Pies z dwoma ogonami
Opublikowano:
24 grudnia 2019
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Rozmowa z fotografem Michałem Adamskim o jego najnowszej książce. „Pies o dwóch ogonach” to mało optymistyczny komentarz do sytuacji współczesnych Węgier, gdzie ironia i przerysowanie stają się ostatnimi liniami oporu przeciwko umacniającemu się autorytaryzmowi.
MICHAŁ SITA: Jak znalazłeś się na Węgrzech?
MICHAŁ ADAMSKI: Byłem na Węgrzech już dużo wcześniej, zanim zacząłem pracę nad książką. Odwiedzałem dziewczynę, dziś żonę, która studiując filologię węgierską, wyjechała tam na stypendium. Od tego czasu śledziłem węgierskie wydarzenia.
Przełom, a także potrzeba metodycznego przyjrzenia się Węgrom z bliska przyszły dopiero kilka lat temu, gdy w Polsce pojawiła się silna polaryzacja społeczeństwa: zaczął być u nas wyczuwalny niepokój i zbierały się ciemne chmury nad krajem. Byłem ciekaw, w jakim kierunku może się to rozwinąć. I z tej ciekawości ponownie pojechałem na Węgry – żeby zaobserwować i sfotografować, co może się zdarzyć i u nas.
Szczególnie wydawało mi się to sensowne, gdy Jarosław Kaczyński w słynnym przemówieniu obiecał, że przyjdzie czas, gdy w Warszawie powstanie drugi Budapeszt. Chciałem sprawdzić, co to znaczy, zobaczyć, jak się tam żyje.
Na czym się skupiłeś?
Pierwszy rok fotografowania to były przedbiegi. Szukałem po omacku i zastanawiałem się, jak podejść do tematu. Czytałem książki Krzysztofa Vargi, w których opisuje swoją osobistą podróż – odwiedzał miejsca symboliczne, definiujące węgierską tożsamość. To był pierwszy drogowskaz: szukałem punktów z jego tekstów, starałem się poczuć ich atmosferę.
Między pierwszym, rekonesansowym wyjazdem a kolejnymi sytuacja bardzo się zaostrzyła: przez Bałkany przetoczyła się fala uchodźców. By ich powstrzymać, rząd zbudował ogrodzenie na południowej granicy.
Drugi etap fotografowania zacząłem więc od płotu – był punktem wyjścia. Obserwując prace wykończeniowe, zamykanie ostatnich kilometrów granicy, zrozumiałem, że w centrum tej fotograficznej opowieści musi się znaleźć obszar społecznego i politycznego procesu toczącego się wewnątrz kraju.
Na moich zdjęciach nie ma uchodźców, bo nie ma ich też na Węgrzech. Kierunkuję uwagę na to, co dzieje się w środku zamkniętych i strzeżonych granic, chroniących to, co węgierskie.
To ważne. Nie pokazujesz wprost przełomowych zdarzeń czy konfrontacji, nie szukasz wyjaśnienia przyczyn. Skupiasz się raczej na scenach będących codziennością czasu autorytaryzmu: eksponujesz pomniki, monumentalne budowle, mundury i manifestacje. Skąd taka decyzja, by skomentować umacnianie nacjonalizmu i zamykanie się społeczeństwa za pomocą symboli towarzyszących tym zmianom?
Zacząłem podróż od płotu, który stał się absurdalnym pomnikiem tych rządów, znakiem zamknięcia się na wartości zachodnie. Również później zwracałem uwagę na tego typu symbole charakterystyczne dla wnętrza kraju. Coraz więcej zacząłem ich rozpoznawać.
Zauważałem pomniki, obecną praktycznie wszędzie mapę Wielkich Węgier – wskazującą terytorium kraju sprzed 1920 roku. Mimo że wielu ludzi odcina się od chęci powrotu do tamtych granic, sama dyskusja jest wciąż żywa.
Tego rodzaju symboliki jest tam po prostu dużo. Ona określa codzienne dyskusje, wpływa na obraz rzeczywistości. Przekłada się na architekturę, bo dzisiejsze Węgry nawiązują też na tej płaszczyźnie do historii Austro-Węgier. Zostały ślady, budynki, wystroje wnętrz, które się podkreśla i eksponuje. Zabawki dla dzieci, ozdoby pikników rodzinnych – nawiązujące do czasów Wielkich Węgier – budują współczesną narrację narodową.
