Wzlot w Ósemkach
Opublikowano:
17 czerwca 2021
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
O ,,Wzlocie” Teatru Ósmego Dnia, Mandelsztamie i Barańczaku - z profesorem Adamem Poprawą rozmawia Karolina Król.
Karolina Król: Chciałabym zapytać o pana osobiste doświadczenia związane ze spektaklem ,,Wzlot” granym przez Teatr Ósmego Dnia.
Adam Poprawa: Spektakl miał premierę w 1982 roku w Poznaniu, gdy Teatr Ósmego Dnia coraz wyraźniej schodził do podziemia. Już wcześniej władze patrzyły na tę grupę bardzo nieprzychylnie, a w latach osiemdziesiątych represyjne działania jeszcze bardziej się zaostrzyły, co bynajmniej nie ograniczyło niezależnych twórców, wręcz przeciwnie.
Co ciekawe, często spektakle i wystawy malarskie odbywały się na terenie kościołów lub pomieszczeń przykościelnych. Kościół stanowił wówczas bardzo otwartą przestrzeń, choć złośliwi żartowali, że ostatnio Kościół był tak blisko kultury w średniowieczu, gdy powstawały między innymi gotyckie katedry i chorały gregoriańskie.
Na spotkania przyjeżdżali rozmaici artyści i pisarze, których nie pytano o kwestię wyznania. Czasami zdarzały się zabawne sytuacje, na przykład gdy Marek Nowakowski czytał z lektorium swoje opowiadania i w pewnym momencie przerwał lekturę, mówiąc, że ze względu na powagę miejsca musi się ocenzurować.
To były fascynujące czasy. Ludzie spragnieni kultury przychodzili tłumnie na różne spotkania. Pamiętam wykład profesora (jeszcze wtedy chyba doktora?) Jarzębskiego, wygłoszony pod koniec lat osiemdziesiątych w kościele św. Marcina − pt. ,,Bóg ateistów. Lem, Schulz, Gombrowicz”. Przyszło tak dużo osób, że część z nich stała na zewnątrz kościoła i słuchała spotkania z głośników. Dzisiaj dużo trudniej jest zgromadzić publiczność na wydarzeniach kulturalnych.
Jeśli natomiast chodzi o ,,Wzlot”, to Teatr Ósmego Dnia jeździł z tym spektaklem po całym kraju.
Nie pamiętam, w którym roku go widziałem, prawdopodobnie w 1984 lub 1985, w podziemiach kościoła św. Klemensa. Na środku sceny ustawiono pełniący rolę stołu podest, na którym występowali aktorzy. Z głębi pomieszczenia słychać było wiersze Mandelsztama w przekładzie Barańczaka, które stanowiły coś w rodzaju przerywników czy komentarzy. Śpiewała je Ewa Wójciak.
W całym spektaklu oprócz niej grało tylko kilku aktorów, jak to zresztą u Ósemek. Wymieniali się rolami – ktoś raz był enkawudzistą, raz Charonem. Ewa Wójciak najpierw odgrywała rolę, jak pisano w recenzjach spektaklu, muzy, raz anioła śmierci. Bardzo dbano o detale. Aktor, który grał Mandelsztama, miał długi szary płaszcz. Osoba odgrywająca rolę enkawudzisty była ubrana w wojskowy szynel. W spektaklu pokazano nawet rosyjskie papierosy z tekturowymi filtrami składanymi w taki sposób, jak robiono to niegdyś. Pojawiały się też pewne elementy przesłuchania.
To teatr z niewielką liczbą aktorów, ale jednocześnie bardzo pobudzający wyobraźnię.
