Od zagłady ludzkości do pytania o szczęście
Opublikowano:
14 sierpnia 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
„Cielenie lodowca” Marcina Ostrychacza, jedna z poetyckich premier wielkopolskiej oficyny WBPiCAK, uderza w ostatnim czasie w dwójnasób, stawiając przed nami lustro. W świetle pandemii, która wciąż nie wygasa, jesteśmy pyłkiem kurzu i wielkimi przegranymi snów o potędze.
Najnowsza książka Marcina Ostrychacza ukazała się w momencie, w którym coś, co mogłoby się wydawać fikcją, stało się rzeczywistością, a nam przyszło w niej funkcjonować. Bo przecież tak często zdarzało nam się (i pewnie wciąż zdarza) myśleć o katastrofie klimatycznej, epidemii, zawieszeniu zasad ekonomii, spowolnieniu rynku i konsekwencjach wynikających z postępu technologicznego właśnie w kategoriach fikcji, nierealnych scenariuszy rzuconych w bliżej nieokreślony, ale bardzo daleki horyzont czasowy.
Ostrychacz sugestywnie i dosadnie, jednak nie bez ukradkowych mrugnięć do czytelniczki i czytelnika, pokazuje, jak łatwo było, jest i będzie ignorować nam znaki ostrzegawcze.
Między grozą a żartem
„Cielenie lodowca” to książka zaskakująco zróżnicowana. W pierwszej części dostajemy teksty krótkie, żeby nie rzec nawet: aforystyczne, które opierają się na językowej lub skojarzeniowej grze, odnawiającej równocześnie dialog z dość uklasycznioną już dziś szkołą poezji. Ostrychacz mimo puszczenia oczka do czytającego nie traci jednak z pola widzenia tematu katastrofy, która zdaje się osią łączącą wszystkie elementy tej poetyckiej układanki. Spójrzmy więc na następujące po sobie miniatury:
Prometeusz
To Homo erectus.
Pięć dziurek na neandertalskie opuszki
Kiedy promień jak kilof uderzył
w zmarzlinę błoni przed jaskinią,
z radości grał na fujarce z kości sępa,
choć koniec był blisko.
Miał delikatniejsze rysy
i lepsze pomysły.
Ewoki kontra Imperium
Człowiek bez liścia figowego
ciska oszczepem w Atlasa
z Boston Dynamics.
Powyższe wiersze to kolejno drugi, trzeci i czwarty tekst z kolei. I chociaż nie da im się odmówić żartobliwego uroku, nie dajmy się zwieść retorycznej grze, którą uwodzi Ostrychacz. Napięcie między tekstami rośnie skokowo, żeby gorzko rozegrać się w „Ewokach kontra Imperium”. Odtwarzanie świata sprzed katastrofy, delikatnie wyczuwalna nostalgia za pierwotnym i estetyzowanym człowiekiem, który nie był skażony złem cywilizacyjnym („Pięć dziurek na neandertalskie opuszki”) jest właściwie tylko pozorem, motywem rozegranym w literaturze na wszystkie możliwe (i wytarte) sposoby. Dlaczego? Bo mimo upływu czasu, wcale nie zmieniło się za dużo.
Jesteśmy wciąż naiwnym i rozbrajającym swoim niezrozumieniem dla zmian Ewokiem z uniwersum Gwiezdnych wojen, który ciska oszczepem w potężne maszyny. Kimś na kształt niegroźnych w gruncie rzeczy buntowników, rzucających się z dzidami na wytwory technologii, których od dawna już nie rozumieją.
Przecież Atlas z Boston Dynamics rzeczywiście istnieje i nie mniej rzeczywiście napawa lękiem czy niepewnością: robot-humanoid się nie męczy, podnosi niebywałe ciężary, wykonuje sekwencje ruchów, które zawstydzą profesjonalnych sportowców (o amatorach już nawet nie wspominam). A tak naprawdę nie wiemy, do czego może być zdolny lub przeciw komu użyty. Czy jesteśmy w odwrocie? Czy nasze miejsce zajmie ktoś inny?
W stronę katastrofy
Ostrychacz, mimo przyjętej pozycji obserwatora, nie pozostaje bezstronny. Jego czuła obserwacja zmieniającego się świata, którego czasem nie sposób już pojąć, pociąga za sobą strategie oporu, a może lepiej: odporu. To nie są teksty, które wołają na barykadę. To nie są wiersze rewolucyjne.
Paradoksalnie, takie wyciszenie, powściągnięcie dramatycznych ocen i gestów jedynie „Cielenie lodowca” wzmacnia.
