fot. Materiały prasowe

Muzyka bezcenna w Wielkopolsce #43

„Muzyka bezcenna w Wielkopolsce” to rekomendacje albumów z naszego regionu, których autorzy umożliwiają ich bezpłatne pobranie. W tym odcinku Moonthoth, Projekt Luty i Syndrom Paryski.

MOONTHOTH
Zmora
2020, Wolfspell Records

 

 

To jeden z tych krążków, który udowadnia, że na dobrą muzykę zawsze warto czekać – a choćby i dwadzieścia lat. Dobrze pokazuje to przykład Nocturnala – nie od dziś znanego w wielkopolskich podziemiach introwertycznego i dość tajemniczego black metalowca, który po krótkim epizodzie, jakim około 2000 roku była grupa Nigra Missa, a także późniejszych, licznych roszadach w jego składzie, w końcu postanowił powołać do życia samodzielny projekt Moonthoth.

 

W jego ramach, najpierw wydał kilka obiecujących dem (w tym kapitalne, słusznie nie przechodzące bez echa „Ordo Noctum”), a potem zniknął – i to na całą dekadę – do muzycznego życia wracając dopiero latem ubiegłego roku.

Jego pierwszy, przez wielu bardzo wyczekiwany album to oczywiście żaden powiew świeżości – raczej zatęchły, piwniczny, choć zarazem bardzo atmosferyczny materiał, z symfonicznymi wtrąceniami, motywami chóralnymi i aurą szeroko pojętej elegijności. Jednak powodów do narzekań brak, bo „Zmora” – choć sklecona z black metalowych oczywistości – intryguje.

Od strony koncepcyjnej mamy tu do czynienia z pewnego rodzaju amalgamatem, w którym choć prym wiodą demonologia i mitologia słowiańska, to cała warstwa liryczna nieustannie krąży przede wszystkim wokół tytułowej „zmory”, dla Nocturnala uosabiającej „brud i zgniliznę ludzkiej psychiki, odbijającej się w świecie zewnętrznym”.

Jego słowa, ze swadą wykrzyczane kasandrycznym growlem, co rusz wysuwają się zza siarkowej mgły, w której jednak pełno melodii i rozmaitych temp, dzięki którym wcale nie zapadamy w śmiertelny sen – raczej miotamy się w paraliżu, nie dając tym marom wypuścić się z rąk. Świetny pomysł na bezsenną noc, i to nie tylko dla fanów Above Aurora.

 

PROJEKT LUTY
Czucie
2021, wydanie własne

 

 

Ale właściwie, to co tu się…

Jan LF Strach i Stan Filipiak już nieraz udowodnili, że naprawdę wiedzą, jak grać na pohybel. Choć Projekt Luty właśnie osiągnął pełnoletniość, to jak dotąd – nawet w ramach wydarzeń offowych, których przecież w regionie mamy bez liku – wciąż nie zaistniał w „świadomości”.

 

A na pewno mógłby, co pokazuje również najnowsza, piętnasta (!) już płyta duetu, o którym nie dość, że nikt nie wie, to i filozofom się nie śnił.

Co poeci mieli na myśli? I to jest zagadką – ważne, że przy odrobinie skupienia to „Czucie” poczujemy całym sobą. Tkwiąc w podziemiu tak głęboko, że nawet najczujniejsi obserwatorzy wszelkiej maści wielkopolskich alternatyw i eksperymentów mogli ich przegapić, frapują do cna – na tyle, że wymyślone przez nich style, w domyśle mające jakoś oddać ducha ich przedziwnej twórczości, koniec końców wydają się być nawet trafione.

 

Para-kraut, casio-wave, clutter-core, clunkotronica, grunge-step – tak fikuśne etykietki mogą dziwić, ale tylko przed zapoznaniem się z krążkiem. Quasi-rockowe improwizacje Projektu Luty, z gracją słonia ocierające się o piosenkowe kształty, to prawdziwy muzyczny art brut.

Również w wykonaniu Jana i Stana, sztuka naiwna przybiera formy surowe, marginalne i czysto amatorskie, jednak to żaden zarzut, bo tak wykręconego DIY z post-punkowym rodowodem dawno w Wielkopolsce nie było. Jak wytłumaczył duet, „Czucie” to garażowe songi, tyle że uzupełnione o „senne pejzaże, klawiszowy naturalizm i słowa wymyślane na poczekaniu”. Taki freestyle mógłby spalić na panewce, nie przekonując ani za pierwszym, ani kolejnym odsłuchem, ale mają chłopaki jakiś dar, że choć gotują nam ciężki los, to nie dość, że się na niego godzimy, to jeszcze coś każe nam się z niego cieszyć.

 

SYNDROM PARYSKI
Małe pokoje w dużym mieście
2021, Peleton Records

 

 

„Prośba do chłopaków: jeżeli to czytacie – nie zmieniajcie się!” – tymi słowami autor niniejszego cyklu zakończył recenzję ubiegłorocznej EP-ki chłopaków z Syndromu Paryskiego. Słowa dotrzymali. Debiutancki album Wojtka Filipowicza (wokal, gitara, teksty), Sebastiana Polusa (gitara, syntezatory), Wojtka Pawlaka (syntezatory, gitara), Bastiana Najdka (bas, gitara, teksty) i Dawida Graczyka (perkusja), tworzony od końca listopada 2019 roku w pewnej znaczącej dla poznańskiej kultury salce przy ulicy Kolejowej, to ten sam alternatywny indie rock, za który od początku można było ich kochać.

 

Jak przyznają muzycy, pandemiczne czasy („ruszam ręką, chociaż trochę / nie mieszczę się już w tym kartonie”), pełne „ciągłej rozkminki”, zaowocowały numerami o charakterze refleksyjnym, traktującymi o „dorastaniu w metropolii, niespełnianiu własnych oczekiwań, natłoku myśli i bujaniu w obłokach”.

Co zostało na tej płycie „wypowiedziane”, doskonale koresponduje z tym, co zostało na niej „wygrane”. Syndrom Paryski to esencja midwest emo, a może raczej po prostu drugiej fali emo, rozciągającej się pomiędzy klasycznym emo a math i indie rockiem, którą, jak trafnie zobrazował to znany krytyk Andy Greenwald, „zbyt wrażliwi chłopcy w okularach grają po uniwersyteckich salkach”. To muzyka nastoletnich, przytłoczonych światem dusz, w której jednak odnajdzie się i wół – o ile jeszcze nie zapomniał…

Dodatkowy plus za fotkę zdobiącą krążek i całą poligrafię – współpraca fotografa Wojciecha Augustyniaka i modelki Weroniki Czubak zaowocowała chyba najładniejszą okładką tego roku w naszym regionie.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0