Twoja książka konsekwentnie portretuje nacjonalistyczne symbole, których używa władza węgierska. A kiedy wykonuje się takie ćwiczenie – gdy spojrzy się na Dumę Narodową z boku, podda analizie jej elementy składowe, obraz, z jakim zostajemy, jest siłą rzeczy przerysowany. Takie było twoje założenie?
Wjeżdżając na Węgry, czułem dziwne rozdwojenie. Z jednej strony to kraj z pozoru normalny, otwarty, pełen turystów. Z drugiej strony, zjeżdżając z głównych szlaków, zaczyna się dziać coś innego. Tam poczucie nierealności i absurdu towarzyszyło mi stale. Nie dawało się określić, czym są Węgry z tej perspektywy – nowoczesnym zachodnim krajem, czy może jednak nie.
Jakie sceny nowego węgierskiego ładu wywoływały to wrażenie?
Trafiłem na wielki, 12-metrowy pomnik Huzara, według opisów największy na świecie. Stoi w szczerym polu obok wsi z widokiem na sąsiadującą autostradę. Przyjeżdżają tam ludzie specjalnie, by go obejrzeć, sfotografować i zrobić selfie.
W innej wsi znalazłem podobnej wielkości Matkę Boską, też na poboczu, pośród kukurydzy.
W Felcsút, miejscowości, w której wychował się Viktor Orbán, powstał stadion piłkarski mieszczący 3800 ludzi – dwukrotnie więcej niż wynosi cała populacja tego miasteczka. Robi ogromne wrażenie, budowla-pomnik pełna odniesień do chrześcijańskiej architektury sakralnej, zaprojektowana przez Imre Makovecza – czerpiącego inspiracje z narodowych korzeni węgierskiego romantyzmu, odwołujący się do pradawnych mitów.
Obok stadionu, za dwa i pół miliona euro Orbán wybudował kolejkę wąskotorową. Linia ma 6 kilometrów długości, 3 stacje, a swoją trasę pokonuje w jedną stronę przez półtorej godziny. Prowadzi z miejsca, gdzie są krzaki, do miejsca, gdzie są pola. Nikt nią nie jeździ oprócz zdziwionych dziennikarzy i trzech osób z obsługi. Wszystko to za pieniądze Unii Europejskiej.
W takich miejscach rzeczywistość krzyżuje się z próbą podniesienia Węgier na poziom czegoś większego i lepszego, a wszystko to odbywa się za pomocą narodowych symboli.
Megalomańskie ambicje zakrzywiające rzeczywistość, kolejka znikąd donikąd – zwrócenie uwagi na absurd tych sytuacji to jedyny sposób oporu przeciw autorytarnym zapędom rządzących?
Nie wiem, czy ten absurd to jedyny i czy najskuteczniejszy sposób oporu, ale to na pewno jest wskaźnik, papier lakmusowy sytuacji. Absurd jest próbą podważenia pompatycznego, narodowego symbolizmu i kluczem do jego zrozumienia.
Dlatego centralnym elementem mojej książki jest działalność partii „Pies o dwóch ogonach” – założonej przez grupę artystów streetartowych, performerów, którzy za pomocą tego samego absurdu przeciwstawiaj się realiom funkcjonowania w Orbanowskich Węgrzech.
Ich strategia polega na tym, że obiecają wszystko, czego ludzie chcą. Mają w programie dwa zachody słońca, życie wieczne, darmowe piwo. Chcą usypać wielką górę pośrodku węgierskiej puszty, żeby urozmaicić jej nudny krajobraz. Mają sposób na tęsknoty za powrotem Wielkich Węgier – zaproponowali, by wpisać kształt granic sprzed 1920 roku w dzisiejsze terytorium kraju, a to, co zostanie, oddać sąsiadom.
To ich metody na rzeczywistość.
Mówisz o papierku lakmusowym – to znaczy, że gdy pojawia się absurd w życiu politycznym, wiemy, że mamy już do czynienia z ustabilizowanym autorytaryzmem?
