Stół z powyłamywanymi nogami
Opublikowano:
19 września 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Wystawą „Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole” (8 września–7 października 2018) w CK Zamek Jagna Domżalska (kuratorka) oraz Grigory Popow (aranżer) wpisali się w trwający od stycznia cykl „Pochwała Wolności”, proponowany przez tę instytucję z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości przez Polskę.
Warto zauważyć, że nawet przy złożonej przez organizatorów wydarzenia deklaracji apolityczności, nie sposób dziś obchodzić tej okrągłej rocznicy, wyłączając zmysł polityczny. Rozbudza go obserwacja różnego typu przykładów nastawienia do otaczającego nas świata. Głośna ostatnio ogólnopolska akcja „Sto litrów na stulecie niepodległości” – choć nie bezpośrednio – jest dla mnie akcją polityczną. Integrując różne grupy społeczne i zawodowe w szczytnym celu, wskazuje na obywatelskie rozumienie patriotyzmu, stanowiąc alternatywę w stosunku do pompatycznej i martyrologicznej narracji prawicowych patriotów.
ZAWROTNA KARIERA STOŁU
Jagnie Domżalskiej chodzi o troskę o najbliższe otoczenie. Kuratorka twierdzi, że w sytuacji deprywacji wolności, z którą mamy właśnie do czynienia w efekcie naruszenia reguł demokratycznego państwa, często może pojawiać się poczucie ograniczonego wpływu na kształt naszej rzeczywistości. Jednak wcale nie oznacza to, jak zauważa, że możliwości działania znikają, o ile wiąże się z nimi teoria pola małego wpływu. Dowartościowuje ona działania mniej nagłośnione niż historyczne przelewanie krwi za ojczyznę i mniej bombastyczne niż stawianie pomników politykom, jak wspomniane już przeze mnie oddawanie krwi dla ocalenia życia drugiego człowieka.
Motywem, wokół którego osnuta została narracja na temat wolności na wystawie stał się stół. Trzeba przyznać, że jeden z najważniejszych mebli w naszych domach – miejsce spożywania posiłków, pracy, symbol gościnności, spotkania, podtrzymywania międzyludzkich więzi czy politycznych negocjacji – robi ostatnio zawrotną karierę, tak w projektach artystycznych, jak i kuratorskich.
W pierwszym przypadku warto wspomnieć chociażby niedawną akcję Anny Baumgart, „Sprawa kobieca. Łódź 2018”(premiera 8 września w Teatrze Nowym im. Kazimierza Dejmka w Łodzi). Nawiązując m.in. do ikonicznej dla sztuki feministycznej pracy Judy Chicago, „The Dinner Party”(1974–1979), artystka zaprosiła do stołu ważne dla naszego regionu postaci kobiece, kojarzone z aktywizmem i nurtem progresywnym w sztuce. Na przygotowanym przez nią stole znalazła się zastawa z jej obliczem, stanowiącym element przeróbki znanego plakatu El Lissitzky’ego, „Czerwonym kijem bij w białych”(1919).
Praca żydowskiego artysty, jak zauważa Artur Kamczycki, jest symbolem wykorzystania języka plastyki do politycznej walki.
Podobnie jak dzieło Chicago bazuje ona na formie trójkąta. Jak pisze przywołany przeze mnie autor: „Pracę tę interpretuje się często jako afirmację wydarzeń rewolucyjnych i zwycięstwa sił nowego porządku nad starym światem”. Można zatem założyć, że poprzez wpisanie jej w dyskurs feministyczny Baumgart chodziło o przearanżowanie patriarchalnych społecznych struktur, w których kobiety nadal pozostają nierównouprawnione. Zastanawia jednak wykorzystanie w tym celu własnego wizerunku w formie, która kojarzy się z powieleniem narracji mistrzowskiej, gdzie tak ważną rolę odkrywa figura wielkiego artysty.
Po stół w swoich projektach kuratorskich, realizowanych w Galerii Miejskiej Arsenał w Poznaniu, chętnie sięga również Zofia nierodzińska. W otwartej niedawno wystawie, „Dziewczyństwo & COVEN Berlin prezentują: BEDTIME”(7 września–7 października 2018), pełni on funkcję warsztatową w squattersko-burleskowej scenografii, która stała się charakterystyczna dla wystroju sypialni już-nie-dzieci i jeszcze-nie-kobiet. Nie jest on bynajmniej zwykłym elementem tej scenografii, lecz aktywnym nośnikiem onirycznych wydarzeń. Niczym grzbiet fantastycznej syreny unosi na swym blacie cenne przedmioty: wzory do tatuaży z henny, kampowe naklejki, akcesoria do wykonania origami czy makijażu na każdą kieszeń.
