W domowych pieleszach praca idzie sprawniej, cz. I
Opublikowano:
30 września 2018
Od:
Do:
Początek:
Koniec:
Katarzyna nalewa herbatę z dzbanka przypominającego grotę. Martyna przywiozła go z Bałkanów. Śmieje się pod nosem, bo Katarzyna przywiozła z Berlina herbatę „Frauen power”. Hipsterski napój pasuje jednak do dzbanka jak ulał i mimo wysokiej temperatury na zewnątrz nie czujemy się zmęczone rozmową.
Powiewy wolności
Katarzyna jest artystką wizualną, performerką, podróżniczką. W sztuce interesuje ją tworzenie sytuacji domowych, w których jest miejsce na naturalne zachowania. Studiowała architekturę na Università degli Studi di Firenze we Włoszech, mieszkała w Berlinie, gdzie prowadziła Künstlerhaus na Weisensee, czyli trzypiętrowy dom dla artystek i artystów. Mieszkali tam ludzie z całego świata. Był jazz bar, dwa fortepiany, organy kościelne i mnóstwo innych instrumentów, a na korytarzach wisiały obrazy i fotografie osób współtworzących to miejsce. Obecnie Katarzyna jest magistrantką na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu u Izabeli Gustowskiej, która wspiera Domie, pomagając organizować fundusze dla tej inicjatywy. Z lokalnej uczelni artystycznej jej fanami stali się również Piotr Kurka oraz Sławomir Sobczak, ten ostatni zaproponował zorganizować materiały budowlane.
Martyna to również artystka oraz doktorantka na Wydziale Komunikacji Multimedialnej UAP. Dużo podróżowała, mieszkając w Grecji, Berlinie, Sarajewie i studiując reżyserię na Academy of Performing Arts. Od 2016 roku przy udziale teatru Nordkraft realizuje w Danii projekt „Sex in Situ”, rozwijający pozytywne podejście do sfery seksualności. Aktualnie Martyna buduje w Domie swoje życie. Dodając, że pomysł na to miejsce jest wynikiem potrzeby samoorganizacji i wzięcia spraw we własne ręce, uruchamia skojarzenia z „house projects”, tymczasowymi komunami oferującymi alternatywne modele mieszkania, np. w zesquattowanych domach w Berlinie.
Dominika przyszła na wywiad sama, ponieważ Szymon, jej wspólnik i partner życiowy, akurat się rozchorował. Artel jest ciasnym i do tego niewłasnym lokalem, a jednak atmosfera jest w nim gorąca. Mieści się tu stół i krzesła, a przestrzeń pod ścianą wypełnia instalacja Andrzeja Szpindera, składająca się z publikacji, totemicznych rzeźb-gadżetów oraz intrygujących odpadów różnego typu. Obecnie Dominika jest studentką Intermediów na Wydziale Komunikacji Multimedialnej UAP. Do Poznania przyjechała z Warszawy, gdzie pracowała m.in. w Muzeum Sztuki Współczesnej. Przyjeżdżając do Poznania wraz ze Szymonem obrała mniej oczywisty kierunek kulturowego transferu. Tu jednak, jak zauważa, jest mniejsza konkurencja, a przez to większe pole do realizacji życiowych planów. Do dziewiętnastego roku życia Szymon zjechał stopem kawał Europy, a po zdaniu matury przeprowadził się z kolegą do Paryża, gdzie pracował na stanowisku „obieracza ryb z łusek”, za co otrzymał nawet certyfikat. W Londynie studiował kierunek Print & Time Based Media na University of Arts w Wimbledonie.
To dzięki Katarzynie Wojtczak, Martynie Miller, Dominice Święcickiej oraz Szymonowi Wildsteinowi w Poznaniu pojawiły się niedawno dwa nowe miejsca sztuki – Domie i Artel. Wiele je ze sobą łączy – tak w wymiarze materialnym jak i narracyjnym. Mieszczą się w zakamarkach ulicy św. Marcin, gdzie stały się częścią konstelacji różnego typu instytucji kultury. Tu również, pośród lokali użytkowych i bloków mieszkalnych, mieści się przestrzeń biurowa Muzeum Powstania Wielkopolskiego, siedziba redakcji „Czasu Kultury” oraz Galerii Skala. Z dużym samozaparciem tworzone są od podstaw przez milenialsów-wagabundów, którzy po danej im możliwości podróżowania po świecie w zasadzie wrócili na dzikie podwórko. Nawet jeśli ten świat ograniczał się wyłącznie do Europy, która bywa aroganckim i uprzywilejowanym konstruktem, to dzięki urzeczywistnionej obecności w jej strukturach bohaterki i bohater tego tekstu osiągnęli bardzo wiele.
Przekroczyli perspektywy narodowe i przygotowali się mentalnie do podjęcia egzystencjalnego ryzyka wprowadzenia na rodzime podwórko praktyk współodpowiedzialności i troski o podmiotowość najbliższego otoczenia.
