Winna Góra – epilog
Opublikowano:
29 września 2020
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
– Do pałacu! – zarządził komisarz Bobko. Nie krył irytacji i zdenerwowania, najprawdopodobniej dlatego, że do końca nie wiedział, co właściwie się dzieje. Miał podbite oko.
Oprócz tego nie zdążył odjechać z Marco de Brigardem i Zbyszkiem Wieczorkiem, gdy zażądano od niego, żeby aresztował jeszcze dwie osoby. Nawet do samochodu by mu się wszyscy nie zmieścili. Ledwo kajdanek wystarczyło – jedne na parę. A trzeba było Romana Kowala skuć, bo winiarz próbował uciekać. Wskoczył do kabrioletu i odpalił silnik. Ujechał kilkanaście metrów, gdy Izabella wyciągnęła pilota i kręcąc głową z pobłażaniem, nacisnęła przycisk. Samochód stanął w miejscu, na podjeździe. Roman Kowal chciał zbiec, ale dopadli go Mariusz Wejman wraz z aspirantem Śmierzchalskim. Ta samotna próba ucieczki rozwścieczyła Koralię Brączkowską. Nawet przez małą sekundę nie spojrzał w jej stronę. A ona patrzyła i miała w oczach chęć mordu.
– Zadzwonię po drugi samochód – zadecydował komisarz, przecierając spocone czoło. – Tych nie można ich zabrać razem. – Pokazał na winiarza i animatorkę.
Po chwili wszyscy dotarli do sali balowej. Przyszedł również Michalski, który widział całe zdarzenie z okna nad stajnią i nie omieszkał od razu poinformować o tym Dzięglowej. Ta ściągnęła Mariankę z łóżka i półprzytomną wsadziła na rower. Weszły ostatnie, zdyszane, ale niewiele później od wszystkich. Wkrótce wszyscy zasiedli za stołem. Trochę jak na przyjęciu, gdyby nie to, że de Brigarda łączyły jedne kajdanki z Romanem Kowalem. A animatorkę z ułanem.
Pierwsza głośno westchnęła Izabella.
– To, że próbował mnie oszukać, to drobnostka. Nie on jeden. Ale że pana? – Izabella Kowal spojrzała na Napoleona Ochockiego, który ciągle oszołomiony siedział na krześle z małą skrzyneczką na kolanach.
– Może od początku! – zarządził komisarz. – Ja nic z tego teraz nie rozumiem.
– Na początku była zdrada – westchnęła po raz kolejny Izabella, rozkładając ręce. – Postanowiłam więc zareagować odpowiednio, czyli zebrać wystarczającą ilość dowodów. I mieć oczywiście czas na poszukanie innego specjalisty… – oświadczyła Izabella Kowal, palcem pocierając kąciki oczu. – Wynajęłam detektywa – oświadczyła, a Mariusz Wejman ukłonił się wszem i wobec. Krysia Dzięglowa aż pisnęła z wrażenia.
– Prawdziwy?! – zapytała ze strachem, zatykając usta. Przytaknął.
– Wiedziałem – prychnął dziadek Michalski.
– To on skłonił mnie do przyjazdu tutaj – kontynuowała żona Kowala. – Doradził mi, żebym się zgodziła… a skoro tak nalegałeś… – Machnęła ręką w kierunku męża. – Też miałam przeczucie, że coś za bardzo ci zależy. Ale nie powiem, zdziwiłam się. Ona? – prychnęła, celując palcem w rzucającą wściekłe spojrzenia Koralię Brączkowską. – Na szczęście okazało się, że chodzi o coś więcej… Inaczej straciłabym do niego resztki szacunku… znacznie szybciej.
– Ale co więcej? – wybałuszyła oczy Marianka.
– Spytaj swego ułana, po co on tu przyjechał – zaproponował detektyw.
Zbyszko Wieczorek podniósł wzrok i spojrzał na historyka.
– Chciałem lepiej się z panem poznać. W końcu jesteśmy rodziną.
– Rodziną? – zdziwiła się Dzięglowa. – Niepodobni jacyś.
– Daleką – sprostował historyk, gładząc skrzynkę. – Jego dziadek był nim rozczarowany – zaczął tłumaczyć – i nie wiedzieć czemu wszystko przepisał mnie. Chociaż nie widzieliśmy się latami. Dostała mi się niezła fortunka, ale zamierzałem dobrze gospodarować tymi pieniędzmi. I w przyszłości oddać mu wszystko z nawiązką… Wielką, historyczną nawiązką – dodał.
