Urodzeni optymiści
Opublikowano:
2 marca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W naszym przypadku pandemia właściwie nie była niedogodnością, ale szansą. Wszystko, co jest w niej złego, powodowało, że mogliśmy ten album stworzyć – mówią pianista Aleksander Dębicz, gitarzysta Łukasz Kuropaczewski i kontratenor Jakub Józef Orliński, twórcy płyty „Adela”.
Sebastian Gabryel: Na początku lutego ukazała się wasza wspólna płyta. Jak do tego doszło, że połączyliście muzyczne siły?
Aleksander Dębicz*: Prace nad płytą rozpoczęły się od moich spotkań z Łukaszem, kiedy odkryliśmy, że mój fortepian i jego gitara mogą stworzyć coś naprawdę wyjątkowego… Później dołączył do nas Jakub, i tak, w naturalny i bardzo inspirujący dla nas sposób, zaczęła powstawać „Adela”.
Łukasz Kuropaczewski**: Prywatnie z Alkiem znamy się od wielu lat, jednak muzycznie zaczęliśmy współpracować dopiero dwa lata temu, w ramach inauguracji poznańskiego festiwalu Akademia Gitary. Z myślą o nim skomponował koncert „Pasa Catedral” na gitarę, fortepian i małą orkiestrę.
Podczas tego spotkania wydarzyła się między nami taka magia, że wiedzieliśmy już, że wspólny album jest tylko kwestią czasu.
Jakub Józef Orliński***: Tak naprawdę taką płytę jak „Adela” chcieliśmy zrobić już dawno, jednak dopiero ubiegłoroczna pandemia okazała się dogodnym do tego momentem, bo z jej powodu wszyscy przez dłuższy czas byliśmy w Polsce. Cieszę się, że w końcu udało się nam zrealizować ten projekt, ponieważ fortepian, gitara i głos – którego w przypadku tej płyty użyłem nieco inaczej niż zwykle – to naprawdę dobre zestawienie.
SG: No właśnie, „Adela” to bardzo frapujący album. Choćby z uwagi na fakt, że – jak sami podkreślacie – gitara klasyczna i fortepian występują razem niezwykle rzadko. Jak dużym wyzwaniem było połączenie tych dwóch, dość odległych światów?
A.D.: Z jednej strony „Adela” rzeczywiście była dużym wyzwaniem. Taka muzyka nie występuje w przyrodzie zbyt często, a dla mnie, jako aranżera, była całkowitym novum. Jednak z drugiej strony realizacja tej płyty była też ogromną przyjemnością. Z aranżacji, jakie przygotowałem, Łukasz powyciągał naprawdę unikalne barwy, a kiedy dołączył do nas Jakub – którego głos jest trzecim i nie mniej istotnym instrumentem – brzmienie stało się kompletne.
Ł.K.: To prawda, że połączenie gitary i fortepianu nie jest oczywiste i takich płyt jak „Adela” istnieje niewiele. Z reguły albumy łączące te instrumenty są stricte klasyczne, czerpiące z muzyki dawnej, tymczasem takie płyty jak nasza, typowo współczesne, można policzyć na palcach jednej ręki. Oczywiście, to też, jak mówił już Alek, połączenie bardzo trudne, wymagające naprawdę dobrych aranżacji. Dlatego moim zdaniem to właśnie w nich tkwi cała magia „Adeli”. Nie wiem, czy Jakub to potwierdzi, ale są one też świetnym akompaniamentem dla kontratenora.
Te aranżacje tak nas ze sobą zespoliły, że chwilami słuchacz może nawet nie wychwycić, w którym momencie słyszy gitarę, a w którym fortepian.
J.J.O.: To prawda – w przypadku tego albumu kluczem były aranżacje. Choć muszę przyznać, że byłem również pod wielkim wrażeniem wspólnej gry Łukasza i Alka, bo „kolory”, które udało im się uzyskać, są jedyne w swoim rodzaju… To od początku bardzo mnie inspirowało i coraz bardziej cieszyłem się, że mogę być częścią tego projektu.
SG: Na krążku zawarliście nie tylko nowe kompozycje i pieśni, ale również aranżacje utworów Bacha, Scarlattiego czy Ravela. Czym sugerowaliście się przy ich doborze? Wybieraliście te, które wydawały się stosunkowo łatwe do zaaranżowania czy może odwrotnie – chcieliście rzucić się na jak najgłębszą wodę?
