fot. M. Kaczyński

Bezpieczna przystań

Ethno Port odbył się po raz szesnasty – ta edycja z jednej strony sygnalizowała zmiany, a z drugiej stanowiła kontynuację dotychczasowych działań. Znalazło się również miejsce na jeden istotny powrót.

Wschłuchiwanie się w świat

Festiwalowe hasło „Wsłuchaj się w świat” w ciągu lat zaczęło nabierać innego wydźwięku. Kiedyś brzmiało bardziej jak zaproszenie do odkrywania tego, co nieznane, obietnica poznania czegoś nowego. Obecnie jawi się jako zalecenie czy wręcz przykazanie, by pozostać świadomym i wrażliwym na to, co dzieje się dookoła – nie odwracać się od zgiełku rzeczywistości, nawet jeśli czasem mielibyśmy ochotę odciąć się od szumu informacyjnego, najczęściej nienastrajającego optymistycznie. Wsłuchać się w świat po to, by odpowiedzieć na jego wezwanie i wyzwania. Wybory programowe, sprowadzanie muzyków z odległych krajów, prezentowanie tego, co czasem określa się jako „egzotyczne”, nie jest zachętą do eskapizmu w krainę kultury jakoby unoszącą nad przyziemnymi kwestiami politycznymi czy ekonomicznymi. Obcowanie z tym, co nieznane lub nie dość znane, ma być właśnie zachętą do refleksji nad złożonością i różnorodnością świata, ośmieleniem i rozbudzeniem ciekawości, ale też przypomnieniem o naszej odpowiedzialności, potrzebie udziału w kształtowaniu tego świata, nawet codziennymi, banalnymi zdawałoby się czynnościami.

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

To znajduje swoje przełożenie na konkretne decyzje programowe, jak choćby mocniejsze zwrócenie uwagi na muzykę ukraińską. Ale znaczące są także wydarzenia określone zgrabnie jako „dopełniające” program koncertowy, zwłaszcza te odbywające się pod szyldem „Promigracyjne sojusze” (panel dyskusyjny o sytuacji na granicy polsko-białoruskiej czy warsztat kulinarny z Kobietami Wędrownymi) oraz garażówka polsko-syryjska.

Warto odnotować też tłumaczenie kilku wydarzeń na język migowy oraz pionierski chyba pomysł audiodeskrypcji jednego z koncertów.

Chór Skovoroda

Na inauguracji festiwalu wystąpił Chór Skovoroda, czyli międzynarodowy projekt zainicjowany przez CK Zamek, którego duchowym patronem jest ukraiński poeta, filozof i kompozytor Hryhorij Skovoroda. Ważny jest tutaj w tej samej mierze wymiar społeczny, co artystyczny – bo zespół powstał przede wszystkim z myślą o osobach, które trafiły do Poznania na skutek rosyjskiej inwazji na Ukrainę (choć był otwarty na wszystkich).

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

Chórowi, który przygotował Volodymyr Andruschak, towarzyszył zespół instrumentalny prowadzony przez Macieja Rychłego, także autora kompozycji. Zespół pokazał się z różnych stron, były utwory, w których śpiewali wszyscy, były też takie, gdzie chór stanowił tło dla solistki albo kwartetu wokalnego. Wszystko to było ciekawe, ale jako że nie rozumiałem śpiewanych w większości po ukraińsku tekstów (opartych na twórczości Skovorody), to miałem wrażenie, że sporo mnie jednak omija.

Udostępnienie tłumaczeń wiele by tu pomogło i byłoby wyrazistym gestem wzmocnienia przerzuconego międzykulturowego pomostu.

CelloGayageum

Występujący na Ethno Porcie artyści różnie do tego podchodzą: niektórzy wprowadzają w okoliczności powstania utworu, mówią, skąd pochodzi albo czym się charakteryzuje dany temat. To może być pomocne w wejściu w ich świat, ale moje skromne badania terenowe wykazują, że jeśli sama muzyka nie działa, to opowieści niewiele pomogą.

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

Tak miałem z koreańskim duetem CelloGayageum, w którym tamtejsza cytra gayageum spotyka europejską wiolonczelę. Jest to spotkanie niezwykle dystyngowane, przebiegające w miłej atmosferze. Dla mnie jednak ich muzyka była zbyt ładna i zbyt łatwa, a komentarze i nawiązywanie kontaktu z publicznością, które z niesłabnącym entuzjazmem praktykował wiolonczelista, wydały się wręcz męczące.

Chcąc odpocząć, odpuściłem grających zaraz potem ich rodaków z Sinnoi, czego teraz oczywiście żałuję, choć elektronika towarzysząca instrumentom w pierwszych utworach nie wróżyła nic dobrego.

Samuel Anibal-Mahabo

Byli też tacy, którzy nie zwracali się do odbiorców, a i tak swoją muzyką byli w stanie porwać i poruszyć. W przypadku grupy Zène’T Panon całkiem dosłownie – trudno było usiedzieć, słysząc szybkie i gęste rytmy wytwarzane przez to perkusyjno-wokalne kombo z Reunionu. Lider zespołu Samuel Anibal-Mahabo zwracał się do publiczności za pomocą gestów – najpierw instruując, jak tańczyć do tej muzyki, a potem składając ręce w kształt serca. Zgromadzeni pod sceną nie pozostawali mu dłużni, podchwytywali również zaśpiewy, tak że przez chwilę, gdy muzycy zniknęli, sami ciągnęli muzyczny wątek. Potem grupa wróciła i wmieszała się w tłum pod sceną.