– To dla niego zostałeś ułanem – pokiwała głową Marianka.
– Trochę tak. Choć to wciągające – powiedział, a Halszka zobaczyła lekki uśmiech na twarzy aspiranta bombardiera Śmierzchalskiego.
– Nie wiem tylko, dlaczego chciałeś mnie okraść – wtrącił Napoleon z rozżaleniem. – Przecież ja bym ci wszystko zostawił.
– Nie chciałem okraść! Chciałem przechować. Tych dwóch coś knuło! – krzyknął, pokazując ręką na de Brigarda i Kowala. – Nie wiedziałem tylko co.
– No właśnie. – Komisarz Bobko zaplótł ręce, opierając je na wystającym brzuchu. – Może mi to ktoś wyjaśni? Co knuło?
– Po kolei. Mnie zajęło trochę czasu. Niech pan, panie Napoleonie, nam wyjaśni, gdzie spotkał się pan z de Brigardem. I co to była za aukcja? – zapytał Mariusz Wejman.
– Buty Bonapartego! –wykrzyknęła Halszka bezwiednie. – Te za sto tysięcy?
– Skąd pani wie? – Napoleon skulił się jak dziecko.
– Sto tysięcy złotych? – Dzięglowa złapała się za głowę.
– Jak znam mojego męża, to raczej euro – wzruszyła ramionami Izabella Kowal. – Inaczej by się panem nie zainteresował.
– Ale ja poznałem pana Marco… zaraz na drugi dzień.
– Ale mój mąż, zdaje się, poznał pana wcześniej. I przyuważył… Sam nie licytuje, ale dobrze widzi tych, co mają środki i… klapki na oczach.
– Ale ja… – próbował bronić się historyk
– Niech się pan nie obraża. Cóż, mnie też poznał na aukcji, oczywiście… wina.
– Kupił pan te buty? – zapytała zniecierpliwiona Marianka.
– Nie, nie udało się, ale chciałem – przytaknął energicznie historyk. – Jak dostałem ten spadek, niespodziewanie, powtarzam, to akurat, ogłoszono, że będą wystawione buty Napoleona. Na aukcji. Naprawdę jego! Czarne, wysokie, takie do polowania… Chciałem je mieć i pomyślałem, że to dobra inwestycja. Ale mnie przelicytowano, o włos – jęknął na koniec.
– Czyli pan Kowal dokładnie wiedział, ile pieniędzy pan ma – wyjaśnił detektyw. – I skroił ofertę na wymiar. Doskonale to obmyślił. Wiedział, że traci pan głowę dla wszystkiego, co związane z Napoleonem i jego Wielką Armią. Musiał wymyślić tylko coś, co pan kupi, wyda dużo, raczej bardzo dużo – pokiwał głową – i nie będzie się tym chwalił. – Uśmiechnął się, patrząc po wpatrzonych w niego twarzach. – I to był bardzo dobry pomysł, naprawdę majstersztyk oszustwa.
– Kto się dał oszukać, to się dał – prychnął Michalski.
– Prawie doskonałego – potwierdził detektyw.
– A jak tu się nie pochwalić, jak coś fortunę kosztowało?! – zapytała Dzięglowa.
– W Polsce nie wolno bez pozwolenia szukać skarbów. To nielegalne – wyjaśnił Mariusz Wejman. – Wszystkie znalezione rzeczy, które przedstawiają jakąś wartość historyczną trzeba oddać do muzeum. A jak się nie chce oddać, to nie wolno rozpowiadać – wyjaśnił, a Napoleon Ochocki momentalnie opuścił głowę, patrząc tylko z ukosa jak skarcone dziecko. – Wystarczyło więc wymyślić jakiś skarb, sprawić, by pan go znalazł, zapłacił za informację i cieszył się nim w domu. Nie wystawiając fałszywki na widok publiczny. To zapewniało bezkarność i pieniądze od naiwnego staruszka.
– Nie jestem naiwny, sam potomek Dąbrowskiego… miał listy, które świadczyły niezbicie, że brylantowa agrafa została ukryta! – wykrzyczał historyk, trzęsąc się. – Zakopana w parku, było to też opisane w literaturze. Czytałem o tym setki razy w ostatnim czasie…
– Wiem – westchnęła cicho Marianka, znacząco patrząc na Halszkę.