A.D.: Na początku sporą część tego, co mogłoby się na tej płycie znaleźć, zwłaszcza z muzyki klasycznej, proponował Łukasz. Przy finalnym wyborze kierowaliśmy się kilkoma rzeczami – kulturowym dziedzictwem gitary, również fortepianu, choć może w mniejszym stopniu. Zwracaliśmy też uwagę na zawarty w kompozycjach ładunek emocjonalny. Podświadomie chcieliśmy, by ta płyta, w tych trudnych czasach, była dla słuchaczy słońcem, odskocznią od problemów, codzienności. „Adela” to także muzyczne przedstawienie tęsknoty za ukochaną osobą – zarówno w przypadku utworów wybranych, jak i tych, które napisałem.
Ł.K.: Przy doborze kompozycji sugerowaliśmy się też specyficznym – i mam nadzieję, że obecnym na płycie – klimatem oraz jakością muzyki. Chcieliśmy dać ludziom coś pięknego. Coś, co sprawi, że ci, którzy nie znają muzyki klasycznej, pokochają ją, a ci, którzy ją wykonują, docenią nowe wersje utworów, które doskonale znają. Granie ich tylko w nieznacznie zmienionych aranżacjach, w stylu, w jakim nagrywali je już nasi poprzednicy, wydawało nam się niepotrzebne.
Co ciekawe, kilka utworów czy aranży znalazło się na płycie przez przypadek.
Utwór „Asturias” Isaaca Albéniza pojawił się na niej właściwie tylko dlatego, że przed jednym z koncertów, rozgrywając się w garderobie, zacząłem go sobie grać. Alek to usłyszał, nagle podszedł do fortepianu i zaczął improwizować. Aż zaniemówiłem z wrażenia, to było coś niesamowitego, jak ciekawe i przestrzenne dźwięki można stworzyć, słuchając tak szybkiej i motorycznej kompozycji, jaką jest „Asturias”. Pomyślałem wtedy, że jeśli kiedyś zrobimy wspólny projekt, to nie wyobrażam sobie, żebyśmy nie mieli jej na trackliście. Udało się. Kolejny przypadek, tym razem aranżacyjny, dotyczy znanego wszystkim utworu „Gnossienne No. 1” Erika Satie. Wyniknął z błędu, jaki w pewnym sensie popełniłem, kiedy partie nagrywaliśmy zdalnie.
Alek wysłał mi aranżację utworu, a ja odesłałem mu swoją ścieżkę. Utwór zagrałem bardzo, bardzo wolno.
Kiedy go posłuchał, stwierdził, że nawet nie jest w stanie się do tego dograć (śmiech), i poprosił, żebym nagrał to jeszcze raz, tym razem szybciej. Nie ukrywam, nie było mi to na rękę (śmiech), ale po godzinie zadzwonił i powiedział, że jednak coś wymyślił. Wieczorem wysłał mi swoją wersję z… syntezatorem, i to dosłownie zwaliło mnie z nóg. Nagle wszystko złożyło się w całość.
SG: Kim w kontekście albumu jest tytułowa „Adela”?
A.D.: Tytuł albumu pochodzi od pieśni Joaquina Rodriga, a utwór pod tym tytułem jest kulminacyjnym momentem płyty. W naszym rozumieniu „Adela” jest osobą, za którą tęsknimy, która determinuje nas do działania, która wyciąga nas z dołka i inspiruje. Myślę, że każdy, przynajmniej na jakimś etapie swojego życia, ma taką osobę…
SG: Jedną z najbardziej wymownych kompozycji jest „Quarantine Song”. Podejrzewam, że dodatkową trudnością przy pracy nad płytą były właśnie niedogodności związane z pandemią?
Ł.K.: W naszym przypadku pandemia właściwie nie była niedogodnością, ale szansą. W innym wypadku, Jakub w tym czasie byłby gdzieś na drugim kontynencie, przygotowując kolejną premierę opery, Aleksander komponowałby muzykę do sztuki teatralnej, ja też byłbym zajęty, i znów musielibyśmy odłożyć nasz projekt w bliżej nieokreśloną przyszłość.
A tak, z nagle wyczyszczonymi kalendarzami, mieliśmy sporo czasu na zrealizowanie czegoś, co już dawno chodziło nam po głowach.
