fot. Mariusz Forecki

Małgorzata Lebda: Ćwiczenia z uważności

Co wspólnego z wierszem ma fotografia i ultramaraton? Czy sprawy lasu mogą wpływać na relacje rodzinne? Czy w życiu codziennym myślimy o zwierzętach? Trzy tomy poetyckie Małgorzaty Lebdy unikają kategorycznych odpowiedzi. Proponują ćwiczenia. Ćwiczenia z uważności. Z Małgorzatą Lebdą, poetką, rozmawia Agnieszka Budnik.

AGNIESZKA BUDNIK: „Granica lasu” (2013) i „Matecznik” (2016) to tomy wynikłe w dużej mierze z obcowania ze śmiercią. Śmiercią obojga rodziców, którym poświęcasz ten poetycki dyptyk. Czy myśląc o kształcie tych książek, nie obawiałaś się wyczerpania możliwości języka? Zadanie nie było ani łatwe, ani tym bardziej przyjemne: ocalasz pamięć, ponownie mierzysz się z utratą. Jak możliwe było napisanie kolejnej książki, skoro mogłoby się wydawać, że przepracowałaś artystycznie wydarzenia, które w dużym stopniu napędzały twoją wyobraźnię poetycką?

MAŁGORZATA LEBDA: To doświadczenie utraty, o którym mówisz, jest faktycznie jednym z najsilniejszych wątków w moim pisaniu. Oczywiście bałam się wyczerpania możliwości języka, ale w innym kontekście – bałam się mówienia o stracie rodziców w poetyckiej konwencji. Obawa była związana z pojawiającą się od czasu do czasu nieufnością wobec języka, którego używam. Myślałam o tym, czy to, czego doświadczyłam, jest w takim języku wyrażalne. Otuchy dodawała mi literatura, która przecież od zawsze przepracowuje ten motyw. Z niej też czerpałam siłę i inspirację. Były też momenty, kiedy czułam, że to język mnie prowadzi, że to tekst domaga się ujawnienia w sobie przeżytych, przezwanych emocji, dokładnie tak, jak mówiła Susan Sontag w rozmowie z Jonathanem Cottem: „W mojej pracy nie chodzi mi o to, by wyrazić siebie. Mogę co najwyżej wypożyczyć siebie tekstowi”. Po „Mateczniku” bardzo szybko mój poetycki język rozpoczął pracę nad „Snami…”. Wtedy też nie miałam zbyt dużo czasu, żeby myśleć o tym wyczerpaniu, niemal od razu pojawiła się idea nowego tomu. Teraz nadszedł chyba ten kluczowy moment, o który pytasz, a po którym nie umiem powiedzieć, co będzie dalej.

 

Zatem zróbmy krok w tył: czy „Sny uckermärkerów” (2018) wzięły się z poczucia niedomknięcia pewnych wątków? Są kolejną częścią, skrzydłem (już) tryptyku? Dla przykładu: postać Magdaleny, tak ważna w „Snach…” zwiastowana była już w „Mateczniku”. A może jeszcze inaczej: czy po dyptyku nadszedł czas na tom nowego otwarcia?

Myślę o tych książkach jak o całości. Muszę zdradzić, że pomysł na „Sny uckermärkerów” zrodził się podczas jednego ze spotkań autorskich wokół „Matecznika”, na którym zostałam zapytana przez czytelnika o rodzeństwo, o to, w jaki sposób patrzyliśmy na świat. W „Mateczniku” pojawił się zresztą wiersz, który traktuję jako założycielski dla najnowszego tomuChodzi mi o tekst „sierpień: róż”:

 

Małgorzata Lebda, fot. Kuba Ociepa

nagie kobiety oglądamy na dachu kombajnu

pozostawionego na skraju wiśniowego sadu

gazety należą do naszych braci zostawiamy

je tam na noc

 

rankiem wdrapujemy się na maszynę

rosa zajęła papier i ciała kobiet

przypominają teraz

różowe

mięso świni

 

To tekst wychodzący już poza „Matecznik”Mam wrażenie, że jego miejsce jest w ostatniej książce, jednak z drugiej strony jest pomostem pomiędzy tymi dwoma tomami.