–Osobiście Jan Henryk Dąbrowski wraz z Barbarą Chłapowską ukryli kosztowności w lutym tysiąc osiemset… – bulwersował się historyk, łapiąc się za głowę. – To wszystko prawda! Źródła historyczne… Listy… – Wstał z krzesła, zapominając, że ma na kolanach małą skrzyneczkę. Ta upadła na podłogę.
– Panie Napoleonie, niech się pan uspokoi. – Halszka podeszła do staruszka, bojąc się, że ze wzburzenia dostanie zawału. Podniosła drewnianą szkatułkę z postarzałego drewna z zardzewiałymi zawiasami. Zmusiła go, żeby usiadł, i położyła mu skrzynkę na kolanach. – Zaraz się wszystkiego dowiemy.
– Na pewno zakopali, ale po powrocie do Winnej Góry, bo przecież wrócili…
– Tak. Tak, wrócili – potwierdził Napoleon, nerwowo przytakując. – Generał żył w Winnej Górze do śmierci. Ponad dziesięć lat jeszcze. Zmarł nie podczas bitwy, ale odezwały się rany wojenne – ożywił się historyk – postrzał w nogę – wyjaśnił. – Dwukrotny w tą samą nogę, chociaż w różnych bitwach…
– Czyli po przegranej Napoleona wrócili – przerwał detektyw. – Odkopali więc raczej to, co ukryli, ewakuując się…
– Tak myślałem, że ta agrafa stracona… Zaginęła podczas zawieruch wojennych. Ale listy… – powiedział, wskazując na de Brigada.
– Panu Marco wręczył te listy wcześniej Roman Kowal.
– Zgadza się? – zwrócił się Wejman do de Brigarda, a ten przyznał mu rację, kręcąc z niedowierzaniem głową. – No właśnie, to była dosyć sprytna część planu. Kto mógł przekonać starego historyka do biegania po parku i szukania ukrytych pamiątek? Czystej krwi potomek generała! – wykrzyknął fałszywy malarz. – Dowiedział się pan z prasy o potomkach Dąbrowskiego w Kolumbii. Było to kiedyś szeroko opisywane. Wystarczyło więc znaleźć kogoś, kto odegra tę rolę. Znalazł pan – zwrócił się do Kowala, pokazując ręką na de Brigarda – hiszpańskiego aktora z polskim pochodzeniem.
– Jezusie, wiedziałam, że aktor! – Tym razem poderwała się z krzesła Krysia Dzięglowa, z wrażenia klaszcząc w ręce. Po czym opadła na krzesło, chwytając się za serce i głęboko wzdychając.
– Z Barcelony zapewne – stwierdziła Izabella Kowal. – Miałam prawie pewność, że słyszę kataloński akcent. – Czyli jak pan się właściwie nazywa?
– Rafael Angelo Martinez.
– Jak pięknie – westchnęła głośno Dzięglowa, mrugając rzęsami.
– Po matce Bondarowski…
– Prawie Dąbrowski – wtrącił się komisarz Bobko, przysłuchując się wszystkiemu z mocno zmarszczonym czołem. – Czyli to wspólnik? – zapytał Mariusza Wejmana.
– Ale ja właściwie niewiele wiedziałem. Miałem przyjechać. Odegrać scenkę… – Zaczął się bezradnie szarpać w kajdankach, jakby chciał się odłączyć od Romana Kowala, który patrzył na niego z kamienną twarzą.
– To wyjaśni śledztwo! – krzyknął komisarz w stronę Marco, przywołując go do porządku.
– To nie jest potomek generała – jęknął Napoleon Ochocki, łapiąc się za głowę. Skrzyneczka, którą trzymał w rękach, znów sturlała się na podłogę. Tym razem zawiasy nie wytrzymały i wieko odpadło. Ze środka coś wyleciało.
Pierwsza podbiegła Marianka. Podniosła przedmiot z ziemi. Pokazała wszystkim na otwartej dłoni.
– To są te diamenty. – Wpatrzyła się w zszarzałe kamienie w oprawie ze sczerniałego srebra. Izabela wyjęła jej broszę z ręki i zaczęła obracać ją w palcach.
– Doskonale podrobione – stwierdziła, kiwając głową z uznaniem.
