Zakamarki: nieco inne spojrzenie na dziecko
Opublikowano:
17 września 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Jeśli historia jest „mocna”, prawdziwa i dobrze skonstruowana, dziecko potrafi wyciągnąć z niej właściwe wnioski, nie musi być instruowane ex cathedra przez narratora. Zamiast dawać gotowe odpowiedzi, nasze książki namawiają do refleksji, rozmów, nie kończą się z ostatnią kropką – mówi Katarzyna Skalska, redaktor naczelna Wydawnictwa Zakamarki.
KUBA WOJTASZCZYK: W tym roku Wydawnictwo Zakamarki obchodzi swoje jedenastolecie. Jakie były jego początki?
KATARZYNA SKALSKA: Zaczęło się od tego, że natrafiłam w Szwecji na książki dla dzieci, które zachwyciły mnie zarówno treścią, jak i oprawą graficzną. W tamtym czasie oferta książkowa dla dzieci była w Polsce bardzo jednorodna i skomercjalizowana, trudno było znaleźć coś naprawdę wartościowego, a że moim marzeniem po studiach skandynawistycznych było tłumaczenie książek, wzięłam sprawy w swoje ręce. To była jedyna droga, gdyż nikt wtedy nie interesował się literaturą szwedzką dla dzieci, nikt nie chciał ryzykować wydawania czegoś, co zbyt odbiegało od disnejowskiej kreski. Choć pierwotnie miałam założyć własne wydawnictwo, ostatecznie przyjęłam propozycję szwedzkiej oficyny Rabén & Sjögren, by założyć w Polsce ich firmę. Dzięki temu mogłam realizować swój pomysł od razu na dużo większą skalę.
Jak wydawnictwo się zmieniało?
Zaczynając, miałam do pomocy jedną osobę, teraz nasz zespół to 9 osób, nie licząc współpracowników – licznych animatorów prowadzących warsztaty z dziećmi, tłumaczy czy korektorów. Pierwsze biuro mieściło się w dwóch pokoikach w kamienicy na Półwiejskiej, palety z książkami przechowywaliśmy u dystrybutora. Obecnie jesteśmy w trzeciej siedzibie, gdzie mieści się również nasz magazyn o łącznej powierzchni kilkuset metrów kwadratowych. Zaczynaliśmy od książek szwedzkich, by po pięciu latach włączyć też książki francuskie. Dużą zmianą było także odkupienie wydawnictwa od Szwedów – od 2011 roku należy ono do mnie i mojej wspólniczki Natalii Walkowiak. Przez 11 lat wydaliśmy prawie 250 tytułów.
Pamięta pani pierwszy tytuł, nad którym pani pracowała?
Pierwszy nasz tytuł wydany 23 sierpnia 2007 to „Przygody Astrid – zanim została Astrid Lindgren”, ale tak naprawdę pracowałam nad kilkoma tytułami jednocześnie – już jesienią tego samego roku wydaliśmy ich jeszcze 12. Wśród nich ukazała się książka, którą chciałam wydać jako pierwszą, zanim okazało się, że dzięki szwedzkiej inwestycji mogę wydać od razu kilka tytułów – była to „Nusia i wilki” Pii Lindenbaum. To ją, tak naprawdę, zaczęłam tłumaczyć jako pierwszą.
Szwedzkie książki dla dzieci uważane są za przełomowe, odważne, prawdziwe – takie, które pokazują świat bez stereotypizacji i nie wkładają małych czytelniczek i czytelników w szablonowe role księżniczek i rycerzy… Czym jeszcze charakteryzują się wydawane przez Zakamarki książki?
Te książki przyjmują perspektywę dziecka – czytając je, oglądamy świat jego oczami, czasem widać to nawet w ilustracjach, na przykład u Pii Lindenbaum, gdzie dorośli pokazani są często z żabiej perspektywy, od dołu, tak jak widzi ich dziecko.
W tych książkach nie ma pouczającego tonu, morałów, przykazań, co się powinno robić, a czego nie powinno.
Nie znaczy to wcale, że historie te nie przekazują żadnej nauki czy mądrości – wręcz przeciwnie, tyle tylko że robią to w sposób subtelny, niełopatologiczny i przede wszystkim z wiarą w inteligencję i wrażliwość dziecka. Jeśli historia jest „mocna”, prawdziwa i dobrze skonstruowana, dziecko potrafi wyciągnąć z niej właściwe wnioski, nie musi być instruowane ex cathedra przez narratora. Ale też – podobnie jak w życiu – nie wszystko musi być jednoznaczne, zamiast dawać gotowe odpowiedzi, książki te namawiają do refleksji, rozmów, nie kończą się z ostatnią kropką.
Czy da się przeszczepić szwedzkie wartości wychowania dzieci na polski grunt?
