Urszula Zajączkowska: Świadomość własnej niewiedzy
Opublikowano:
29 lipca 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Chociaż nauki przyrodnicze i humanistyczne wydają się nie mieć ze sobą zbyt wiele wspólnego, głos Urszuli Zajączkowskiej, botaniczki, poetki i felietonistki, jest opowieścią o jednorodnej rzeczywistości: pełnej zdziwień, zachwytów, pokory wobec natury.
AGNIESZKA BUDNIK: Zacznijmy od imponującej wyliczanki. Jesteś: flecistką, artystką wizualną, zawodowo: adiunktem w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie, gdzie zajmujesz się wzrostem, anatomią i ruchami roślin. Twój debiutancki tom poetycki „Atomy” (2014) był nominowany do Wrocławskiej Nagrody Poetyckiej Silesius, a w 2017 roku otrzymałaś Nagrodę Kościelskich.
URSZULA ZAJĄCZKOWSKA: Tak. To wszystko bardzo trudne, wybierać działania spośród tego, co się lubi albo nawet i kocha. Pracuję naukowo jako botaniczka, eksperymentuję z roślinami w przeróżny sposób, uczę też studentów, łączę to z pisaniem, z filmem, tak to wygląda.
Zatrzymajmy się na chwilę przy filmie. W 2016 roku stworzyłaś obraz „Metamorphosis of Plants”, nawiązujący do tekstów J.W. Goethego. Co więcej, utwór ten wygrał w kategorii Najlepszy Film Eksperymentalny/Animacja na Międzynarodowym Festiwalu Scinema Festival of Science Film, organizowanym przez Australia’s Science Channel.
Film to mój ukochany język. Nawet w nauce moim podstawowym narzędziem pracy są kamery: kamery szybkoklatkowe, kamery rejestrujące gwałtowne zjawiska, kamery, które służą do bezdotykowego obrazowania odkształceń ciała roślin, kamery do nagrywania ruchów roślin i kamery w mikroskopie. Nagrałam też dokument „Boski chleb” z przygotowań do pierwszej komunii świętej mojej córki, który to sakrament w Kościele Katolickim jest formą wtłaczania dzieciom poczucia grzechu i jego dominacji nad ich życiem. A wszystko to rozgrywa się w tak ohydny sposób, by nikt nie miał prawa mieć żadnych wątpliwości. O tym jest ten film – o dziecięcej niewinności, o fantazji w kontakcie z betonem Kościoła.
Dlaczego więc zdecydowałaś się na wkroczenie w pole poezji? Piszesz z badawczego albo szerzej: poznawczego niepokoju?
Nie wiem. To bardzo trudne pytanie. Sądzę, że wszystko zaczęło się z jakiegoś przemyślenia i niemocy wobec języka. Zdaję sobie sprawę z tego, że zjawiska takie jak światło, grawitacja, kwitnienie, ale też umieranie, to wszystko jest wielka opowieść o życiu.
Pójdźmy dalej: czy nie brakowało ci poetyckiego głosu, który na nowo, nieantropocentrycznie, ujmowałby miejsce człowieka w świecie?
Nie ma we wszechświecie niczego innego niż natura. Ja, empirystka zasupłana językiem nauki, tkwiąca w trybach fizyki i anatomii roślin, naprawdę czuję, że w tej materii jest znacznie więcej opowieści.
Im więcej się uczę, im więcej spraw poznaję, tym bardziej doświadczam bezradności własnego opisu tych błysków życia, jakimi jawi się wszystko, naprawdę wszystko to, na co patrzę.
Twoja mapa zainteresowań jest bardzo szeroka, przez co interesująco się układa: korzystasz z wielu mediów – filmu, tekstu, analiz, wykresów.
I żadne z nich mi do końca nie odpowiada. Z zazdrością patrzę za to na dzieci. W nich jest ta czystość, lekkość, niewiedza. Staram się być po trosze taka jak one, ale jednocześnie silnie odczuwam błogosławieństwo świadomości własnej niewiedzy. Ta świadomość, paradoksalnie, rośnie dzięki poszerzającym się horyzontom naukowym. Nie wiem za wiele ani o naturze, ani o nas, ani o języku. Zwłaszcza o nim nie potrafimy się wyrazić precyzyjnie.
Ta intermedialność, wychylanie się ku różnym środkom wyrazu, wynika z niemożności wyrażenia się w języku, z jego ograniczeń?
Braki i niedostatki w znaczeniach słów, tworzących kaskady zdań, to duże wyzwanie, a nawet prawdziwy ból.