Jakub przebywał w Warszawie, więc mogliśmy spotykać się i ćwiczyć, Alek miał czas, by pisać aranżacje. Pojawiła się przestrzeń na wiele godzin, dni, tygodni prób i przygotowań do tej płyty. Koncerty się nie odbywały, dlatego sala Filharmonii Szczecińskiej była dostępna i w każdej chwili mogliśmy z niej skorzystać. Właściwie wszystko, co w pandemii jest złego, powodowało, że mogliśmy ten album stworzyć. Jako urodzeni optymiści zawsze szukamy światełka w tunelu – dla naszej trójki dostrzegliśmy je właśnie w czasie ubiegłorocznego lockdownu.
A.D.: A co do wspomnianego „Quarantine Song”, to właśnie ten utwór jest żywym dowodem, że pandemia może nie tylko stwarzać warunki do pracy twórczej, ale i bardzo inspirować. Napisałem go z myślą o przepięknym, charakterystycznym głosie Jakuba. Myślę, że ta kompozycja bardzo odzwierciedla ówczesny stan umysłu wielu ludzi…
SG: „Adeli” towarzyszy subtelny, czarno-biały teledysk w reżyserii Łukasza Brzezińskiego. Jak wspominacie jego realizację? To naprawdę poruszający obraz…
Ł.K.: Praca z Łukaszem Brzezińskim i całą ekipą Teatru Muzycznego przebiegała profesjonalnie i w niezwykle sympatycznej atmosferze. Realizacja klipu odbywała się bardzo szybko. Powstał scenariusz, aktorzy zostali przygotowani na próbach i wszystko było dopięte na ostatni guzik. My przyjechaliśmy w ostatni dzień zdjęć, by dograć tylko kilka scen. Cieszymy się, że klip do „Adeli” spotyka się z tak pozytywnymi reakcjami i dziękujemy każdemu, kto miał w nim swój udział.
SG: Album ukazał się nakładem Warner Classics, w którego katalogu znajdują się płyty choćby takich gwiazd jak Martha Argerich czy Alison Balsom. Jak przebiegała wasza współpraca z tą wytwórnią i jak właściwie do niej doszło?
J.J.O.: Współpracuję z nią już od czterech lat, w ramach umowy na wyłączność. Od samego początku mam bardzo dobrą relację ze wszystkimi jej biurami porozrzucanymi po całym świecie. W ich katalogu są już dwa moje solowe albumy, trzeci jest w drodze. Z „Adelą” to była krótka piłka, zwłaszcza że Aleksander też ma z nimi umowę na Polskę, więc wszystko można było bardzo łatwo podpiąć. Alain Lanceron, prezes Warner Classics, jest wielkim fanem tego albumu, a dzięki temu, że moja umowa z Warnerem ma charakter międzynarodowy, to promujemy go znacznie szerzej niż tylko w Polsce. Cieszę się, że on powstał również dlatego, że pokazał mnie – barokowego śpiewaka – w zupełnie innym świetle.
SG: Naturalną konsekwencją wydania albumu są koncerty. W waszej ocenie już niebawem będą one możliwe i posłuchamy „Adeli” na żywo?
J.J.O.: Bardzo byśmy chcieli! Planujemy dużo koncertów i mamy nadzieje, że finalnie do nich dojdzie. Ale na razie wszystko jest tak, jak widać na załączonym obrazku… Na tym etapie pandemii niczego nie można być pewnym, dlatego choć wstępnie bukujemy koncerty, zwłaszcza w Polsce, to wciąż nie wiemy, kiedy dojdą do skutku.
Ł.K.: Jak tylko obostrzenia się skończą, to zagramy również w Wielkopolsce! Obiecujemy!
*Aleksander Dębicz – jeden z najbardziej wszechstronnych polskich pianistów i kompozytorów. Punktem wyjścia dla jego działalności artystycznej jest improwizacja oraz autorska muzyka, którą często łączy z repertuarem klasycznych mistrzów. Od lat przejawia zamiłowanie do sztuki filmowej i to właśnie w tym kierunku kompozytorskim obecnie podąża.
**Łukasz Kuropaczewski – jeden z najwybitniejszych polskich gitarzystów klasycznych. Koncertuje w Europie, Azji i obydwu Amerykach. Jego gra opisywana jest w samych superlatywach. Podkreśla się nie tylko nieprzeciętne zdolności techniczne i interpretacyjne, ale również niewątpliwą wirtuozerię.
***Jakub Józef Orliński – polski śpiewak, kontratenor, ale też tancerz breakdance. Doceniany choćby za „niepospolitą umiejętność poruszania emocji w interpretacjach muzyki dawnej. Za piękny głos, charyzmę estradową, pracowitość, ambitne kształtowanie repertuaru i pokorę wobec muzyki”.