Oglądać, nie oglądać
Opublikowano:
26 października 2022
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
W październiku pojawiły się kolejne serialowe nowości. Na które warto zwrócić uwagę? Które można sobie odpuścić? Podpowiadam.
„Wielka woda”, Netflix
Tym razem Netflix zabiera nas do lata 1997 roku we Wrocławiu. To właśnie wtedy miasto nawiedziła Powódź Tysiąclecia, jak jest teraz nazywana. Serial rozpoczyna się na około miesiąc przed katastrofą. Woda w Odrze niebezpiecznie wzbiera, jednak nikt z rządzących z prezydentem miasta (Tomasz Kot) na czele zdaje się nie interesować sytuacją. Planują czerwcową wizytę papieża Jana Pawła II. Wojewoda tuż po ma wylecieć do USA. Wojska polskie ćwiczą z NATO.
Wrocław nie ma sił przerobowych, aby zająć się jakimkolwiek kryzysem.
W lipcu hydrolożka Jaśmina Tremer (Agnieszka Żulewska) wysyła krytyczną analizę stanu powodziowego. Co prawda zostaje zaproszona na wizytę w sztabie kryzysowym, ale bardziej dlatego, że ma z pełniącym obowiązki wojewody Jakubem Marczakiem (Tomasz Schuchardt) wspólną przeszłość (i tajemnicę), niż dlatego, że ktokolwiek jej wierzy.
Mężczyzna wie, że Tremer nie rzuca słów na wiatr. Nie zapominajmy jednak – są lata 90., faceci rządzą.
Jedyną kobietą w sztabie kryzysowym jest sekretarka Marczaka, z którą ten na dodatek sypia. Dlatego, gdy panowie spotykają hydrolożkę, nie tylko szczęka im opada, ale też opuszczają ich jakiekolwiek wątpliwości – żadnej powodzi nie będzie! Zaczynają się mizoginistyczne żarciki (typu: „Ale pani to chyba za młoda na habilitację, prawda?” – pyta z drwiną podstarzały hydrolog Nowak, PROFESOR!), całowanie rączek, szereg niedowierzań.
Serial opowiada też o biurokracji, która rozpędzona nie ma nic wspólnego z logiką, nawet w obliczu potencjalnych strat w mieszkańcach i mieszkankach miasta oraz wsi. Wiemy, że Odra w końcu wyleje. Szkopuł w tym, by zainteresować widownię tym pomiędzy. „Wielka woda” wychodzi z tego obronną ręką.
Za sprawą reżyserów Jana Holoubka i Bartłomieja Ignaciuka oraz scenariusza Kingi Krzemińskiej i Kaspra Bajona wymienione wyżej wątki udaje się przekonująco ze sobą połączyć i zapakować w sześć odcinków, każdy o bardzo strawnej długości czterdziestu kilku minut. Zdjęcia Bartka Kaczmarka fantastycznie oddają lata 90. Wrocław faktycznie zostaje zalany, a bohaterowie i bohaterki pływają po ulicach i między kamienicami, co nadaje produkcji postapokaliptycznego klimatu. Choć zgromadzono ciekawą obsadę, prawdziwą gwiazdą jest Agnieszka Żulewska. Jej Jaśmina Tremer, ze skomplikowaną przeszłością (zresztą chyba bardzo charakterystyczną dla młodych ludzi pierwszych lat po transformacji ustrojowej) jest ironiczna i bezpośrednia, bywa choleryczką, jest gotowa do poświęceń. Od pierwszych scen przykuwa naszą uwagę. Gdy znika z ekranu, napięcie delikatnie spada.
To niewątpliwie rola przełomowa dla Żulewskiej. Oby otrzymywała więcej głównych ról.
„Wielka woda” nie jest pozbawiona wad. Serial najlepiej wypada w wątku katastroficznym, gdy liczy się każda minuta, aby zminimalizować potencjalne skutki pędzącej wody. Akcja siada przy wątku obyczajowym (skupiającym się na Tremer i Marczaku), który jest zbyt duży na – mimo wszystko – krótki serial. Niektóre rozwiązania, jak nieudolność wojska i policji, rozgrywane są „na śmieszno”. Na dłuższą metę ten brak niuansowania drażni. Z drugim planem aktorskim też bywa różnie. Najgorzej wypada Anna Dymna jako matka Jaśminy. Karykaturalna postać, którą twórcy nie wiedzieć czemu ubrali w „fat suit”, czyli kostium osoby otyłej. We współczesnych produkcjach takie rozwiązania uchodzą za fatfobiczne. Mimo wszystko „Wielka woda” to serial sprawny, trzymający w napięciu i świetnie zrealizowany.
Dlatego zdecydowanie warto włączyć.
„Stary człowiek”, Disney+
Zawsze miło zobaczyć Jeffa Bridgesa na ekranie. Nieważne nawet, czy produkcja jest całkowicie czy tylko połowicznie udana. „Stary człowiek” (twórcą jest Robert Levine), który dopiero niedawno miał polską premierę, niestety plasuje się w tej drugiej kategorii. Aktor wciela się w Dana Chase’a, tytułowego starego człowieka, mającego około 80 lat. Mieszka na uboczu, sam z dwoma wielkimi psami. Jego zmarła żona Abbey (znana z „Sukcesji” Hiam Abbass), która u kresu życia cierpiała najprawdopodobniej na alzheimera, a którą Dan bardzo kochał, teraz nawiedza go w koszmarach. Sny wypadają kiczowato i nienaturalnie, mają być jedocześnie metaforą życia zmarnowanego (?) na igranie ze śmiercią i złowróżbnym omenem zwiastującym kres życia.
Śmierć towarzyszy Danowi, odkąd pamięta. Niegdyś był agentem CIA.
Odszedł jednak ze służby, by poświęcić się życiu rodzinnemu. Pewnego dnia pojawia się zabójca, który usiłuje go zamordować. Wtedy Dan orientuje się, że są sprawy z przeszłości proszące się o uporządkowanie. Z jednej strony jest to produkcja cuchnąca maczyzmem. Nasz bohater, mimo podeszłego wieku, nie pozbył się wybitnych umiejętności walki. Wielokrotnie, w bardzo dobrze schoreografowanych scenach, pokonuje dużo młodszych przeciwników (tak, w liczbie mnogiej). Poznaje też młodszą kobietę Zoe (fantastyczna Amy Brenneman), która, jak niegdyś w „Gorączce” Manna, ponownie z samotności (sic!) ma się ku zimnemu draniowi. Danowi po piętach drepcze inny stary człowiek, Harold Harper (John Lithgow) z FBI oraz jego współpracownica Angela Adams (Alia Shawkat).
Serial ma się dobrze wtedy, gdy brodzimy w tajemnicach.
Im więcej niedopowiedzeń, tym lepiej. Gorzej, gdy twórcy podsuwają nam rozwiązania, tym bardziej że cała zagadka nie należy do najbardziej wyrafinowanych. „Staremu człowiekowi” nie służą też retrospekcje, w których poznajemy początki znajomości Dana i Abbey. Te, mimo że sensacyjno-szpiegowskie, nie są ani ciekawe, ani chociażby wartkie. A niestety nimi produkcja jest przeładowana. Siedem niemal godzinnych odcinków dłuży się w nieskończoność. To, co miało być miniserialem, zostało przedłużone na kolejny sezon. Ciekawe, czy Bridges wytrzyma kolejne godziny walk w ręcz.
Serial można obejrzeć, ale nie trzeba.