Zatem chwilę o sprawie, którą ten właśnie wiersz wywołuje przed szereg. Czy w twoich wierszach cokolwiek by się zmieniło, gdyby osobą opowiadającą nie była dziewczynka/kobieta, ale chłopiec/mężczyzna? Nie siostra, ale brat, którego coraz częściej widzimy w „Snach…”? Czy płeć gra tu jakąkolwiek rolę?

To bardzo ciekawe pytanie, na które chyba jednak nie jestem w stanie w pełni odpowiedzieć.

 

Wychowywaliśmy się w domu, w którym nie było wyraźnego podziału na to, co właściwe jest dla figury męskiej, a co dla żeńskiej. Mam na myśli przestrzeń należącą do nas, dzieci.

Na równi z bratem dzieliłyśmy się obowiązkami, które nie są kojarzone z dziewczyńskim dorastaniem: jeżdżenie ciągnikiem, pomaganie przy wycince drzew, wybieranie miodu. Naturalnie czułyśmy różnicę pomiędzy światem chłopięcym a dziewczęcym, można nawet powiedzieć, że polaryzowały one mocno, szczególnie w strefie rodzącej się już wtedy seksualności.

 

Spójrzmy raz jeszcze na „Matecznik”, choćby ze względu na jego tytuł, ale dołóżmy też „Granicę lasu” i „Sny uckermärkerów” – wszystkie te tomy konsekwentnie i stanowczo odnoszą się do spraw dotyczących przedmiotowego i eksploatacyjnego myślenia o naturze. To świadoma gra z tradycjami przyrodopisarskimi i brakiem poezji spod znaku negacji antropocentryzmu?

To przede wszystkim świadoma gra z pamięcią. Zdaję sobie sprawę z tego, że miejsce wychowania determinuje mój język i sposób patrzenia na naturę. Pisząc o niej, piszę o tym, co ludzkie, a pisząc o tym, co ludzkie, piszę o naturze. To są dla mnie nierozerwalne światy. Nie potrafię oddzielić tego, co ludzkie od tego, co nieludzkie, to nieustannie się przenika, jedno oddziałuje na drugie. Czerpie z siebie nawzajem. Myślę o życiu w kategoriach wspólnotowych. A jeśli w wierszach pojawiają się pęknięcia w tej wspólnotowej całości, to są one celowe.

 

Oprócz spraw skoncentrowanych na przyrodzie, sytuacji zwierząt i ich dobrostanie, w najnowszej książce bardzo ważny staje się problem religijności. Religijność, dość swobodne i ludyczne traktowanie doktryny, zdają się służyć jedynie legitymizacji przemocy, myślenia odwetowego. Kluczową dla wyobraźni jest też figura rzeźni.

Wioletta Grzegorzewska w jednym z wywiadów powiedziała „Katolikiem zostaje się na całe życie”.

Przejęły mnie te słowa, wydają mi się niezwykle celne.

 

Wychowywałam się w głęboko religijnej rodzinie, kultywującej wszystkie obrzędy, pielęgnującej je. I właśnie w tej atmosferze doświadczałam bliskości zwierząt.

Pochodzę z chłopskiej rodziny, moi rodzice prowadzili gospodarstwo, odkąd pamiętam zwierzęta były wokół, w domu i poza nim. Do tego wszystkiego rzeźnia, o której wspominasz, a która jest niezwykle istotną figurą ostatniej książki. To na jej przykładzie uczyłam się, czym jest śmierć. Z wiekiem wraz z rodzeństwem coraz odważniej do niej podchodziliśmy, podglądaliśmy te krwawe spektakle. Wszystko to z dziecięcą ciekawością i odwagą. Te obrazy wracają, rezonują.

 

Religijność – we wszystkich tomach – występuje raczej jako forma nawyku, mit, podanie. To chyba – i paradoksalne – natura jest tu bardziej metafizyczna.