Zawsze się wzruszam, gdy przypominam sobie ostatnią scenę spektaklu. Na podeście stoi aktor, który gra Mandelsztama, przestaje mówić, podnosi do góry latawiec i gasną światła. I na tym koniec. Wydaje się, że to wręcz banalny symbol – latawiec jako coś, co ma się nam kojarzyć z poetyckim wzlotem – jednak miało to ogromną siłę. Pewnie w spokojniejszych czasach odebralibyśmy tę scenę inaczej. Tymczasem są lata osiemdziesiąte, Mandelsztam Barańczaka, drugi obieg, wyraźny podział społeczeństwa, czas po stanie wojennym, wprowadzone obostrzenia jeszcze trwają, przez Wydawnictwo Literackie zapowiadany jest duży dwujęzyczny tom wierszy Mandelsztama przygotowany przez Marię Leśniewską…
KK: Słyszałam kilka historii dotyczących tego tomu – podobno bardzo trudno było go dostać…
AP: Książka ma datę 1984, ale, o ile sobie przypominam, naprawdę dostępna była w księgarniach mniej więcej dwa lata później. Krążyła wówczas legenda – nie wiem, ile w niej prawdy – że tom, choć przeszedł przez cenzurę, spotkał się z dezaprobatą władz radzieckich. Po czasie zorientowano się, że Mandelsztam jest w tym synoptycznym tomie obecny również po rosyjsku, co dla obywateli Związku Radzieckiego nie byłoby czymś pożądanym. Po drugie, na obwolucie wydrukowano związany z Mandelsztamem wiersz Artura Międzyrzeckiego, który później okazał się absolutnie niecenzuralny, i obwolutę zdjęto.
Pojawiła się wieść mówiąca o tym, że cały nakład miał być przeznaczony na przemiał.
Podobno, ponieważ była to duża książka, oprawiona w porządną okładkę, nie było żadnej maszyny, która byłaby w stanie zniszczyć cały nakład. Wszystko tymczasowo zmagazynowano, dodrukowano nową obwolutę i po dwóch latach dostarczono do księgarń.
Co ciekawe, widziałem, że niektórzy koledzy już wcześniej mieli ten tom. Być może książki trafiły na rynek po kradzieżach z magazynu. Wiem, że mój znajomy kupił tom za trzy tysiące złotych. Pracowałem wówczas w bibliotece, zarabiając jedenaście tysięcy ówczesnych złotych. Gdyby przeliczyć to na ceny dzisiejsze, to tak, jakby ktoś zapłacił za książkę około tysiąca złotych.
KK: Czy Mandelsztama czytano przede wszystkim kluczem politycznym?
AP: Mandelsztam był poetą–symbolem, którego polskie przekłady były znane, ale którego biografia mogła być opowiadana jedynie w obiegu niezależnym.
Pierwszy zbiór tekstów Mandelsztama, przygotowany przez Ryszarda Przybylskiego, ukazał się w Polsce w serii celofanowej PIW-u (miała obwoluty z celofanu). We wstępie Przybylski pisze, że grobem Mandelsztama jest pamięć ludzkości. Tym samym chciał on powiedzieć, że Mandelsztam nie ma grobu, bo zmarł w łagrze, jednak ze względów cenzuralnych nie można było tego napisać.
Monografię dotyczącą Mandelsztama pt. ,,Wdzięczny gość Boga”, Przybylski wydał już w paryskiej Libelli, w latach osiemdziesiątych.
Oczywiście niemożliwe było, aby gdziekolwiek w obiegu oficjalnym opublikowano słynny wiersz, który w przekładzie Barańczaka brzmi ,,Żyjemy tu, nie czując pod stopami ziemi”. W tomie Leśniewskiej również go nie ma. Można go natomiast znaleźć w Barańczakowych przekładach, w książce ,,Późne wiersze”, która po raz pierwszy ukazała się w Londynie w 1977 roku.
KK: Na ile w tamtym czasie przekłady były dostępne dla czytelników? Mandelsztam silnym echem powraca w polskiej poezji, więc, siłą rzeczy, jego teksty musiały być w jakiś sposób znane.
AP: Jeśli nie było tak zwanego zapisu na nazwisko, w zasadzie można było drukować teksty danego pisarza. W Polsce w tamtym czasie nie było zapisu na Mandelsztama, przynajmniej w niektórych okresach, więc ukazywały się tłumaczenia jego tekstów. W latach siedemdziesiątych wyszedł tom esejów ,,Słowo i kultura”. Tom Leśniewskiej wyszedł natomiast później, w latach osiemdziesiątych, gdy zapisów na nazwiska już nie było.