Słowa nie są niewinne. Za każdym z nich stoi etymologia i całe to dziedzictwo kultur, którymi są obarczone. Wypowiem słowo „huragan” i wiem, że siedzi tam „huracán” Indian Taino wyrżniętych przez Kolumba.
Czym jest więc wobec tego całe zdanie? W jaki sposób mam opowiadać o świecie, używając właśnie tych zakodowanych ciągów, symboli, składających się na słowa i zdania? Mam z tym ogromny problem. Dlatego bardzo pociągają mnie inne języki i inne techniki – zwane często „formami wyrazu”.
Czy zadajesz sobie pytania o przystawalność języka nauki do opisywania fenomenów codzienności?
Uważam, że język w swojej naturze jest okropnie ograniczony. Wystarczy posłuchać muzyki, czegoś wyjątkowego, na przykład kompozycji Wojtka Blecharza. Co można powiedzieć, kiedy doświadczyło się czegoś takiego? Można coś branżowo pobełkotać, ale przecież to tak bardzo nie to!
Na pierwszy rzut oka wydawałoby się̨, że humanistyka i nauki przyrodnicze to dwa zupełnie odrębne światy. Tego zresztą chciałaby praktyka szkolnego nauczania obu tych dziedzin. Pewnie zgadzamy się jednak co do tego, że próby porządkowania i segregowania kończą się na ogół fiaskiem.
Nie lubię takich sztucznych podziałów. Ale wygląda na to, że będę teraz musiała się do nich zastosować. I ta sprawa nie będzie dotyczyła rozbijania myśli humanistycznej i przyrodniczej z jednego pojęcia świata. Według nowej ustawy o szkolnictwie wyższym autorstwa Jarosława Gowina muszę wybrać tylko jedną dyscyplinę naukową i publikować niemal wyłącznie w czasopismach wykazanych przez ministerstwo. Nigdzie indziej. Tylko 20 procent prac może mieć charakter interdyscyplinarny. To znaczy, że żaden matematyk, fizyk czy mechanik nie będzie chciał ze mną współpracować, bo publikacja nie dotyczyłaby jego dyscypliny badawczej. To jest koniec wolności nauki.
Przedstawiasz jeszcze jedno oblicze nauki – wierszem „wybawcy-oprawcy” (z ostatniego tomu „minimum”), przeprowadzając bunt, który podważa totalną obiektywność dyscypliny, z którą się nie dyskutuje. Bunt rodzi się wewnątrz układu – z wnętrza laboratorium wywołuje go badaczka.
Tak, policzalność, mierzalność świata jest dla mnie jakimś problemem. Wystarczy sobie wyobrazić, że każdy odcinek można podzielić w nieskończoność – zapaść się w tę mikroskalę, przedostając się na drugą stronę kosmosu – by mieć wystarczająco dużo problemów z myśleniem o jakichkolwiek pomiarach i o tym, czy są one rzeczywiste, i co tak właściwie pokazują.
Poezja byłaby wtórna wobec naukowych zdziwień?
Sądzę, że jest tym samym, tylko że zapisanym innymi literami.
Czy ostatni tom „minimum” byłby eksperymentem myślowym, próbą ułożenia się z wielkimi dyskursami? Humanistyką, biologią, egzystencjalizmem, różnymi językami opisu świata? Prywatnym ułożeniem hierarchii?
„minimum” wypływa z niemocy wyrażenia piękna i bólu istnienia. Nie ma znaczenia, czy obrazami pierwotnymi będą u mnie tak zwane zjawiska naukowe. Przecież to też rytm, puls życia.
Podział na nauki ścisłe i humanistyczne tak bardzo oddzielił te światy, że dla wielu nieznajomość procesu powstawania tlenu w liściu, który to tlen zaraz znajduje się w płucach, nie jest wcale sprawą wartą namysłu. A przecież jest w tym tyle znaczeń, tyle dramaturgii, nieprawdopodobnych wydarzeń.
Biologia w szkole to obrzydziła i zredukowała do cyklu, fotosyntezy. Co za bzdura! A gdzie zachwyt? Nauczyciele mają kompletnie gdzieś to, by zachwycać swoich uczniów. Wciskają na siłę, formują, ugniatają, uczą do egzaminów. A gdzie w tym wszystkim miejsce na własny punkt widzenia, myślenie? Bardzo tego w szkolnej praktyce mało, albo nie ma w ogóle, chociaż właśnie w tym tkwi cała nadzieja na rozwój człowieka. Czytam potem wiersze innych, gdzie słowa takie jak „mitochondrium”, „tlen” i tak dalej są umieszczone w koszmarnym kontekście. Są, bo ładnie brzmią, bo „coś” w nich jest. Jest, ale coś zupełnie innego.
