fot. K. Kosicka

Miasto w poszukiwaniu tożsamości

„Historyk musi zachować się uczciwie, nie wolno mu świadomie deformować obrazu przeszłości, musi być wierny źródłom, nawet jeśli są dla niego w jakiś sposób niewygodne” – mówi prof. Przemysław Matusik, autor nagrodzonej przez PTPN czterotomowej „Historii Poznania”.

Barbara Kowalewska: „Historia Poznania” napisana jest przystępnym językiem i w sposób zrozumiały wyjaśnia przeszłość. Czy pisząc tę pozycję, miał pan na uwadze różnych czytelników, także tych niezajmujących się profesjonalnie historią?

Przemysław Matusik: Przystępując do pisania, w ogóle o tym nie myślałem. Nie potrafiłbym dostosować stylu do konkretnego typu odbiorcy, ja tak po prostu piszę, nie rozróżniając między czytelnikiem fachowym i amatorem. Historia nie jest przecież wiedzą tajemną, historia jest dla wszystkich. Chciałem napisać o dziejach Poznania tak, żebym ja sam je rozumiał. Bardzo nie lubię książek historycznych wyłącznie zestawiających fakty, z których nic nie wynika. Czytanie takich publikacji nudzi i męczy, niewiele dając w zamian. Chciałem więc napisać książkę, która dałaby względnie spójny obraz przeszłości.

Przykładem niech będzie sam początek, gdy piszę o prahistorii, od czego zawsze zaczynają się wszystkie historie miejskie. Często trudno się przez to przebić, czytelnik szybko się gubi w opisach kultur i stanowisk archeologicznych. Tymczasem trzeba zadać pytanie, co wynika z tego, że na obrzeżach dzisiejszego miasta znaleziono stanowisko kultury ceramiki wstęgowej kłutej sprzed siedmiu tysięcy lat? Co to ma wspólnego z Poznaniem? Nic, poza wskazówką, że ta okolica sprzyjała osadnictwu i tak właśnie przedstawiłem to w książce. Chodziło mi o to, żeby nie zanudzać czytelnika i nie zarzucać go szczegółami, które nie byłyby podporządkowane najważniejszemu celowi: zrozumieniu dziejów miasta. Jeśli mogę sądzić po opiniach czytelników „Historii Poznania”, to właśnie przekazanie pewnego spójnego obrazu przeszłości zyskało ich aprobatę.

 

BK: Z jakich źródeł korzystał pan przy pisaniu tej syntezy?

PM: Praca syntetyczna ma to do siebie, że podsumowuje obecny stan badań, więc jej autor korzysta przede wszystkim z dotychczasowego dorobku naukowego. Jeśli przyrównać rozwój wiedzy historycznej do schodów, to monografie byłyby stopniami, a syntezy – podestami, na których się zatrzymujemy, żeby zastanowić się nad drogą, którą do tej pory przebyliśmy, przed pójściem wyżej. Ja korzystałem z bogatego dorobku badawczego powstałego w ciągu niemal dwustu lat, bo przecież ojcem historiografii poznańskiej był Józef Łukaszewicz, który wydał swoje dzieło już w latach 30. XIX wieku.

 

fot. K. Kosicka

fot. K. Kosicka

Wielką pomocą były znakomite edycje źródeł z okresu staropolskiego, inwentarzy mieszczańskich czy wilkierzy poznańskich. Im bliżej naszych czasów, tym bardziej zasób źródeł rośnie, by wspomnieć choćby prasę, niezastąpioną rejestratorkę miejskiej codzienności, dokumenty urzędowe, księgi adresowe, materiały statystyczne, do tego pamiętniki, listy, dzieła literackie.

Bardzo ważny w badaniach dziejów miast jest materiał ikonograficzny, XIX-wieczne grafiki, pocztówki, wreszcie – fotografie.

 

BK: Pozycja ma cztery tomy. Czym się pan kierował, ustalając dla nich cezury czasowe?

PM: Zastosowałem po prostu wielkie cezury polityczne dotyczące dziejów Polski, co jednak nie było pójściem na łatwiznę, lecz wynikało z faktu, że miały one przełomowe znaczenie także dla dziejów naszego miasta. Pierwsza z nich to rok 1793 wyznaczający koniec okresu staropolskiego, z jego wewnętrznym podziałem na przedlokacyjne dzieje poznańskiego grodu i okres po lokacji miasta w 1253 roku. Lokacja przeniosła Poznań na lewy brzeg Warty i ustanowiła ramy samorządowego ustroju miejskiego, który – z różnymi zmianami – przetrwał do drugiego rozbioru Polski, gdy miasto trafiło pod rządy pruskie.

