fot. archiwum autora

Dziwna śmierć Janusza Kulasa

Nikt nie zauważył niczego podejrzanego. A jednak pięćdziesiąt lat temu w niejasnych okolicznościach zmarł nagle młody bohater Poznańskiego Czerwca. 

Eugenia Kulas zapamiętała, że jej mąż Janusz wrócił 6 grudnia 1972 r. późnym wieczorem. Po pracy – z racji urodzin – wypił podobno dwa kieliszki wina. Ale nie powiedział, gdzie. Położył się spać, a rano już nie mogła go dobudzić. Zadzwoniła po pogotowie, zabrali go przed południem.

 

7 grudnia Janusz Kulas, człowiek legenda Poznańskiego Czerwca, trafił w ciężkim stanie do szpitala na Święcickiego. Nie odzyskał już przytomności, zmarł w nocy z 7 na 8 grudnia.

Oficjalnie z powodu „śpiączki mózgowej”, czyli stanu występującego po urazach głowy, udarze mózgu, ale również będący skutkiem cukrzycy lub zatrucia: lekami, alkoholem lub narkotykami.

Prokuratura nie zainteresowała się nagłą śmiercią 36-letniego mężczyzny. Zostawił 33-letnią żonę i trójkę dzieci w wieku 13, 11 i 5 lat.

Otruty?

Silny i młody kierowca w spółdzielni jajczarsko-drobiarskiej na Starołęce zmarł nagle, w dwa dni po swoich 36. urodzinach. To już wtedy zrodziło podejrzenia.

Zenon Bosacki, zmarły niedawno weteran poznańskiego dziennikarstwa, przyznawał, że śmierć Kulasa „była otoczona aurą tajemnicy”. A prawnik prof. Jan Sandorski (również już nieżyjący) powiedział mi kiedyś, że żona Kulasa „była święcie przekonana”, że jej mąż został otruty. I że „załatwiła” go ówczesna władza.

 

fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

Mirosław Sławeta, prokurator IPN, prowadzący od lat śledztwo w sprawie Czerwca 1956, nie znalazł jednak żadnych dowodów na udział osób trzecich w śmierci Janusza Kulasa.

Wiadomo, że 6 grudnia 1972 roku Kulas obchodził swoje urodziny. W pracy mógł być poczęstunek, po pracy może alkohol. Kulas mieszkał na Grobli, tuż obok Mostowej. A na Mostowej była „Diablica”, znana wtedy speluna. Wśród niektórych kombatantów Czerwca można czasem usłyszeć sugestie, że u schyłku życia Kulas mógł mieć problemy alkoholowe.

Żona Janusza Kulasa zaprzecza: 

 

„To nieprawda! Nie był abstynentem, bo jak była jakaś uroczystość, to sobie wypił. Ale nigdy w nadmiarze.”

 

Gdyby Kulas – kierowca nadużywał alkoholu, na pewno straciłby pracę. A nie stracił.

Ulica Kulasa – zwycięzcy

Jeszcze gdy jesienią 1956 roku siedział w więzieniu, w mieście był już legendą. 30 października 1956 r. na murze jednego z domów przy ulicy marszałka Konstantego Rokossowskiego (dziś Głogowskiej) ktoś napisał:

 

„Ulica Kulasa – zwycięzcy”.

 

Urodził się 6 grudnia 1936 r. w Poznaniu. Syn Józefa Kulasa, żołnierza Września. Ukończył ledwie 7 klas podstawówki i jedną Technikum Budowy Taboru Kolejowego. Musiał mieć żyłkę do interesów – już w wieku 17–18 lat został szefem młodocianych poznańskich koników. Zatrudnienie znalazł jako kierowca w Przedsiębiorstwie Transportowym Budownictwa Miejskiego w Poznaniu przy ul. Majakowskiego.

 

 

Chłopak ulicy. Koledzy nazwali go Eddie Polo. Być może pseudonim wziął się od przedwojennego aktora kina niemego, grającego gangsterów w hollywoodzkich filmach z lat 20. To dlatego propaganda PRL okrzyknęła go potem „włoskim bandytą”. Przylgnęło na całe życie, a nawet na dłużej.