Małgorzata Lebda, „Sny uckermärkerów”, Wydawnictwo WBPiCAK, Poznań 2018

Przez długi czas nie odróżniałam, co jest z kultury, a co z natury. Dorastałam w mieszaninie tego wszystkiego, gdzie na równi z obserwowaniem przyrody i poddawaniem się rytmowi natury odbywały się religijne obrzędy. Myślę, że dobrym przykładem będzie tu Święto zesłania Ducha Świętego, nazywane Zielonymi Świątkami. Zawsze wtedy, z samego rana, ruszaliśmy z ojcem do lasu po młode witki brzozy, które mocowaliśmy później przy zewnętrznych ramach okien. Ten religijny gest był możliwy poprzez zaczerpnięcie czegoś konkretnego z przyrody; podobnie wielkanocne święcenie pól, z którym wiązało się wychodzenie na pola i wbijanie w nie krzyżyków wykonanych z leszczyny i bibuły – to miało gwarantować urodzaj; świniobicia, które odbywały się przed większymi świętami. To były zwierzęta, takie jak te świnie, z którymi mieliśmy jako dzieci bezpośredni kontakt. I tak zrodziła się we mnie ta pierwsza niezgoda na ich śmierć. Pytałam o to, dlaczego je zabijamy, bo przecież traktowałam je jak członków rodziny. Stąd też wziął się bunt, czy też wątpliwości wobec takiej religii, która oczekuje, czy też prowokuje, składania takich ofiar. Świętowanie okupione ofiarą zwierząt było – wydaje mi się – pierwszym impulsem do przemyślenia miejsca istot innych niż ludzkie w świecie. Na swoją małą skalę próbuję nie dokładać się do ich cierpienia, chociażby poprzez niejedzenie mięsa, wspieranie inicjatyw, które promują wegański styl życia, czy adopcję dwóch kotów ze schroniska. „Sny uckermärkerów” rodziły się w cieniu tych wszystkich doświadczeń. Trudno mi powiedzieć, czy można odczytywać te wiersze jako polityczne, zaangażowane. Każdy ma prawo zinterpretować je po swojemu – jest w nich miejsce na czytelnicze dopowiedzenia.

 

Chciałam, żeby to była książka prowokująca do rozmowy. To z pewnością poezja zaangażowana w życie.

W „Snach…” poznajemy kolejnych członków twojej rodziny – przede wszystkim – rodzeństwo. Czy rodzina dyskutuje z tobą o tym, w jaki sposób pamiętasz wasze wspólne dzieciństwo?

To zdaje się Miłosz mawiał, że jeśli w rodzinie jest pisarz, to koniec z rodziną… To ważna dla mnie kwestia, mam bowiem świadomość, że pisząc o tym wszystkim, piszę nie tylko o swoich doświadczeniach; że opisuję wydarzenia intymne, osobiste, należące nie tylko do mnie. To jest pamięć mojej rodziny. Literatura jest dla mnie jednak wolnością i mam głębokie poczucie, że mogę to robić, na tyle, na ile pozwalają mi własne odczucia. Te książki pozwoliły nam wszystkim na rozmowy, sprowokowały momenty dla mnie poruszające, jak wtedy, kiedy rodzeństwo dzieliło się ze mną swoimi wspomnieniami, dopowiadało do mojej pamięci swoją pamięć. Te publikacje pozwoliły nam rozmawiać o minionym bardziej świadomie, otwarcie, ale też oczywiście krytyczniej.

 

Skoro już o dorastaniu i rodzinnym domu mowa: w kolejnych książkach konsekwentnie dopracowujesz swoją dykcję poetycką i już charakterystyczną frazę, choć czysto geograficznie nie wykraczasz jak na razie poza beskidzką wieś, Żeleźnikową Wielką. Właśnie stamtąd pochodzisz, stamtąd też wzięła się twoja poezja. To wciąż ten sam mityczny (i poetycki) matecznik czy raczej miejsce, które już dawno utraciłaś?

Żeleźnikowa Wielka to – paradoksalnie – niewielka wieś w Beskidzie Sądeckim. Spędziłam tam 19 lat życia. Intensywnego, mocnego, aktywnego, bliskiego naturze, tradycji, religii. To mnie ukształtowało i czuję się mocniej związana z tamtym miejscem niż chociażby z Krakowem, w którym mieszkam od rozpoczęcia studiów. Po śmierci rodziców to miejsce zmieniło dla mnie swoje oblicze. Wcześniej wykorzystywałam każdą chwilę, aby tam wrócić, pobyć w tamtych pejzażach, tamtym powietrzu. Czerpałam stamtąd energię.