– Jak podrobione? – jęknął historyk, opadając na krzesło.
– Marianka, skocz do waszego pokoju i przynieś obraz – zarządził Mariusz Wejman w czasie, gdy agrafa przechodziła z rąk do rak.
Po krótkiej chwili obraz leżał na stole przyniesiony przez zadyszaną od biegania po schodach Mariankę. Wszyscy zaczęli patrzeć na startą plamę, w miejscu której wcześniej był wymalowany kamień. Wszyscy oprócz Romana Kowala, który odwracał głowę i nie był zainteresowany.
– Świetnie pan to domalował. – Mariusz Wejman spojrzał na niego uważnie.
– A to też nieprawda? Ona nie była tu namalowana?! – Napoleon Ochocki opadł głową na stół, przylepiając czoło do blatu.
– Dokładnie była tu domalowana – wyjaśnił detektyw. – Przez Romana Kowala. Wszyscy prawie wiedzą, że potrafi on doskonale malować. To kopia stąd. Na oryginale Barbara nie ma tej agrafy, prawda, pani Halszko?
Halszka przytaknęła.
– Taką dostałam odpowiedź z Muzeum Wojska Polskiego.
– Ale po co? – jęknął historyk, nie podnosząc głowy.
– Żeby był pan pewny. Tego, że to co pan odnalazł, to właśnie dokładnie ta historyczna agrafa. Biżuteria na obrazie miała wyglądać identycznie, żeby nie było potrzeby sprawdzać autentyczności ozdoby.
– Kochanie, kochanie, doskonale wymyślone. Wiedziałam, że jesteś wszechstronnie uzdolniony – westchnęła Izabella. – Sam to wszystko wymyśliłeś? – zapytała męża, ale zdecydowanie patrzyła w kierunku animatorki.
– Sam! Sam. Ja nie mam z tym nic wspólnego – zadeklarowała Koralia Brączkowska.
– Ale pani doskonale o wszystkim wiedziała. – Detektyw wzruszył ramionami.– Specjalnie zarezerwowała pani pokój, na ścianie którego wisiał ten obraz. I wpuściła go w nocy, żeby domalował agrafę…
– Żeby tylko po to – zaśmiała się Izabella.
– Wypraszam sobie… – Koralia Brączkowska zaczęła się szamotać.
– Za późno – powstrzymał ją komisarz Bobko, zdobywając wdzięczny uśmiech Izabelli Kowal. – Śledztwo to wyjaśni… – Chciał jeszcze coś dodać, ale nie zdążył.
– A jak pan na to wpadł!? – nie wytrzymała Marianka.
– Śledziłem zdradzającego małżonka, a przy okazji zobaczyłem, że kopie on w ogrodzie. I nie zbiera próbek gleby, tylko próbuje coś zakopać i oznaczyć. Coś, czego wyraźnie de Brigard z Napoleonem szukali. Ciągle coś jednak, jak nie Kowala, to pseudopotomka płoszyło. Jak nie Michalski – powiedział, patrząc w stronę dziadka, który wyprężył pierś – to ja. Albo Elżbieta Dębuś-Bajsert.
– Miała coś z tym wspólnego? – zapytał komisarz Bobko, nadymając się cały.
– Oj, chyba najwięcej – potwierdził detektyw – i chyba przypłaciła to życiem – dodał, a wszyscy zastygli. Poderwał się tylko komisarz. – Tak. Ona pierwsza rozpoznała Romana Kowala Chyba kojarzyła któryś z jego szemranych interesów, polegający na wyłudzaniu pieniędzy. Była też na tej słynnej już aukcji w Paryżu, sprawdziłem to na stronie fundacji; musiała też zapamiętać Napoleona. Nie wiem, na ile powiązała fakty, ale na pewno zamierzała wszystko dokładnie sprawdzić. Z obrazem włącznie. Roman Kowal postanowił się jej pozbyć. Roman Kowal był również dentystą, jak to już wcześniej padło. Potrafił bardzo precyzyjnie zaaplikować botoks, by zlikwidować zmarszczki.
– Zabił ją! – wykrzyknęła Marianka.