 

fot. K. Kosicka

fot. K. Kosicka

Z kolei dzieje Poznania pod pruskim zaborem to nie tylko nowy sposób myślenia o mieście i podporządkowanie jego rozwoju interesom Berlina, ale – w szerszej perspektywie – okres generalnej zmiany cywilizacyjnej, budowy nowoczesnego świata, czego częścią były postępujące procesy urbanizacyjne, tworzenie nowoczesnych miast, w tym także – we właściwej skali – nowoczesnego Poznania. Kolejną przełomową cezurą jest koniec I wojny światowej i odbudowa państwa polskiego, w którego granicach znalazł się Poznań.

Niepodległa Polska dodała dynamizmu jego rozwojowi. Poznań stał się jednym z sześciu największych ośrodków miejskich w Polsce, stolicą ziem zachodnich, jak wtedy mówiono. To był zdecydowanie pozytywny, jakościowy skok w stosunku do czasów pruskich. Koniec tej epoki przynosi okupacja niemiecka – okres destrukcji zarówno przestrzeni miejskiej, jak i ukształtowanego jeszcze w XIX wieku poznańskiego społeczeństwa miejskiego. Kolejny okres wyznaczają jasne cezury 1945–1989, ostatni – to lata III Rzeczpospolitej do 2016 roku.

 

BK: Pisze pan, że w ostatnim okresie, od roku 1989 do 2016, miasto „poszukuje swojej tożsamości”. W jakim sensie?

PM: Ostatni z opisanych okresów to zaledwie szkic do obrazu, próba wyznaczenia podstawowych ram, w obrębie których może się rozwinąć pogłębiona refleksja historyczna. Skoncentrowałem się na tym, co można nazwać „poznańskością”, czyli dyskutowaną chętnie poznańską tożsamością. Ma to wpływ na wyobrażenia o tym, jakie miejsce w III Rzeczpospolitej powinien zająć Poznań po okresie komunizmu. Chętnie nawiązuje się tu do XIX wieku czy okresu międzywojennego. Ja tymczasem zwracam uwagę, że trzeba na nowo zdefiniować rolę miasta, bo istotne dotąd wątki jego historii blakną, stają się mniej znaczące.

 

fot. K. Kosicka

fot. K. Kosicka

Przykładem tego może być dla wielu los Zakładów Cegielskiego, które odgrywały tak istotną rolę w życiu miasta i w XIX wieku, w okresie międzywojennym i w PRL-u. Po roku 1989 to się zmienia, trudno powiedzieć, żeby Cegielski był dziś poznańską marką rozpoznawalną dla młodszego pokolenia.

Z jednej strony chodziło mi więc o to, co jest związane z samoświadomością poznaniaków, jak widzą siebie, swoją poznańskość, a z drugiej strony – jakie jest miejsce Poznania w przestrzeni cywilizacyjnej współczesnej Polski.

Odpowiedź na to ostatnie pytanie jest dosyć krytyczna, co wynika z zauważanej frustracji, której poznaniacy niejednokrotnie dawali wyraz. Próbowałem więc dokonać syntezy pewnego nastroju społecznego. Być może to rozczarowanie wynikało z faktu, że nasze oczekiwania były zbyt rozbudowane, wydawało nam się, że Poznań po prostu odzyska tę rangę, którą miał przed wojną. A przecież nigdy nie wchodzi się do tej samej rzeki.

 

BK: „Wielką historię” przeplata pan anegdotami z życia codziennego miasta, oddając atmosferę i rytm życia mieszkańców Poznania w przeszłości. To z pana książki dowiedziałam się na przykład, skąd pochodzi powiedzenie „Kóniec Dymbiec”. Takie potraktowanie tematu nie jest reprezentatywne dla wielkich syntez historycznych. Co pana motywowało do umieszczania tych szczegółów w książce?

PM: To proste: lubię znajdować przyjemność w pisaniu, więc pisałem w taki sposób, by samemu się przy tym dobrze bawić. Poza tym anegdota może też coś powiedzieć o przeszłości, wzmocnić przekaz, czy zatrzymać jakiś aspekt przemijającej atmosfery minionych czasów. Przytoczone przez panią powiedzenie „Kóniec Dymbiec” miało w Poznaniu charakter obiegowy, mówiło się tak, gdy coś definitywnie się kończyło. Wydawało mi się więc na miejscu, by w „Historii Poznania” uchwycić także taki ulotny element życia codziennego i sposobu komunikowania się poznaniaków między sobą.

 

BK: Na jakie niebezpieczeństwa natrafia historyk, podejmując się tak kompleksowego dzieła?