 

Utrata otworzyła we mnie ranę, która się nie goi. I każdy pobyt w Żeleźnikowej jest dla mnie obecnie rozdrapywaniem tej rany.

To niestety jest też kuszące, bo z jednej strony moja rodzinna wieś wysysa ze mnie siły i energię (zupełnie tak, jakby odbierała to, co dawała mi wcześniej), z drugiej jednak jest to niezwykle inspirujące doświadczenie.

 

Ale każdy tom to zmiana albo przynajmniej: przesunięcie. Na pierwszy rzut oka wszystkie trzy książki są do siebie podobne, opowiadają o twoich powrotach do Żeleźnikowej, o utracie najbliższych. Coś bardzo ważnego się jednak zmienia. Nabierasz dystansu, bardziej świadomie podchodzisz do języka. Pracujesz w nim.

Wyjazd na studia pozwolił mi spojrzeć na moją przeszłość krytyczniej, jednak słusznie domyślasz się, że to śmierć najbliższych pozwoliła mi na zdystansowanie się wobec przeszłości. Mam poczucie, że moje życie dzieli się na te dwa okresy – przed i po utracie. Możliwe, że to zdystansowanie widać w języku ostatnich trzech książek, z każdą kolejną jestem coraz mocniej skupiona na szczególe, oszczędzam słowa, daję wyobraźni czytelnika więcej miejsca, nie dopowiadam, redukuję.

 

Więc dalej: skoro zmiana i nowe otwarcie – planujesz migracje, wystąpienie poza matecznik? Czy możliwa będzie poezja miasta?

Chciałabym, żeby inny język wziął mnie w posiadanie! Tak. Małe próby wyjścia poza matecznik podejmuję w opowiadaniach, które piszę już od dłuższego czasu, ale jak na ten moment nie ujrzały one jeszcze światła dziennego. Muszę z nimi jeszcze pobyć. Sprzeczam się trochę z tym nowym językiem i negocjuję to, na co mogę sobie w nim pozwolić. Natomiast „Sny uckermärkerów” pisałam z nadzieją na wyjście z matecznika również w poezji. Miała to być zmiana dykcji, która zapowiada nowe. Nie jestem pewna, czy to się uda, jakie miałoby być to „nowe”.

 

Moje korzenie zatrzymują mnie w tamtej ziemi. Żyję w mieście, ale patrzę na nie poprzez tamte doświadczenia, poprzez minione mocno związane z naturą.

Twoja silna więź z naturą skutkuje też udziałem w ultramaratonach i górskich wyprawach. Czy taka, a nie inna forma aktywności fizycznej ma przełożenie na pracę poetycką? Czego uczy tak intensywna (i intymna!) forma obcowania z przyrodą?

Bieganie jest dla mnie ogromnie ważne. I tu ponownie powracamy do utraty: to dzięki bieganiu udało mi się przetrwać ten pierwszy czas po odejściu rodziców. Wprowadzanie siebie w – niemal – mantryczny ruch biegu było uspokojeniem, ukojeniem. Jest tak nadal. Odkryłam w tym również wielką przyjemność, możliwość zbliżenia się do natury, do innych ludzi, do siebie. Szczególnie odkrywcze było rozpoczęcie biegania w górach. Pamiętam swój pierwszy bieg na dystansie 100 kilometrów w Beskidzie Sądeckim. Gorący wrzesień, porażająco piękne widoki, ciało, które w jednej chwili jest na najwyższym poziome ekstazy, a za chwilę wydaje się, że nie jest w stanie zrobić jednego kroku. I otoczenie – zapachy, przyroda, ludzie. Pamiętam tamten bieg, jakby wszystko działo się w slow motion. W czerwcu planuję pobiec w biegu Lavaredo Ultra Trail. To zawody na dystansie 120 kilometrów z przewyższeniem równym 5800 metrów, które odbywają się w kosmicznie pięknych włoskich Dolomitach. Z tego też powodu od miesięcy jestem pod opieką trenerską, która wymaga ode mnie dużej dyscypliny i samozaparcia. Lubię to! Ponadto bieganie i pisanie to dla mnie intensywne ćwiczenia z uważności. Podobnie wspinanie, przy którym pojawia się dodatkowo adrenalina i strach. Możliwe, że jestem od tych wszystkich silnych emocji uzależniona, wydatkuje na nie energię, ale i czerpię jej z nich dużo więcej.