KK: Zastanawiam się, dlaczego ,,Wzlot” Teatru Ósmego Dnia, opowiadający o Mandelsztamie, tak mocno rezonuje w pamięci ówczesnych odbiorców. Czy wiąże się to w jakiś sposób z legendą dotyczącą życia poety? Czy Mandelsztam był wówczas odbierany jako buntownik? A może oglądanie spektaklu dotyczącego jego życia miało w sobie coś ze sprzeciwu wobec politycznej rzeczywistości?
AP: Tak, myślę, że faktycznie uczestnictwo w tym wydarzeniu mogło mieć poniekąd charakter buntu. Pozaestetyczne motywy miały całkiem spore znaczenie. Wiedzieliśmy, że uczestniczymy w czymś nie tyle nielegalnym i karalnym, co raczej bardzo niepożądanym. Po spektaklu mogły się przecież zdarzyć kontrole czy rewizje. Osoby, z którymi oglądałem ten spektakl, były zainteresowane literaturą.
Mandelsztam stanowił bardzo jaskrawy symbol ze względu na swoją biografię – to przecież wybitny poeta zamęczony przez totalitarny system. Nie był natomiast poetą politycznym. Oczywiście, znamy niepochlebny wiersz o Stalinie i teksty, w których pojawia się sowiecki krajobraz, ale nie jest to raczej poezja, która mówiłaby o sytuacji politycznej wprost.
O losach Mandelsztama dowiadywaliśmy głównie z tekstu Barańczaka poprzedzającego wydanie ,,Późnych wierszy”, przedrukowanego również w ,,Etyce i poetyce”. Mandelsztam był więc znaną postacią i metaforą. Czuliśmy pewnego rodzaju podobieństwo sytuacji zniewolenia, i spektakl bardzo oddziaływał na emocje.
Oczywiście, wielkie znaczenie miał także artyzm – Teatr Ósmego Dnia przygotował znakomite przedstawienie. Gdyby nie ten artyzm, spektakl nie mógłby oddziałać na nas w takim stopniu, i tak często nie wracalibyśmy do niego myślami, nawet po wielu latach. Czytaliśmy w tamtych czasach mnóstwo tekstów z drugiego obiegu, jednak nie o wszystkim jesteśmy w stanie opowiadać z takimi szczegółami, jak ma to miejsce w przypadku ,,Wzlotu”.
KK: Wiele osób, z którymi rozmawiałam, powracało myślami do tego spektaklu, traktując go w pewnym sensie jako wydarzenie formacyjne.
AP: Istotą spektaklu jest, w pewnym sensie, wywołanie w odbiorcy jakiegoś przeżycia. Nie chcę tutaj mówić o katharsis, ale mam wrażenie, że ten konkretny spektakl pełnił poniekąd funkcję sakralną. Nie bez znaczenia jest także to, że oglądaliśmy ,,Wzlot” w podziemiach kościoła, w katakumbach. Dostępowaliśmy pewnego chwilowego wzlotu, wiedząc, że za chwilę znowu ujrzymy szary PRL, pójdziemy do pracy, będziemy chować wydawnictwa drugiego obiegu z obawy przed rewizją i wrócimy do zwykłej rzeczywistości.
KK: Czy ,,Wzlot” był odczytywany wówczas przede wszystkim w sposób polityczny? W spektaklu dominują przecież wątki biograficzne, natomiast sama twórczość Mandelsztama pojawia się niejako w tle.
AP: Myślę, że to zależy od tego, kto oglądał ten spektakl. Przybylski pisał o Mandelsztamie jako o wielkim poecie rosyjskim i tam tematyka polityczna pojawiała się dlatego, że Mandelsztam został w politykę wplątany. Pewnie część osób dowiedziała się o tym poecie dlatego, że intensywnie krytykowali system i interesowali się wszystkim, co związane z kulturą niezależną.
To zresztą dość ogólna zasada, że ludzi ciekawi to, co jest zakazane.