Apt-art w czasach konsolidacji i odwrotu od salonowych kółek wzajemnej adoracji
Młodzi dorośli unikają określenia „galeria sztuki”, gdyż jest ono obciążone rynkowymi skojarzeniami, a komercyjna działalność wiąże się ze skomplikowanymi porozumieniami handlowymi, bez których i tak jest dużo pracy. Dążąc do wyswobodzenia sztuki z gorsetów różnych norm i oficjalnych formatów, chętnie organizują wydarzenia z pogranicza różnych dziedzin twórczości. Zamiast tradycyjnych wystaw proponują performowanie domówek, prywatki, integracyjne spotkania, wspólne gotowanie – różnicujące aktywności o charakterze integrującym.
W miejscu publiczności pojawia się określenie „grono przyjaciół”, choć niekiedy nawiązywanie relacji z sąsiadami bywa trudne i mało bezpieczne. Zwłaszcza jak się jest młodą kobietą, traktowaną w naszym społeczeństwie protekcjonalnie. Martyna wspomina, na przykład, jak została pouczona przez mężczyznę, który zrobi wiele, aby napić się jakiejkolwiek substancji zawierającej alkohol: „Co ty będziesz mi tu mówić, jak ja tu sikam od osiemdziesiątego czwartego!”. Katarzyna, która chodzi o lasce po poważnej operacji kolana, zauważa, że spożywanie alkoholu w okolicy Domie w ciągu dnia wydaje się być i tak na stosunkowo wysokim poziomie. Nie chciałaby również być traktowana poufale z uwagi na ekstrawaganckie stroje – „pani kochana w tych wzorkach jak nówka chodzi” – lecz raczej dzięki okazywanej gościnności.
Kluczowe w odwrocie Katarzyny, Martyny, Dominiki i Szymona od patosu oficjalnego nurtu wydarzeń kulturalnych jest zakorzenienie ich działań w zwyczaju robienia sztuki w mieszkaniach.
Domie i Artel kontynuują tradycję apt-artu (apartament art), akcentującą prywatność, antyinstytucjonalizm i relacyjność.
Warto przypomnieć, że rozwijała się ona w okresie PRL-u, kiedy prywatna przestrzeń mieszkalna stanowiła alternatywę dla oficjalnego obiegu sztuki. Wówczas w mieszkaniach chętnie pokazywali swoje prace konceptualiści, dla których wymiar estetyczny pracy artystycznej – tak przynajmniej deklarowali – nie był ważny. Z kolei w istotnej dla instytucjonalnego wyodrębnienia się apt-artu wystawie „Chamber d’Amis” (1986) udział wzięli wyłącznie mężczyźni.
Sztuka feministyczna nigdy nie była obojętna na dychotomię publiczne/prywatne. Często stanowiła komentarz do różnych aspektów przestrzeni domowych, do których przypisane zostały kobiety. Jak pokazują organizatorzy kultury z mojego pokolenia, dziś, w dobie recesji demokracji połączonej ze znużeniem rynkową pogonią za sukcesem, pomysł na udomowienie sztuki odwraca tę sytuację. Kuchnia jako miejsce opresji to konstrukt dawno już nieaktualny, a sypialnia – i to dziewczyńska – z powodzeniem może rozpychać ściany Miejskiej Galerii Arsenał (wystawa „Dziewczyństwo & COVEN Berlin prezentują: Bedtime”). Poznań ma zresztą swój wyraźny udział w tradycji organizowania sztuki w mieszkaniach, o czym świadczy AK 30, cykliczna impreza UAP, polegająca na prezentacjach w pracowniach i mieszkaniach studentów oraz wykładowców.
Organizatorzy Domie i Artela dobrze wiedzą – choć niekoniecznie ze szkoły – że ukończenie uczelni artystycznej z dobrymi wynikami nie jest żadnym gwarantem zaistnienia na wąskim rynku pracy. Przerobili już mity uczelnianych autorytetów, pracy na konto wielkiego artysty czy portfolio uznanego kuratora. Nie chcą reprodukować biznesowych klisz ze świata komercyjnego menadżmentu, projektującego na artystów role zarządców własnego kapitału symbolicznego.
Pracując we wzajemnie uzupełniających się duetach pokazują, że „my” to bardziej odpowiednia forma niż kuratorskie „ja”.
Z tego powodu nie eksponują własnych nazwisk, a wybujałe ambicje, typowe dla zachowań z okresu lat 90. i pierwszej dekady nowego milenium, zastępują publicznym praktykowaniem wspólnego systemu wartości oraz codzienną pracą u podstaw, do której niewątpliwie należy remont lokalu komunalnego organizatorów Domie czy troska o sprawiedliwy podział obowiązków w orientacji skromnej przestrzeni Artelu i komfort swobodnej wymiany między przyjaciółmi sztuki.
Ciąg dalszy nastąpi
CZYTAJ TAKŻE: Stół z powyłamywanymi nogami
CZYTAJ TAKŻE: Ludzie zamiast bóstw: Płonąca Mumia i Otwarta Starołęka
CZYTAJ TAKŻE: Nie interesuje mnie narracja mistrzowska, lecz ludzka