wszystkim?
EK: Teatr, którym się zajmujemy, ma charakter autorski. Od 20 lat jako Usta Usta decydujemy o tym, jaka jest forma oraz problematyka spektakli – i stawiamy na tematy ważne. Nie zawsze społeczne czy historyczne, raczej nie polityczne, ale mające w sobie perspektywę humanistyczną. Nie robimy teatru dla czystej rozrywki.
W waszej twórczości ważne miejsce zajmuje interakcja z widzem. Czy tym razem też zapraszacie widzów do współdziałania?
MG: Rzeczywiście często zapraszani przeze mnie widzowie dopytują, czy będą dzieleni na grupy, gdzieś zamykani – albo czy będą musieli pokonywać długą trasę i czy warto zabrać latarkę. Kiedy na przykład prezentowaliśmy w Centrum Kultury ZAMEK nasze „Szepty, szmery krzyki, czyli Glosolalia”, zawsze doradzałem znajomym założenie wygodnego obuwia. Tym razem to nie jest konieczne.
Wojtek Wiński wybrał niewielką, kameralną przestrzeń – dawną pracownię rzeźbiarza Krzysztofa Jakubika.
Widzowie siedzą w niej blisko nas, czasami mają aktorów na wyciągnięcie ręki. Wykorzystujemy też zastane elementy tej przestrzeni, np. antresolę, która poprzedniemu lokatorowi służyła chyba za część mieszkalną.
Używamy też dużych świetlików w suficie, a nasze sceniczne zaplecze to dosyć tajemnicze schody, którymi można zejść na trzecie piętro budynku.
Muszę tu dodać, że adaptacja całej pracowni prowadzona właściwie równolegle z próbami do spektaklu stanowiła spore wyzwanie. Wiążemy jednak z tą naszą „drugą sceną” nadzieje. Może stanowić salę prób dla naszych rezydentów lub miejsce innych prezentacji.
WOJCIECH WIŃSKI: Nasze interakcje z widzem zawsze próbujemy bardzo starannie zaplanować. Najczęściej wykorzystujemy aktywność widza w celu postawienia ważnych pytań, na które każdy widz odpowie indywidualnie. Ale nie zawsze to robimy.
W „Tymczasem pa, kochany Skarbunieczku” nie oczekujemy od widzów szczególnej aktywności, stawiamy ich w hipotetycznej roli rodziców Skarbunieczka, odwołujemy się do wspólnych rodzicielskich rozterek.
Tak jak wspomniał Marcin, wykorzystujemy wzorem projektów site-specific każdy element przestrzeni, od schodków po prysznicową kabinę. Gramy na dwie strony, pozwalając na osobistą decyzję odbiorcy, którą postać śledzi. Liczymy na empatię. I ona jest. To wszystko.
Jaki był odbiór spektaklu przez publiczność? Jak widzowie odnoszą się do tematyki wojny i odpowiedzialności? Czy mieliście okazję z nimi porozmawiać?
MG: Na premierze gościliśmy między innymi profesora Kordubę, który nie krył wzruszenia. Od innych widzów również usłyszeliśmy wiele ciepłych słów. Jednak ze względu na niewielką pojemność naszej sceny niecierpliwie czekamy na styczniowe prezentacje, liczymy na kolejne głosy i rozmowy z naszymi widzami. Oczywiście czekamy też na wizytę pani Małgorzaty Kowalskiej.
EK: Ludzie wychodząc, dopytują o książkę. Są trochę zaskoczeni faktem, że taka historia ich wcześniej ominęła. Poza tym ogromnie dużo dyskusji wzbudza scena z Żydami z Zagórowa. To obcy element w historii Skarbunieczka, ale jednak z nim związany.
W trakcie prac nad scenariuszem zastanowił mnie wpis umieszczony na jednym z rysunków, gdzie tatuś relacjonuje Skarbunieczkowi swoją podróż do Słupcy: „Jechało nas dużo na wozie jak żydków”. To jedno zdanie. Bez żadnych wyjaśnień. To znaczy, że społeczność żydowska tam funkcjonowała. Chłopiec był na tyle z nią oswojony, że ten obrazek nie wymagał dodatkowego komentarza.
Zaczęłam szukać na mapie i w źródłach historycznych dotyczących miejscowości, które otaczały Łazińsk i Włodzimirów, gdzie Skarbunieczek spędzał wojnę. Okazało się, że w 1939 roku w Zagórowie, zaledwie kilka kilometrów od wiejskiej kryjówki Skarbunieczka, zaczęło funkcjonować wielkie getto, które pod koniec 1941 roku zlikwidowano w lasach pod Kazimierzem Biskupim.
Opis okropnej kaźni, która miała tam miejsce, pojawia się w spektaklu jedynie szczątkowo, a scena ta służy temu, by unaocznić widzom, jak brutalna i bliska była wojna, przed którą ukrywano Skarbunieczka.
Jakie są kolejne plany Teatru Usta Usta Republika? Co planujecie na 2020 rok?
MG: To rok jubileuszowy. Trudno uwierzyć, że to szaleństwo trwa już dwadzieścia lat, choć dla mnie jednak odrobinę krócej. Przypuszczam, że z tej okazji powrócimy do przedstawień, z których swego czasu teatr słynął. Na przykład do „Ambasady” bądź „Siódemek” (777) albo „Drivera”.
Ze względu na arcyskomplikowaną logistykę tych widowisk pokazujemy je już naprawdę rzadko. A szkoda, bo to spektakle, które stały się przedmiotem prac naukowych, ale przede wszystkim wielu widzów o nie pyta. Mam też nadzieję na nasz powrót do Centrum Kultury ZAMEK oraz na podróże z ciągle popularnym plenerowym „Cyklem”.
WW: 2020 rok to nasze święto. Czas jubileuszu. Obchodzimy 20. urodziny i mamy ochotę pograć z tej okazji nieco więcej tytułów niż zwykle. W tym spektakle „legendarne”, takie jak wspomniane „777”. Poza tym mamy nadzieję, że ukaże się książka systematyzująca wiedzę o doświadczeniach i pracy Usta Usta.
Mamy na koncie 23 premiery, pierwszy polski car-play i spektakl w telefonie, widowisko na 30 taksówek i rozgłośnię radiową, nadającą na żywo, przedstawienie w ciemności, grane w noktowizorach.
Łączyliśmy ze sobą teatr i internet. Graliśmy spektakle w słuchawkach, w systemie silent disco, zanim zrobiło się to modne. Ożywialiśmy podziemne parkingi, zamki i pałace, strychy i piwnice. Może wreszcie będzie okazja to powspominać. Do tego chcemy, by prężnie działały dwie nasze sceny – Republika Sztuki Tłusta Langusta na ul. Gwarnej 11 i Ratajczaka 44 (4 piętro).
Mamy ambitne plany na dwie nowe premiery. Co uda się zdziałać, czas pokaże. Nam pomysłów i pasji z pewnością nie zabraknie.
EWA KACZMAREK (pseudonim Laura Leish) – aktorka, scenarzystka, współtwórczyni działającego w Poznaniu Teatru Usta Usta Republika, laureatka Ogólnopolskiego Konkursu na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej 2016, stypendystka programu Młoda Polska 2015 Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego w dziedzinie teatru.
WOJCIECH WIŃSKI – aktor, reżyser, dyrektor Teatru Usta Usta Republika, koordynator Republiki Sztuki Tłusta Langusta.
MARCIN GŁOWIŃSKI – aktor Teatru Usta Usta Republika, lektor i audiodeskryptor.