Przykładowo, gdy w grudniu 1969 roku wyszło pierwsze wydanie ,,Ulissessa” w przekładzie Słomczyńskiego, w bardzo krótkim czasie sprzedano nakład czterdziestu tysięcy egzemplarzy. Jaki był powód takiego zainteresowania? Cóż, rozeszła się wieść, że podobno w tym dziele jest pornografia. Dlaczego nakład był taki wysoki? Istnieją interpretacje mówiące o tym, że po hańbie marca 1968 roku władza chciała poprawić swój wizerunek i, aby zatrzeć okropne wrażenie po antysemickiej kampanii, zezwoliła na wysoki nakład książki, w której głównym bohaterem jest Leopold Bloom, Żyd.
Jeśli natomiast chodzi o sam spektakl Ósemek – myślę, że było to przeżycie indywidualne. Nie wszyscy widzowie wracają przecież wspomnieniami do tamtego wieczoru.
KK: Czy wiadomo coś o interwencjach w sprawie spektaklu? Czy zdarzyły się jakieś nieprzyjemności?
AP: Spektakl nie był cenzurowany. Miał swoją premierę w 1982 roku, więc całkiem prawdopodobne, że Teatr Ósmego Dnia zaczął pracować nad nim jeszcze w 1981 roku, gdy można jeszcze było działać w sposób oficjalny. Możliwe zatem, że teksty przeszły jakąś wstępną kontrolę cenzorską na etapie pracy nad spektaklem, ale to, co zobaczyliśmy, zależało już widocznie od ,,Ósemek”.
KK: Na ile udział w konstruowaniu spektaklu mógł brać Barańczak?
AP: Przez pewien czas Barańczak był w Teatrze Ósmego Dnia kierownikiem literackim. Grupę tę tworzyli studenci, przyjaciele. Pamiętam, że któryś z dawnych aktorów, być może Lech Raczak, w swoich wspomnieniach opowiadał o tym, jak nauczyli Barańczaka gry w karty. Cóż, ze swoim bystrym umysłem i umiejętnością kombinatoryki szybko okazał się mistrzem.
W 1982 roku Barańczak był już w Stanach Zjednoczonych – wyjechał w 1981. Utrzymywał przyjacielskie kontakty z Teatrem Ósmego Dnia, ale nie sądzę, żeby aktywnie uczestniczył w przygotowaniach tego spektaklu. Kontakt listowny czy telefoniczny z pewnością był dość trudny, tym bardziej, że poczta była cenzurowana.
KK: Za to na pewno Barańczak bardzo intensywnie czytał Mandelsztama i tłumaczył jego wiersze. To ciekawe, jak bardzo rosyjski poeta zainspirował Barańczaka i wpłynął na jego własny idiom poetycki. W ostatnim czasie świetnie pisał o tym Dariusz Pawelec.
AP: Tak, rzeczywiście. Barańczak nie jest tłumaczem, który by pracował na zlecenia. Wszyscy poeci, których on tłumaczył, to autorzy przez niego wybrani. Gdy przyjrzymy się tym przekładom, które później nie weszły do żadnej książek, okazuje się, że tłumaczył on autorów zaskakujących, bo raczej nie wie się dziś, że ich również miał na translatorskim warsztacie Barańczak.
Przykładowo, jest tłumaczem kilku wierszy Thomasa Bernharda, które ukazały się w ,,Nurcie”. Przełożył również jeden z rozdziałów ,,Mistrza i Małgorzaty.
Pawelec, pisząc o Mandelsztamie Barańczaka, bardzo skrupulatnie podaje w przypisach, czym w tym czasie zajmował się polski poeta i jakie teksty jeszcze tłumaczył. Nie bez znaczenia jest teza Pawelca o wręcz formacyjnym charakterze poezji Mandelsztama dla młodego Barańczaka.
Swoją drogą, jeśli już jesteśmy przy Barańczaku − gdybym miał wskazać kogoś, od kogo jako literaturoznawca nauczyłem się najwięcej, byłby to właśnie on. Jego interpretacje wierszy są dla mnie wzorem. Intensywnie czytałem jego prace, przez kilka lat utrzymywaliśmy łączność korespondencyjną, ale widzieliśmy się tylko raz, w 1994 roku, na dworcu w Poznaniu.