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

To kolejny wspaniały występ artystów wprowadzonych do międzynarodowego obiegu przez wytwórnię JuJu Sounds, po zeszłorocznym koncercie Rashidy Sayed z zespołem. Znam dobrze album Zène’T Panon „Maloya Malbar”, z którego utwory też grali, jednak podczas Ethno Portu zaskoczyło mnie, jak blisko tej muzyce, z mocarnymi rytmami i nagłymi zatrzymaniami, do samby z brazylijskiego karnawału. Na wokalno-perkusyjnej energii, choć zupełnie innego rodzaju, opierał się też występ grupy Ndima z Konga.

To inicjatywa prezentująca tradycje ludu Aka, czyli jednej z grup Pigmejów, na czele z niezwykłym polifonicznym śpiewem. Także ten koncert potwierdził, że najlepsze są te, które przełamują podział na estradę i widownię – tutaj publiczność tańczyła nie tylko pod, ale i na scenie.

Park

Nieco inaczej relacje te kształtowały się w parku Mickiewicza, gdzie również ustawiono scenę. To wspominany na wstępie powrót – do koncertów plenerowych, od których przecież zaczęła się historia festiwalu w starym korycie Warty. Sam dwa lata temu narzekałem na brak takich wydarzeń wychodzących w miasto, które mają szansę wciągnąć do udziału nowe osoby. Wstęp na te koncerty był tani, ale można było im się też zupełnie niezobowiązująco przysłuchiwać, chodząc po parku czy siedząc na ławce. Cała sytuacja miała z lekka piknikowy charakter, na co złożyły się także stragany z rękodziełem i punkty gastronomiczne. I bardzo dobrze – fajnie było zrelaksować się, siedząc na trawie i obserwując zachodzące za drzewami słońce. Niestety towarzysząca temu ścieżka dźwiękowa nie zawsze mi odpowiadała.

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

Mogę zrozumieć, że zespoły wybrane do grania w parku miały mieć potencjał spodobania się tzw. szerszemu gronu odbiorców, i naprawdę nie spodziewałem się tam godzinnych medytacji solistów-wirtuozów nad tajemnicami swoich instrumentów, jednak występujący pierwszego wieczora Węgrzy z Bohemian Betyars nie zrobili na mnie dobrego wrażenia. Ich dość przaśna, oparta na prostych i powtarzanych schematach muzyka przywołała niemiłe wspomnienia z przełomu liceum i studiów, kiedy to siłą rzeczy słuchało się niezbyt wyrafinowanego, złagodzonego punka.

Ale publiczności się podobało, podobnie jak grający w niedzielę ukraińsko-kanadyjski Balaklava Blues, który też nie do końca mnie przekonał mariażem tradycyjnego śpiewu i nowoczesnych beatów. Z kolei w muzykowaniu występującej wcześniej tego dnia ukraińskiej US Orchestra zabrakło mi jakiegoś szaleństwa, wydało mi się ono zbyt grzeczne i uładzone. Ale tu znów – spełniło swoje zadanie, bo sporo osób tańczyło mimo mocno grzejącego słońca. Z parkowych koncertów najbardziej do gustu przypadło mi Conjunto Papa Upa, propozycja Latynosów, którzy spotkali się w Holandii, serwujących udanie uwspółcześnione cumbie i salsy.

Finał

Uczestniczenie w całym festiwalu daje też możliwość śledzenia przepływu wątków między koncertami i tego, jak wchodzą ze sobą w dialog. Kurdyjski wokalista i instrumentalista Rusan Filitzek rozpoczął występ od solowych popisów, a muzyków ze swojego tria wprowadzał na scenę stopniowo, co było świetnym zabiegiem dramaturgicznym. Najpierw dołączył do niego gitarzysta François Aria, którego udział zapewnił wprowadził z jednej strony akcenty dawnego jazzu spod znaku Django Reinhardta, a z drugiej lekki posmak flamenco.

 

fot. M. Kaczyński

fot. M. Kaczyński

To międzykulturowe trio uzupełnił grający na cytrze kanun Hakan Güngör, a ich muzyka krążyła po całym basenie Morza Śródziemnego. O przenikaniu się i wzajemnych inspiracjach kultur tego obszaru przypomniały także koncerty kwartetu pochodzącego z Krety Steliosa Petrakisa i tria Marii Mazotty z Apulii. Zwłaszcza ten drugi skład zapadł mi w pamięć, nie tylko dzięki nieoczywistemu zastosowaniu gitary elektrycznej, ale też ze względu na pokrewieństwo wielu rytmów tradycyjnego tańca pizzica (odmiany tarantelli) z tym, co można spotkać w muzyce bałkańskiej czy bliskowschodniej.

Było to piękne zakończenie festiwalu, muzycy byli poruszeni tak ciepłym przyjęciem, a publiczność nie chciała ich wypuścić – wyklaskując bodaj cztery bisy. Przed koncertem finałowym, oprócz zwyczajowych podziękowań, miało miejsce symboliczne przypieczętowanie pewnej zmiany – pomysłodawca i dotychczasowy szef Ethno Portu Andrzej Maszewski oficjalnie przekazał dyrekcję Bożenie Szocie. To bardziej właśnie symboliczny gest, bo przecież oboje blisko współpracują ze sobą od dawna, a już program zeszłorocznej edycji został ułożony przez Szotę. Nie należy więc oczekiwać rewolucyjnej wolty, a raczej kontynuacji podróży po obranym kursie. Jednak wsłuchiwanie się w świat nie musi być tylko trudnym obowiązkiem, ale nadal może stanowić ekscytującą przygodę.

 

Podziel się kulturą!
What’s your Reaction?
Ciekawe
Ciekawe
0
Świetne
Świetne
0
Smutne
Smutne
0
Komiczne
Komiczne
0
Oburzające
Oburzające
0
Dziwne
Dziwne
0