Tak mi się wydaje. Nie mając alternatywy, w jaki sposób mielibyśmy dostrzec przerysowanie sytuacji, w której funkcjonujemy?
Jak zauważyć, że wielki pomnik Huzara to krok za daleko? Przecież wszyscy chcielibyśmy być dumni z wojska, które wygrało czy przegrało, ale dzielnie walczyło o wolność narodu. Może pomnik Huzara jest niezłym pomysłem? Wiele osób zgodzi się z tym rozumowaniem i przyklaśnie pomysłowi na 12-metrową rzeźbę.
Jednak gdy pokazuję to samo na zdjęciu, w kontekście codzienności, którą ten Huzar kształtuje, okazuje się, że efekt jest inny – na pierwszy plan wysuwa się przeskalowanie ambicji i megalomania.
Dlatego uważam, że przez absurd da się skomentować przesadę, która dla tego nacjonalistycznego świata jest kluczowa.
Zwrócenie się w stronę absurdu nie jest tylko twoją prywatną decyzją, ale odbiciem ruchu, który na Węgrzech istnieje. Partia „Pies o dwóch ogonach” funkcjonuje na Węgrzech na co dzień.
Funkcjonuje tam i ma swoich odbiorców. W ostatnich wyborach parlamentarnych zdobyła prawie 2 procent poparcia. Nie ma co prawda swojego przedstawiciela w parlamencie, ale dostała publiczne dofinansowanie związane z wynikiem wyborczym. Na Węgrzech są ludzie potrzebujący tego sposobu walki z autorytaryzmem i zacieśnieniem mechanizmów kontroli.
To morał z całej rozmowy? Absurd jest ostatnią deską ratunku, gdy coraz mniej pozostaje skutecznych możliwości przeciwstawiania się odklejonej od rzeczywistości władzy?
Tak. Wszystkie filmy Barei na tym bazowały.
Zacząłeś węgierską podróż od tego, że chciałeś sprawdzić, jakie są perspektywy dla zmian zachodzących współcześnie w Polsce. Czeka nas więc odrodzenie kina w rodzaju Barei i ironii w stylu Jindřicha Štreita?
Mam nadzieję, że to nie będzie jedyne, co nam zostanie. Podstawową różnicą między nami i Węgrami jest to, że Polska jest jednak większym krajem. Nie jest tak łatwo podporządkować wszystkich, istnieją ośrodki niezależności w dużych miastach. One oddziałują i starają się przeciwstawiać autorytarnym zapędom rządzących, ograniczaniu praw obywatelskich, zmianom w sądach.
Poza tym ekonomicznie jesteśmy w zdecydowanie lepszej sytuacji – i to też ma swój wpływ. Być może nasi rządzący potrzebują więcej czasu na zaprowadzenie Budapesztu w Warszawie? A może będziemy jednak potrafili skutecznie temu zapobiec?
Różnica polega też na istnieniu politycznej opozycji – w Polsce równowaga jest jednak zachowana w większym stopniu. Na Węgrzech działa partia Orbána, poza nią ultraprawicowy Jobbik, a proeuropejskich postaw w polityce praktycznie nie ma. Gdy nie istnieje szansa na realną opozycję, ta, która jest, staje się nierealna. „Pies o dwóch ogonach” jest, mimo wszystko, utopią.
MICHAŁ ADAMSKI (ur. w 1976 r. w Poznaniu) – współzałożyciel Fundacji i Galerii Pix.House, członek Związku Polskich Artystów Fotografików. Student Instytutu Fotografii Twórczej w Opawie. Uczestnik programu mentorskiego Agencji Napo Images. Stypendysta Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w 2017 roku oraz Marszałka Województwa Wielkopolskiego.
W 2015 r. opublikował fotoksiążkę „Nie mogę przebrnąć przez chaos”, która znalazła się na liście nominacji konkursu na Fotograficzną Publikację Roku Fotofestiwalu w Łodzi i ENCONTROS DA IMAGEM Photo Festival w Bradze.
Zrealizował wystawy indywidualne w Warszawie, Poznaniu, Bielsku-Białej, Pile, Opolu oraz zbiorowe w Kownie, Krakowie, Warszawie, Berlinie, Buenos Aires i Miami. W swojej pracy koncentruje się przede wszystkim na długoterminowych projektach dokumentalnych.