Zachwyt nad istnieniem to jedno, ale w przypadku „minimum” równie istotna jest też forma książki.
Forma pewnie jest ważna. Przecież teraz mało kto czyta. Poezja jest zjawiskiem marginalnym w czytelnictwie, o zawstydzająco niskim poziomie w naszej ojczyźnie. To może niech chociaż wygląda ładnie? Może ktoś zobaczy. I jeszcze przeczyta?
Dotykamy więc mimowolnie kolejnego obszaru twoich działań. Sprawiania, „żeby ktoś zobaczył”. W zeszłym roku zostałaś finalistką FameLabu, konkursu popularyzatorskiego dla naukowców, organizowanego przez Centrum Nauki Kopernik i British Council. Określenie „popularyzatorski” w kontekście nauk przyrodniczych pociąga za sobą, chcąc nie chcąc, serię uproszczeń, która kieruje dzisiaj niezawodnie (jak się okazuje, również jurorów wspomnianego konkursu) do bestsellera „Sekretne życie drzew” Petera Wohllebena. Więcej z tej książki korzyści czy szkód dla pracy popularyzatorki nauki?
Doświadczanie natury uczy wdzięczności. Od razu odczuwam więc chęć dzielenia się z innymi moimi obserwacjami i studiami. Mam ogromne szczęście, że żyję tu, gdzie jestem, że zajmuję się tym, czym się zajmuję. Więc o tym mówię. Nie lubię natomiast „Sekretnego życia drzew”. Każdy, kto poznaje choć ułamek prawdy o naturze, doświadcza od razu onieśmielenia wobec własnej gigantycznej niewiedzy. Poznanie uczy pokory. Czuję, że ja nie mam takiej mocy, bym mogła poznać jakikolwiek „sekret” drzewa. W świecie drzew jest mnóstwo tajemnic. Drugą sprawą jest antropomorfizacja roślin oraz naginanie wyników badań tak, by pasowały do tez autora, co też mi się w tej książce nie podoba. Jedyne, co uznaję za naprawdę wartościowe, to to, że więcej się o drzewach i roślinach może przez chwilę mówiło.
Jeżeli o roślinach mówimy, to w przygotowaniu jest również twoja książka, pisana we współpracy z wydawnictwem Marginesy.
Tak, piszę książkę „Patyki, badyle”, która jest zbiorem esejów albo impresji na temat roślin, życia, natury. Brzmi to wszystko dość poetycko, ale jest mocno osadzone w nauce. Praca idzie mi wolno, ale do jesieni ją skończę. Piszę też felietony do „Dwutygodnika” i mam z tego wiele radości, chociaż szlifuję jednocześnie mój warsztat. Mogę sobie w tych tekstach ulżyć i poużywać. Redaktor naczelna „Dwutygodnika”, Zofia Król, daje mi dużo wolności, a to cenię najbardziej.
równo
Padły gałęzie, pędy
zszyte grawitacją
poziomo, całe nieżyjące
liście, łuski, nasiona.
Równoległe martwe żuki i kości psa
ścielą się do kuli stycznie.
Pochylone w gniciu drzewa skośne, więc jeszcze trochę tu,
ale już bardziej tam,
ostatecznie i tak kiedyś ułożą się
zgodnie z jedną linią,
granicą horyzontu,
wspólną kreską,
dzielącą krajobraz
zawsze po równo.
*URSZULA ZAJĄCZKOWSKA – poetka, botanik, adiunkt w Samodzielnym Zakładzie Botaniki Leśnej SGGW w Warszawie, dr hab. biomechaniki roślin. Absolwentka Akademii Filmu i Telewizji na kierunku montaż. Nagrywa krótkie formy filmowe i bardzo lubi to robić. Laureatka Nagrody Kościelskich za tom poezji „minimum” wydany w 2017 roku. Felietonistka „Dwutygodnika”.
CZYTAJ TAKŻE: Małgorzata Lebda: Ćwiczenia z uważności. Rozmowa z Małgorzatą Lebdą
CZYTAJ TAKŻE: Z hermetycznymi lubię gadać. Rozmowa z Natalią Malek
CZYTAJ TAKŻE: Ironizuję, żeby nie zwariować. Rozmowa z Marcinem Orlińskim