W pewnym sensie był dla władzy łatwym celem. Kiedy rankiem 28 czerwca 1956 r. Kulas namawiał skutecznie kolegów z przedsiębiorstwa, by porzucili pracę i poszli do centrum, jego los był już przesądzony. Choć on sam nie miał o tym pojęcia.

Koledzy z podwórka zapamiętali go jako draba z blond plerezą na głowie (włosy postawione w czub, na modę bikiniarzy). 28 czerwca 1956 r. stał na dziedzińcu zdobytego przez zbuntowanych robotników więzienia na Młyńskiej z diektariewem (radzieckim karabinem) w dłoni. Strzelał w powietrze.

 

„Eddie na ulicy zaczął rządzić, karabiny rozdawać: Po wojsku jesteś? Masz karabin” – wspominał jeden z członków jego eki.

 

W ten sposób Kulas miał uzbroić poznaniaków, którzy pobiegli na ulicę Kochanowskiego, by odpowiedzieć ogniem na strzały ubowców z gmachu Urzędu Bezpieczeństwa.

Dowodził

Na zdjęciach wykonanych przez tajniaków UB mylnie rozpoznano go z flagą w dłoniach na ulicy Kościuszki. A także z transparentem „Żądamy chleba”. I zapewne równie mylnie na Targach. Już wtedy było jasne, że nie wymiga się od odpowiedzialności.

Gdy pod gmach UB podjechały czołgi, Kulas wszedł do jednej z maszyn, próbując uruchomić czołg. W śledztwie przekonywał, że wchodził na czołgi i wyrzucał z nich żołnierzy po to:

 

„aby wiedzieć, czy to Ruskie, czy nasze. Czy też Ruskie przebrane za nasze”.

 

Był też wśród młodych ludzi, którzy zarekwirowali UB samochody i pojechali szukać broni na rozbrajanych komisariatach. I w grupie z tramwajarzami i więźniami, uwolnionymi z więzienia na Młyńskiej. Wydawał polecenia, dowodził. 

 

fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

Wiadomo, że miał pistolet z amunicją i granat ręczny z zapalnikiem. I że wrócił w rejon ulicy Kochanowskiego. Prawdopodobnie strzelał do gmachu UB.W śledztwie uparcie utrzymywał, że pozostał bierny.

Aresztowali go 30 czerwca o 8.30 w jego mieszkaniu przy ul. Listopadowej 22. Na komisariacie MO na Wyspiańskiego milicjanci znęcali się nad nim pałką, butem, pięścią. Na komisariacie na Słowackiego – to samo. Kazali mu się czołgać w błocie i skakać żabkę. Potem, podczas przesłuchania, dostał w twarz.

W śledztwie był podejrzany „o wszystko”. A samo śledztwo przypominało czasy stalinowskie.

 

„To, co z nami robiono, jest nie do opisania” – powiedział rok później.

Niepokorny z okładki „Life’a”

A jednak nie dał się zgnoić, stłamsić, zastraszyć. Choć od jednego ze strażników dostał nożem w brzuch. 22 października 1956 r. jego zdjęcie zobaczyli Amerykanie – na okładce tygodnika „Life”. Podpis pod zdjęciem podkreślał niezwykłą odwagę oskarżonego Kulasa, który swoimi niepokornymi odpowiedziami pod adresem prokuratorów zapadł w pamięć widzom procesu.

 

Amerykański dziennikarz relacjonujący proces w Poznaniu nie pominął oczywiście hollywoodzkiej ksywy Kulasa.

W akcie oskarżenia Kulas figurował na pierwszej pozycji, przypisano mu 12 rodzajów przestępstw: m.in. obwiniano go o gwałtowne zamachy na funkcjonariuszy VIII komisariatu MO w Poznaniu, a także gwałtowny zamach na funkcjonariuszy organów bezpieczeństwa znajdujących się w gmachu Wojewódzkiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa przy ul. Kochanowskiego – obrzucał ten budynek butelkami z płonącą benzyną, w wyniku czego wybuchł tam pożar i jeden z funkcjonariuszy został poparzony.