 

Obok biegów równie ważne są dla ciebie sztuki wizualne. Fotografujesz, ale też przyglądasz się fotografii z poziomu akademickiego. Jaki wpływ na kompozycję tomów, a zwłaszcza „Snów uckermärkerów”, miało myślenie obrazem? I dalej: czy operowanie kadrem, a więc ograniczoną przestrzenią, dyscyplinuje w pisaniu i modulowaniu wyobraźni poetyckiej?

To niezwykle trafne rozpoznanie, aby przyglądać się tym wierszom z perspektywy obrazu.

 

U źródła każdego tekstu był właśnie kadr, jakby stopklatka z pamięci.

Stąd też ten powtarzający się pierwszy człon tytułów – „zbliżenie”. Chciałam inaczej, niż to było we wcześniejszych tomach, skupić się na konkrecie, wydobyć detale, obejrzeć je jakby przez wizjer aparatu, odpowiednio ustawiając obiektyw. Takie myślenie pozwoliło mi na zmianę języka. Często powracam w swoich akademickich rozważaniach do książki Rolanda Barthesa „Światło obrazu”, który opisuje w niej fotografię, na której jest jego matka (a wiemy, jak ważną postacią była dla niego). Nazywa tę fotografię „zdjęciem z cieplarni”. Niezwykle emocjonalnie opisuje to, co na nim widać. Niesamowite było dla mnie, że używa tylko języka do jego opisu, w publikacji nie widzimy przywoływanej fotografii. Barthes nie chce jej nam pokazać. U mnie fotografie tamtego minionego czasu fizycznie nie istnieją, został mi tylko język. Książka francuskiego teoretyka kultury, którą po raz pierwszy przeczytałam trzynaście lat temu, wskazała mi drogę namysłu naukowego, ale także sprowokowała do odważniejszego przyglądania się pamięci traktowanej w sposób obrazowy. Ponadto niezwykle kuszące jest dla mnie myślenie o wierszu w kontekście jego punctum i studium. Sama w poezji szukam wierszy, które miałyby w sobie takie punctum [rozumiane jako „użądlenie, dziurka, plamka, małe przecięcie – ale również rzut kośćmi. Punctum jakiegoś zdjęcia to przypadek, który w tym zdjęciu celuje we mnie (ale też uderza mnie, miażdży)”]. A więc coś co mnie porusza, przeszywa i nie pozwala o sobie zapomnieć. Są takie wiersze.

 

Jeżeli obraz, to też malarskie projekty twoich okładek – opowiedz, proszę, o roli tych obrazów, ich wyborze – ale też o tym, co było pierwsze – o ile dobrze pamiętam, to właśnie obraz będący okładką „Matecznika” wpłynął na kształt całości. Nie bez znaczenia pozostanie też okładka najnowszego tomu.

Okładkę do „Tropów” zdobi obraz autorstwa niezwykle ważnego dla mnie malarza – Rafała Borcza, podobnie okładka „Granicy lasu” powstała we współpracy z nim – jednak tu wykorzystałam fotografię jego autorstwa, która zresztą jest dla mnie przepięknym malarskim obrazem. Rafał potrafi patrzeć w taki sposób, że każda jego fotografia przypomina obraz: to doskonale wystudiowane kadry, jest w tym precyzja i uważność spojrzenia. Obraz wykorzystany na okładce „Matecznika” jest autorstwa Joanny Łańcuckiej, malarki a zarazem pisarki. Zobaczyłam ten kadr – figurka Matki Boskiej w koronie drzew – na długo przed rozpoczęciem pisania „Matecznika”. W połowie powstawania tomu uświadomiłam sobie, że tamten obraz i teksty powstającej książki są nierozerwalną całością. Nie wyobrażam sobie tej publikacji inaczej. To nie byłby już ten sam tom. Ostatnią z okładek zdobi obraz Aleksandry Waliszewskiej, której twórczość obserwuję od wielu lat. To kadr, na którym widzimy koty, jakby w napięciu, oczekiwaniu na coś. Ten obraz koresponduje z tekstami tomu, jest namalowany jakby w zbliżeniu, w taki sam sposób, w jaki pisałam wiersze.