Puenta, która dociera do nas spoza, bądź co bądź prostego (ale nie prostackiego) tekstu, z naszej codzienności, jest tym bardziej dojmująca:
Zwrotka
Przestwór wspomina ptaki.
Gleba wspomina lasy.
Woda wspomina ryby.
Nas nikt nie wspomina.
Wszystko chce nas zapomnieć.
Alternatywna historia świata
Nie chodzi w tym wszystkim jednak tylko o wieńczące stwierdzenie, że innego (katastroficzno-apokaliptycznego) końca świata nie będzie.
Ostrychacz podsuwa nam własną interpretację zdarzeń. Poeta, klocek po klocku, śledzi upadek domina.
Wiersz „Kroki”, będący niczym innym, jak próbą podsumowania milowych kamieni w rozwoju cywilizacyjnym, wskazuje czas mitów (więc jest i Prometeusz), działalności artystów („gdzie paleolityczny Robert Ryba Rybicki / rył w cielskach głazów antropozoomorfy, / dłonie, fallusy, konchy sromów / oraz zwierzęta magiczne od milionów lat”) i rozrost miast („Wypalono cegły, zbudowano pałace, / wprowadzono płace”). Najciekawsza dla nas, czytelników z roku 2020, staje się jednak zachowana w sprawozdawczej stylistyce trzecia część poematu. W niej, jak w soczewce, skupiają się najważniejsze dla całości książki tematy i głos członka pokolenia, który przestał rozumieć rozpędzające się jak walec zmiany i nieadekwatne ludzkie zachowania:
Trzeci krok na Księżycu.
Mechaniczny krok.
21 lipca 1969
nasze matki i nasi ojcowie
mogli oglądać Armstronga
odbijającego się od nieziemskiej powierzchni,
a na szalonej już gałce
Era Sporyszowych Oświeceń.
O! kwaśna Fatimo i psylocybinowa Mekko,
John Lennon poślubił Yoko Ono,
urodził się Marilyn Manson,
zamordowano Sharon Tate,
Elton John zadebiutował z Empty Sky,
oprócz niego King Crimson, Led Zeppelin, Cocker.
Wydawali Davies, Hancock, The Doors, Niemen
nagrał ostatni album z Akwarelami,
wyszedł 36 album studyjny Króla Elvisa,
zmarł Theodor Adorno,
kardynał Karol Wojtyła dokonał koronacji
cudownego obrazu,
Adam Michnik dostał 3 lata,
Pele strzelił tysięcznego gola,
pojawili się pierwsi skini
i taniec o nazwie breakdance,
ale przede wszystkim jakiś Gregory Sylvester Coleman
wybębnił AMEN BREAK,
jakby był czarnym wcieleniem Apolla.
Pół wieku później jesteśmy w rozkroku,
bydło hodowlane stanowi 75%
wszystkich żyjących zwierząt,
ludzkość jest w dziewiątym miesiącu
ciąży z komputerem.
Spłonęła Notre-Dame i Australia,
Amazonia puszczała znaki dymne SOS
jak chłopcy z Sodomy.
Chińscy naukowcy przedstawili na YouTube
sklonowane makaki Zhong Zhong i Hua Hua,
także krzyżówkę świni z małpą,
która szybko zmarła
(fragment wiersza „Kroki”; „Cielenie lodowca”, WBPiCAK 2020)
Ironia i chaos
Poeta bezlitośnie i nie bez racji wytyka również korzenie eksploatacyjnego sposobu myślenia o naturze. Ostrychacz dokłada swoją poetycką cegiełkę sprzeciwu wobec biblijnego szlagieru z Księgi Rodzaju, powtarzanego przez wszelkich antyekologicznych działaczy.
Mowa oczywiście o zawołaniu „Czyńcie sobie ziemię poddaną”, które często pozostawało (i niestety wciąż pozostaje) wymówką i usprawiedliwieniem dla cierpienia zwierząt i zanieczyszczania środowiska.
Delikatna modyfikacja poczyniona przez poetę w tytule i w treści wcale nieźle obnaża wątpliwą moralnie taktykę. Dlaczego? Bo wiersz „Czyńcie sobie Ziemię podległą” literalnie i dosłownie przedstawia konsekwencje tej postawy.
Czyńcie sobie Ziemię podległą,
weźcie lasy, powietrze i morza.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
rżnijcie gaje, śpiewowi ptaków
przeciwstawiając mechaniczny noys.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
spryskajcie pszczoły, podczas suszy
siejcie deszcz w glebie obłoków,
w czasie ulew rozpędzajcie jak stada.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
wszak to Adam nazywał zwierzęta.