Nie nazywałabym tego przeszczepianiem – każdy kraj, a wręcz każda rodzina ma swoją specyfikę, indywidualny rys. Natomiast wierzę w to, że szwedzka literatura, pokazując nieco inne niż tradycyjna literatura polska spojrzenie na dziecko oraz relacje między dorosłym i dzieckiem, może zainspirować, skłonić do refleksji, przyczynić się do większej otwartości na dziecko i jego emocje. Nie tylko wierzę, ale wiem, że tak się dzieje, bo opowiadają o tym sami czytelnicy, którzy podczas spotkań autorskich podchodzą na przykład do Åsy Lind, dziękując jej ze łzami wzruszenia za to, jak wiele głośne czytanie jej opowieści o Piaskowym Wilku i Karusi wniosło do ich rodziny.
Dorośli mówią o tym, jak historie te otworzyły im oczy na wiele spraw, pomogły zrozumieć niektóre zachowania czy emocje dzieci.
Jak na tym tle wypadają książki francuskie? Czy wartości, które przekazują różnią się od tych w szwedzkich tytułach?
We Francji oferta książek dla dzieci jest nieporównanie większa niż w Szwecji i o wiele bardziej zróżnicowana zarówno stylistycznie, jak i jakościowo. Oznacza to, że wybór jest o wiele trudniejszy, bo choć Francuzi wydają dużo pięknych i mądrych książek, to jednak nadal pokutuje u nich literatura dobrych manier, grzecznych dzieci i dydaktyzmu. Ten trend sprawił, że pierwsze francuskie tłumaczenie „Pippi Pończoszanki” zostało okrojone co najmniej o połowę, bo trzeba było wyciąć co gorsze ekscesy niepokornej dziewczynki. Od kilku lat francuskie dzieci czytają już nieocenzurowane tłumaczenie „Pippi…”, jednak historia ta pokazuje istotną różnicę pomiędzy ogólnym rysem literatury szwedzkiej i francuskiej. Poza tym we Francji wydaje się sporo książek o sztuce czy też książek z „malarskimi” ilustracjami i poetyckim tekstem. To na pierwszy rzut oka piękne książki, jednak niekoniecznie zwrócone do dziecka. Nie znaczy to, że nie mogą mu dostarczyć literackich czy artystycznych doznań, jednak osobiście bardziej mnie przekonuje szwedzki ton bycia z dzieckiem i przy dziecku, i dlatego przede wszystkim takie książki wydają Zakamarki. Jednocześnie to właśnie wśród francuskich książek znalazłam takie perełki jak historie o Pomelo czy seria „Dzieci Filozofują”.
Można powiedzieć, że Zakamarki wyznaczyły kierunek rozwoju rynku wydawniczego książek dla najmłodszych?
Nie byliśmy jedyni, ale na pewno odegraliśmy ważną rolę. Ciekawie opowiada o tym procesie niedawno wydana przez Stowarzyszenie Bibliotekarzy Polskich książka „Lilipucia rewolucja”, która jest próbą analizy i podsumowania przełomu książki dziecięcej na polskim rynku w latach 2000–2015, zainicjowanego właśnie przez nowo powstałe, niewielkie wydawnictwa prowadzone przez pasjonatów dobrej książki.
Co czeka Zakamarki w przyszłości?
Co nas czeka, tego nie wie nikt, możemy co najwyżej planować, a w tych planach jest oczywiście dalsze wydawanie starannie wybranych i przygotowanych książek. Będą to zarówno kontynuacje znanych serii, ale też zupełnie nowi autorzy i ilustratorzy. Zamierzamy też systematycznie powiększać ofertę dla starszych dzieci oraz młodzieży, gdyż nasi czytelnicy szybko rosną i chcemy im nadal towarzyszyć.
Już tej jesieni właśnie dla nich ukaże się fantastyczna przygodowa powieść Fridy Nilsson „Piraci Oceanu Lodowego” – niemal 400 stron czytania.
To rekordowa objętość w Zakamarkach i zapewniam, że ilość przekłada się na jakość – czyta się ją z zapartym tchem!
Na koniec proszę zdradzić, co pani teraz czyta.
Ha, ha, czytam „Piratów Oceanu Lodowego”, oczywiście [śmiech]. Wielokrotnie od początku do końca. No i jeszcze nasze pozostałe jesienne tytuły – każdy po kilka razy. Czytam też różne szwedzkie i francuskie książki w poszukiwaniu kolejnych tytułów do wydania, ale nie będę zdradzać, co to jest. Od czasu do czasu udaje mi się poczytać pozazawodowo, ale akurat w tej chwili nie mam żadnej książki w toku. Za to dziś w torbie mam ze sobą „Książki. Magazyn do czytania” oraz „Pismo”.
Katarzyna Skalska – założycielka, dyrektor i redaktor naczelna Wydawnictwa Zakamarki, a także tłumaczka wielu książek publikowanych przez wydawnictwo.
CZYTAJ TAKŻE: Wydawać z tradycją. Rozmowa z Moniką Długą
CZYTAJ TAKŻE: Wydawanie książek to adrenalina. Rozmowa z Anną Sójką-Leszczyńską
CZYTAJ TAKŻE: Dziewczyny mówią. Recenzja zinu „Kontrafałda”