Ich bałaganiarska obecność w galerii czyni ze stołu narzędzie inicjacji w sekretne rytuały niedoreprezentowanego okresu dziewczyństwa, którego anarchistyczny wymiar jest pomijany w porządku kultury konsumpcyjnej.
Na wystawie w CK ZAMEK postanowiono z kolei połączyć zainteresowanie integrystycznym aspektem stołu z odejściem od elitarnego modelu wystawy sztuki współczesnej, w powszechnej świadomości często kojarzonej z mało zrozumiałymi pracami artystycznymi i jeszcze częściej z hermetycznym językiem mówienia o nich przez środowisko osób zawodowo zajmujących się sztuką. Do tego wątku można odnieść pamiętany z czasów dzieciństwa językowy łamanie – stół z powyłamywanymi nogami – obrazowo przedstawiający bariery w komunikacji.
Za uniknięcie tego typu sytuacji, a więc udostępnienie treści wystawy szerszej publiczności, odpowiadał Popow, absolwent Uniwersytetu Artystycznego na kierunkach projektowania graficznego oraz intermediów. Artysta jest również członkiem kolektywu Ostrøv, działającego przy ul. Św. Marcin, gdzie od 2016 roku współprowadzi czytelnię-pracownię samopublikowanych książek artystycznych, fotograficznych oraz zinów. Warto odwiedzać to miejsce, ponieważ organizowane są tam ciekawe wydarzania, a książki artystyczne nadal stanowią w Polsce dość nieoczywistą formę sztuki.
ARTYSTA TO NIE ŻADEN MOJŻESZ
„Pokój na świecie zaczyna się przy wspólnym stole”, CK Zamek
Popow pracował w dialogu z „białym sześcianem” – sterylną, modernistyczną konwencją ekspozycyjną, określającą charakter przestrzeni Sali Wystaw. Korzystając z oszczędnej estetyki postminimalistycznej, Popow sprawił, że ściany galerii nabrały „kubatury”. Pojawiły się na nich pięcioboczne wybrzuszenia o różnych wymiarach. Na ich licach umieszczono natomiast napisy „podprowadzające” pod znaczenia prac artystycznych, autorstwa zespołu Macieja Szymaniaka. Ten zabieg (wynikający z pierwotnego pomysłu skierowania wystawy do najmłodszych odbiorców) wydaje mi się mało przekonujący.
Znając sympatię autora aranżacji wystawy do sztuki konceptualnej, nie uważam jednak, aby w takiej formie sprzyjała ona angażowaniu widzów w proces doświadczania prac. Z jednej strony autonomiczne „kubiki” wtopione w ściany trochę, niestety, przypominały mi okolicznościowe tablice, przed którymi należy stać nieruchomo, nie dotykać i brać podane na nich wskazówki tylko na rozum.Z drugiej strony, kto z nas nie ogląda filmów obcojęzycznych z napisami?
Bardziej trafiony, z uwagi na przyjęte przez kuratorkę założenia, jest dla mnie pomysł przedstawienia artystów biorących udział w wystawie – Elżbiety Jabłońskiej, Kamila Kuskowskiego, Zbigniewa Libery, Daniela Rycharskiego oraz Jany Shostak – jako „bohaterów” serialu codzienności, a zatem everymanów.
Doceniam trafność tego rozwiązania w kontekście potrzeby odczarowania figury artysty w społecznej świadomości, a także analiz kulturowych i ekonomicznych, w świetle których artysta to nie żaden Mojżesz, tylko zawód i to bardzo niestabilny.
Jego realia sprawiają, że w większości przypadków trudno planować własną przyszłość, co znacząco wpływa na samopoczucie i postrzeganie wolności.
O Jabłońskiej dowiadujemy się, na przykład, że „mieszka nad rzeką”, a przed „galeriami sztuki chętnie sadzi poziomki i mięte”. Kuskowski, choć profesor na Akademii Sztuk Pięknych, chętnie podpiera drzewa. Libera, pokazuje: „jak dorośli wychowują dzieci. Albo jakie ciała mają lalki, którymi się bawimy. Albo jak umiera starszy człowiek”. Rycharskiego poznajemy jako twórcę „wiejskiego street artu”, który „kiedy usłyszał o fantastycznych istotach zamieszkujących okoliczne lasy, dziewięć lat temu wymalował na domach malowidła”. Z kolei Shostak to artystka z Białorusi, która nazywa siebie „nowaczką”, „pokazując Polakom, że każdy kiedyś skądś przybył”. Na tym etapie na korzyść wystawy działa bezpretensjonalna rezygnacja z napuszonych konwenansów.
A MOŻE TAK WIĘCEJ WOLNOŚCI OD REPREZENTACJI?