Jan Choroszy, kolega, z którym studiowałem na Uniwersytecie Wrocławskim i do dziś tam pracujemy, chciał w założonym przez siebie wydawnictwie wydać ,,Uciekiniera z Utopii”. Barańczak przyjechał do Poznania na jakiś czas i postanowiliśmy się z nim spotkać, aby wręczyć mu książkę, zanim na dworcu wsiądzie w pociąg. Dzień przed wyjazdem Janek rozesłał do rozmaitych gazet propozycję newsa w zamian za transport. Ofertę przyjęła „Gazeta Wyborcza”, która miała również dział motoryzacyjny i w związku z tym dysponowała testowanym przez dziennikarza samochodem. Pojechaliśmy do Poznania we czwórkę i wręczyliśmy Barańczakowi książkę, a dziennikarka wrocławskiego oddziału „Wyborczej” przeprowadziła z nim wywiad.
KK: Dlaczego to właśnie tłumaczenia Barańczaka pojawiły się we ,,Wzlocie”? Istniały przecież wiersze w innych przekładach, na przykład Leśniewskiej, Seweryna Pollaka, Tadeusza Nyczka… Czy można tutaj mówić o towarzyskim kluczu, czy istnieją również inne przesłanki wyboru właśnie przekładów Barańczaka?
AP: Barańczak był autorem całej książki z tekstami Mandelsztama – myślę oczywiście o ,,Późnych wierszach”. Ta druga książka, o której wspominałem wcześniej, zbierała teksty wielu autorów. W samym spektaklu natomiast wierszy aż tak dużo nie ma.
Myślę, że Barańczak był osobom z Teatru Ósmego Dnia po prostu bliski, nie tylko towarzysko, ale również jako artysta, poeta. Z pewnością ważne było także porozumienie artystyczne, literackie.
Myślę, że bardzo ciekawa jest myśl pojawiająca się w jednej z książek Milana Kundery, wprawdzie odnosząca się przede wszystkim do relacji damsko-męskich, ale i możliwa do przeniesienia na płaszczyznę ogólnoludzką – tym, co najbardziej wiąże ludzi nie jest wspólnota poglądów czy to samo rozumienie świata, ale poglądy estetyczne. Teatr Ósmego Dnia został założony przez wspólnotę osób bardzo, egzystencjalnie wręcz, zainteresowanych sztuką.
Prof. Adam Poprawa – literaturoznawca, krytyk literacki i muzyczny, prozaik, kiedyś poeta. Wydał m.in. tomiki poetyckie „Komentarz do Dantego” (1990) i „Koncert na adwent” (1995), wywiad rzekę „Mickiewicz, czyli wszystko. Z Jarosławem Markiem Rymkiewiczem rozmawia Adam Poprawa” (1994), monografię „Kultura i egzystencja w poezji Jarosława Marka Rymkiewicza” (1999), zbiór szkiców „Formy i afirmacje” (2003), tomy prozatorskie „Walce wolne, walce szybkie” (2009), „Kobyłka apokalipsy” (2014). Przetłumaczył „Epifanie” Joyce’a (2016). Przygotował poszerzoną, odcenzurowaną edycję „Pamietnika z powstania warszawskiego” Białoszewskeigo (2014), poszerzone wydanie „Jezyka poetyckiego Mirona Białoszewskiego” Barańczaka (2016) oraz tom „Odbiorca ubezwłasnowolniony. Teksty o kulturze masowej i popularnej” Barańczaka (2017). Publikował w „Czasie Kultury”, „Jazz Forum”, „Kresach”, paryskiej „Kulturze”, „Literaturze na Świecie”, „Odrze”, „Pograniczach”, „Tekstach Drugich”, „Twórczości”, „Tygodniku Powszechnym” i innych pismach. Zajmuje się głównie powojenną literaturą polską. Pisze książkę o tekstach Białoszewskiego publikowanych w gazetach w latach 1946-1952. (źródło: www.ifp.uni.wroc.pl/pracownicy/dr-hab-adam-poprawa/)