– Nie. Skorzystał z okazji, że Elżbieta Dębuś-Bajsert wypiła wino przeznaczone dla Izabelli i zapadła szybko głęboki sen. Wszedł do niej i zrobił jej dwa zastrzyki w okolicach oczu. Wiedział doskonale, gdzie przebiegają nerwy. Normalnie je omija, a teraz wbił igły tak, by je sparaliżować. Elżbieta Dębuś-Bajsert obudziła się. Najprawdopodobniej, kiedy o świcie zbierała się do wyjazdu, zorientowała się, że ktoś chodzi po parku. Zdenerwowała się jednak kłopotami z mruganiem powiekami i postanowiła jak najszybciej znaleźć w Poznaniu lekarza. Właśnie to było zamiarem Romana Kowala – chciał, by wyjechała i przez pół roku szukała przyczyny dziwnego paraliżu. Niestety zdarzył się wypadek.
– Czyli mamy nieumyślne spowodowanie śmierci! Nie podobało mi się to od początku – podskakiwał komisarz, wygrażając nie wiadomo komu. – Mówiłem, że wykryto botoks, ale ktoś zasugerował, że to po nieudanej wizycie u chirurga plastycznego. Próbowali mnie omamić… Do aresztu z nimi wszystkimi.
– Myślę, że Zbyszko Wieczorek nie chciał okraść pana Napoleona, raczej się przypodobać…
– Naprawdę? – westchnął Napoleon Ochocki, podnosząc głowę.
– Śledztwo to wykaże – powtórzył komisarz. – Zabieram wszystkich podejrzanych. Wstawać – zarządził, gdy pod oknami rozległ się dźwięk podjeżdżającego samochodu.
Pierwszy podniósł się ułan Zbyszko Wieczorek.
– Jeszcze porozmawiamy – rzucił w kierunku historyka z przepraszająca miną. – Ja to wszystko wyjaśnię. Nie mam z nimi nic wspólnego.
– Tak, wierzę. Spotkamy się – ucieszył się historyk. – Przecież mamy dużo wspólnego.
– Koniecznie – westchnęła Izabella z uśmiechem. – Jeśli ten młodziak miał niefrasobliwy stosunek do wydawania pieniędzy, to będzie z was razem doskonały tandem.
– Wychodzić! Jesteście oskarżeni fałszerstwo, próbę wyłudzenia, próbę kradzieży i co tam jeszcze … – Komisarz podrapał się po głowie. – O spowodowanie śmierci. Sąd oceni, jak bardzo nieumyślnej. Wychodzić! – powtórzył komisarz.
Ociągając się, skuci kajdankami ruszyli w kierunku drzwi.
– Adios, pani Halszko. – Były potomek generała machnął ręką na pożegnanie. Halszka kiwnęła głową. Obejrzał się również Roman Kowal.
– Nie martw się. – Izabella Kowal machnęła ręką na pożegnanie. – Podeślę ci butelkę dobrego szampana do więzienia. Szkoda, że nie będziecie mogli go razem wypić. Zresztą pewnie pani coś wymyśli – zwróciła się do animatorki, która ostentacyjnie odwróciła głowę.
– Jemu podeśle pani wino?! – oburzyła się Dzięglowa, która właśnie zaczęła przypinać sobie agrafę do sukienki.
– W końcu mogłam znacznie więcej stracić – stwierdziła Kowalowa ze śmiechem. – Poza tym nie biorę życia zbyt serio.
– Ma pani rację, Napoleon zwykł mawiać, że szampan dla zwycięzców jest zasłużony, dla pokonanych – niezbędny.
– Ja zasłużyłem – stwierdził Michalski, wyciągając z kieszeni małą buteleczkę. – Chce ktoś? – zapytał. Marianka podniosła rękę, w którą Halszka strzeliła najmocniej jak się da.
– Żartowałam – jęknęła siostrzenica.
– Obiecałem, że wszystko się bardzo szybko wyjaśni – zwrócił się Mariusz Wejman do Halszki, gdy tylko zamknęły się drzwi za wyprowadzonymi z pałacu.
– Trzeba to uczcić – stwierdziła Izabella. – Ciekawe, czy mam jeszcze jakieś wino.
– Ja mam w domu napoleonkę, przywiozę…
– Pani jest wspaniała – pokręcił głową Napoleon. – I jak ładnie pani z tą broszką. Proszę ją wziąć.
– Mogę?
– Chyba nikt już nie będzie jej szukał – westchnęła głośno Halszka.
Koniec
Wszystkie rozdziały książki Joanny Jodełki pt. „Winna Góra” znajdziecie: tutaj