Dorocznie farbujcie zatoki na czerwono
krwią delfinów i grindwali,
aby duchy barbarzyńców
były z was dumne.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
postawcie płoty między ludźmi
i profile ludobójców wybijcie na monetach,
dajcie peem dziewięcioletniemu wojownikowi.
Jego twarz to logo głodu,
jego oczy – logo obłędu.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
niewolnicy słońca, wszak sam Ojciec
wam ją uczynił jako domostwo.
Pofarbujcie ogromną łąkę kolorem bordowym,
w cieniu uduchowionego Katmandu,
podczas festiwalu Gadhimai, która zażądała
stu tysięcy byków na ucztę
zamkniętą dla śmiertelnych.
Usta miliardów robaków są jej ustami.
Czyńcie sobie Ziemię podległą –
żnijcie ławice, niech pustostan oceanu
wypełni się pogłosem śrub okrętowych
i sonarów grających w ping ponga
z abysalem, pod którym śpią ostatnie krople
skalnego oleju płynącego w żyłach
boskiej ekonomii.
W stronę końca (i nowych początków)
„Cielenia lodowca” nie da się jednak uprościć tylko do opowieści o katastrofie, która nie jest przecież zagadnieniem ani nowym, ani nawet literacko zaskakującym. Jednym z ciekawszych tekstów jest wiersz przedostatni, „Wziąć się za szczęście”.
To tutaj dochodzi do subtelnego i pozornie mało znaczącego przesunięcia. Perspektywa „my”, a więc prawideł ogólnoludzkich, orzekających o kondycji i ją komentujących, zostaje zamieniona na bardzo czułą i wrażliwą perspektywę „ja”, która pozostaje przecież najważniejszą w jakichkolwiek próbach zmian.
Pod wieczór sprawy cywilizacyjne i społeczne odwiesza się na kołek, a proza życia rozbija się o aż zawstydzająco naiwne pytanie o naturę szczęścia oraz po prostu: o jego możliwość.
Wziąć się za szczęście
Pokój w którym pod światło widać
ile jest kurzu i wirującej sierści jak odcinki babiego lata
ze szczelinami na dwa centymetry w parkiecie
i nieszczelnymi oknami od których ciągnie zimą
czy to jest szczęście?
Czy cząsteczki brudu na moich stopach
pianka wydrapana z fotela jego czerwona ekoskóra kocia sierść
resztki tytoniu włosów chipsów a nawet resztki marihuany
czy to jest szczęście?
Łazienka z grubą warstwą kurzu na rurach przy suficie
z płatami farby odpadającymi od niego i lądującymi
w kilkudziesięcioletniej umywalce wannie na podłodze
podczas kąpieli mycia zębów srania albo kiedy nikogo tam nie ma
czy ta farba ujawniająca warstwy geologiczne starego mieszkania
poprzednich lokatorów ich smak
czy ta farba jest szczęściem?
Kot polujący na rodziny rybików wypełzających z jaskiń w glazurze
kotara którą powinniśmy dawno zmienić
pralka brana przez rdzę i mykonidy
słuchawka prysznicowa za trzydzieści złotych
krany obrastające rafami kamienia których nie wzrusza Gang Bang
Cleaner
tryskające jak mikro-gejzery
rude niezmywalne zacieki
i ślady wody z mydłem na odbiciu
czy to jest szczęście?
czy to nie za mało na szczęście?
do szczęścia przydałby się seks
w ambonie z widokiem na paśnik dzików.
Fotele ze śmietnika szafka na buty ze śmietnika
komoda z oeliksa buty z drugiej nogi koszule
po współlokatorach którzy wyruszyli dalej szukać
szczęścia bo doszli do wniosku że tu go nie znajdą
tania kawa i dwa rozdarte papierosy
aby zrobić z nich cztery
szybko dochodzący czajnik w kożuchu z tłuszczu i sierści
wiecznie ujebana gazówka z popsutym piekarnikiem
czy to jest szczęście?
Śniadanie z dwóch kromek chleba i oliwy z odrobiną soli i pieprzu
byle chleb był przypieczony na suchej patelni
warzywa w koszu na warzywa marszczące się jak ludzka skóra
wiotczejące jak ludzka skóra tracące wodę jak ludzka skóra.
Czy powinniśmy jeść warzywa?
wszak udowodniono że drzewa porozumiewają się
a kwiaty lubią Schuberta i potrafią być szczęśliwsze od ludzi.
Porcelanowy nóż z ostrzem jak grań
filiżanka do espresso skradziona z kawiarni
krzesło skradzione z knajpy
czy to jest szczęście?
a może srebrna łyżeczka którą kupiłem za 5 zł na starociach
szczęście mogłoby być srebrne
ale nie miałem pewności.