Podejmując aktualny temat, wystawa jest klasyczna w tym sensie, że opiera się na reprezentacji. Muzea i galerie przyzwyczaiły nas do niej, ponieważ to na niej – a co za tym idzie, na znajomości specyficznych kodów – instytucje te opierają swój status w społeczeństwie. Nacisk położony na artystyczne zapośredniczenie rzeczywistości dał się ponadto odczytać z tradycyjnych już dla sztuki współczesnej form: instalacji, obiektów, pracy wideo czy fotografii. Konwencjonalny pozostaje również sposób odbioru wystawy, która zaprasza do narracyjnego obchodu Sali Wystaw.
Ponieważ negocjacje społecznych relacji wolności stanowią dziś jeden z najmniej poukładanych obszarów debaty publicznej, trochę zabrakło mi elementu zaburzania linearnego modelu recepcji – jakiegoś bodźca wyzwalającego z automatyzmu obecności, sprawiającego, że sami widzowie łatwo mogą zamienić się w przedstawienie siebie.
Takie wrażenie pojawiło się w przypadku ekspozycji instalacji Jabłońskiej, „Równowaga” (2018). Artystka wykonała bardzo pożyteczną pracę, gdyż budżet przeznaczony na realizację dzieła wystawowego przekazałana sfinansowanie huśtawki dla dzieci z bydgoskiego Przedmieścia, spauperyzowanej dzielnicy Torunia. Realizując w praktyce teorię pola małego wpływu, w zamian otrzymała niesamowitą, lecz prawdopodobnie nie do końca bezpieczną w użyciu huśtawkę, własnoręcznie zbudowaną przez rodziców z rur i węży ogrodowych.
W galerii nastąpiła jednak przemiana statusu huśtawki. Stała się ona ready made, nieruchomo podwieszonym pod sufitem, z siedziskiem wiszącym ponad układanką wykonaną z drewnianych klocków, w powstaniu której udział miał również syn artystki. Zaangażowanie własnych rodzinnych relacji w powstanie krzyżówki bazującej na synonimie słowa „pokój” – to z pewnością dobra praktyka. Pozostaje jednak pytanie, czy jednorazowa transakcja, w efekcie której nastąpiło „umuzealnienie” przedmiotu pozbawionego swej pierwotnej funkcji – zabawy – to wystarczający społeczny gest. Czy, innymi słowy, estetyzacja, nie izoluje przypadkiem sztuki relacyjnej od jej celu, jakim jest tworzenie więzi?
Praca Kuskowskiego „przy/za/nad/pod” (2018) to instalacja dedykowana pamięci Leszka Knaflewskiego, poznańskiego artysty zmarłego w 2014 roku (jego pamięć uhonorował również ogólnopolski konkurs dla młodych artystów, „Daj głos” w poznańskim Arsenale). Do jej powstania przyczynili się m.in. tacy artyści i artystki, jak: Aleksandra Ska, Marek Wasilewski, Agata Michowska, Małgorzata Szymankiewicz czy Andrzej Wasilewski. Podarowane przez nich na wystawę i połączone ze sobą stoły to również indywidualne historie, jednak jeśli nie uczestniczyło się w oprowadzaniu kuratorskim, trudno je „wysłyszeć” z samego zamysłu wyobrażenia wspólnotowości.
Można wyobrazić sobie, jak trudne do osiągnięcia może być porozumienie między artystami, których ego bywa duże – jak, nie przymierzając, kosmiczne jajo – i zastanawiać się, jak to jest z twórczymi parami, gdzie na drodze partnerskich relacji niejednokrotnie staje palma pierwszeństwa, z której ciężko zrezygnować! A teraz ja! Teraz moje będzie na wierzchu! Czy o tym jest stół glamour, „Knafska”, jedyna wspólna praca znanej w poznańskim środowisku pary, którą Aleksandra Ska pokryła brokatem? Pewnie tak, choć nieco szkoda, że zmienił swój status z roboczego blatu w obraz artystyczny. Wyłamano mu zatem nogi i stał się formą petryfikującą, a więc przyćmiewającą tego typu żywe spekulacje.
Jana Shostak reprezentację potraktowała bardzo serio. Na wystawie pokazała fragment powstającego filmu „Miss polonii”, w którym wciela się w rolę kandydatki próbującej swych sił w różnych konkursach miss. W tej próbie „ucieczki od świata sztuki” (słowa artystki) towarzyszy jej Jakub Jasiukiewicz, kierownik Katedry Intermediów na UAP, o którym mówi ona per „współreżyser i impresario”. Fragment dotyczy przepracowania sytuacji porażki przy stole, w gronie najbliższej rodziny, gdzie granice między wsparciem i oczekiwaniami nie tylko okazują się delikatne, ale dodatkowo nakładają się na nie kulturowe uwarunkowania związane z pochodzeniem Shostak. Tata robi koronę na pocieszenie, mama powołuje się na autorytet profesora Bałki, twierdzącego, że z każdej sytuacji trzeba umieć coś wyciągnąć.