PM: Największym niebezpieczeństwem byłoby chyba przecenianie własnych kompetencji. Pisanie syntezy, zwłaszcza o tak rozległym zakresie, wymaga przede wszystkim pokory, uświadomienia sobie, że się wszystkiego nie wie i chęci nauczenia się od innych. Ja się zajmuję XIX wiekiem, musiałem więc z respektem korzystać z badań historyków średniowiecza czy nowożytności, konfrontować swoje wyobrażenia z innymi, wyważyć, kto ma rację. To jednak wymaga czasu, tu nie można iść na skróty. To zaś powoduje, że pisanie dużej syntezy jest ogromnie czasochłonne. Pisałem swoją pracę ze cztery lata, kolejne trzy trwało przygotowanie do druku. To było ogromne przedsięwzięcie Wydawnictwa Miejskiego Posnania. Muszę wyrazić swój wielki szacunek dla profesjonalizmu i staranności, z jaką redaktorzy podeszli do tej pozycji, ale też do stworzonej przez nich wizji tej publikacji.

 

BK: Jakie jest zadanie historyka? Na ile wolno mu formułować własne opinie, dawać komentarze, interpretować fakty?

PM: Historia jest częścią właściwego korpusu wiedzy o świecie nowoczesnej cywilizacji. Nie ma nowoczesności bez historii, bez poznania przeszłości, bo bez tego nie zrozumiemy współczesności. A poznawanie historii, wbrew potocznym sądom, to nie tylko proste „odkrywanie nieznanych faktów”, lecz także pójście krok dalej – zrozumienie logiki ich wzajemnych powiązań, znalezienie w nich sensu, czyli właśnie interpretacja. Dokonujemy tego nie tylko w oparciu o znajomość szerszego kontekstu badanej epoki, lecz także odwołując się do swojej wiedzy o świecie, doświadczenia życiowego, rozmaitych wyobrażeń składających się na nasz obraz rzeczywistości.

 

fot. K. Kosicka

fot. K. Kosicka

Każdy tekst historyczny jest tym nieuchronnie obarczony i bardzo dobrze, bowiem to właśnie konfrontacja różnych punktów widzenia przyczynia się do rozwoju wiedzy historycznej. Wiedząc jednak o swych naturalnych ograniczeniach (na które nic się nie poradzi), historyk musi zachować się uczciwie, nie wolno mu świadomie deformować obrazu przeszłości, musi być wierny źródłom, nawet jeśli są dla niego w jakiś sposób niewygodne.

Nie wolno ich zatajać, usuwać z nich jakichś treści, nie wolno mu także przemilczać interpretacji przeciwnych swoim, choć oczywiście może je – z uzasadnieniem – kwestionować czy negować.

Idealna sytuacja w tworzeniu narracji historycznej byłaby taka, że historyk wyraźnie by zaznaczał, co jest jego opinią i dlaczego dokonał takiego, a nie innego wyboru. Taki, pozbawiony uczonej arogancji sposób pisania o przeszłości, byłby może i najbardziej przekonujący, bo pozwalałby czytelnikowi na skonfrontowanie się z różnymi poglądami i na towarzyszenie historykowi w jego wątpliwościach. Historycy nie muszą za wszelką cenę odpowiedzieć na wszystkie pytania dotyczące przeszłości. Warto czasami przyznać, że po prostu nie wiemy, jak było.

Ja na przykład chętnie myślę, że chrzest Polski miał miejsce w Poznaniu, ale przecież nie będę zwalczał innych propozycji w tej mierze, rozumiejąc stojące za nimi argumenty, a przede wszystkim hipotetyczność wszelkich rozważań na ten temat. Do jednoznacznej konkluzji raczej nie dojdziemy, chyba że któregoś dnia archeolodzy odkryją kamień z wyrytym napisem: „Tu książę Mieszko przyjął chrzest”. Dlatego dojrzały czytelnik naszych prac powinien mieć świadomość, że badania historyczne to nie ogłaszanie niepodważalnych prawd, lecz ciągłe szukanie prawdy poprzez tworzenie obrazów przybliżających nas do poznania dziejów. W tym tkwi też urok badań historycznych, w tworzeniu obrazów, które będą wciąż konfrontowane z innymi, bo tak właśnie rozwija się nasza wiedza o przeszłości.

 

Prof. UAM dr hab. Przemysław Matusik – historyk, prodziekan Wydziału Historii UAM ds. naukowych, wiceprezes PTPN, redaktor naczelny „Kroniki Miasta Poznania”. Zajmuje się dziejami wieku XIX, zwłaszcza zaboru pruskiego, procesów modernizacyjnych, przemian religijnych i historią miejską. Wśród jego publikacji znajdujemy m.in. monografię „«Nadeszła epoka przejścia…». Nowoczesność w piśmiennictwie katolickim Poznańskiego 1836–1871” (2011), a także przygotowaną do druku klasyczną pracę Moritza Jaffego „Poznań pod panowaniem pruskim” (2012). W roku 2021 ukazała się czterotomowa „Historia Poznania” jego autorstwa.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
1
Świetne
Świetne
1
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0