Recenzja filmu „Blisko”. Historii przyjaźni dwóch chłopców, którą niszczy homofobia
Opublikowano:
27 września 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Lukas Dhont w nowym filmie przepięknie portretuje bliską relację dwóch 13-latków, dopóki nie wprowadza niepotrzebnego zwrotu akcji, który kaleczy narrację.
„Blisko”, drugi film w reżyserii Lukasa Dhonta, otwiera scena, w której prawie 13-letni Leo (Eden Dambrine) i Remi (Gustav De Waele) ukrywają się w piwniczce przed wrogiem. „Cicho, bo nas usłyszy”, mówi jeden z nich. Zastygają, a widownia razem z nimi. Czuć w tej scenie prawdziwe przerażenie wywołane dziecięcą wyobraźnią. Tak naprawdę nich ich nie ściga. To tylko zabawa. Zaraz chłopcy wybiegną w pola kwitnących kwiatów, które ciągną się w pobliżu domu Leo. Wakacje dobiegają końca. Niebawem rozpocznie się nowa szkoła.
O czym?
Leo i Remi to kumple. Mieszkają nieopodal siebie, w belgijskiej wiosce. Są nierozłączni. Sypiają nawet w jednym łóżku (najczęściej w domu tego drugiego), jadają wspólne posiłki, a rodzice chłopców traktują ich jak swoje dzieci (Léa Drucker i Emilie Dequenne, które grają matki Leo i Remiego, są fenomenalne). Chłopców łączy bardzo bliska i intensywna przyjaźń. Nie jest ona eksponowana przez długie rozmowy, tylko bardziej przez sceny codziennego życia.
Przytulają się, wygłupiają, zachwycają się sobą na wzajem.
Czy chłopcy są gejami? Być może jeden z nich, ale czy ten drugi? Próżno szukać odpowiedzi na to pytanie. Nie zadają go sobie sami przyjaciele ani rodzice, ani później nauczyciele i nauczycielki. Mimo to nie wydaje się, że jest ono bez znaczenia. Przecież 13-latkowie, niezależnie od orientacji, myślą o seksualności, mają pierwsze doświadczenia, prawdziwe lub wyobrażone. Tymczasem bohaterowie Dhonta żyją w nieświadomości. Taki zabieg potrzebny jest reżyserowi do celów dramaturgicznych. Gdybyśmy znali orientację, pytanie zadane Leo i Remiemu przez nowe koleżanki z klasy: „Czy jesteście parą?”, nie miałoby takiej siły rażenia. Gdy Leo zaskoczony zaprzecza, dziewczyny – trochę ze szczerą ciekawością, a trochę wrogo – dopytują: „A może sobie tego nie uświadomiłeś?”.
Późniejsza oblega „pedał!” rzucona na przerwie przez kolegę jest jak kropka nad i. Nagle (auto)homofobia pojawia się w życiu Leo i każe mu z każdym dniem coraz bardziej odseparowywać się od Remiego.
Rodzi się frustracja, która manifestuje się w codziennych zabawach. Jeszcze do niedawna niewinne, nagle noszą znamiona przemocowych zapasów, kończących się łzami i zamknięciem w łazience. Natomiast bliźniaczo podobna scena z chowaniem się przed wrogiem w piwniczce nie budzi już w Leo takiego zainteresowania. W pewnej chwili kategorycznie kończy udawanie. Bo wróg jest już prawdziwy, określony. To heteronorma w postaci popularnych chłopaków ze szkolnej ławy. Heteronorma, która każe głównemu bohaterowi próbować „genderowo poprawnych” aktywności, jak hokej czy gry strzelanki. Dla wrażliwych chłopców z „dziwacznym” hobby (Remi gra na oboju) nie ma w tej grupie miejsca. Separacja niedawnych przyjaciół jest coraz bardziej dotkliwa.
Zarzuty
Prowadzi do wstrząsającego finału, który… zdarza się mniej więcej w połowie „Bliżej”. Tam, gdzie większość filmów się kończy, drugi obraz Dhonta tak naprawdę się zaczyna. Jednak to, co do tej pory było ciekawym i głębokim obrazem rozpadu przyjaźni przez narzucone społeczne ramy, zaczyna ubierać się w piórka emocjonalnej manipulacji.
Trudno napisać tutaj cokolwiek wprost, aby nie spojlerować.
Już nagrodzony w Cannes debiut Dhonta „Girl” (2018), o młodej kobiecie trans pragnącej dostać się do szkoły baletowej, budził mieszane uczucia. Zwłaszcza queerowe osoby dziennikarskie zarzucały obrazowi nieuzasadnioną fetyszyzację transciała. W przypadku „Blisko” takich zarzutów nikt nie wysunie, to nie o tym film. Jednocześnie trudno zaakceptować fakt, że z ekranu ani razu nie pada słowo „gej”, chociażby jako kontra do wspomnianego „pedała”. Sama orientacja bohatera/bohaterów może i jest bez znaczenia (dla reżysera najwidoczniej taka jest); trudno zresztą wymagać od 13-latków pełnej identyfikacji. Niektórym osobom potrzeba do zrozumienia siebie jeszcze pięciu, dziesięciu, a nawet dwudziestu lat. To może nie być czas Leo i Remiego. Dlatego też tragedia, która się wydarza, wydaje się za szybka i niesprawiedliwa. A brak jasnego powodu (ponownie, nikt tu nie mówi o homofobii) sprawia wrażenie, jakby Lukas Dhont chodził na paluszkach wokół tematu i nikogo nie osądzał.
Najwięcej wynosi się z domu. To być może komunał, ale zarówno w domu Leo, jak i Remiego męska przyjaźń to rzecz powszednia.
Zwłaszcza brat i ojciec tego pierwszego okazują sobie na wzajem miłość (nie pomijając też w tym Leo), przytulają się, niosą pomoc. Z kolei ojciec Remiego pierwszy zapłacze nad tragedią syna. Reżyser przepięknie maluje te pozytywne męskie relacje, co nie jest przecież częste we współczesnym kinie. To portretowanie przyjaźni zmusza do jeszcze jednej krytycznej uwagi: czy w obliczu tragedii nie szukalibyśmy wsparcia u najbliższych? Tymczasem Dhont oddziela rodzinę i rówieśników/rówieśniczki grubą kreską. Film wypadłby dużo ciekawiej i prawdopodobniej, gdyby pozwolił kluczyć chłopcom w nowej rzeczywistości, niosąc wyniesiony z domu emocjonalny bagaż. Tymczasem reżyser każe im go w połowie porzucić. Niepotrzebnie.