Nie wiem, w jakim kierunku zmierza ten projekt, natomiast dla mnie jego odsłona w Zamku bez wątpienia odnosi się do zniewalającej konstrukcji naszej kultury, z której trudno wyrotować wyobrażenie kobiety czyniącej atut ze swej urody po to, aby przetrwać.
Osiągnięcie tego celu wymaga wpisania się w oczekiwania patriarchalnego heteronormatywu, chętnie korzystającego ze swej uprzywilejowanej pozycji poprzez upokarzającą formę konkursu. Jeśli wspólnie z Jasiukiewiczem Shostak chce pokazać, jak bardzo świat sztuki może wywoływać reakcje ucieczkowe – ponieważ mechanizmy awansów zawodowych kobiet są w nim opóźnione, niesprawne i bardzo często uwarunkowane seksistowsko – to dobrze. Czy po to ucieka w realia konkursów miss, aby kawa na ławę pokazać nadużycia?
O czym będzie ta praca, jeśli jednak duet kierownika Katedry Intermediów na uczelni artystycznej i doktorantki nie odniesie się do konkursu miss, jaki odbywa się na akademiach sztuki nieustannie od momentu ich powstania, kiedy kobiety zaczynały pracę jako modelki?
Byłabym spokojna, wiedząc, że Shostak przejmuje kontrolę nad projektem i wnosi w niego ducha feminizmu, pozwalającego zidentyfikować takie stabuizowane obszary funkcjonowania uczelni artystycznych, jak np.: ocenianie wyglądu kandydatek na studia, traktowanie sztuki studentek przez profesorów niepoważnie (bo przecież ich przeznaczenie i tak nie stanie się sztuką) czy przedmiotowe traktowanie ich podczas egzaminów. Chciałabym się dowiedzieć od artystki, że wsparcie kandydatur doktor w konkursach na stanowiska na uczelnie podyktowane bywa hipokryzją, zobaczyć, że jej „porażka” jest mocnym argumentem, który odsłania stan faktyczny, związany z lękiem strażników (i strażniczek!) patriarchatu o to, że dana kobieta może zagrażać zastanemu status quo.
ENKLAWY WOLNOŚCI
To jak to jest z tą wolnością dziś? Może tak, jak sugeruje zamykający wystawę reportaż wizualny Libery pt. „Prywatna wolność. Respondenci ze stacji Wolimierz i okolic” (2018)? Są to kolorowe fotografie ukazujące środowiska artystów i dzisiejszych hipisów biorących udział w wydarzeniach kulturalnych zorganizowanych w miejscu dawnej stacji kolejowej pod czeską granicą. Poświęcając swą prace środowiskowym enklawom, artysta widzi uzdrawiający potencjał w powrocie do, tak dziś zagrożonej naszą obecnością, natury.
Na jej tle, jak sam twierdzi, stawia pytanie o to, na ile „prawdziwa wolność” to mit, na ile realna utopia.
Wierzę, że ta druga opcja możliwa jest do zrealizowania wspólnym wysiłkiem troski o nasze najbliższe otoczenie i odbudowę społecznych więzi. Temu długiemu procesowi na pewno sprzyjać będzie osłabienie znaczenia nieproduktywnych obrazów nas samych, a zatem takich, w które wpisana jest teatralność zachowań. Przyznam, że patrząc na fotografie Libery, w wyobraźni usłyszałam legendarną piosenkę wędrowców, którą bardzo lubię – „Zaproście mnie do stołu” Elżbiety Wojnowskiej. Wokalistka śpiewa m.in. o rozpychaniu się przy stole różnych pseudoważnych postaci, które rozprawiają o pozornie istotnych sprawach, grzęznąc coraz bardziej w mieliznach nieporozumienia.
Wystawa „Pokój na świecie zaczyna się przy rodzinnym stole”, Centrum Kultury ZAMEK, Sala Wystaw (godz. 12–20). Terminy: 8 września– 7 października 2018. Kuratorka: Jagna Domżalska. Kurator programu edukacyjnego: Maciej Szymaniak. Oprawa graficzna i aranżacja: Grigory Popov. Artyści: Elżbieta Jabłońska, Kamil Kuskowski, Zbigniew Libera, Daniel Rycharski i Jana Shostak
CZYTAJ TAKŻE: Ludzie zamiast bóstw: Płonąca Mumia i Otwarta Starołęka
CZYTAJ TAKŻE: Nocne motyle bez wieści na wystawie „Lochy Arsenału”
CZYTAJ TAKŻE: Nie interesuje mnie narracja mistrzowska, lecz ludzka. Rozmowa z Mithu Sen