 

Spotkanie „Seryjne Poetki 54”, 8 maja 2018 r., godz. 18.00 – CK Zamek w Poznaniu, Scena Nowa III piętro. Od lewej: Piotr Śliwiński (prowadzący) , Małgorzata Lebda i Hanna Janczak

W 2017 roku otrzymałaś Poznańską Nagrodę Literacką, zostałaś też laureatką Orfeusza. Twoja poezja była już tłumaczona na język angielski, czeski, serbski, słoweński, rumuński. Opowiedz zatem trochę o doświadczeniach tłumaczeniowych – jak pracuje się z tłumaczami i czy wiesz coś o recepcji twojej poezji w krajach, gdzie zaistniały te przekłady?

Współpraca z tłumaczami jest dla mnie inspirującym i ożywczym doświadczeniem. Chyba nikt tak uważnie jak tłumacz nie czyta twoich książek. Lubię ten czas korespondencji albo bezpośrednich rozmów z tłumaczem, kiedy wyjaśniamy sobie różne detale, gdy próbuję w sposób najpełniejszy doprecyzować konkretne słowa i obrazy. Fascynuje mnie taka praca w języku, to również uczy szacunku do niego. W 2017 roku w Belgradzie ukazała się książka „Jezik zemlje” w tłumaczeniu cudownej tłumaczki Biserki Rajčić (Treći Trg). To wiersze pochodzące z trzech tomów: „Tropów”, „Granicy lasu” oraz „Matecznika”. Z tej okazji miałam możliwość spotkania się z serbską publicznością, w tym z młodzieżą. Byłam wzruszona tym, jak skrupulatnie byli przygotowani do tych spotkań, miałam wrażenie, że pytania od publiczności dotykają najbardziej newralgicznych kwestii mojego pisania. Ostatnio spotkałam się też z arabską publicznością w ramach Abu Dhabi Book Fair. Lecąc tam, byłam ciekawa reakcji miejscowych czytelników na poezję. Byłam też pełna obaw, jeśli chodzi o odbiór moich wierszy, które posługują się przecież konkretnymi dekoracjami, są zakorzenione mocno w polskiej naturze i kulturze. Moje spotkanie rozwiało jednak wszelkie obawy. Poruszające były dla mnie pytania od zgromadzonych na tym spotkaniu arabskich czytelników. Okazało się, że – pomimo iż słyszeli wiersze w wersji angielskiej – doskonale czują emocje i napięcia tych tekstów i są ich ciekawi. Interesujące było też zaproszenie od Mohammed Bin Rashid Al Maktoum Knowledge Foundation, poproszono mnie i Wiolettę Grzegorzewską o przeczytanie wierszy przed ich publicznością, ale w języku polskim. Chciano usłyszeć brzmienie naszego języka. Zgromadzeni słuchali bardzo uważnie, tak jakby to była muzyka. Bo to właściwie jest muzyka.

 

MAŁGORZATA LEBDA (ur. 1985) – dorastała w beskidzkiej wsi Żeleźnikowej Wielkiej. Doktor nauk humanistycznych (specjalność teoria literatury i sztuk audiowizualnych), nauczycielka akademicka. Za książkę poetycką „Matecznik” (WBPiCAK, Poznań 2016) nagrodzona tytułem Krakowskiej Książki Miesiąca, Stypendium im. Stanisława Barańczaka (w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej) oraz Nagrodą im. Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego „Orfeusz”. W 2017 roku w Serbii ukazała się jej książka poetycka pod tytułem „Jezik zemlje” w tłumaczeniu Biserki Rajčić (Treći Trg). W 2018 roku w wydawnictwie WBPiCAK opublikowała piątą książkę poetycką „Sny uckermärkerów”. Ultramaratonka i taterniczka. Fotografuje. Mieszka w Krakowie.

 

 

CZYTAJ TAKŻE: Z hermetycznymi lubię gadać. Rozmowa z Natalią Malek
CZYTAJ TAKŻE: Urszula Zajączkowska: Świadomość własnej niewiedzy
CZYTAJ TAKŻE: Program lojalnościowy. Rozmowa z Tomaszem Bąkiem

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
4
Świetne
Świetne
2
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
1