Prokurator Tadeusz Muszyński oskarżył Kulasa o to, że za plecami manifestujących robotników załatwiał „własne, wrogie robotnikom interesy”. Nazwał go typem psychopatycznym, pozbawionym uczuć społecznych i moralnych. I insynuował mu „nienawiść do Polski Ludowej”.

 

fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

Dla partyjnych dziennikarzy Kulas był oczywiście „Eddiem Polo – włoskim bandytą”. A ponadto: „konikiem kinowym”, „człowiekiem zdegenerowanym”, „wykolejeńcem, „bandziorem”.

Ale na sali rozpraw byli też dziennikarze zagraniczni. Kulas miał zmysł medialny. Świetnie wyczuł koniunkturę. Potrafił pogrywać z prokuraturą, wzbudzając zachwyt w ławach prasowych.

Kulasowi groził wyrok śmierci – świadkowie zeznali, że miał broń. On sam jednak odwołał zeznania złożone w śledztwie.

 

„Do zarzutów mi czynionych nie przyznaję się, albowiem zeznania moje zostały wymuszone ode mnie, a wymuszenie tych zeznań niczym nie odbiegało od tych metod, którymi operował urząd SS.” – oświadczył przed sądem.

 

Przyznał się tylko do wzięcia z rozbitego sklepu płaszcza, ubrania i dwóch par spodni. Bo na takie zakupy nie byłoby nigdy stać.

 

„W szkole mi mówiono, że klasa robotnicza powinna wciąż walczyć o poprawę swoich warunków bytu i jako proletariusz wziąłem udział w tej demonstracji, bo obecnie kim jestem? Biedakiem. A kto mnie sądzi? Bogacz, bo przewodniczący Sądu Wojewódzkiego dostał podwyżkę do 2500 zł.” – odpowiadał prokuratorom.

Obok Hejmowskiego

Oskarżonych o udział w Czerwcu ocaliła październikowa odwilż – i wracający do władzy Władysław Gomułka. Sąd najpierw odroczył sprawę, a potem proces nie został wznowiony. W końcu października 1956 r. Kulas wyszedł z aresztu.

 

fot. archiwum autora

fot. archiwum autora

3 października 1958 r. Kulas ożenił się z Eugenią Marią Zajdel w urzędzie stanu cywilnego, który mieścił się w Zamku. Ślub kościelny wziął dzień później w parafii św. Wojciecha. Co jakiś czas musiał się meldować na milicji. Profilaktycznie.

Po 1956 r. pracował kolejno: w Przedsiębiorstwie Transportowym Budownictwa Mieszkaniowego w Poznaniu, w Państwowej Komunikacji Samochodowej (od 1961 r.), a potem w Państwowej Fabryce Mebli i w Dzielnicowym Zarządzie Budynków Mieszkalnych Poznań-Grunwald (od czerwca 1967 r.). Wszędzie pod dyskretnym nadzorem esbeków.

Pod stałą obserwacją było także mieszkanie Kulasów na Grobli. Władza pamiętała, kto „podburzył” robotników w czerwcu 1956 roku. Być może stąd w grudniu 1972 roku wzięły się plotki o ostatecznych porachunkach władzy z Kulasem…

***

Pogrzeb Janusza Kulasa odbył się w grudniu 1972 roku na cmentarzu na Junikowie. Długi kondukt przeciągnął pomiędzy zaśnieżonymi grobami. Ojciec Kulasa, pracownik ZUS na Dąbrowskiego, załatwił wnukom rentę. Wdowa Eugenia Kulas musiała podjąć pracę – sprzedawała w sklepie Społem.

 

Gdy w 1981 r. „Solidarność” wracała pamięcią do bohaterów Czerwca, o Kulasie zapomniano.

W wolnej Polsce długo ciągnęła się za nim propagandowa legenda o „Eddiem Polo, włoskim bandycie”. Od 2016 roku w Poznaniu o najważniejszym oskarżonym Czerwca przypomina ulica, dochodząca do ulicy poświęconej innemu bohaterowi Czerwca, najważniejszemu obrońcy oskarżonych robotników – mecenasowi Stanisławowi Hejmowskiemu.

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
3
Świetne
Świetne
6
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0